28. The wake-ups and pass-outs

No czeeeść! *nabiera dużo powietrza i zdmuchuje z bloga grubą warstwę kurzu* Dawno się tu nic nie ruszało. Przyznaję, byłam troszkę zajęta. Domknęłam pewne opowiadanie - jupi, wreszcie udało mi się coś napisać tak do końca! Teraz pora nadgonić tutaj, bo widzę, że w okolicy posucha... Z Waszymi blogami jestem (prawie) na bieżąco, więc nie jest źle. A, przy okazji. Jeśli ktoś jest jeszcze zainteresowany starym PKA, nie zdążył doczytać przed kasacją Onetu albo coś, to informuję, że wystarczy poprosić, a chętnie udostępnię całość w wersji PDF. Pozdrawiam i biegnę poczytać to, co mi u Was jeszcze zostało :)

***

Jeszcze zanim Nathaly otworzyła oczy, całą jej uwagę skupił silny, pulsujący dźwięk, przypominający walenie młotem o ścianę. Ledwie zdała sobie sprawę, że to przecież bicie jej własnego serca, a już kolejne nieprzyjemne nowiny dotarły nerwami do jej skołowanego mózgu. Bolało. Bardzo. Po pierwsze skroń i tył głowy, Nathaly sama nie potrafiła zdecydować się, co bardziej. Zaraz potem jednak do głosu doszedł ból w prawym boku i bez trudu przyćmił wszystko inne. No tak, upadła. I chociaż ktoś najwidoczniej odwrócił ją na wznak kiedy była nieprzytomna, jeszcze teraz czuła złudzenie wbijającego jej się w bok paska z Pokeballami. Chciała odruchowo złapać się za obolałe miejsce, sprawdzić, czy Pokeballe nie ucierpiały przy tym upadku jeszcze bardziej od niej, ale coś blokowało jej ruchy. Czuła się jak we śnie, kiedy bardzo chce się przed czymś uciekać i krzyczeć, ale po prostu się nie da.
Dziwny paraliż minął dopiero wtedy, gdy zdołała podnieść powieki. W pierwszej chwili widziała wszystko tak, jakby patrzyła na świat przez haftowaną serwetkę. Białe plamki i nitki zaczęły znikać dopiero po kilku sekundach, razem z dzwonieniem w uszach. Zupełny powrót świadomości kosztował Nathaly jeszcze parę głębokich oddechów i kolejne pół minuty życia. Kiedy jednak wybudziła się na dobre z dziwnego omdlenia, którego powodów nawet nie próbowała się domyślać, jej serce zamarło po raz kolejny.
Oto leżała na środku boiska, na którym, o ile pamiętała, jeszcze przed chwilą toczyła pojedynek z Whitney, a wokół niej, nie wiadomo skąd, pojawiło się nagle całkiem sporo twarzy. W większości znanych, ale były też i takie, których Nathaly znikąd nie kojarzyła. Przede wszystkim Abby, tę trudno byłoby przeoczyć, skoro jej przestraszona na śmierć i blada buzia, wisiała nad Nathaly do góry nogami, a drobne, roztrzęsione dłonie przytrzymywały jej głowę. Tuż za Abby kucała znajoma kobieta, ubrana w brązowy płaszcz i kaszkiet, spod którego wysunęło się kilka niebieskich kosmyków. Nathaly aż sama się sobie zdziwiła, że rozpoznała ją bez większych trudności. O ile każdą oficer Jenny łatwo rozpoznać, nawet bez munduru, o tyle stwierdzenie, z którą konkretnie Jenny ma się do czynienia, jest już tysiąc razy trudniejsze. Coś jednak mówiło Nathaly, że ta kobieta nie może być nikim innym, jak mamą Bena. Było to niedorzeczne z każdej strony, z której by nie spojrzeć – byli w końcu w Johto, a pani Coldfire służyła w Celadon City, w Kanto. Za dobrze jednak znała swojego przyjaciela, żeby nie dostrzec podobieństwa. Tego szczególnego podobieństwa, które łączy matkę i jej dziecko. Po tym, jak nie rozpoznała w profesor Stonefield matki Sama, obiecała sobie zwracać większą uwagę na takie szczegóły. Jedyne, czego Nathaly pewna nie była, to czy pani Coldfire wyglądała bardziej na stroskaną, czy bardziej na wkurzoną. Szybko przestała się nad tym zastanawiać, bo ciche szlochanie przyciągnęło całą jej uwagę. Za plecami oficer Jenny, w bezpiecznej odległości kilku metrów, Whitney i Naomee siedziały w kącie boiska, z podkulonymi pod siebie kolanami, trzymając się za ręce i pochlipując cicho.
– Proszę cię – rozległ się młody, pełen politowania głos. Szczupły chłopiec przyglądał się zapłakanej dwójce, marszcząc groźnie brwi. Miał bujne, lawendowe włosy, trochę przydługawe jak na chłopaka, dziecięcą buzię i zupełnie nie pasujące do niej, sine worki pod oczami. Paskudne sińce, które świadczyły wyraźnie, że ten drobny, niepozorny dzieciak, nie przeżywa ostatnio najlepszych dni, a może nawet tygodni. Mimo to wyglądał na twardego. Albo przynajmniej chciał sprawiać takie wrażenie. – Rozumiem, że jesteś liderką ledwie od dwóch czy trzech miesięcy, ale powinnaś trochę lepiej panować nad emocjami. Płacz nie pomoże, wyjdziesz tylko na tchórza.
Whitney nic nie odpowiedziała. Była zbyt przestraszona wszystkim, co tam się działo. Nathaly też nic nie mówiła. Choć chciała zapytać o wiele, ciągle blokowało ją dziwne uczucie. Uczucie bycia obserwowaną. Nie chodziło jednak o roztrzęsioną Abby, która dosłownie nie spuszczała z niej wzroku. Nie chodziło o panią Coldfire, ani lawendowowłosego chłopaka, który też od czasu do czasu zerkał na nią podejrzliwie. Wszystko to nic nie znaczyło i nie robiło na Nathaly większego wrażenia. Martwił ją tylko on. Po części martwił, ale bardziej jednak przerażał. I to nawet zanim zdążyła go zauważyć, co było jeszcze bardziej przerażające. Dziewczyna czuła, jakby czytał jej myśli, jakby był w jej głowie, choć wcale go tam nie zapraszała. Czuła jego obecność, choć zobaczyła go na dobrą sprawę dopiero wtedy, kiedy podszedł bliżej i stanął nad nią, patrząc w dół, prosto w jej oczy, swoim dziwnym… pustym wzrokiem. Kim był? Nie miała pojęcia. Wiedziała tylko, że nie ma ochoty się tego dowiedzieć. I wiedziała, że nie ma on co do niej dobrych intencji.
– Wstań.
Nie był to rozkaz, ani nawet prośba. Zabrzmiało bardziej jak stwierdzenie, z którym Nathaly nie miała odwagi się kłócić. I choć bolało ją w boku, w głowie i czuła się jak w gorączce, wstałaby nawet, gdyby była przykuta do ziemi grubymi łańcuchami. Wstałaby tylko dlatego, że on jej kazał. A jemu sprzeciwić się przecież nie mogła.
– Musimy porozmawiać. W cztery oczy.
– Morty, opanujże się wreszcie! – Oficer Jenny warknęła na niego z niespodziewaną złością. – Nie widzisz, że jeszcze nie otrząsnęła się z hipnozy? Poza tym, tłumaczę ci po raz czwarty. Znam tę dziewczynę. Dobrze znam. Na pewno nie zrobiłaby nic z rzeczy, o które ją podejrzewasz.
– Nie podejrzewam jej. Jeszcze. Idziemy.
– Człowieku, przestań być taki uparty! – Jenny brzmiała, jakby zaraz miały puścić jej nerwy. – Zresztą, nie byłoby tego całego zamieszania, gdybyś łaskawie odbierał ode mnie wiadomości, a nie pędził tu na łeb na szyję, kiedy Whitney dała ci znać, że Nathaly jest w mieście. Gdybym wiedziała, że chodzi właśnie o nią, załatwiłabym to zupełnie ina…
– Idziemy porozmawiać – powtórzył, nie czekając nawet, aż policjantka skończy zdanie.
– Dobrze, niech ci będzie. Ale jeżeli przy tej waszej rozmowie Nathaly spadnie chociaż jeden włos z głowy, to nie ma takiej hipnozy, która powstrzyma mnie przed otrzaskaniem ci mordy, rozumiemy się? Nawet, jeśli jesteśmy po tej samej stronie.
– Idziemy porozmawiać – powtórzył po raz trzeci, tym razem z nieco większym naciskiem. – Tylko porozmawiać.
A Nathaly gotowa była za nim iść, choćby teraz, choćby już. Niezależnie od tego, jak bardzo rozsądek jej to odradzał, niezależnie od tego, jak bardzo rozum krzyczał „nie!”. Po prostu nie potrafiła wygrać z podświadomością. Zrobiła pierwszych parę kroków, kiedy nagle drzwi do sali otworzyły się z głośnym świstem. Do środka wpadła Misty.
– Nathaly! – Zdyszana, z Pokeballem w dłoni, wodna liderka Kanto powiodła wzrokiem po wszystkich obecnych. Zawahała się przed uwolnieniem Pokemona, ostatecznie stwierdzając, że sytuacja jaką tam zastała jednak tego nie wymaga. Zamiast tego, schowała Ball do torby, a wyjęła z niej swoją ligową legitymację i pokazała ją wszystkim dookoła. – Puśćcie ją! Ta trenerka nie zrobiła nic złego! Jako oficjalna liderka Ligii Kanto mogę za nią ręczyć!
– Ja też mogę za Nathaly dręczyć, jak będzie trzeba! – wyrwała się niespodziewanie Abby.
–Ty to już się lepiej nie odzywaj – warknęła z wyrzutem Clair.
Nathaly nie zauważyła wcześniej jej obecności. Nic dziwnego, miała przecież o czym myśleć, cała ta dziwna sytuacja… Z Clair było jednak coś nie tak. Niby tylko stała z boku, opierając się plecami o ścianę, w swoim służbowym stroju smoczej superbohaterki, z groźnym spojrzeniem i w odważnym makijażu. Niby była taka sama jak na zdjęciu, na którym Nathaly widziała ją, wtedy, w jej willi w Blackthorn City. Niby wszystko się zgadzało, a jednak coś było inaczej… No tak! Nathaly nabrała gwałtownie powietrza, kiedy zdała sobie sprawę, że dużego, czerwono-sinego i zupełnie jeszcze świeżego limo pod prawym okiem Clair nigdy dotąd nie było i być tam nie powinno. Powoli otrząsając się z letargu, w jaki wprawiła ją niespodziewana utrata przytomności i najdziwniejsza ze wszystkich dotychczasowych pobudek, Nathaly połączyła fakty.
– Abby, czy to ty… podbiłaś oko Clair?
Dziewczynka poderwała się wojowniczo, odważnie stając u boku swojej przyjaciółki.
– I podbiję drugie, jeśli będzie trzeba! – pisnęła zdecydowanie, choć głos jej się łamał. – Nath, gdybyś tylko widziała! Wpadli tutaj jak dzikusy, ta zjawa rzuciła się na ciebie, ty upadłaś. Myślałam, że to coś cię zabiło! Raichu i Ivysaur zaczęli cię bronić, ale nie dali rady! Te brutalne Pokemony stłukły je na kwaśne jabłko. A ten, ten zombiak, wciąż tak nad tobą wisiał. Bałam się, że chce wyżreć ci mózg, albo coś…
– Hej, Morty to nie żaden zombiak! Uważaj co paplasz – oburzył się chłopak z podkrążonymi oczami.
– Spokojnie. Jeśli nam nie wierzycie, to lepiej wezwijmy policję i wszystko wyjaśnijmy – zaproponowała Misty.
– Policja już tu jest – zawołała służbowym głosem pani Coldfire.
– To najlepiej od razu skujmy tego walniętego bachora kajdankami! – Clair wskazała na Abby. – Ona jest nieobliczalna!
– I kto to mówi!? – odgryzła się Abby.
Oficer Jenny krzyknęła coś o zachowaniu spokoju. Abby zaczęła wykrzykiwać jakieś groźby pod adresem smoczej liderki, a lawendowowłosy chłopak bronił jej, jak tylko potrafił. Gdzieś z oddali dochodziły piski Raichu i Ivysaura, którzy nie mogli podejść bliżej, bo drogę zagradzał im wielki Ariados, Dragonair i straszny, czerwonooki Gengar. Misty dopominała się natychmiastowego uwolnienia jej przyjaciół, a Whitney i Naomee ciągle pochlipywały w kąciku. Zapanował taki hałas i zamieszanie, że gdyby Nathaly już nie bolała głowa, pewnie rozbolałaby ją od razu. Krzyki, piski, jęki, szlochy, stękania, przyspieszone oddechy, obelgi, groźby, tupnięcia, wołania, oskarżenia, wrzaski, kłótnie, aż wreszcie…
– Dooość!!!
Wszystko ucichło, jak za kliknięciem jednego przycisku na niewidzialnym pilocie. Nikt nawet nie pisnął. Nathaly nie śmiała nabrać powietrza, kiedy wysoki blondyn o pustym spojrzeniu i kamiennej twarzy podszedł do niej niebezpiecznie blisko. Był tak wysoki, że jego zimny oddech czuła na czubku głowy.
– My idziemy porozmawiać do biura Whitney. Wy wyjaśnijcie sobie wszystko na spokojnie. A jeśli usłyszę tu jeszcze jakieś krzyki, to przyślę Gengara i zahipnotyzuje wszystkich po kolei. A wybudzanie się z jego hipnozy nie jest zbyt przyjemne. Ona może coś o tym powiedzieć. Nathaly?
Mężczyzna najpierw skinął głową na swojego Gengara, a potem puścił Nathaly przodem. Trenerka nie przypuszczała jednak, żeby miał to być gest uprzejmości. Raczej chciał ją mieć na widoku. Ale dlaczego? Tego najpewniej dowie się, jeśli po prostu pójdzie z nim bez sprzeciwów. I tak też zrobiła.
 
***
 
W biurze Whitney było jasno i dość przestronnie. Ściany w kolorze pudrowego różu, poobwieszane uroczymi zdjęciami Cleffy i Igglybuffów, na pierwszy rzut oka nie pomagały w budowaniu wizerunku Whitney jako silnej, stanowczej liderki. Do środka wpadało dużo światła, bo położone od południa okno zajmowało niemal całą ścianę. Bucząca gdzieś pod sufitem klimatyzacja lekko poruszała ozdobną firanką, której materiał co kilka centymetrów przecinały srebrne, brokatowe nitki. Nathaly pewnie nie zwróciłaby na nie uwagi, gdyby nie zaczęła się zastanawiać, skąd biorą się te dziwne, błyszczące refleksy, skaczące to tu, to tam, po całym pomieszczeniu. Ścianę za biurkiem zajmowała toaletka, z dużym lustrem i pokaźną kolekcją drogich kosmetyków, ustawioną na półce. Wszystkie meble były białe, nawet drewniane fotele przy biurku. Na samym blacie biurka, natomiast, leżał spory notes w puchatym, fioletowym etui i cienki ołówek z gumką w kształcie głowy Teddiursy, zatkniętą na tępym końcu. Obok stała jeszcze kiwająca łebkiem figurka shiny Vulpixa i zdjęcie Whitney z koleżankami, zrobione najpewniej podczas jakiejś imprezy w plenerze. Całość przypominała bardziej wysprzątany pokój poukładanej nastolatki, niż gabinet liderki, ale przecież nie Nathaly było to oceniać.
Ostrożnie przeszła po puszystym, białym dywanie i usiadła w fotelu, jednym z dwóch przeznaczonych dla interesantów. Nie, żeby sama miała na to ochotę. To ten dziwny mężczyzna wskazał jej miejsce, a sam zasiadł po drugiej stronie. Zupełnie nie pasował do tego pomieszczenia i w innych okolicznościach zestawienie chłodnego, pustego wyrazu twarzy z uroczym, dziewczęcym pokoikiem wydałoby się Nathaly zabawne. Ale tym razem nie było jej ani trochę do śmiechu.
– Musisz wiedzieć, że uważam używanie na ludziach ataków wpływających na podświadomość za niemoralne i bardzo mi przykro, że tak źle zniosłaś hipnozę mojego Gengara.
– Naprawdę? – Nathaly popatrzyła na mężczyznę sceptycznie. Przynajmniej chciała, żeby wyglądało to na sceptyczne spojrzenie, ale nie była pewna, czy wyszło tak, jak powinno. Wciąż nie doszła do siebie tak na sto procent. Więc naprawdę to wszystko przez hipnozę? Ten denerwujący szum w głowie, suchość w ustach, luki w pamięci. Co prawda nie miała do tej pory bogatego doświadczenia z alkoholem, ale gotowa była przysiąc, że tak właśnie czują się ludzie na kacu. – Jakoś tego nie widać.
– Nie jestem zbyty wylewny w okazywaniu uczuć.
– No, to akurat widać.
Zapadła cisza. Chociaż trwała tylko chwilę, Nathaly nie znosiła jej cierpliwie. Nie potrafiła. Zbyt wiele się stało, zbyt wiele ciągle się działo, żeby po prostu przyjąć to od tak i siedzieć sobie spokojnie w uroczym pokoiku na drewnianym foteliku Whitney. Całą siłą zaparła stopy o przednie nogi fotela. Poczuła, jak czubki jej trampek zatapiają się w puchatym dywanie. Co teraz? Chciała wiedzieć co jest grane, to jasne. Oczywistym było, że kiedy tylko jej potraktowana hipnozą podświadomość odpuści, a do głosu dojdzie zdrowy rozsądek, Nathaly zacznie zadawać pytania. Wiedział to nawet ten osobliwy człowiek siedzący naprzeciw. Widać znał się na ludziach. Albo faktycznie umiał czytać w myślach. Nathaly skłonna była uwierzyć w obie wersje.
– Dopóki masz mętlik w głowie z pewnością nie dowiem się od ciebie niczego sensownego. Dlatego pokrótce przedstawię ci całą sytuację. Niech będzie to też dowodem mojej dobrej woli względem ciebie. Co z nim zrobisz, to już twój wybór. Ale niezależnie od tego, musisz wiedzieć jedno. Wyjdę stąd bogatszy w wiedzę, po którą tu przyszedłem. Znam wiele… sposobów. Rozumiesz?
Nathaly pokiwała głową kilka razy, bardzo powoli. O ile do tej pory była tylko skołowana, teraz była już skołowana i przerażona. Ich rozmowa zdecydowanie nie zaczynała się najlepiej.
– Dobrze. Słuchaj. Nazywam się Morty. Jestem liderem sali w Ecruteak City i specjalizuję się w Pokemonach duchach. Mój Gengar użył na tobie hipnozy, co już wiesz. Stąd te wszystkie dziwne wrażenia, spaczone postrzeganie rzeczywistości i inne… skutki uboczne. Zapewne odniosłaś wrażenie, że jesteś bardziej podatna na mój wpływ. Musisz wiedzieć, że było to zamierzonym efektem i w każdej chwili mogę to powtórzyć, jeśli zajdzie taka konieczność. Jasne?
Tym razem Nathaly nie przytaknęła. Nie zamierzała się już z niczym zgadzać. Przynajmniej dopóki nie dowie się, czego właściwie ten mężczyzna od niej chce. Tymczasem Morty mówił dalej.
– Whitney, podobnie jak inni liderzy sal Johto, współpracują ze mną i w razie gdybyś próbowała coś kombinować, nie zawahamy się użyć siły, żeby cię zatrzymać. Rozumiesz?
– Nie bardzo – odparła cicho Nathaly. – A właściwie, to wcale nie rozumiem. Co niby miałabym kombinować i po co? Zresztą… skoro chcieliście mnie… zatrzymać, to dlaczego nie zrobił tego żaden z poprzednich liderów, z którymi walczyłam? Byłam przecież już u Pryce’a, Falknera, W Azalea też zdobyłam odznakę. I w Blackthorn też, a zdaje mi się, że widziałam tu Clair. Nawet w Ecruteak próbowałam, ale sala była zamknięta. Jeśli faktycznie to ty jesteś tamtejszym liderem, to dlaczego nie złapałeś mnie wtedy, na swoim własnym podwórku?
– Nie było mnie w mieście. Tak się składa, że byłem zajęty szukaniem ciebie.
Nathaly westchnęła cicho. Odniosła wrażenie, że była to najszczersza wypowiedź mężczyzny jak do tej pory.
– Słuchaj – powiedziała na tyle spokojnie, na ile potrafiła. – Jestem trenerką. Zamierzam wystartować w waszej Lidze. Nie chowam się, ani nie ukrywam. Chodzę po Johto i jawnie wyzywam liderów, więc po co to wszystko? Co ja takiego zrobiłam, żebyście traktowali mnie jak jakiegoś przestępcę? Kto wam powiedział, że zrobiłam coś złego?
– Sytuacja jest zbyt poważna, żebym mógł pozwolić sobie na obdarzenie cię zaufaniem, więc nawet nie próbuj mnie do tego skłonić – oświadczył chłodno Morty. – Nawet gdybyś była najuczciwszym człowiekiem na tej planecie. A jeśli chodzi o twoje pytanie… Nawet jeśli powiedziałbym ci, skąd wiem co zrobiłaś, to zapewne i tak mi nie uwierzysz.
– Spróbuj – odparła Nathaly. Chciała odważnie spojrzeć w jego oczy, ale nie wytrzymała dłużej niż trzy sekundy. Mimo wszystko był jednak przerażający.
– Dobrze – powiedział cicho Morty. Wstał i zaczął powoli przechadzać się po pokoju, wpychając ręce do kieszeni. – Gdybym powiedział ci, że mam dar, który pozwala mi rozmawiać z istotami nie z tego świata, gdybym zdradził, że tymi, które cię oskarżają, są dusze Pokemonów, uwierzyłabyś?
– Jak to… dusze Pokemonów? – Dziewczyna, która do tej pory patrzyła nieruchomo na swoje odbicie w lustrze toaletki, odwróciła się nagle za siebie, zaciskając palce na oparciu drewnianego fotela.
Już to gdzieś kiedyś słyszała. Już raz spotkała się z legendą o duszach Pokemonów, które rozmawiają z ludźmi. W tej jaskini niedaleko Ecruteak, w Ostoi Trzech Dusz, matka Sama opowiedziała jej o tym. Co prawda mówiła, że to tylko legenda, ale… Morty przecież mieszka w Ecruteak. Czy to nie zbyt wiele, jak na zwykły zbieg okoliczności? Dlaczego miałaby nie uwierzyć?
– Dlaczego nie miałabym w to uwierzyć? – powtórzyła na głos. Teraz była jeszcze bardziej zaciekawiona. – Poza tym, mogę przynajmniej dowiedzieć się, o co oskarżają mnie te… dusze.
Morty zatrzymał się tak nagle, jakby ktoś bez ostrzeżenia zapauzował film. Tyle, że to nie był film, a realna, choć mocno pokręcona, sytuacja. – I tu przechodzimy do sedna – powiedział wolno.
Nathaly odniosła wrażenie, że trafiła w punkt. Nie wiedziała jeszcze, czy to dla niej dobrze, czy nie, ale przynajmniej miała szansę dowiedzieć się czegoś więcej. Morty zwrócił się ku niej, podszedł powoli do fotela i z całej siły szarpnął za podłokietniki, odwracając go w swoją stronę razem z siedzącą na nim dziewczyną. Nathaly pisnęła krótko, niczym przestraszona Rattata. Mężczyzna pochylił się nad nią, wbijając w jej twarz wzrok tak świdrujący, że nawet hipnoza Gengara wydawała się być przy nim niewinnym psikusem.
– Chcesz wiedzieć o co oskarżają cię dusze, tak? Proszę bardzo. W takim razie teraz grzecznie powiesz mi komu i dlaczego wydałaś Pierwszego?
– Pierwszego? – Nathaly poruszyła słabo ustami. Nie miała pojęcia, o co pyta ten cały Morty. Ze wszystkich sił wcisnęła się plecami w oparcie fotela i gdyby tylko mogła, wcisnęłaby się jeszcze głębiej. Nie mogła znieść tego spojrzenia, tego świdrującego wzroku, tego zimnego oddechu na swojej twarzy.
– Ostrzegałem cię, znam sposoby na wydobycie prawdy. Jeśli nie powiesz mi po dobroci, będę zmuszony…
Źrenice Nathaly rozszerzyły się gwałtownie. Usłyszała coś, w swojej głowie, tak jej się przynajmniej zdawało. Powiedz mu ­ – powtarzało owo coś, co jakimś cudem przeniknęło do środka jej umysłu – powiedz! Nie, tym razem to nie mogła być sprawka Morty’ego. Tym razem to nie hipnoza Gengara. Nathaly była pewna. Znała to. Znała… może nie tyle głos, bo fizycznie nic przecież nie usłyszała. To było w niej. Znała tę obecność. Przyjemną, znajomą, dawno nie dającą o sobie znać obecność, która z Mortym na pewno nie miała wiele wspólnego. Oprócz tego może, że on również ją poczuł. Nathaly widziała to, widziała nagłą zmianę w jego spojrzeniu.
– O czym mam powiedzieć? – zapytała nieprzytomnie.
– Powiedz, co stało się na New Island – odparł Morty, cicho i jakby niepewnie.
– Na New Island? Skąd o tym wiesz?
– Ja też to poczułem. Ta… obecność. Do mnie też przemawia. Każe mi zapytać cię o New Island. O to, co stało się z... nim – wyjaśnił Morty, mocno akcentując ostatnie słowo. Nagle zamarł. Uchylił usta i wyglądał, jakby dostał olśnienia. – Nathaly, już rozumiem. Już wszystko rozumiem. To on jest Pierwszym! To o niego chodzi!
– O niego? Czyli… o kogo? – zapytała Nathaly.
– To ty mi powiedz. Więc, co takiego wydarzyło się na New Island?
 
***
 
Sam nigdy nie spodziewałby się, że czeka go tak dziwna, pełna niedorzeczności podróż. Wraz z doktorem Oishimą przemierzyli dziesiątki, jeśli nie setki, kilometrów z zachodu Johto na wschód, tylko dlatego, że tak podpowiadało mu jakieś nienaturalne przeczucie. Sam już dawno pogodził się z tym, że jeśli chce odnaleźć matkę, musi iść za jego głosem. Tym bardziej, że doktor Oishima uparcie umacniał go w przekonaniu, że to nie żadne przeczucie, tylko wewnętrzny głos Lugii, która wzywa swojego wybrańca.
Tego dnia Sam i doktor Isaac Oishima dotarli do podnóża gór na zachodzie regionu. Tych samych, które swoim masywnym, kamiennym cielskiem, oddzielały Johto od Kanto. Czasy łatwej wędrówki dobiegły końca. Tu nie docierały ani pociągi, ani autobusy, o aucie nie było nawet mowy. Zero dróg, zero wyznaczonych szlaków. Jeśli znalazłby się szaleniec chcący pójść dalej, zostawała mu tylko piesza wędrówka. Wędrówka, w której na każdym kroku towarzyszyłaby mu śmierć, tylko czekając na jedno, niewłaściwe postawienie stopy albo osuwające się głazy.
Sam nie miał wyboru. Był właśnie takim szaleńcem, bo jak inaczej nazwać osobę podróżującą przez pół regionu dlatego, że tak podpowiadają mu głosy w głowie? Co innego mógł jednak zrobić? Wiedział, że na końcu tej drogi, dokądkolwiek ona prowadzi, czeka go spotkanie z matką. A po to przecież tu przybył. Głupotą byłoby się teraz wycofać.
Nie wycofał się więc. Pierwszego dnia górskiej wędrówki nie zaszli co prawda zbyt daleko, ale kiedy o zmroku rozbili obóz na szerokiej, płaskiej skale u podnóża kolejnego szczytu, oboje z Oishimą widzieli maleńki płomyczek nadziei, że być może, nawet mając przed sobą tak karkołomną przeprawę, uda im się dotrzeć do celu.
Płomyczek ów został brutalnie zdmuchnięty przez wirujące śmigło helikoptera, który zawisł nad ich namiotem, kiedy już spali. Gdy wybiegli na zewnątrz, zbudzeni nagłym hałasem, ich obozowisko obstawiała już grupa mężczyzn, ubranych w równe, ciemne stroje i uzbrojonych w gotowe do użycia Pokeballe. Jeden z nich, choć wydawał się sporo młodszy od pozostałych, wyróżniał się spośród reszty jeszcze innym szczegółem. On, jako jedyny, nie miał zakrytej twarzy. Jego, jako jedynego, Sam bez trudu rozpoznał.
– To ty?! – zawołał zaskoczony, a jego ręka drgnęła, jakby zawahał się, czy sięgnąć po Pokeball.
– Nie radzę – odparł młody mężczyzna i dał szybki znak dłonią. Oczy lewitującej u jego boku Misdreavus błysnęły krótko i wszystkie kule, jakie Sam miał przy sobie, pofrunęły w powietrze, by po chwili upaść na ziemię, prosto pod stopy jednego z nieznajomych. Tamten pozbierał je czym prędzej. – Misdreavus, Kula Cienia.
Kulisty, mroczny pocisk pomknął naprzód. Nie trafił jednak ani w Oishimę, ani w Sama, a w wielką, samotną skałę, która wznosiła się ładnych parę metrów za ich obozowiskiem. Dobre pół tony skalnego gruzu runęło w dół, zasypując bezbronnych wędrowców kamienną ulewą. Oboje skończyli pod skałami, bez szans na ucieczkę i bez przytomności. Sam miał więcej szczęścia. Jeden z odłamków uderzył go w głowę na tyle felernie, że zemdlał i upadł na ziemię, ale oprócz tego nie odniósł większych obrażeń. Doktor Oishima był za to cały poturbowany. Trudno było stwierdzić, czy w ogóle jeszcze oddycha.
– Agencie BR8, co z nimi zrobić? – zapytał któryś z mężczyzn, podchodząc bliżej i poprawiając maskę, która zasłaniała mu twarz wyżej niż do połowy.
– Stonefield idzie z nami. A tego drugiego wrzućcie gdzieś między skały. W tej okolicy kręci się sporo Houndoomów, za parę dni nie będzie po nim śladu...

6 komentarzy:

  1. Ojeju, widzę, że już chyba tu nie będę potrzebna jako pomoc html/css/szablonowo, bo ładne rzeczy się na tym blogu zadziały!

    Potraktuj ten komentarz jako mój cichutki zachwycik nad prostym, ładnym, szablonem i perfekcyjnie wyjustowanym tekstem ♥

    I oczekuj niedługo, że tak jak skomentowałam Ci całość przygód Nathaly w Kanto, tak wkrótce zrobię to z Johto! (I oby szybciej niż ,,w okolicach Wielkanocy" xD).

    Pozdrawiam serdecznie i całuję w te jakże piękne i ciepłe dni!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha ha, to rzeczywiście jest się nad czym zachwycać, że innego niż prosty zrobić nie umiem ;P
    Również pozdrawiam i mam nadzieję, że pomimo słoneczka za oknem i Ty znajdziesz chwilkę na nowe rozdziały ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Matko kochana... Jak mnie tu DAWNO nie było, a przynajmniej dawno jako komentatora, ponieważ wpadam od czasu do czasu, przejrzę nowości i nagle znikam :o
    Podróż Nathaly po Johto jest pełna niespodzianek, tajemnic, no i akcja nabiera tempa ;) To mi się podoba! :D Niedługo zamierzam powrócić tu z jakimś porządnym komentarzem, a tymczasem daję znać, że wracam (mam nadzieję, że na dłużej), do czytania blogów, w tym historii Nathaly i Abby. Tylko muszę ogarnąć gdzie po raz ostatni zostawiłam u ciebie swój ślad xDD
    Dodatkowo bardzo chętnie odświeżyłabym sobie przygody twoich bohaterów z Kanto, więc z przyjemnością przygarnęłabym pdfa. Zwłaszcza, że moje życie ostatnio trochę zawirowało, pokićkało się i miło by było wrócić do czegoś znajomego oraz przyjemnego ;)

    Pozdrawiam,
    Annetti

    PS. aneta.marianna.bak@onet.pl <-- tu mnie znajdziesz prawdopodobnie najszybciej :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Niestety nie zdążyłem przeczytać PKA przed kasacją Onetu. Byłbym bardzo wdzięczny za przesłanie pdf. Mój adres: mail2.5krzysiu@gmail.com
    Pozdrawiam,
    Krzyś

    OdpowiedzUsuń
  5. Cześć,
    Wróciłem XDeczki, ale muszę boleśnie przyznać, że ten rozdział to takie trochę na przetrzymanie, co? Sporo opisów, nie wnoszących za wiele do akcji, za to budujących napięcie. Aczkolwiek, mnie trochę poirytowały, bo trzeba się przebić do szczegółu. Z drugiej strony ostatnie Twoje rozdziały z tego co pamiętam były dynamiczne, więc gdyby taki delikwent czytał to na bieżąco, to pewnie by tego nie odczuł.
    W każdym razie, w sumie długie opisy u Ciebie mi nie przeszkadzają, bo masz dar do tworzenia. Zazdroszczę, bo dobrze Ci to wychodzi.
    A co do akcji, chyba zbliżamy się do jakiegoś finału z zespołem R? Sam pojmany, Nathaly w sumie też. Zaraz zabieram się za kolejny rozdział. Już po 10tej, to będę mniej marudny.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń