37. I'm beatable

Przyznać mi się tu zaraz, kto był pewien, że blog został porzucony? :D Otóż nie! Jeśli kogoś to interesuje, to żyję, mam się dobrze, zmieniam brudne pampersy i piszę. Z prędkością jednego zdania na dzień, ale piszę. Obiecałam, że kolejny rozdział się pojawi, no i jest, o tu, poniżej. Kto jeszcze zagląda i pamięta, o co w historii Nathaly chodziło, temu życzę miłej lektury. Kolejny rozdział? Nawet boję się prognozować kiedy...

P.S. Jakiś złośliwy chochlik kradnie mi wcięcia akapitów. Na widoku edycji wszystko jest dobrze, a potem bach! i nie ma. Nie wiem już, jak sobie z tym poradzić, więc na razie po prostu odpuszczam. Wybaczcie. 


***


– Ciosy Furii! Wykończmy tego futrzaka! – zakrzyknął dziarsko Chuck.
Dobry humor zdawał się go nie opuszczać ani na chwilę. W przeciwieństwie do humoru Nathaly, który ulatywał w nicość z każdym jej spojrzeniem na umęczony wyraz pyska Piloswine’a. Jej Pokemon ledwie trzymał się na łapach, nie było co do tego najmniejszych wątpliwości. Blissey, w nieco lepszym stanie, dzielnie opierała się kolejnym ciosom Poliwratha.
Piloswine padł na ziemię po nieudanym uniku. Seria niezwykle szybkich i niezwykle bolesnych uderzeń Primeape’a skutecznie pozbawiła go resztek energii. Teraz zostały mu już tylko resztki resztek, dzięki którym zdołał się podźwignąć i prychnąć cicho spod owłosionego ryjka. Nathaly wiedziała doskonale, że daje jej w ten sposób znak swojej gotowości do dalszej walki. Jakby jednak nie patrzeć, Piloswine gotów nie był.
– Nie bój nic, zaraz się tym zajmiemy – powiedziała Miku. Wyglądała na spokojną. Spokojną i zmęczoną. Choć na zmęczoną wyglądała cały czas. – Blissey, Podarunek! Albo lepiej dwa.
Dwie blade, migotliwe, tęczowe kule zatańczyły ze sobą pomiędzy wyciągniętymi łapkami Blissey, po czym pofrunęły w górę. Dopiero tam rozdzieliły się. Jedna runęła wprost pod nogi Primeape’a, a druga powoli opadła na grzbiet dyszącego z wysiłkiem Piloswine’a. Obie kule eksplodowały z sykiem i hukiem, jednak efekty ich eksplozji był zupełnie różne. Podczas gdy jedna wystrzeliła z ogromną siłą, powalając zaskoczonego Primeape’a na dłuższą chwilę, ta druga zmieniła się w chmurę bladoróżowego pyłu, który osiadł na ciele Piloswine’a, kojąc wszystkie jego rany i zadrapania.
– Ciekawy atak – przyznała półgłosem Nathaly.
Miku uśmiechnęła się ze spokojem.
– Prawda? Ma różne działanie, w zależności od tego, czy jest wymierzony w przeciwnika, czy w sprzymierzeńca. Ale niestety wymaga sporo skupienia i wysiłku, więc jeśli możesz...
– Tak, jasne!
Nathaly zareagowała błyskawicznie i w mig dała znak swojemu Pokemonowi. Piloswine, który niespodziewanie poczuł się nieco lepiej, natychmiast stanął przed zbierającą siły Blissey, odgradzając ją od dwójki szarżujących przeciwników.
– Koniec cackania, chłopaki! Wstrząs Sejsmiczny!
Głos Chucka odbił się echem od drewnianych ekranów, którymi obwieszone były ściany dojo.
Niedobrze – pomyślała Nathaly. I miała rację. Wstrząs Sejsmiczny był najwyraźniej ulubionym posunięciem Chucka, które wykorzystywał często, chętnie i z zatrważającą wręcz skutecznością. Oba jego Pokemony posługiwały się nim bez najmniejszego problemu, siejąc spustoszenie w szeregach przeciwników, o czym Miku i Nathaly miały już kilkakrotnie okazję się przekonać.
Primeape i Poliwrath doskoczyli do Piloswine’a, który twardo zagradzał im drogę, złapali go z obu stron i zwinnym ruchem cisnęli o ziemię. Podopieczny Nathaly gruchnął jak wór kamieni, ale przytomności nie stracił.
– A teraz różowa beza. – Chuck zmarszczył czoło, groźnie spoglądając na zmęczoną Blissey. – Chłopcy, gotowi?
Oba stwory prychnęły na potwierdzenie, a Miku potrząsnęła głową z zaciętą miną.
– Szybko Blissey, Podarunek w Piloswine’a! – krzyknęła.
– Nie, Miku, co robisz? Broń się!
– Nathaly, jesteśmy drużyną, czy nie? Robię dokładnie to, co należy. Blissey, do dzieła!
Różowy stworek skinął głową i wyciągnął przed siebie obie łapki. Tęczowa kula, tym razem tylko jedna, zaczęła rosnąć, jednak znacznie wolniej niż poprzednim razem. Najwidoczniej Blissey była już zbyt zmęczona. Zanim kula osiągnęła rozmiar piłki do siatkówki, Blissey pisnęła przeciągle, porwana w silne łapy dwójki rywali. Poliwrath i Primeape zrobili swoją robotę, jak zwykle szybko i skutecznie, a lecząca bańka prysnęła i rozpłynęła się w powietrzu, zanim jeszcze zdążyła osiągnąć odpowiedni rozmiar.
– Och – westchnęła Miku, widząc leżącą bez ruchu Blissey. Już wiedziała, że dla nich to koniec walki. – A miałam nadzieję, że zdążymy…
Piloswine, ciągle leżąc, kwiknął gniewnie, ale gdy jego mięśnie drgnęły w nieudanej próbie podźwignięcia się do pionu, on również opadł bez sił na boisko.
– Mecz skończony – zawołał Bruce, upewniając się wcześniej starannie, czy aby na pewno żaden z Pokemonów wyzywających nie podejmie się dalszej walki. – Mistrz Chuck obronił odznakę i honor dojo. A teraz wycofajcie Pokemony i podajcie sobie dłonie.
Nathaly i Miku z nietęgimi minami sięgnęły po Pokeballe, chowając w nich nieprzytomne stworki. Jednak to Chuck podszedł do nich jako pierwszy, wyciągając masywną dłoń.
– To była dobra walka – powiedział, wymieniając uścisk najpierw z jedną, a potem z drugą trenerką. – Nie jakaś porywająca, ale całkiem przyzwoita. A jeśli chodzi o rewanż, w razie gdyby któraś była nim zainteresowana, zapraszam ponownie za dziesięć dni.
– Aż dziesięć dni?
Nathaly zdziwiła się bardzo. Wiedziała co prawda, że niektórzy liderzy wymagali jednego czy dwóch dni przerwy przed podjęciem ponownego wyzwania, ale znakomita większość zostawiała w tej kwestii wyzywającym wolną rękę. Trener po prostu mógł wrócić kiedy czuł się gotowy. Czasem potrzeba było na to trochę więcej czasu, ale żeby aż tyle…
– Takie mam zasady. – Chuck odchrząknął chrapliwie, oczyszczając gardło, które musiało nieźle oberwać od tych wszystkich wykrzyczanych podczas pojedynku komend. Trzeba było przyznać, że czego jak czego, ale głosu nie żałował ani trochę. – Jeśli przegrywasz, to nie dzieje się to bez powodu. Albo jesteś jeszcze zbyt słaby, albo strategia cię zawiodła. Myślę, że dziesięć dni, to odpowiedni czas, aby popracować nad każdą z tych rzeczy. Jeśli chcecie ponownie zawalczyć, odpocznijcie trochę, poćwiczcie ataki, opracujcie nową strategię. Wykorzystajcie tę szansę, żeby nauczyć się czegoś nowego. W końcu, cholibka, od tego są walki z liderami. Żeby się czegoś nauczyć, no nie?
Nathaly w duchu przyznała mu rację, chociaż nie uśmiechało jej się czekać na kolejny mecz prawie dwa tygodnie.
– A teraz zmykajcie już do Centrum, czy gdzie tam się wybieracie, a ja przemagluję tych tutaj, czy dobrze uważali podczas walki. No, chłopaki, a niech mi się tylko okaże, że któryś nie uważał! Tydzień szorowania podłogi po treningach! – ryknął lider, znów nie dbając o to, czy i jak bardzo zedrze sobie tym gardło.
Dziewczyny westchnęły ciężko, obie, niemal jednocześnie.
– Idziemy? – zapytała Miku, chudą rączką wskazując na wyjście.
– Chyba. Wygląda na to, że na razie i tak nie mamy tu czego szukać.


***

Nad wyjątkowo spokojne tego ranka wody Zatoki Wirów wznosiła się powoli ni to czerwona, ni to pomarańczowa kula jesiennego słońca. Nathaly, patrząc na nią przymrużonymi oczyma, wiedziała, że gdzieś tam, za morzem, za górami i za całym Johto, leży jej rodzinne Kanto i viridiański las, którego nie widziała już od kilku miesięcy. I zdała sobie sprawę, jak bardzo do niego tęskniła.
Skąd u niej ten dziwny napad melancholii? Przecież kiedy się głębiej zastanowiła, doszła do wniosku, że nie czuje się załamana, ani zrozpaczona. Wiedziała doskonale, że wczorajszą walkę skopała po całości. Miała tego świadomość jeszcze zanim mecz się skończył. Już od jego początku czuła, że nie będzie potrafiła się odpowiednio skupić. Nie z głową pełną myśli o chorobie Miku i z samą Miku, słabiutką i kruchutką, u boku. Dziwne, że całe to współczucie i poczucie winy przerodziło się akurat w nagły atak tęsknoty za domem. Ale Nathaly nie zamierzała dociekać dlaczego. Nie chciała bawić się w psychologa, a tym bardziej sama być swoją pacjentką.
Szła powoli po brudnej i zaniedbanej plaży, która ciągnęła się wąskim lecz długim pasem tuż za ostatnimi dokami cianwoodzkiego portu. To tutaj, głównie z winy silnych wiatrów ale i przez niechlujstwo pracowników i okolicznych mieszkańców, trafiała większość portowych śmieci. Postrzępione folie, szmaty i kawałki podartych kartonów walały się po brzegu, w którąkolwiek stronę by się nie spojrzało. Poza tym nie było aż tak tragicznie. Plaża miała potencjał. Gdyby tylko tu trochę posprzątać…
Rozmyślania Nathaly przerwały czyjeś kroki, ciche i ledwie szeleszczące na wilgotnym piasku. A może raczej na wszechobecnych strzępkach starych folii. To Miku. Szła za nią, wolno, krok za krokiem, z lekkim ale widocznym trudem powłócząc nogami. Wyglądała na spokojną. Uśmiechała się nawet. Pewnie do Raichu, która zauważyła ją chwilę wcześniej i teraz już pędziła ku niej w radosnych podskokach.
Nathaly stanęła, wyraźnie zmieszana, i rozejrzała się na boki. Nikogo więcej nie zobaczyła. Były same. Co teraz? Co robić? Jak się zachować? Współczuć? Pocieszać?
– Daj już spokój – rzuciła cicho Miku, widząc jej speszony wyraz twarzy. – Wiem, że czujesz się przy mnie niezręcznie. Nie ty pierwsza, nie ostatnia. Przywykłam do tego.
– Przepraszam, ja… To znaczy, nie chciałam, żebyś… Znaczy, wybacz, ale naprawdę nie wiem, jak powinnam…
– Oj, mówiłam ci przecież, daj spokój. Wiem, że to może nie być łatwe, kiedy ma się przed sobą chodzącą zjawę, ale spróbujmy pogadać tak jak kiedyś, jak wtedy, kiedy przypłynęłaś na moją wyspę. Możemy?
– Spróbuję – obiecała Nathaly potakując lekko głową i spoglądając na Miku niepewnie. Tyle chyba mogła obiecać, że spróbuje.
– Co tu robisz o tak wczesnej porze? Nie mogłaś dospać?
– Nie wiem. Tak mnie jakoś wzięło... Chyba nagle zatęskniłam za domem.
– Ty też? Ja ciągle za nim tęsknię. Za wyspą, za moją mamą…
Miku odetchnęła ciężko i splotła chude nogi, siadając po turecku na piasku. Nathaly dosiadła się do niej, a Raichu w jednej chwili wpakowała się jej na kolana, podtykając łebek do głaskania. Nathaly nie miała innego wyjścia, jak tylko pogładzić pomarańczowe futerko.
– To chyba normalne – powiedziała powoli. – Dla nas, trenerów. Zostawiamy wszystko. Dom, rodzinę. To normalne, że od czasu do czasu za tym zatęsknimy.
– Jasne – zgodziła się Miku, równie powoli. – Szczególnie, kiedy wiemy, że już nigdy do tego nie wrócimy. Bo wiesz, ja już nie wrócę do domu.
Nathaly pokręciła szybko głową.
– Co ty mówisz? Okej, może jesteś teraz słabsza i nie czujesz się najlepiej, ale skąd wiesz, że…
– Nie, Nathaly – przerwała jej dziewczynka. – Źle mnie zrozumiałaś. Ja się nie boję, że nie zdążę już wrócić do domu. Ja wiem, że tam nie wrócę. Sama tak postanowiłam.
– Ale… dlaczego?
Miku spojrzała przed siebie, w morze, a jej drobna, chorobliwie blada twarz stała się nad wyraz poważna.
– Dla mamy. Może i jest pielęgniarką, może wiele w życiu widziała, ale tego nie zniesie. Wiem, że tego nie zniesie. Za bardzo cierpiała, kiedy okazało się, że moje leczenie nie przynosi efektów. Nie chcę, żeby musiała patrzeć na to, co będzie dalej. Ja wiem, że umieranie to nie bułka z masłem, a białaczka to piekło. Wiem, że będzie gorzej, że będzie bolało. A mama tego nie zniesie. Dlatego… ja nie chcę, żeby musiała na to patrzeć.
– A co będzie kiedy, no wiesz, nie dasz już rady? – zapytała Nathaly, przestając wreszcie analizować, co wypada, a czego nie wypada mówić w tej sytuacji.
– Kiedy nie będę już miała siły podróżować, to po prostu się zatrzymam. Tam, gdzie akurat będę. Prawdopodobnie trafię do szpitala. Liczę się z tym. Na szczęście Dwójka o wszystkim wie. Obiecała, że mi pomoże. Poczeka ze mną, aż… aż będzie po wszystkim. A potem wróci do domu i opowie mamie, że to stało się nagle, we śnie. Że wcale nie cierpiałam. Tak się umówiłyśmy.
Jesteś taka silna. Jesteś tak niesamowicie silna i dojrzała – pomyślała Nathaly. Nie powiedziała jednak tego Miku wprost. Nie chciała, by dziewczynka pomyślała, że się nad nią użala.
– Nathaly, lubisz bajki?
Niespodziewane pytanie wzięło dziewczynę z zaskoczenia. Miku nawet na nią nie spojrzała. Siedziała wyprostowana, patrzyła w morze i mówiła dalej.
– Ja lubiłam, kiedy byłam młodsza. Ale teraz już rozumiem, że bajki kłamią. Przystojny książę poznaje biedną, piękną sierotkę, a potem żyją długo i szczęśliwie. Problem w tym, że w prawdziwym życiu długo i szczęśliwie nie zawsze idzie w pakiecie. Mnie się nie poszczęściło. Wiem już, że długo żyć nie będę. Dla mnie nie ma długo. Nie dostanę wszystkiego. Więc chcę chociaż szczęśliwie. Chcę szczęśliwie i wywalczę sobie to, choćby nie wiem co! Teraz już rozumiesz? Rozumiesz, dlaczego podróżuję mimo… mimo wszystko?
– Rozumiem – przyznała Nathaly szczerze. Zaskakująco szczerze, nawet dla siebie samej. – I wiesz, trudno mi gdybać, ale na twoim miejscu pewnie zrobiłabym to samo.
Miku przytaknęła.
– Musisz wiedzieć, że gdyby nie ty, pewnie nigdy nie zamarzyłabym o zostaniu trenerką powiedziała. Zawsze myślałam, że to zabawa dla chłopaków, że dziewczyny nie mają szans. Ale los sprawił, że się spotkałyśmy. Nathaly, obiecaj mi coś, proszę. Obiecaj mi, że zawalczysz o szczęście. O to, o które ja już nie zdążę. Że pójdziesz dalej, choćby nie wiem co. Dla siebie. Dla mnie. Dla nas obu.
– Wiesz, że tak zrobię.
– Wiem. Ale chciałam to od ciebie usłyszeć. Myślę, że będzie mi z tym trochę łatwiej.

***

Stała gdzieś pomiędzy chmurami, ubrana w długą suknię z pomarańczowych i białych piór. Jej bose stopy nie dotykały ziemi, jej nagie plecy owiewał delikatny chłód obłoków. Przed nią rozpościerała się hucząca otchłań oceanu, za nią ściana ognia. Ani jedno, ani drugie nie budziło w niej lęku. Raczej gniew, niepohamowany i destrukcyjny gniew. Niezdrową żądzę, przerażający głód krwi. Nie bała się. Coś jej nie pozwalało. Coś pchało ją naprzód, ku zgubnym czeluściom wzburzonej wody. Ściana ognia szła razem z nią. Była coraz bliżej, przyjemnie łaskocząc ciepłem skórę na jej karku. Pomarańczowe języki płomieni muskały jej twarz, wplatały się we włosy, pożerały suknię z piór, zlewając się z nią w jedno. Grzały, ale nie parzyły. Pobudzały. Wyostrzały zmysły.
Gdzieś przed nią, otoczona ryczącymi, wściekłymi falami, stała postać. Znajoma i obca zarazem. Postać, która przyciągała i odpychała, budziła zachwyt i obrzydzenie.
Zatrzymała się na chwilę, porażona skrajnością uczuć kłębiących się w jej wnętrzu. Popatrzyła, posłuchała. Wreszcie zrozumiała. To był on. Stał niewzruszony, z kamienną twarzą, zimną, niczym spieniona woda pod jego stopami. Ręce trzymał w kieszeniach błyszczącego garnituru ze srebrnej skóry. Drobne krople wody i morska piana spływały po nim jak po szkle. Chłód bił z jego postawy, z jego spojrzenia, z niego całego.
Ściana ognia za jej plecami eksplodowała, pchając ją gwałtownie do przodu. Ruszyła naprzeciw srebrnej postaci, nie mogąc opanować dzikiej ekscytacji. Już za chwilę, już za moment spotkają się po raz kolejny. Spotkają się, by krzywdzić siebie nawzajem, by zadawać sobie ból. Tylko ta jedna myśl tkwiła w jej głowie. Nie mogła przestać o tym myśleć. Nie mogła się doczekać.
Wreszcie stanęli twarzą w twarz, upajając się nienawiścią, jaką czuli do siebie. Stanęli, jak równy z równym, patrząc sobie śmiało w oczy, ciesząc się każdym gramem bólu, każdą odrobiną cierpienia, tego, które przyjmowali i tego, które zadawali. Byli tak idealnie równi. Tak pasujący do siebie. Tak nierozerwalni. Ogień pomarańczowych piór i stalowy chłód oceanu zatańczyły ze sobą. Oni zatańczyli. Gdzieś pośród chmur, wysoko nad ziemią, trwał ich szaleńczy, pełen pragnienia taniec, którego każdy krok zadawał cierpienie. Każdy gest był bólem w najczystszej postaci. Żadne z nich jednak nie ustępowało, nie myliło kroku. Tak bardzo byli sobie równi.
Nagle szum. Nagle gwizd. Nieprzyjemny, wysoki dźwięk, przeradzający się w spójną melodię. Straszną melodię, która budziła słabość, rodziła ból. Nie był to jednak ból przyjemny, już nie. Melodia zakłóciła równowagę. Wdarła się między nich, plącząc kroki.
Upadła na kolana, nie mogąc się podnieść, nie mogąc nawet unieść głowy, by spojrzeć mu w oczy. Stał nad nią, wiedziała o tym doskonale. Nie musiała tego widzieć. Czuła to; całą sobą odbierała stalowosrebrny chłód jego postaci. Stał nad nią i grał tę przeklętą melodię, która z każdą chwilą pozbawiała ją sił. A może to jego czyniła silniejszym? Na jedno wychodziło. Gasła. Pomarańczowe i białe pióra gasły jedno po drugim i znikały w niebyt. Gasła ściana ognia za jej plecami. Gasła nadzieja w jej sercu.
Wreszcie ostatnie strzępy piór rozpłynęły się niczym blednące wspomnienie. Była naga. Zziębnięta. Skrzywdzona. Cierpiąca. Spojrzała w górę, pozwolił jej. Pozwolił jej spojrzeć po raz ostatni w głęboką niczym ocean czerń swoich oczu. Spojrzała, zobaczyła i…
...na ułamek sekundy przed przebudzeniem poczuła się znowu sobą. Przypomniała sobie kim jest. Zapomniała o nienawiści. Ostatni ból, jaki jej zadał, poczuła już na granicy przebudzenia. Obudziła się z krzykiem. Zerwała się z poduszki. Usiadła tak gwałtownie, że aż zakręciło jej się w głowie.
Sam! Dlaczego?…
To był najdziwniejszy sen, jakiego Nathaly doświadczyła w całym swoim życiu. Najdziwniejszy, najbardziej realny i najbardziej niepokojący.

***

Hotelik, w którym się zatrzymali, był zadbany i cichy, choć leżał niemal w samym centrum Azalea Town. Nie był za duży, raptem dziesięć pokoi i niewielka restauracja dla gości. Tych, zresztą, nie było tu prawie w ogóle. Przez cały czas, od kiedy się zameldowali, natknęli się na dwóch, może trzech. Było im to na rękę. Nie chcieli ściągać na siebie uwagi. Nie chcieli, by ktoś zaczął się nagle zastanawiać, co dwoje liderów z innych miast robi w spokojnym, małym Azalea. Bali się, że jeśli będą się nadto afiszować, sprawa może zainteresować agentów Team Rocket. A ci mogli przecież być wszędzie.
Musieli jednak zostać w miasteczku, choćby ze względu na Bugsy’ego. Ich młodszy kolega po fachu, choć zarzekał się, że sobie poradzi, coraz częściej cierpiał na napady melancholii i dziwnego zamyślenia. Clair bardzo się o niego martwiła. Musimy się nim zająć – mówiła. – To jeden z nas, a nie zostawia się swoich w takim stanie. Morty nie sprzeciwiał się jej. W zasadzie było mu wszystko jedno, czy medytuje tutaj, czy w Ecruteak City. Wolał nawet Azalea, bo po cichu liczył, że jeśli coś w sprawie Kurta wreszcie ruszy, to ruszy właśnie tutaj. Nie spodziewał się jednak, że ruszy w takim kierunku. I z całą pewnością wolałby, żeby ruszyło w innym.
Clair poprawiła potargane włosy i wygładziła za duży T-shirt z odciskami łap Dragonite’a na przodzie, który od ponad roku służył jej za piżamę. Była przeszczęśliwa. Kiedy poprzedniego wieczoru wchodziła do pokoju Morty’ego, nigdy w życiu nie przypuszczałaby, że opuści go dopiero rano. To znaczy marzyła o tym od dawna, ale młody lider wydawał się nią zupełnie niezainteresowany. Przynajmniej nie w tym sensie. Owszem, często się spotykali, pomagali sobie nawzajem, można było nawet powiedzieć, że byli czymś w rodzaju przyjaciół. Ale chociaż Clair już dawno przyznała się przed Mortym co do niego czuje, tamten nigdy nic nie obiecywał. Nigdy też nie zrobił nic, aby to wykorzystać. Aż do teraz.
Clair poniekąd to rozumiała. Dużo się działo ostatnimi czasy i oboje byli już tak zmęczeni całą tą sprawą, że musieli w końcu jakoś odreagować. A że wyszło tak, a nie inaczej… Cóż, opcje były dwie – albo nic to między nimi nie zmieni, albo zmieni wszystko. Postanowiła jednak nie rozważać na zapas żadnej z tych opcji, a po prostu cieszyć się chwilą.
Podeszła do drzwi i delikatnie położyła dłoń na klamce. Zawahała się. Może jednak powinna poczekać, aż Morty się obudzi? Może źle to odbierze, jeśli zniknie od tak, bez słowa? Nie, to nie w jego stylu. Morty to nie ten typ. Z całą pewnością nie poczuje się urażony.
Zdecydowanym ruchem nacisnęła na klamkę i otworzyła drzwi. Niemal straciła równowagę, kiedy ktoś dosłownie wpadł jej w ramiona.
– Bugsy? Tak wcześnie? Co ty tu… Bugsy? Co się stało?
Chłopak był zdyszany i zapłakany. Z ledwością łapał powietrze. Usta miał suche i pobladłe z przerażenia. Oczy spuchnięte i załzawione. Jego świszczący oddech i rozdygotane dłonie mówiły wyraźnie, że jest na granicy histerii. Albo, że granicę tę już przekroczył.
– Byłem tam – wyzipiał, wciskając zapłakaną twarz w koszulkę Clair. – Coś mnie tknęło i poszedłem. On tam jest… Na kanapie… Zimny. Nie oddycha. On… on… nie żyje! Zabili go, Clair, słyszysz?! Te sukinsyny go zabiły! A ja nie mogłem nic zrobić… Nie mogłem mu pomóc! Nie mogłem… Nie mogłem nic…
Głos młodego lidera załamał się i zmienił w bezsilne wycie. Chłopak trząsł się, dygotał, boleśnie zaciskając palce na ramionach Clair, która dzielnie to znosiła.
– Bugsy? – Z głębi pokoju rozległ się cichy, ale twardy głos Morty’ego. – Chodź. Porozmawiamy.
Minęło grubo ponad pół godziny, zanim udało im się uspokoić chłopaka na tyle, by wreszcie zaczął mówić w miarę składnie. Ale nawet po tym czasie Bugsy dyszał ciężko, co kilka chwil sprawiając wrażenie, jakby miał zacząć dusić się w przypływie paniki.
– Poszedłem rano do jego domu. Wcześnie, ledwie po wschodzie słońca. Coś mi nie dawało spokoju. Coś… coś mówiło mi, że zwariuję, jeśli nie zobaczę jeszcze raz jego pracowni, w której spędził chyba połowę życia, tarasu, na którym tak często wspólnie piliśmy herbatę… Coś mi mówiło, że powinienem. Nie wiem, przeczucie?
Chłopak zrobił chwilę przerwy, nerwowo potarł się ręką po nosie. Przełknął kolejny atak paniki i mówił dalej.
– Drzwi były otwarte. Zdziwiło mnie to, bo przecież pamiętam dokładnie, że zamykałem je na klucz, kiedy byliśmy tam po raz ostatni. Wiecie przecież, że Kurt dał mi zapasowe klucze. Już wtedy byłem pewien, że coś jest nie w porządku, ale kiedy wszedłem do salonu… zobaczyłem… jego…
– W porządku, Bugsy. – Clair pełnym współczucia gestem pogłaskała chłopaka po ramieniu. – Nie musisz mówić, jeśli nie czujesz się na siłach.
Jednak Bugsy pokręcił tylko głową, przetarł załzawione oczy i kontynuował.
– Siedział na kanapie, do połowy zsunięty. Głowę miał na ramieniu, cały był taki opuchnięty i siny. Podbiegłem, nie wiedziałem, co robić. Był taki zimny… i…
– I co zrobiłeś? – zapytał Morty. Starał się zabrzmieć na tyle spokojnie, na ile był w stanie.
– Spanikowałem. Wezwałem pogotowie, ale kiedy tylko przyjechali, uciekłem. Przybiegłem prosto do was. Nie wiedziałem, dokąd pójść.
– Bardzo dobrze zrobiłeś. – Clair pochyliła się nad Bugsym i przytuliła go mocno do siebie. – Bardzo dobrze.
 Nie wyobrażała sobie, żeby chłopak mógł być teraz sam. Przecież to jeszcze dziecko. Cholera, że też on musiał znaleźć Kurta.
– Musimy ściągnąć Pryce’a i Smitha. Clair, zawiadom oficer Coldfire i opowiedz jej o wszystkim. Teraz, kiedy sprawą na pewno zajmie się policja, jej kontakty mogą się nam bardzo przydać. I zostań z Bugsym. Niech nie będzie z tym sam.
– A ty dokąd idziesz?
– Jadę do Ecruteak. W nocy miałem wrażenie, że ktoś… coś bardzo chce się ze mną skontaktować, ale z jakiegoś powodu nie jest w stanie. I chyba wiem, co. Wiem, że to kiepski moment na takie przypuszczenia, ale mam wrażenie, że śmierć Kurta to dopiero początek problemów.

8 komentarzy:

  1. Kurt :< Dlaczego on? Bardzo lubię tą postać w grach. Wyrabia takie śliczne różnorodne balle choć sam jego wątek nie jest zbyt długi.
    Ok, to będą jeszcze jakieś krwawe mordy? xD

    Tak, czy inaczej wierzę, że nie masz teraz czasu na bloga. Pamiętam jeszcze stare, dobre onetowe czasy gdy to gdybałaś o podróży Nath przez wszystkie regiony. No ale cóż. Tylko Ash może mieć wieczenie 10 lat i zero konkretnych problemów poza dąsaniem się o przegraną walkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hah, czasy onetowe były dobre tylko do momentu, w którym sam Onet nie zaczął upadać ;) Mimo to nadal planuję dokończyć Johto i pewnie wyjaśnić na koniec parę rzeczy.
      A tak poza tym, to z ciekawości wbiłam na PokeKingdom. Grać pewnie nie będę, ale chciałam poczytać Twoje opowiadanie ;) R.I.P biedne Mightyeny T^T

      Usuń
    2. Ta... potem onetowi odbiło i wszystko spaprł, a potem się dziwił czemu 99,9% ludzi rzuciło tamtejsze miejsce.
      Co do swego opowiadania to pewnie przeniose go na blogspota lub coś w tym stylu o ile sama znajdę czas na pisanie tego xD Trenerzątka nie mam ale są inne rzeczy, którymi trzeba się zająć ^.^"

      Usuń
    3. Rozumiem. Chociaż w sumie jakby się tak dobrze zastanowić, to jeśli chodzi o pisanie, trenerzątko to najmniejszy problem. Właśnie bardziej te "inne rzeczy" mi czas zajmują ;) A do tego wszystkiego za pół roku będę bezrobotna, więc intensywne kombinowanie co wtedy ze sobą zrobię chyba najbardziej spędza mi sen z powiek...

      Usuń
  2. Ach te cudowne czasy kiedy to pół roku wydawało się tak wielką ilością czasu, że człowiek pozwalał sobie spoczywać na laurach. Tak, czy inaczej jestem pewna że coś przez ten czas znajdziesz.

    OdpowiedzUsuń
  3. czy po johto nathaly pojedzie do hoenn? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co jej do głowy strzeli, to nigdy nie wiadomo ;P Ale ja już raczej tego nie opiszę ;)

      Usuń
  4. Cześć,
    Czytam ten rozdział drugi raz, bo przeczytałem go w lutym, ale jednak trochę ulatuje, żeby napisać coś.

    Hmmm... Ich strategia od początku była jakby skazana na porażkę. Lodowy i normalny typ kontra dwa walczące. Wiem, typ niczego nie przesądza, ale dwa masywne pokemony to łatwy cel. No cóż może następnym razem, za dziesięć dni Nathaly się poszczęści, a Miku dożyje.

    Ogólnie jakoś podoba mi się ten rozdział jest trochę bardziej emocjonalny. W ogóle podróż po Johto jest pełniejsza emocji i dojrzalsza, jakby Nathaly nie miała już 15 lat.
    Pozdrawiam i czytam dalej

    OdpowiedzUsuń