– Nathaly Root, tak? Z Viridian City? Na sto procent?
Nathaly skinęła głową po raz chyba dziesiąty. Była już lekko zirytowana, bo piegowata nastolatka z cieniutkim warkoczem na głowie i dużymi, błękitnymi oczami, wpatrywała się w nią bacznie, ciągle jakby nie ogarniając tematu. Tak przynajmniej wyglądało to z perspektywy odwiedzających salę i Nathaly w duchu błagała, żeby tylko ta niebieskooka chudzinka nie okazała się za chwilę tutejszą liderką.
– Tak z ciekawości, często przychodzą do was trenerzy, którzy nie są pewni swojego imienia i nazwiska? – Abby nie mogła się powstrzymać od złośliwego skomentowania całej sytuacji.
Nathaly, rzecz jasna, również nie mogła się powstrzymać, ale od ostrzegawczego szturchnięcia przyjaciółki w bok. Bo kto wie, może jednak chudzinka naprawdę jest liderką? Lepiej jej tak na wstępie nie denerwować. Jeszcze gotowa odmówić pojedynku.
– Więc Nathaly Root z Viridian City, tak?
– Tak! – potwierdziła przez zęby, tłumiąc w sobie rosnące zniecierpliwienie. – Czy ty może jesteś Whitney? Przyszłam zawalczyć o odznakę i…
– Ja? Whitney? Nie, nie – zaprzeczyła szybko piegowata nastolatka. – Tylko dla niej pracuję. Zresztą, wiecie co? Poczekajcie chwilę. Muszę zadzwonić.
Dziewczyna odwróciła się szybko i wyjęła z kieszeni dżinsów mały, zgrabny telefonik. Nadusiła kilka przycisków, po czym ze skrajnie niepewną miną przyłożyła telefon do ucha, z niecierpliwością czekając na połączenie.
– Halo – niemal wykrzyknęła, kiedy ktoś po drugiej stronie wreszcie postanowił odebrać. – Tak, tu Naomee. Bo… jest taka sytuacja, że… Tak, tak. Jestem w sali. Tak. Chodzi o to, że chyba… Jak to było? Aha! Artykuł dwadzieścia trzy. Tak, tak. Jestem pewna. Aha… Dobrze. Dobrze. Oczywiście.
Nathaly i Abby stały i przyglądały się w zniecierpliwieniu, podczas gdy Naomee powtarzała swoje „dobrze” i „oczywiście” do głośnika telefonu. Kiedy wreszcie skończyła i odetchnęła głęboko, chowając komórkę z powrotem do kieszeni, spojrzała na dziewczyny nieco pewniej niż do tej pory.
– I? – ponagliła ją Abby, widząc, że zdecydowanie zbiera się do powiedzenia im czegoś ważnego.
– Szefowa, znaczy się… Whitney prosiła, żeby przekazać ci, że niestety nie może dziś przyjąć twojego wyzwania. Prosiła jednak, żebyś pod żadnym pozorem nie opuszczała Goldenrod, bo jest jak najbardziej chętna na pojedynek i skontaktuje się z tobą jak tylko będzie mogła najprędzej. Tymczasem poleca ci wynająć pokój w Centrum Pokemon i czekać na jej telefon. Wszystko jasne?
Nathaly w pierwszym odruchu chciała pokiwać głową, szybko jednak zmieniła zdanie i zamiast tego pokręciła nią stanowczo.
– Co to jest ten artykuł dwadzieścia trzy? – zapytała.
– To? A, nie wiem dokładnie. Chyba jakiś ligowy żargon. Zresztą, nieważne. To i tak nie twój problem. Twoim problemem jest teraz znalezienie wolnego pokoju. A coś mi się zdaje, że może być z tym ciężko. Zwłaszcza w tym tygodniu.
– Dlaczego?
– Ludzie… Co wy, ogłoszeń nie czytacie? – Naomee wywróciła wymownie oczami. – Idź do Centrum, to się dowiesz. I nie zawracajcie mi już głowy, mam jeszcze furę do zrobienia. No już.
Raichu prychnęła gniewnie, kiedy szczuplutka dziewczyna pchnęła ją delikatnie kolanem w kierunku drzwi. Nathaly spojrzała na nią krzywo, nie pochwalając takiego traktowania jej podopiecznej. Nie chciała się jednak wykłócać o nie wiadomo co, więc tylko kiwnęła ręką na swojego Pokemona i ruszyła ku wyjściu.
– Fajna mi obsługa – mamrotała pod nosem Abby, wlokąc się powoli za nimi. – Najpierw to zdania sklecić nie umie, a potem od razu nas wygania z sali. Ja tam bym złożyła jakąś reklamację u tej całej Whitney, albo coś.
– To faktycznie trochę dziwne. – Nathaly, jak rzadko kiedy, tym razem przyznała Abby rację. – Zachowywała się, jakby coś z nią było nie halo…
– I co teraz zrobimy?
– Jak to co? Idziemy do Centrum. Sama słyszałaś, Whitney zadzwoni, kiedy będzie miała czas na walkę. Poczekamy, odpoczniemy i dowiemy się, dlaczego niby tak trudno tu o pokój w tym tygodniu.
– Oby tylko znalazło się dla mnie jakieś łóżko. Padam z nóg – pisnęła słabo Abby, w myślach już rozciągając się na wygodnym materacu, pośród świeżo wypranej pościeli.
Nathaly skinęła głową po raz chyba dziesiąty. Była już lekko zirytowana, bo piegowata nastolatka z cieniutkim warkoczem na głowie i dużymi, błękitnymi oczami, wpatrywała się w nią bacznie, ciągle jakby nie ogarniając tematu. Tak przynajmniej wyglądało to z perspektywy odwiedzających salę i Nathaly w duchu błagała, żeby tylko ta niebieskooka chudzinka nie okazała się za chwilę tutejszą liderką.
– Tak z ciekawości, często przychodzą do was trenerzy, którzy nie są pewni swojego imienia i nazwiska? – Abby nie mogła się powstrzymać od złośliwego skomentowania całej sytuacji.
Nathaly, rzecz jasna, również nie mogła się powstrzymać, ale od ostrzegawczego szturchnięcia przyjaciółki w bok. Bo kto wie, może jednak chudzinka naprawdę jest liderką? Lepiej jej tak na wstępie nie denerwować. Jeszcze gotowa odmówić pojedynku.
– Więc Nathaly Root z Viridian City, tak?
– Tak! – potwierdziła przez zęby, tłumiąc w sobie rosnące zniecierpliwienie. – Czy ty może jesteś Whitney? Przyszłam zawalczyć o odznakę i…
– Ja? Whitney? Nie, nie – zaprzeczyła szybko piegowata nastolatka. – Tylko dla niej pracuję. Zresztą, wiecie co? Poczekajcie chwilę. Muszę zadzwonić.
Dziewczyna odwróciła się szybko i wyjęła z kieszeni dżinsów mały, zgrabny telefonik. Nadusiła kilka przycisków, po czym ze skrajnie niepewną miną przyłożyła telefon do ucha, z niecierpliwością czekając na połączenie.
– Halo – niemal wykrzyknęła, kiedy ktoś po drugiej stronie wreszcie postanowił odebrać. – Tak, tu Naomee. Bo… jest taka sytuacja, że… Tak, tak. Jestem w sali. Tak. Chodzi o to, że chyba… Jak to było? Aha! Artykuł dwadzieścia trzy. Tak, tak. Jestem pewna. Aha… Dobrze. Dobrze. Oczywiście.
Nathaly i Abby stały i przyglądały się w zniecierpliwieniu, podczas gdy Naomee powtarzała swoje „dobrze” i „oczywiście” do głośnika telefonu. Kiedy wreszcie skończyła i odetchnęła głęboko, chowając komórkę z powrotem do kieszeni, spojrzała na dziewczyny nieco pewniej niż do tej pory.
– I? – ponagliła ją Abby, widząc, że zdecydowanie zbiera się do powiedzenia im czegoś ważnego.
– Szefowa, znaczy się… Whitney prosiła, żeby przekazać ci, że niestety nie może dziś przyjąć twojego wyzwania. Prosiła jednak, żebyś pod żadnym pozorem nie opuszczała Goldenrod, bo jest jak najbardziej chętna na pojedynek i skontaktuje się z tobą jak tylko będzie mogła najprędzej. Tymczasem poleca ci wynająć pokój w Centrum Pokemon i czekać na jej telefon. Wszystko jasne?
Nathaly w pierwszym odruchu chciała pokiwać głową, szybko jednak zmieniła zdanie i zamiast tego pokręciła nią stanowczo.
– Co to jest ten artykuł dwadzieścia trzy? – zapytała.
– To? A, nie wiem dokładnie. Chyba jakiś ligowy żargon. Zresztą, nieważne. To i tak nie twój problem. Twoim problemem jest teraz znalezienie wolnego pokoju. A coś mi się zdaje, że może być z tym ciężko. Zwłaszcza w tym tygodniu.
– Dlaczego?
– Ludzie… Co wy, ogłoszeń nie czytacie? – Naomee wywróciła wymownie oczami. – Idź do Centrum, to się dowiesz. I nie zawracajcie mi już głowy, mam jeszcze furę do zrobienia. No już.
Raichu prychnęła gniewnie, kiedy szczuplutka dziewczyna pchnęła ją delikatnie kolanem w kierunku drzwi. Nathaly spojrzała na nią krzywo, nie pochwalając takiego traktowania jej podopiecznej. Nie chciała się jednak wykłócać o nie wiadomo co, więc tylko kiwnęła ręką na swojego Pokemona i ruszyła ku wyjściu.
– Fajna mi obsługa – mamrotała pod nosem Abby, wlokąc się powoli za nimi. – Najpierw to zdania sklecić nie umie, a potem od razu nas wygania z sali. Ja tam bym złożyła jakąś reklamację u tej całej Whitney, albo coś.
– To faktycznie trochę dziwne. – Nathaly, jak rzadko kiedy, tym razem przyznała Abby rację. – Zachowywała się, jakby coś z nią było nie halo…
– I co teraz zrobimy?
– Jak to co? Idziemy do Centrum. Sama słyszałaś, Whitney zadzwoni, kiedy będzie miała czas na walkę. Poczekamy, odpoczniemy i dowiemy się, dlaczego niby tak trudno tu o pokój w tym tygodniu.
– Oby tylko znalazło się dla mnie jakieś łóżko. Padam z nóg – pisnęła słabo Abby, w myślach już rozciągając się na wygodnym materacu, pośród świeżo wypranej pościeli.
***
Ciemne, śmierdzące lochy stały się jej mieszkaniem na bardzo długo. Ile dni w nich spędziła? Nie potrafiła dokładnie tego określić. Trudno bowiem liczyć dni, nie widząc słońca przez tak długi czas. Jedynym, co rozświetlało mrok więzienia, w którym się znajdowała, było blade światło, tlące się bez przerwy na obu końcach długiego korytarza za kratami. Siedziała więc całymi godzinami na chłodnej, betonowej posadzce, wsłuchując się w niespokojny oddech słabnącego z dnia na dzień mistrza Kurta. Staruszek był już tak słaby, że ostatnio musiała wręcz karmić go na siłę tą ohydną, szarozieloną pulpą, którą przynoszono im i nazywano na wyrost jedzeniem. Inaczej wykończyłby się z głodu.
Margot niemal bez przerwy zastanawiała się, po co te parszywe gnojki z Team Rocket zabrały ją ze sobą. Mieli przecież Lugię, po co im jeszcze ona? Dobrze znała zwyczaje Rocketsów. Wiedziała, w jaki sposób działają. Zatrzymać to, co potrzebne. Co niepotrzebne – wyeliminować. Skoro więc nie została wyeliminowana, domyślała się, że jest im do czegoś potrzebna. Tylko do czego?
Odpowiedź przyszła pewnego deszczowego dnia, wraz z dwójką napakowanych agentów w czarnych uniformach. Choć za to, czy dzień faktycznie był deszczowy, ręczyć nie mogła. Może faktycznie padało, a może to tylko jakiś skomplikowany sprzęt, którego były tu zapewne całe tony, wydawał z siebie ten nieprzyjemny, stukająco-bulgoczący dźwięk, przypominający odgłosy ulewy. Mężczyźni złapali ją za oba ramiona i siłą wywlekli na korytarz. Nie pofatygowali się nawet by zapytać, czy pójdzie z nimi po dobroci. I tak by nie poszła. Kiedy, przymuszona brutalnym pchnięciem, ruszyła w stronę bladego światła na jednym z końców korytarza, z drugiego końca rozległ się miarowy pisk. Margot odwróciła się lekko przez ramię. Tylko na tyle mogła sobie pozwolić w żelaznym uścisku agentów, którzy ciągle popychali ją ku przodowi. Gdzieś daleko w tyle, dobre kilkadziesiąt metrów, zza zakrętu korytarza wyłoniło się powoli coś, do złudzenia przypominające szpitalne łóżko. Dwoje innych agentów, tym razem kobieta i mężczyzna, oboje odziani w przykrótkie, odpięte kitle, zakrywające ich ciemne uniformy zaledwie do bioder, pchali je niespiesznie, a jedno z czterech małych kółek z każdym obrotem wydawało z siebie ów nieprzyjemny pisk, który zwrócił uwagę Margot. Przez jej głowę przemknęła tylko jedna, szybka myśl. Idą po Kurta. Znowu.
– Zostawcie go, wy parszywe gnoje! – wydarła się niespodziewanie i szarpnęła gwałtownie ramionami. Przez chwilę udało jej się nawet wyswobodzić od jednego ze zbirów, ale umięśniony mężczyzna szybko naprawił swój błąd, ponawiając uścisk, tym razem jeszcze silniejszy. Margot mimowolnie syknęła z bólu. – Zrobiliście mu już wszystko. Wszystko! – wywarczała przez zęby. – Stary wygląda jak kupa łajna. Wypuśćcie go, zabijce, wyrzućcie gdzieś w lesie. Cokolwiek! Tylko, na litość, nie męczcie go już więcej!
Krótki błysk w oczach jednego z agentów i cień uśmiechu na jego krzywych wargach szybko przypomniał Margot brutalną prawdę. Powoływanie się na litość w przypadku tych ludzi było bezcelowe.
– I po co ci to awanturowanie się? Już nie ma się komu poskarżyć, nie ma do kogo lecieć z pyskiem. Nie te czasy, prawda? – powiedział prześmiewczo jeden ze zbirów.
Margot wzdrygnęła się. Mężczyzna nie był już taki młody i nie wiadomo jak długo pracował dla Team Rocket, ale czy faktycznie mógł pamiętać tamte czasy? Jej czasy? Na samo wspomnienie, krew w niej zawrzała. Skrzywiła się, charknęła solidnie i z całej siły splunęła typowi prosto w jego parszywą gębę.
– Osz ty durna suko!
Krótki i ledwie dosłyszalny świst poprzedził salwę ostrego bólu, która eksplodował gwałtownie, promieniując z lewego policzka Margot na całą jej twarz. Zbir zdzielił ją wierzchem dłoni. Zaraz też zamachnął się po raz drugi, ale jego towarzysz zatrzymał mu rękę w pół drogi.
– Stary, hamuj się. Nie chcę mieć problemów przez to, że ty poharatasz jej mordę.
– Ta cholera na mnie napluła!
– No patrz! A ty nagle taki wrażliwy i higieniczny? Bierz ją i spadajmy stąd wreszcie. Nienawidzę tych cuchnących lochów.
Rozwścieczony mężczyzna zacisnął zęby. Gruba żyła na jego skroni uwydatniła się jeszcze bardziej. Mimo to bez słowa pociągnął Margot za sobą w kierunku metalowych drzwi.
Resztę drogi przebyli już w milczeniu. Krótka podróż windą, nie więcej niż dwa piętra w górę i rażąca jasność oślepiła kobietę na kilka pierwszych sekund. Wyszli na korytarz, zupełnie inny niż ten na dole. Czysty, jasny, wyłożony matowymi płytkami o odcieniu jasnej szarości. Dwójka agentów podprowadziła Margot do drzwi, które niczym szczególnym nie wyróżniały się spośród innych. Wepchnięta do środka zdołała zauważyć tylko niewielki korytarzyk, zupełnie jak w jakiejś kawalerce, zanim kolejne drzwi otworzyły się przed nią. Margot ujrzała coś, czego absolutnie się nie spodziewała. Mała łazienka, urządzona na tyle funkcjonalnie, na ile tylko się dało, była nad wyraz przyjemnym widokiem po wielu dobach spędzonych w ohydnym lochu.
– Ogarnij się – powiedział jeden ze zbirów, popychając ją lekko do środka. – Śmierdzisz jak zdechły Muk.
Margot nic nie odpowiedziała na te pełne pogardy słowa Rocketsa. Nie zdążyłaby, nawet gdyby chciała. Drzwi niewielkiej łazienki natychmiast zamknęły się za nią z cichym kliknięciem klucza w zamku. Została sama. Sama ze swoimi myślami i z odrobiną prywatności. Nareszcie.
Margot niemal bez przerwy zastanawiała się, po co te parszywe gnojki z Team Rocket zabrały ją ze sobą. Mieli przecież Lugię, po co im jeszcze ona? Dobrze znała zwyczaje Rocketsów. Wiedziała, w jaki sposób działają. Zatrzymać to, co potrzebne. Co niepotrzebne – wyeliminować. Skoro więc nie została wyeliminowana, domyślała się, że jest im do czegoś potrzebna. Tylko do czego?
Odpowiedź przyszła pewnego deszczowego dnia, wraz z dwójką napakowanych agentów w czarnych uniformach. Choć za to, czy dzień faktycznie był deszczowy, ręczyć nie mogła. Może faktycznie padało, a może to tylko jakiś skomplikowany sprzęt, którego były tu zapewne całe tony, wydawał z siebie ten nieprzyjemny, stukająco-bulgoczący dźwięk, przypominający odgłosy ulewy. Mężczyźni złapali ją za oba ramiona i siłą wywlekli na korytarz. Nie pofatygowali się nawet by zapytać, czy pójdzie z nimi po dobroci. I tak by nie poszła. Kiedy, przymuszona brutalnym pchnięciem, ruszyła w stronę bladego światła na jednym z końców korytarza, z drugiego końca rozległ się miarowy pisk. Margot odwróciła się lekko przez ramię. Tylko na tyle mogła sobie pozwolić w żelaznym uścisku agentów, którzy ciągle popychali ją ku przodowi. Gdzieś daleko w tyle, dobre kilkadziesiąt metrów, zza zakrętu korytarza wyłoniło się powoli coś, do złudzenia przypominające szpitalne łóżko. Dwoje innych agentów, tym razem kobieta i mężczyzna, oboje odziani w przykrótkie, odpięte kitle, zakrywające ich ciemne uniformy zaledwie do bioder, pchali je niespiesznie, a jedno z czterech małych kółek z każdym obrotem wydawało z siebie ów nieprzyjemny pisk, który zwrócił uwagę Margot. Przez jej głowę przemknęła tylko jedna, szybka myśl. Idą po Kurta. Znowu.
– Zostawcie go, wy parszywe gnoje! – wydarła się niespodziewanie i szarpnęła gwałtownie ramionami. Przez chwilę udało jej się nawet wyswobodzić od jednego ze zbirów, ale umięśniony mężczyzna szybko naprawił swój błąd, ponawiając uścisk, tym razem jeszcze silniejszy. Margot mimowolnie syknęła z bólu. – Zrobiliście mu już wszystko. Wszystko! – wywarczała przez zęby. – Stary wygląda jak kupa łajna. Wypuśćcie go, zabijce, wyrzućcie gdzieś w lesie. Cokolwiek! Tylko, na litość, nie męczcie go już więcej!
Krótki błysk w oczach jednego z agentów i cień uśmiechu na jego krzywych wargach szybko przypomniał Margot brutalną prawdę. Powoływanie się na litość w przypadku tych ludzi było bezcelowe.
– I po co ci to awanturowanie się? Już nie ma się komu poskarżyć, nie ma do kogo lecieć z pyskiem. Nie te czasy, prawda? – powiedział prześmiewczo jeden ze zbirów.
Margot wzdrygnęła się. Mężczyzna nie był już taki młody i nie wiadomo jak długo pracował dla Team Rocket, ale czy faktycznie mógł pamiętać tamte czasy? Jej czasy? Na samo wspomnienie, krew w niej zawrzała. Skrzywiła się, charknęła solidnie i z całej siły splunęła typowi prosto w jego parszywą gębę.
– Osz ty durna suko!
Krótki i ledwie dosłyszalny świst poprzedził salwę ostrego bólu, która eksplodował gwałtownie, promieniując z lewego policzka Margot na całą jej twarz. Zbir zdzielił ją wierzchem dłoni. Zaraz też zamachnął się po raz drugi, ale jego towarzysz zatrzymał mu rękę w pół drogi.
– Stary, hamuj się. Nie chcę mieć problemów przez to, że ty poharatasz jej mordę.
– Ta cholera na mnie napluła!
– No patrz! A ty nagle taki wrażliwy i higieniczny? Bierz ją i spadajmy stąd wreszcie. Nienawidzę tych cuchnących lochów.
Rozwścieczony mężczyzna zacisnął zęby. Gruba żyła na jego skroni uwydatniła się jeszcze bardziej. Mimo to bez słowa pociągnął Margot za sobą w kierunku metalowych drzwi.
Resztę drogi przebyli już w milczeniu. Krótka podróż windą, nie więcej niż dwa piętra w górę i rażąca jasność oślepiła kobietę na kilka pierwszych sekund. Wyszli na korytarz, zupełnie inny niż ten na dole. Czysty, jasny, wyłożony matowymi płytkami o odcieniu jasnej szarości. Dwójka agentów podprowadziła Margot do drzwi, które niczym szczególnym nie wyróżniały się spośród innych. Wepchnięta do środka zdołała zauważyć tylko niewielki korytarzyk, zupełnie jak w jakiejś kawalerce, zanim kolejne drzwi otworzyły się przed nią. Margot ujrzała coś, czego absolutnie się nie spodziewała. Mała łazienka, urządzona na tyle funkcjonalnie, na ile tylko się dało, była nad wyraz przyjemnym widokiem po wielu dobach spędzonych w ohydnym lochu.
– Ogarnij się – powiedział jeden ze zbirów, popychając ją lekko do środka. – Śmierdzisz jak zdechły Muk.
Margot nic nie odpowiedziała na te pełne pogardy słowa Rocketsa. Nie zdążyłaby, nawet gdyby chciała. Drzwi niewielkiej łazienki natychmiast zamknęły się za nią z cichym kliknięciem klucza w zamku. Została sama. Sama ze swoimi myślami i z odrobiną prywatności. Nareszcie.
***
Dla Nathaly absolutnie zaskakującym było, jakim cudem Abby potrafi tak szybko regenerować siły. Zaledwie półtora godziny wcześniej ledwie doczłapała do Centrum, z trudem wlokąc nogi po ziemi, a teraz znów była pełna sił i ekscytacji, jak mała, skacząca piłeczka. Typowa reakcja Abby na zbliżające się ciekawe wydarzenie. Nieważne jak zmęczona, zawsze gotowa dać się pokroić, byleby tylko wziąć w nim udział.
Tym razem wydarzeniem owym okazały się wielkie zawody wędkarskie, organizowane corocznie w Goldenrod, zawsze w ostatni weekend lata. Jako że miasto od zachodu graniczyło z Zatoką Wirową, warunki do urządzania takich konkursów miało wręcz idealne. Praktycznie całe zachodnie przedmieście było jednym, wielkim, rozległym portem, z którego i do którego non stop kursowały jakieś statki, od maleńkich jachcików, po kilkusetmetrowe tankowce z grubymi kominami.
Dziewczyny szybko przekonały się, że z pokojami w Centrum faktycznie może być ciężko. Kiedy tam dotarły, musiały najpierw przedrzeć się przez stłoczony w poczekalni tłum, a potem odczekać swoje, zanim któraś z trzech zabieganych Joy zwróci na nie uwagę. Kiedy wreszcie nadeszła ich kolej, Nathaly i Abby oddały Pokemony pod opiekę pielęgniarki, a same zaczytały się w ulotkach dotyczących nadchodzącego konkursu. Na ladzie leżało ich mnóstwo; rzeczywiście trudno było ich nie zauważyć. Teraz dziewczyny wiedziały już, o czym mówiła ta cała Naomee i niechętnie, ale jednak musiały się z nią zgodzić. Na nocleg w Centrum widoki były raczej marne.
– I gdzie my teraz przenocujemy? – zamartwiała się Abby, stojąc w długiej kolejce do małego, niepozornego stoliczka. Stoliczek ów był jednym z kilku punktów w Goldenrod, w którym można było zgłosić się jako uczestnik zawodów wędkarskich. Dziewczyny bowiem postanowiły wziąć udział w konkursie, skoro i tak musiały siedzieć w mieście i czekać na wiadomość od Whitney. Na szczęście kolejka, choć długa, skracała się sprawnie i z każdą chwilą przyjaciółki były coraz bliżej stolika.
– Coś wymyślimy. Może siostra Joy podpowie nam jakiś niedrogi motel. A jak nie, to w ostateczności możemy przenocować w parku. Nie zapowiadali deszczu na najbliższą noc, jakoś przepękamy.
– Ale w parku? Jak jacyś bezdomni? – Abby skrzywiła się momentalnie, słysząc niezbyt zachęcającą propozycję Nathaly.
– No trudno, jesteśmy w podróży. I tak się może zdarzyć.
Abby wzdrygnęła ramionami. Wyjaśnienia Nathaly w ogóle do niej nie przemawiały.
– A co powiecie na dostawkę? – zapytał ktoś, zupełnie niespodziewanie.
Abby podskoczyła, lekko przestraszona, a Nathaly odwróciła się gwałtownie. Uśmiech sam wkradł jej się na twarz na dźwięk znajomego głosu. Ruda czupryna i pełne pewności siebie spojrzenie… tak, to musiała być ona. I była!
– Misty! Co tu robisz? – Uradowana Nathaly w mig znalazła się w objęciach rudowłosej przyjaciółki.
– Nathaly, serio? Zawody wędkarskie beze mnie? – odparła tamta, chichocząc jej w ramię. Potem odsunęła trenerkę od siebie i przyjrzała jej się od stóp do głów, niczym troskliwa starsza siostra. – Przyjeżdżam tu co rok, od kiedy skończyłam dziesięć lat. Ale opowiadaj, co u ciebie? Co robisz w Johto?
– A jak myślisz? Liga. – Nathaly wymownym gestem wskazała na swój pasek z Pokeballami. Wtedy właśnie głośne chrząknięcie Abby zwróciło uwagę obu dziewczyn. – No tak, nie znacie się. To jest Abbygail. Podróżujemy razem. A to Misty. Misty jest liderką wodnej sali w Kanto.
– Liderką? Ale czad! – zapiszczała cieniutko Abby, zaciskając pięści pod brodą. Nathaly już wiedziała, że zbliża się kolejny głupi pomysł. U Abby procesy myślowe zawsze dawały jakieś fizyczne symptomy. Taka już jej natura. – Też kiedyś tego spróbuję! Na pewno. Ale nie tym razem. Najpierw wędkowanie. Jestem w tym świetna! Tak myślę…
Nathaly wywróciła oczami, a Misty uśmiechnęła się pewnie.
– Może jednak najpierw się zapiszecie? – powiedziała spokojnie.
– A ty? Nie zapisujesz się?
– Ja formalności mam już za sobą. Jestem w Goldenrod prawie od tygodnia, miałam czas się ogarnąć. No, to wy się zgłoście, a ja idę powiedzieć siostrze Joy, że przygarniam do swojego pokoju dwie zbłąkane duszyczki. Kto wie, może w swojej dobroci użyczy wam nawet jakiegoś dmuchanego materaca.
Misty odeszła, puszczając wcześniej oczko do Abby, która uśmiechnęła się na to promiennie. Nathaly była pewna, że w jej małej główce rodził się właśnie niecny plan, jak by tu wysiudać Misty na materac, a samemu dorwać się do mięciutkiego łóżeczka. Cała Abby, pomyślała. Cała Abby…
Tym razem wydarzeniem owym okazały się wielkie zawody wędkarskie, organizowane corocznie w Goldenrod, zawsze w ostatni weekend lata. Jako że miasto od zachodu graniczyło z Zatoką Wirową, warunki do urządzania takich konkursów miało wręcz idealne. Praktycznie całe zachodnie przedmieście było jednym, wielkim, rozległym portem, z którego i do którego non stop kursowały jakieś statki, od maleńkich jachcików, po kilkusetmetrowe tankowce z grubymi kominami.
Dziewczyny szybko przekonały się, że z pokojami w Centrum faktycznie może być ciężko. Kiedy tam dotarły, musiały najpierw przedrzeć się przez stłoczony w poczekalni tłum, a potem odczekać swoje, zanim któraś z trzech zabieganych Joy zwróci na nie uwagę. Kiedy wreszcie nadeszła ich kolej, Nathaly i Abby oddały Pokemony pod opiekę pielęgniarki, a same zaczytały się w ulotkach dotyczących nadchodzącego konkursu. Na ladzie leżało ich mnóstwo; rzeczywiście trudno było ich nie zauważyć. Teraz dziewczyny wiedziały już, o czym mówiła ta cała Naomee i niechętnie, ale jednak musiały się z nią zgodzić. Na nocleg w Centrum widoki były raczej marne.
– I gdzie my teraz przenocujemy? – zamartwiała się Abby, stojąc w długiej kolejce do małego, niepozornego stoliczka. Stoliczek ów był jednym z kilku punktów w Goldenrod, w którym można było zgłosić się jako uczestnik zawodów wędkarskich. Dziewczyny bowiem postanowiły wziąć udział w konkursie, skoro i tak musiały siedzieć w mieście i czekać na wiadomość od Whitney. Na szczęście kolejka, choć długa, skracała się sprawnie i z każdą chwilą przyjaciółki były coraz bliżej stolika.
– Coś wymyślimy. Może siostra Joy podpowie nam jakiś niedrogi motel. A jak nie, to w ostateczności możemy przenocować w parku. Nie zapowiadali deszczu na najbliższą noc, jakoś przepękamy.
– Ale w parku? Jak jacyś bezdomni? – Abby skrzywiła się momentalnie, słysząc niezbyt zachęcającą propozycję Nathaly.
– No trudno, jesteśmy w podróży. I tak się może zdarzyć.
Abby wzdrygnęła ramionami. Wyjaśnienia Nathaly w ogóle do niej nie przemawiały.
– A co powiecie na dostawkę? – zapytał ktoś, zupełnie niespodziewanie.
Abby podskoczyła, lekko przestraszona, a Nathaly odwróciła się gwałtownie. Uśmiech sam wkradł jej się na twarz na dźwięk znajomego głosu. Ruda czupryna i pełne pewności siebie spojrzenie… tak, to musiała być ona. I była!
– Misty! Co tu robisz? – Uradowana Nathaly w mig znalazła się w objęciach rudowłosej przyjaciółki.
– Nathaly, serio? Zawody wędkarskie beze mnie? – odparła tamta, chichocząc jej w ramię. Potem odsunęła trenerkę od siebie i przyjrzała jej się od stóp do głów, niczym troskliwa starsza siostra. – Przyjeżdżam tu co rok, od kiedy skończyłam dziesięć lat. Ale opowiadaj, co u ciebie? Co robisz w Johto?
– A jak myślisz? Liga. – Nathaly wymownym gestem wskazała na swój pasek z Pokeballami. Wtedy właśnie głośne chrząknięcie Abby zwróciło uwagę obu dziewczyn. – No tak, nie znacie się. To jest Abbygail. Podróżujemy razem. A to Misty. Misty jest liderką wodnej sali w Kanto.
– Liderką? Ale czad! – zapiszczała cieniutko Abby, zaciskając pięści pod brodą. Nathaly już wiedziała, że zbliża się kolejny głupi pomysł. U Abby procesy myślowe zawsze dawały jakieś fizyczne symptomy. Taka już jej natura. – Też kiedyś tego spróbuję! Na pewno. Ale nie tym razem. Najpierw wędkowanie. Jestem w tym świetna! Tak myślę…
Nathaly wywróciła oczami, a Misty uśmiechnęła się pewnie.
– Może jednak najpierw się zapiszecie? – powiedziała spokojnie.
– A ty? Nie zapisujesz się?
– Ja formalności mam już za sobą. Jestem w Goldenrod prawie od tygodnia, miałam czas się ogarnąć. No, to wy się zgłoście, a ja idę powiedzieć siostrze Joy, że przygarniam do swojego pokoju dwie zbłąkane duszyczki. Kto wie, może w swojej dobroci użyczy wam nawet jakiegoś dmuchanego materaca.
Misty odeszła, puszczając wcześniej oczko do Abby, która uśmiechnęła się na to promiennie. Nathaly była pewna, że w jej małej główce rodził się właśnie niecny plan, jak by tu wysiudać Misty na materac, a samemu dorwać się do mięciutkiego łóżeczka. Cała Abby, pomyślała. Cała Abby…
***
Margot czuła, jak brud i odór niezliczonych dni spędzonych w lochach spływają z niej, wraz z ciepłymi strumieniami wody. Brud fizyczny, ale i ten psychiczny. Czuła się o tyle lżej, że nie spodziewała się raczej, by kazano jej się umyć przed torturami. Gdyby zabrano ją z lochów by, jak Kurtowi, wyrywać paznokcie i brutalnie bić po całym ciele, nikt raczej nie wysilałby się z przyprowadzaniem jej tutaj. Zakręciła kurek. Przyjemne ciepło parującej wody ustało momentalnie. Margot poczuła lekki chłód na mokrych stopach. Wyszła spod prysznica i owinęła się ręcznikiem, pierwszym, który znalazła. Ledwie zdołała z grubsza osuszyć swoje umęczone ciało, a już nowy dźwięk postawił ją do alarmu. Było to wyraźne stuknięcie przekręcanego w zamku klucza. Ktoś, kto go przekręcił, nie wszedł jednak do środka, a jedynie zapukał delikatnie, co zaskoczyło Margot jeszcze głębiej.
– Profesor… Stonefield? – odezwał się niezbyt donośny, jakby zmęczony, męski głos po drugiej stronie drzwi. – Proszę się nie spieszyć, ja tylko odkluczyłem dla pani drzwi. Wyjdzie pani, kiedy będzie gotowa. Proszę się ubrać. Rzeczy są przygotowane w szafce pod umywalką.
Margot w pierwszej chwili nie wiedziała, czy powinna pójść za radą nieznajomego. Na moment odezwała się w niej dawna, buntownicza natura. Dlaczego niby miała robić to, co każą jej te paskudne szumowiny z Team Rocket? Szybko jednak dotarło do niej, że stanie tu w samym ręczniku i drżenie z zimna byłoby jeszcze większą durnotą. Otworzyła więc szafkę i z przyjemnością, za którą sama się w tamtej chwili znienawidziła, wzięła z szafki czyste, przyjemnie pachnące ubrania. Założyła je czym prędzej. Były tylko odrobinę za duże. Rozejrzała się po małej łazience. Nie było lustra. Może to i lepiej. Margot była pewna, że ostatnie, na co miałaby teraz ochotę, to spojrzeć sobie w twarz.
Nie znajdując więcej sensownych argumentów, by dalej siedzieć tam gdzie była, ostrożnie uchyliła drzwi. Wyjrzała zza nich powoli. Pusto. Pusto i zaskakująco… zwyczajnie? Mały, ciemny korytarzyk i drzwi, przez które ją tu przyprowadzono, oczywiście zamknięte na cztery spusty. Sprawdziła, choć nie spodziewała się, że będą otwarte. Margot nie była na tyle głupia, by sądzić, że Rocketsi będą na tyle głupi. Puściła okrągłą klamkę i powoli, po cichu przeszła dalej. Niezbyt duży salonik, sypialnia… czymkolwiek owo pomieszczenie było, z całą pewnością ktoś tu mieszkał. Na niskiej, skórzanej kanapie leżała rozgrzebana pościel, a na stoliku obok stała szeroka szklanka z grubego szkła i w trzech czwartych pusta butelka z jakimś brązowawym alkoholem. W pokoju unosił się dziwny zapach, jakby od dawna tu nie wietrzono. Margot ledwie zdołała go poczuć po tych wszystkich okropnościach, które musiała nieustannie wąchać siedząc w lochu. Prowadzona przez ciekawość, poszła dalej. Otworzyła kolejne drzwi i natychmiast poraziła ją biel następnego pomieszczenia. Ostry zapach chloru i środków do dezynfekcji podrażnił jej nozdrza. Najbardziej jednak poraził ją widok znajomego staruszka, podłączonego chmarą kabli i przewodów do skomplikowanej aparatury. Margot nie wiedziała do końca, czy to aparatura medyczna, czy kolejne wymyślne narzędzie tortur. Kupa żelastwa i plastiku, popiskująca i bucząca cicho, mogła spokojnie być i jednym i drugim, choć całe pomieszczenie swoim wyglądem skłaniało się raczej ku lekarskiemu gabinetowi. Nie bacząc na nic, dopadła do łóżka i pochyliła się nad nieprzytomnym Kurtem.
– Mistrzu – wyszeptała, zaciskając zęby.
– Nie słyszy. Śpi. Podałem mu kilka środków, żeby utrzymać go w tym stanie jeszcze na jakiś czas. Tak będzie dla niego lepiej.
Lepiej? Lepiej?! Margot wewnątrz aż zawrzała. Nie odwróciła się od razu, by zobaczyć, kto wypowiedział te słowa. Ktokolwiek to był, na pewno należał do tych cholernych zbirów, którzy ostatnie, czego chcą dla Kurta, to żeby było mu lepiej. W końcu zdążyli już to rzetelnie udowodnić. O nie, nie da mu tej satysfakcji. Nie odwróci się, podskakując ze strachu. Niech się pieprzy! On i wszyscy jego zawszeni kolesie.
– Profesor Stonefield, nazywam się Fuji. To ja wstawiłem się za wami. Udało mi się namówić ich na przeniesienie pani i tego nieszczęśnika tutaj.
– Ich? – Margot prychnęła z gorzką pogardą. – A ty to niby kim jesteś? Też należysz do tych cholernych złodziei. Pieprzonych fanatyków, wpatrzonych w fałszywą mordę tego… tego… – zabrakło jej słów. Zagryzła wargi aż do bólu i pobladła ze złości.
– Prawda, pracuję dla Giovanniego, ale proszę uwierzyć, do fanatyka mi daleko. – Fuji podszedł do łóżka, na którym leżał Kurt i poprawił jeden z kabelków. Nierówny pisk maszyny ustabilizował się nieco. – Jestem tu raczej z prywatnych pobudek.
– Jak każdy z was – ucięła krótko kobieta, nie siląc się nawet na ostry ton.
– Jak każdy. – Fuji niespodziewanie przyznał jej rację. – Pozwoli pani, że ujmę to inaczej. O ile jestem gotów wiele poświęcić, by osiągnąć swój cel, to w przeciwieństwie do Giovanniego, nie chcę dotrzeć do niego po trupach. A przynajmniej nie po tych trupach, których można uniknąć. Dlatego kazałem sprowadzić panią. Tak, pani profesor, można powiedzieć, że jest tu pani z mojej winy. Niezmiernie mi przykro z tego powodu, bo nie życzę pani źle, ale...
– Nic na mnie nie zyskasz – Margot przerwała mu ostro. – Oprócz schwytania Lugii, którą i tak już macie, na nic ci się nie przydam.
– Myli się pani, profesor Stonefield. Proszę się jednak nie niepokoić. Nie będę od pani wiele wymagać. Właściwie kazałem panią przyprowadzić tylko na wszelki wypadek, gdyby pani syn nie chciał z nami współpracować. Wiem, że to może dla pani zabrzmieć okropnie, rozumiem, sam jestem rodzicem i…
– Ja nie mam syna – Margot przerwała mu po raz drugi.
– Proszę go nie kryć, to nic nie da. Team Rocket wie bardzo dużo. Zapewne o wiele więcej, niż się pani spodziewa. Mogę obiecać, że zrobię co w mojej mocy, aby pani syn nie cierpiał niepotrzebnie, ale w obecnej sytuacji sprowadzenie go tu to jedyne wyjście, jakie mamy. Proszę mi wierzyć, nie robiłbym tego, gdyby naprawdę nie było to konieczne.
– Ja nie mam syna – powtórzyła raz jeszcze Margot, odwracając głowę i po raz pierwszy spoglądając na naukowca wąskimi, pełnymi gniewu oczami. Mówiła prawdę. To, co stało się niemal osiemnaście lat temu, to był błąd. Jej ogromny, najgorszy w życiu błąd, za który słono zapłaciła. Odchorowała go. Odchorowywała go przez dziewięć miesięcy, nosząc w sobie pasożyta, niechcianą pijawkę, która nie wiedzieć czemu, od pierwszych chwil na świecie wytworzyła sobie względem niej jakieś niezdrowe, prymitywne przywiązanie. Płaciła za swój błąd później, kiedy przez pierwsze miesiące życia musiała patrzeć na to, co z niej wylazło. Kiedy musiała oglądać, jak nieporadnie stawia pierwsze kroki, słuchać, jak bełkocze swoje pierwsze słowo. Mama… mama… Do teraz robiło jej się niedobrze na wspomnienie tamtych chwil. Tak, była wtedy głupia i ciągle płaci za swój błąd, ale jednego nikt jej nie wmówi. Matką nigdy nie była.
– Profesor… Stonefield? – odezwał się niezbyt donośny, jakby zmęczony, męski głos po drugiej stronie drzwi. – Proszę się nie spieszyć, ja tylko odkluczyłem dla pani drzwi. Wyjdzie pani, kiedy będzie gotowa. Proszę się ubrać. Rzeczy są przygotowane w szafce pod umywalką.
Margot w pierwszej chwili nie wiedziała, czy powinna pójść za radą nieznajomego. Na moment odezwała się w niej dawna, buntownicza natura. Dlaczego niby miała robić to, co każą jej te paskudne szumowiny z Team Rocket? Szybko jednak dotarło do niej, że stanie tu w samym ręczniku i drżenie z zimna byłoby jeszcze większą durnotą. Otworzyła więc szafkę i z przyjemnością, za którą sama się w tamtej chwili znienawidziła, wzięła z szafki czyste, przyjemnie pachnące ubrania. Założyła je czym prędzej. Były tylko odrobinę za duże. Rozejrzała się po małej łazience. Nie było lustra. Może to i lepiej. Margot była pewna, że ostatnie, na co miałaby teraz ochotę, to spojrzeć sobie w twarz.
Nie znajdując więcej sensownych argumentów, by dalej siedzieć tam gdzie była, ostrożnie uchyliła drzwi. Wyjrzała zza nich powoli. Pusto. Pusto i zaskakująco… zwyczajnie? Mały, ciemny korytarzyk i drzwi, przez które ją tu przyprowadzono, oczywiście zamknięte na cztery spusty. Sprawdziła, choć nie spodziewała się, że będą otwarte. Margot nie była na tyle głupia, by sądzić, że Rocketsi będą na tyle głupi. Puściła okrągłą klamkę i powoli, po cichu przeszła dalej. Niezbyt duży salonik, sypialnia… czymkolwiek owo pomieszczenie było, z całą pewnością ktoś tu mieszkał. Na niskiej, skórzanej kanapie leżała rozgrzebana pościel, a na stoliku obok stała szeroka szklanka z grubego szkła i w trzech czwartych pusta butelka z jakimś brązowawym alkoholem. W pokoju unosił się dziwny zapach, jakby od dawna tu nie wietrzono. Margot ledwie zdołała go poczuć po tych wszystkich okropnościach, które musiała nieustannie wąchać siedząc w lochu. Prowadzona przez ciekawość, poszła dalej. Otworzyła kolejne drzwi i natychmiast poraziła ją biel następnego pomieszczenia. Ostry zapach chloru i środków do dezynfekcji podrażnił jej nozdrza. Najbardziej jednak poraził ją widok znajomego staruszka, podłączonego chmarą kabli i przewodów do skomplikowanej aparatury. Margot nie wiedziała do końca, czy to aparatura medyczna, czy kolejne wymyślne narzędzie tortur. Kupa żelastwa i plastiku, popiskująca i bucząca cicho, mogła spokojnie być i jednym i drugim, choć całe pomieszczenie swoim wyglądem skłaniało się raczej ku lekarskiemu gabinetowi. Nie bacząc na nic, dopadła do łóżka i pochyliła się nad nieprzytomnym Kurtem.
– Mistrzu – wyszeptała, zaciskając zęby.
– Nie słyszy. Śpi. Podałem mu kilka środków, żeby utrzymać go w tym stanie jeszcze na jakiś czas. Tak będzie dla niego lepiej.
Lepiej? Lepiej?! Margot wewnątrz aż zawrzała. Nie odwróciła się od razu, by zobaczyć, kto wypowiedział te słowa. Ktokolwiek to był, na pewno należał do tych cholernych zbirów, którzy ostatnie, czego chcą dla Kurta, to żeby było mu lepiej. W końcu zdążyli już to rzetelnie udowodnić. O nie, nie da mu tej satysfakcji. Nie odwróci się, podskakując ze strachu. Niech się pieprzy! On i wszyscy jego zawszeni kolesie.
– Profesor Stonefield, nazywam się Fuji. To ja wstawiłem się za wami. Udało mi się namówić ich na przeniesienie pani i tego nieszczęśnika tutaj.
– Ich? – Margot prychnęła z gorzką pogardą. – A ty to niby kim jesteś? Też należysz do tych cholernych złodziei. Pieprzonych fanatyków, wpatrzonych w fałszywą mordę tego… tego… – zabrakło jej słów. Zagryzła wargi aż do bólu i pobladła ze złości.
– Prawda, pracuję dla Giovanniego, ale proszę uwierzyć, do fanatyka mi daleko. – Fuji podszedł do łóżka, na którym leżał Kurt i poprawił jeden z kabelków. Nierówny pisk maszyny ustabilizował się nieco. – Jestem tu raczej z prywatnych pobudek.
– Jak każdy z was – ucięła krótko kobieta, nie siląc się nawet na ostry ton.
– Jak każdy. – Fuji niespodziewanie przyznał jej rację. – Pozwoli pani, że ujmę to inaczej. O ile jestem gotów wiele poświęcić, by osiągnąć swój cel, to w przeciwieństwie do Giovanniego, nie chcę dotrzeć do niego po trupach. A przynajmniej nie po tych trupach, których można uniknąć. Dlatego kazałem sprowadzić panią. Tak, pani profesor, można powiedzieć, że jest tu pani z mojej winy. Niezmiernie mi przykro z tego powodu, bo nie życzę pani źle, ale...
– Nic na mnie nie zyskasz – Margot przerwała mu ostro. – Oprócz schwytania Lugii, którą i tak już macie, na nic ci się nie przydam.
– Myli się pani, profesor Stonefield. Proszę się jednak nie niepokoić. Nie będę od pani wiele wymagać. Właściwie kazałem panią przyprowadzić tylko na wszelki wypadek, gdyby pani syn nie chciał z nami współpracować. Wiem, że to może dla pani zabrzmieć okropnie, rozumiem, sam jestem rodzicem i…
– Ja nie mam syna – Margot przerwała mu po raz drugi.
– Proszę go nie kryć, to nic nie da. Team Rocket wie bardzo dużo. Zapewne o wiele więcej, niż się pani spodziewa. Mogę obiecać, że zrobię co w mojej mocy, aby pani syn nie cierpiał niepotrzebnie, ale w obecnej sytuacji sprowadzenie go tu to jedyne wyjście, jakie mamy. Proszę mi wierzyć, nie robiłbym tego, gdyby naprawdę nie było to konieczne.
– Ja nie mam syna – powtórzyła raz jeszcze Margot, odwracając głowę i po raz pierwszy spoglądając na naukowca wąskimi, pełnymi gniewu oczami. Mówiła prawdę. To, co stało się niemal osiemnaście lat temu, to był błąd. Jej ogromny, najgorszy w życiu błąd, za który słono zapłaciła. Odchorowała go. Odchorowywała go przez dziewięć miesięcy, nosząc w sobie pasożyta, niechcianą pijawkę, która nie wiedzieć czemu, od pierwszych chwil na świecie wytworzyła sobie względem niej jakieś niezdrowe, prymitywne przywiązanie. Płaciła za swój błąd później, kiedy przez pierwsze miesiące życia musiała patrzeć na to, co z niej wylazło. Kiedy musiała oglądać, jak nieporadnie stawia pierwsze kroki, słuchać, jak bełkocze swoje pierwsze słowo. Mama… mama… Do teraz robiło jej się niedobrze na wspomnienie tamtych chwil. Tak, była wtedy głupia i ciągle płaci za swój błąd, ale jednego nikt jej nie wmówi. Matką nigdy nie była.
***
– Tylko jeden Pokemon na uczestnika, przykro mi – uparcie tłumaczył umięśniony chłopak o ciemnej karnacji i intensywnie czarnych oczach. Siedział za małym stolikiem, z lekko zmęczoną miną i czuwał nad zapisami do konkursu wędkarskiego.
Nathaly fuknęła na niego bezradnie. Choć rzeczywiście wyglądał, jakby było mu przykro, to nie chciał dać się przekonać, że Raichu będzie sobie tylko spokojnie siedzieć z boku i obserwować całą zabawę.
– Słuchaj, Nath, dlaczego właściwie nie wybierzesz Raichu do tego konkursu? – zapytała zaciekawiona Abby. – Sama mówiłaś, że typ elektryczny miałby przewagę.
– No tak. Ale już obiecałam wędkowanie komuś innemu.
– Komu?
– Zobaczysz jutro, kiedy zaczną się zawody.
– Tak czy inaczej, nie mogę cię dopuścić do udziału z dwoma Pokemonami – odezwał się chłopak. Zaczynał się już trochę niecierpliwić, bo oprócz Nathaly i Abby, do zapisania został mu jeszcze całkiem pokaźny ogonek uczestników.
– No przecież tłumaczę ci, że Raichu nie będzie walczyć. Po prostu sobie z nami posiedzi. – Nathaly uparcie próbowała przeforsować swoje.
– Niestety. W Pokeballu albo wcale.
– Raaany – westchnęła ciężko Abby. – Napina się, jakby Raichu miała mu wszystkie ryby wyłowić. Hmm… Zaraz! Nathaly? – Wyprostowała się nagle i pociągnęła Nathaly za ramię, by zaraz potem wyszeptać jej coś do ucha.
– Co? No w sumie... Jak na twoje pomysły, ten jest nawet nienajgorszy. Spróbujmy – powiedziała cicho trenerka i szybkim ruchem sięgnęła po kolejny formularz zgłoszeniowy. Wypisała czym prędzej wszystkie pola, po czym złapała prawą łapkę Raichu, namoczyła jej czubek w pudełku z tuszem do pieczątek i odcisnęła na kartce, w miejscu przeznaczonym na podpis uczestnika. – Proszę – powiedziała, podając kartkę chłopakowi. – Teraz Raichu jest oficjalną uczestniczką waszych zawodów. Będzie mogła jutro z nami wejść? Proszę.
– No nie wiem… – Chłopak zamyślił się na chwilę, przyglądając nietypowemu zgłoszeniu. – W sumie… Regulamin nie określa jasno, że uczestnik musi być człowiekiem. A niech tam, niech wam będzie. Zgoda.
– Tak! – zawołały obie dziewczyny, niemal jednocześnie.
– Dzięki Abby. Twoje pomysły choć raz się przydały – Nathaly uśmiechnęła się z ulgą.
– No wiem. Powinnaś mnie częściej słuchać.
– Może i masz rację. No dobrze, a ty kogo wybierasz?
– Nie martw się o mnie – odparła spokojnie dziewczynka. – Mam obmyśloną super skuteczną strategię wyboru Pokemona, dzięki której na pewno wygram ten cały konkurs.
– Hej! – Chłopak przy stoliku zaoponował ostro, kiedy Abby odsunęła łokciem wszystkie jego papiery i formularze, wykładając na ich miejsce cztery czerwono-białe kule.
– Przy-szedł tre-ner do li-de-ra, Po-ke-mo-na już wy-bie-ra – wyrecytowała pod nosem, wskazując palcem po kolei każdy z Balli. – Raz, dwa, trzy, mym part-ne-rem bę-dziesz ty! – wykrzyknęła na koniec, łapiąc jedną z kul.
Błysnęło białe światło i na ramieniu Abby pojawiła się brązowa sówka, pohukując radośnie.
– To twoja super strategia? – zapytała Nathaly z niedowierzaniem.
Jej przyjaciółka połaskotała zadowolonego Hoothoota pod dziobem.
– A jak – odparła bez namysłu. – Jutro rozwalimy system!
– Ta – Nathaly parsknęła pod nosem. W to akurat nie wątpiła ani trochę.
Nathaly fuknęła na niego bezradnie. Choć rzeczywiście wyglądał, jakby było mu przykro, to nie chciał dać się przekonać, że Raichu będzie sobie tylko spokojnie siedzieć z boku i obserwować całą zabawę.
– Słuchaj, Nath, dlaczego właściwie nie wybierzesz Raichu do tego konkursu? – zapytała zaciekawiona Abby. – Sama mówiłaś, że typ elektryczny miałby przewagę.
– No tak. Ale już obiecałam wędkowanie komuś innemu.
– Komu?
– Zobaczysz jutro, kiedy zaczną się zawody.
– Tak czy inaczej, nie mogę cię dopuścić do udziału z dwoma Pokemonami – odezwał się chłopak. Zaczynał się już trochę niecierpliwić, bo oprócz Nathaly i Abby, do zapisania został mu jeszcze całkiem pokaźny ogonek uczestników.
– No przecież tłumaczę ci, że Raichu nie będzie walczyć. Po prostu sobie z nami posiedzi. – Nathaly uparcie próbowała przeforsować swoje.
– Niestety. W Pokeballu albo wcale.
– Raaany – westchnęła ciężko Abby. – Napina się, jakby Raichu miała mu wszystkie ryby wyłowić. Hmm… Zaraz! Nathaly? – Wyprostowała się nagle i pociągnęła Nathaly za ramię, by zaraz potem wyszeptać jej coś do ucha.
– Co? No w sumie... Jak na twoje pomysły, ten jest nawet nienajgorszy. Spróbujmy – powiedziała cicho trenerka i szybkim ruchem sięgnęła po kolejny formularz zgłoszeniowy. Wypisała czym prędzej wszystkie pola, po czym złapała prawą łapkę Raichu, namoczyła jej czubek w pudełku z tuszem do pieczątek i odcisnęła na kartce, w miejscu przeznaczonym na podpis uczestnika. – Proszę – powiedziała, podając kartkę chłopakowi. – Teraz Raichu jest oficjalną uczestniczką waszych zawodów. Będzie mogła jutro z nami wejść? Proszę.
– No nie wiem… – Chłopak zamyślił się na chwilę, przyglądając nietypowemu zgłoszeniu. – W sumie… Regulamin nie określa jasno, że uczestnik musi być człowiekiem. A niech tam, niech wam będzie. Zgoda.
– Tak! – zawołały obie dziewczyny, niemal jednocześnie.
– Dzięki Abby. Twoje pomysły choć raz się przydały – Nathaly uśmiechnęła się z ulgą.
– No wiem. Powinnaś mnie częściej słuchać.
– Może i masz rację. No dobrze, a ty kogo wybierasz?
– Nie martw się o mnie – odparła spokojnie dziewczynka. – Mam obmyśloną super skuteczną strategię wyboru Pokemona, dzięki której na pewno wygram ten cały konkurs.
– Hej! – Chłopak przy stoliku zaoponował ostro, kiedy Abby odsunęła łokciem wszystkie jego papiery i formularze, wykładając na ich miejsce cztery czerwono-białe kule.
– Przy-szedł tre-ner do li-de-ra, Po-ke-mo-na już wy-bie-ra – wyrecytowała pod nosem, wskazując palcem po kolei każdy z Balli. – Raz, dwa, trzy, mym part-ne-rem bę-dziesz ty! – wykrzyknęła na koniec, łapiąc jedną z kul.
Błysnęło białe światło i na ramieniu Abby pojawiła się brązowa sówka, pohukując radośnie.
– To twoja super strategia? – zapytała Nathaly z niedowierzaniem.
Jej przyjaciółka połaskotała zadowolonego Hoothoota pod dziobem.
– A jak – odparła bez namysłu. – Jutro rozwalimy system!
– Ta – Nathaly parsknęła pod nosem. W to akurat nie wątpiła ani trochę.
"I nie zawracajcie mi już głowy, mam jeszcze furę do zrobienia." Rozumiem, że Naomee dorabia po godzinach jako, hm, "budowniczy aut"? xD
OdpowiedzUsuńPani Margot (chyba dobrze zapamiętałam jej imię) mamą roku nie zostanie, ale przynajmniej wykazuje troskę w stosunku do biednego Kurta. Poważnie, nie wiem, co oni chcą mu jeszcze wyrywać i błagam, niech nie wyrwą mu TEGO i OWEGO. Bo jak to tak? Jak on będzie Poke Balle tworzył? ^3^ Jestem pełna podziwu dla jego wytrzymałości. Dziadziuś to mistrz nie tylko od kulek :3 Teraz tylko czekam na to, co stanie się z umytą nie-matką. Smutno mi T^T
Aaale na poprawę nastroju, jak zawsze niezawodna Abby przybywa! Szczerze mówiąc, gdybym ja miała wybierać Pokemona, postąpiłabym podobnie, tyle że nie znam takiej wypasionej rymowanki i wyjechałabym z jakimś "ene due rike fake" xD A ten jej pomysł wciągnięcia Raichu do zawodów... Cud, miód, malina. Szanowna Abbygail, chylę czoła i proszę o autograf ^-^
Teraz sama mam wątpliwości, czy to aby na pewno "Nathaly Root z Viridian City" xD
Halohalo, zostawiam po sobie ślad i uroczo komunikuję, że jeszcze tu wrócę.
OdpowiedzUsuńPrzyszykuj się proszę na najdłuższy i najbardziej wyczerpujący komentarz w historii, ponieważ mam zamiar w nim zawrzeć całą moją opinię dotyczącą podróży Nathaly w Kanto oraz co najmniej 10 rozdziałów jej przygód w Johto. ♥
/powrócę za kilka dni
Zbierałam się do napisania już długo długo (co też widać po dacie mojego powyższego komentarza), ale nie ukrywam, że pozwoliłam sobie też na ponowne przeczytanie kilku rozdziałów, bo z poprzedniego mojego czytania Twojego bloga zdążyłam zaledwie zapamiętać fakt, że Nathaly podróżowała z Samem i Benem. Na końcu Sam poprosił ją o rękę, a Ben miał dziecko z Ann. I że Nathaly została liderką sali! (Co w zasadzie jest sprytnym zabiegiem, biorąc pod uwagę pustą salę po Giovanni'm z gier xD) A, no i że Sam był archeologiem, Ben kiedyś zawalił ligę i został koordynatorem, no i że miał problem z takim Jigglypuffem. I że Sam pokonał Bena na dzień dobry Pidgeyem. Tak, to zapamiętałam z mojego pierwszego czytania Twojego bloga już... serio kilka lat temu.
UsuńTeraz tak otworzyłam pokolei rozdziały, zaczęłam się wczytywać na nowo i powiem Ci szczerze, że... miałaś w 2011 taki styl, jaki ja chciałabym mieć teraz. Prosty, ale zarazem nie za prosty, wciągający, przede wszystkim POPRAWNY, jakbyś z niesłychaną łatwością opisywała bohaterów, co robią, co czują, boże, marzę o takiej łatwości w pisaniu, naprawdę. Obecnie mi się wydaje, że jeszcze minie dużo, dużo czasu zanim zacznę pisać na tyle okej, aby nie poprawiać co drugiego zdania i nie dołować się brakiem charakteryzacji swoich postaci. Eh, dobra, whatever.
Zawsze w opowieści o Nathaly podobało mi się to, że nie wyruszyła jako 10-latka, tylko że tych lat miała zdecydowanie więcej. I jak czytam inne pokemonowe opowieści to też bardzo często zwracam na to uwagę. U Many Hanna jest starsza, moja Daisy także. Nie wyobrażam sobie 10-latka rodem Asha Ketchuma, który nagle potrafi poradzić sobie w życiu podróżując tam i ówdzie. Ja w wieku 10 lat jadłam piasek i nie umiałam sama zupy ugotować, a co dopiero zrobić pranie i wydać pieniądze na coś co nie jest słodyczami XD" Dobra, whatever, nie pogrążam się... U Ciebie wytłumaczenie tego tradycją rodzinną jest nawet spoko, chociaż osobiście nie wiem czy przez te 5 lat bym się nie namyśliła (jeśli np okazałoby się, że moi przyjaciele z dzieciństwa zdążyli oblecieć już pół świata a ja tkwię w lesie Viridian i grzeję dupkę). Ale fajnie, że Nathaly była gotowa na przygodę^^ Od zawsze jednak ciekawiła mnie ewolucja Raichu, że odbyła się bez kamienia, który w każdej innej sytuacji jest dla Pikachu do ewolucji niezbędny. Domyślam się, że pewnie przeważyła tu sytuacja, nie było co tego kamyka wpychać.
Podziwiam Cię za pomysły. Za legendę o czerwonym smoku chociażby (świetny pomysł na wprowadzenie shiny Magikarpia!), za ,,zakochanie się" Raichu Surge'a (tak, to było genialne xD), za pomysł z WESELEM (Ann wyciągająca Bena do tańca, gdy biedak zabierał się za ziemniaki, eh; I TANIEC SAMA I NATHALY JA TO PRZEŻYWAŁAM RAZEM Z NIMI CZEMU MUSIAŁO ZGASNĄĆ ŚWIATŁO HALO), za pomysł z Annabelle (jeden z najklimatyczniejszych rozdziałów jakie napisałaś).
UsuńJeśli chodzi o team Nathaly, bardzo podobały mi się okoliczności w których zdobywała kolejne Pokemony. Że Kinglera złapała przez te Staryu, Bulbasaura w taki dość... smutny sposób (że ten trener go zostawił, bo kazali mu rodzice, takie przykre to dla mnie było jezu - ogółem, że potem tego trenera spotkała i dowiedziała się o wszystkim, też bardzo fajnie obmyślone), że Aerodactyla dał jej Sam po stoczeniu z nim emocjonującej walki, podoba mi się, że każdy jej Pokemon wydaje się być totalnie unikatowym, ma swój charakter (chociaż i tak najbardziej charakternym Pokemonem jak dla mnie pozostanie Jigglypuff Bena, który totalnie skradł mnie w całości).
Rozdziały na wyspach pomarańczowych były... ciekawe. Z początku byłam do nich nastawiona sceptycznie (nie lubię wyrywać się z toku tej głównej podróży eh XD"), ale w końcowym rezultacie okazały się bardzo w porządku - obóz jak i liderzy (walki polegające na współpracy oraz te czelendże (az skojarzyły mi się wyzwania wysp w grze Pokemon Sun/Moon, bo tam niestety nie ma odznak eh), i oczywiście emocjonująca walka z Drake'm ^^ Bardzo podobało mi się jej podejście do słów Misty, że ten trzeci raz będzie jej ostatnim, podoba mi się, że przed tą trzecią próbą Nathaly jeszcze z Misty porozmawiała. I jeszcze bardziej podoba mi się to, że Nathaly pomimo tylu prób (zarówno z Misty jak i z pierwszymi porażkami z innymi liderami) ani razu się nie poddała, tylko trenowała, aż w końcu udawało jej się wszystko osiągnąć :) Cieszę się także, że nie wygrała ligi ot tak, że w ćwierćfinałach wykazała się pełną mocą (Aerodactyl vs Charizard, genialna walka), ale wzięła porażkę na klatę, choć i tak jak na pierwszy sezon osiągnęła bardzo dużo :)
Jeśli chodzi o postacie, ubóstwiam i Sama i Bena, i chyba nawet nie wiem którego bardziej XD" O ile Sam jest bardziej ogarnięty, mniej lekkomyślny (ale za to uroczy i przez 100 rozdziałów wydawałoby się że tkwiący we friendzone) to sam Ben swoim humorem, zadziornym charakterem (,,TERAZ TO SPRAWA HONORU!" - o pokazach po złapaniu JigglypuffaXD) podbił moje serduszko także. Ann, Candy i Tyson także są bardzo dobrze wykreowani. Podoba mi się to, że mają takie proste i urzekające Pokemony, Vulpix, Rattata, Charmander (i to ten którego chciała Nathaly!). Jedynie Sarah wydaje mi się lekko nijaka (fartnęło jej się z tym Poliwrathem), poza nią uwielbiam chyba wszystkich (a to rzadkość, bo jestem dość wybredną osobą).
UsuńGdy kończyłam czytać, miałam ochotę zrobić to co Nathaly chciała - wziąć Pokeballa i najchętniej całą Twoją opowieść w nim schować ^^ Nie muszę jednak tego robić, bo czeka mnie cudowna kontynuacja w Johto, na temat której wypowiem się już w kolejnym komentarzu za jakiś czas, pisanie tego zajęło mi ponad dwie godziny (po usuwaniu i poprawianiu niektórych sformułowań ^^").
Pozdrawiam gorąco ♥
PS W rozdziałach 15-17, 28, 30-36, 38-42, nie działają sprite'y Pokemonów z pokedexa :)
PS2 na największy medal w Twoim opowiadaniu zasługuje zazdrość sama o Tracey'a (rozdział 28 albo 29 chyba, bożeXD)
PS3 Orlando Gloom jest hitem
PS4 moze jestem glupia i nienormalna ale na rozdziale 89 sie autentycznie rozkleilam bo mi sie zrobilo przykro przeszlosci Jigglypuffa:( // na rozstaniu z Primeapem też się rozkleiłam...
Cześć, jeju, że ja jestem tak w plecy, a ty pewnie już jakiś okazjonalny post wypuścisz niebawem. Zawsze coś w jakieś święta wypuszczasz XD Pokemonowy święty Mikołaj, wielkanocny zajączek i inni :D
OdpowiedzUsuńDo rzecz!
Rozdział przerywnik, wnioskuję. Mimo wszystko, dzięki wprowadzeniu wątku Zespół R i Lugia, to nie jest przerywnik dla przerywnika, a raczej coś w rodzaju małego naświetlnie tematu.
I przyznam, że o ile Margot była mi obojętna, teraz jej szczerze nie lubię. Sam, taki porządny człowiek, no i co, że błąd, a ona się do niego nie przyznaje, może jeszcze on ją będzie ratował, a ona sobie go zleje po całej akcji. Jak ich Nathaly rzecz jasna uratuje z Mortym :P
Dobra, czytam dalej
A i chyba archipelag, a ie zatoka, chyba, ze do czegoś innego piłaś
UsuńŻyję! Zdecydowanie tak się nie czuję, ale żyję!
OdpowiedzUsuń"Tak z ciekawości, często przychodzą do was trenerzy, którzy nie są pewni swojego imienia i nazwiska?" - dobra, Abby, tu masz punkt.
W ogóle, zrobisz Ty jej kiedyś stronę postaci? XD
Nie wiem dlaczego, ale "parszywe gnojki" mnie bawi. Serio nie wiem. Po prostu jakoś tak.
Holy fuck, Margot.
...coś mi się nie podoba w jakim kierunku to się zdaje zmierzać, chociaż podejrzewam, że to tylko mój walnięty umysł wszystko nadpisuje.
No ale teraz jestem ciekawa, w jakim kierunku to zmierza. Gdi. :|
DDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD: No to o Margot i Samie było trochę smutne. My poor boy.
Okej, to było świetne. Abby ma drugi punkt ode mnie. Wciąż mnie irytuje, ale zwracam trochę honoru za kreatywność. XD
Podziwiam za pomysł z tą wyliczanką.
Anyway, miłego dnia życzę i tak dalej, i tak dalej, to ja wrócę do tępego gapienia się w dokument tekstowy i narzekania, że DALEJ nie umiem pisać bitew.
Pozdrawiam!
High quality Samuel, aprobuję. UvU
OdpowiedzUsuńI w końcu coś o Abby poczytam. XD
No, to nie jest tak dosłownie pusty dokument. Mam jeszcze tylko dwie rzeczy do napisania w tym rozdziale, ale nie wiem, z której strony się za nie zabrać.
Postaram się skończyć jeszcze w tym tygodniu, tho.