39. True as steel

Siemanko!
Kogo znudziły już narodowe koronaferie? Jeśli nie macie co robić i nudzicie się w domu, służę pomocą - zapraszam do lektury! No i oczywiście trzymajcie się zdrowo!
Pozdrówki :)
.............................................................................


Schronisko, o którym mówiła Leila, faktycznie było małe. Zdecydowanie za małe, jak na liczbę Pokemonów, którą starało się pomieścić. Drewniane szopy, budki i baraki, choć nad wyraz skromne, wyglądały jednak na zadbane i dobrze zachowane. Dość duża zagroda pełniąca funkcję wybiegu dla przebywających tu stworków była zadaszona do niemal jednej trzeciej swojej długości, a co najmniej połowa zadaszenia wyglądała, jakby przetrwała deszcz meteorytów – dosłownie łata na łacie. Przy szerokim i długim na dobre pięć metrów korycie, pasło się kilka Taurosów w różnym wieku, od sędziwych byków, których bujne grzywy zdobił już lekki szron siwizny, po małe, rozbrykane cielaki. Pomiędzy nimi plątały się trzy czy cztery Miltanki, żując siano i pomrukując z cicha. W wykopanej nieco dalej sadzawce pluskały się dwa żółte Psyducki, a przy brzegu różowa i pękata Blissey niańczyła grupkę rozkrzyczanych pokemonowych maluchów.
Nathaly patrzyła na to wszystko, idąc wraz z Abby i Raichu wzdłuż wysokiego, zabezpieczonego siatką ogrodzenia. Była w szoku, jak wiele porzuconych Pokemonów znalazło tu schronienie. Na samym tylko wybiegu naliczyła ich niemal pięćdziesiąt, nie wspominając już o tych, które kryły się po wszystkich szopkach i szopeczkach. A z pewnością tam też było ich niemało.
Dziewczyny dotarły do głównego budynku schroniska. Przypominałby on mały dworek, gdyby tylko właściciele zainwestowali w niego więcej czasu, pracy i pieniędzy. Nathaly domyślała się jednak, że na żadną z tych inwestycji nie mogli sobie pozwolić, mając pod opieką tak liczną gromadę skrzywdzonych przez los Pokemonów. Mimo to domek prezentował się pięknie. Był całkiem spory, otynkowany na biało i zachwycający misternie rzeźbionymi, drewnianymi okiennicami. Na jednym z parapetów wylegiwał się drzemiący Meowth, zupełnie nic sobie nie robiąc z ujadającego tuż pod oknem, chudego i trochę wyliniałego Growlithe'a. Było tu tak… domowo. Czuło się rodzinną atmosferę, choć Nathaly ciągle miała gdzieś z tyłu głowy przeświadczenie, że przecież to schronisko, a nie wesołe rodzinne ranczo.
Leila powitała je w drzwiach domu, machając im z entuzjazmem i uśmiechając się szeroko.
– Jesteście! Tak się cieszę – powiedziała, wpuszczając dziewczyny do środka. – Dawno nie mieliśmy żadnych nowych wolontariuszy. Pokemony nie mogą się już doczekać, żeby was poznać.
Jakby na potwierdzenie tych słów, zza drzwi po prawej stronie wyprysnęło stadko maluchów, otaczając i obskakując Abby ze wszystkich stron. Dziewczynka w jednej chwili klęknęła na podłodze, miziana istnym gradem puchatych łapek. Teddiursy, Pichu i Igglybuffy szybko wyczuły w niej partnerkę do zabawy, a mały Snubbull z wiecznie nadąsaną miną bezpardonowo wdrapał się jej na ramię i zaczął lekko podgryzać jedno z uszu dziewczynki, ciamkając przy tym zabawnie.
– Tu jest super! – zapiszczała Abby, rozpływając się z rozkoszy. – Mogę z nimi zostać? Proooszę!
Leila zaśmiała się melodyjnie.
– Maluchy potrzebują zabawy – odparła. – Zazwyczaj trudno nam znaleźć na to czas, ale skoro już tak dobrze ci idzie, to nie krępuj się. A my chodźmy dalej – zwróciła się do Nathaly. – Pokażę ci resztę schroniska.
– Masz piękny dom – pochwaliła Nathaly, kiedy mijały kolejne pomieszczenia. Z każdego z nich wyglądało po kilka ciekawskich łebków. Gdziekolwiek by się tu nie zajrzało, Pokemony były poupychane niemal w każdym kącie.
– Dziękuję. – Leila obdarzyła ją ciepłym uśmiechem. – Odziedziczyłam go po rodzicach. Mieszkałyśmy tu razem z siostrą, ale od kiedy ona się wyprowadziła, zaczęła mi doskwierać samotność. Właśnie wtedy narodził się pomysł na założenie schroniska.
– Trzeba ci przyznać, że to był świetny pomysł. Nigdy nie przypuszczałabym, że znajdzie się aż tylu podłych trenerów, którzy gotowi są ot tak porzucić swojego Pokemona. Dobrze, że ty się nimi zajęłaś.
Leila, choć ciągle się uśmiechała, posmutniała nieco.
– Wiem. To takie przykre, że coś, co tobie i mnie nie mieści się w głowie, dla niektórych jest jak machnięcie ręką. Czasami, kiedy pomyślę sobie, że jest ktoś, dla kogo te biedactwa nic nie znaczą…
Jej głos załamał się lekko, ale szybko potrząsnęła głową, odpędzając wzbierającą falę smutku, bo zza okna dobiegł właśnie czyjś krzyk, nawołujący ją po imieniu.
– Oho, chyba na zewnątrz mają jakiś problem. Lepiej chodźmy to sprawdzić.
Leila wskazała Nathaly drogę do bocznego wyjścia, prowadzącego prosto na teren zagrody, wprost pod połatane zadaszenie. A kiedy już wyszły na zewnątrz, od razu zorientowały się, gdzie tkwiło źródło owego problemu. Z jednej z drewnianych szopek dochodziły nerwowe krzyki, gniewne pobekiwanie i podejrzany syk, jakby ktoś uszkodził sieć elektryczną. Zdążyły minąć może ze dwie lub trzy minuty, zanim drzwi szopki otworzyły się ze zgrzytem, a ze środka wypadła dwójka młodych mężczyzn, zapewne też wolontariuszy, zdyszanych i potarganych, jak gdyby mieli za sobą konfrontację z wściekłym Ursaringiem.
– Leila, no weź coś zrób z tym małym narwańcem – wyzipiał błagalnie jeden z wolontariuszy. Miał na sobie niebieski, roboczy kombinezon, naznaczony plamami z błota i rozmoczonej karmy. Spomiędzy potarganych, czarnych włosów, wystawało kilka poskręcanych źdźbeł siana.  – Już trzeci raz próbujemy do niego podejść i nic. Albo kopie, albo gryzie, albo razi prądem.
– Znowu to samo? – Leila westchnęła ciężko, bezradnie kręcąc głową. – Chłopcy, bardzo mi przykro, ale nic wam na to nie poradzę. Wiecie, że ma charakterek. Może jeśli na jakiś czas zostawicie go w spokoju, pozwoli się wreszcie dotknąć.
– Na jakiś czas? – Drugi z mężczyzn otarł pot ze zmarszczonego czoła. Był niski, krępy, i pomimo trwającej jesieni, mocno opalony. – On ma w te swoje kłaki wplątane chyba z siedem patyków. Wszystkie ostre jak diabli. Jeśli od razu tego nie wyciągniemy, może się pokaleczyć. A wtedy, to już w ogóle nie damy sobie z nim rady...
Nathaly przysłuchiwała się ich rozmowie coraz bardziej zaciekawiona. Ci dwaj wyglądali co najmniej jakby bili się na gołe pięści z Machampem. Nie mogła się oprzeć pokusie, żeby sprawdzić, co to za uparty stwór ich tak urządził. Ostrożnie podeszła bliżej szopki i zajrzała przez uchylone drzwi. Na niewysokiej, porozwalanej na wszystkie strony stercie siana leżała potargana owieczka, z obrażoną miną przeżuwając kilka słomek w niebieskim pyszczku. Nathaly uśmiechnęła się półgębkiem i wyjęła Pokedex.
– Mareep, Pokemon elektryczny. Przechowuje energię elektryczną w porastającej jego ciało wełnie. Im więcej energii uda mu się w niej zmagazynować, tym bardziej nastroszona się staje. Mareepy z reguły unikają walki i mają łagodne usposobienie.
– Ale nie ten, niestety – dodała Leila, wzdychając po raz kolejny.
Nathaly odwróciła się i zobaczyła, że kobieta stoi tuż za nią, opierając się bokiem o drewnianą ścianę szopki.
– O tego malucha tyle hałasu?
Leila potwierdziła, kiwając lekko głową.
– Mareep jest u nas od kilku tygodni. Ciężki przypadek. Nie przepada za innymi Pokemonami. Jest o nie strasznie zazdrosny. No i nie lubi, kiedy się go dotyka. Możesz sobie wyobrazić, jaki to duży problem w przypadku Pokemona, którego wełna wymaga stałej pielęgnacji. Ostatnio jest z nim coraz gorzej. Poprosiłam nawet o pomoc moją siostrę. Trochę się na tym zna, ale niestety dotrze tu dopiero jutro.
– Hmm… – Nathaly zamyśliła się na chwilę. – Mogę spróbować? – zapytała w końcu.
Leila rozłożyła dłonie na znak, że daje jej wolną rękę.
Nathaly odetchnęła spokojnie i weszła do szopki. Za sobą usłyszała cichy głos jednego z mężczyzn, który z rozbawieniem oznajmiał, że stawia dwie dychy na to, że za chwilę wyleci stamtąd naładowana jak dynamo przy jego rowerze. Nie przejęła się tym ani trochę.
– Więc ktoś tu nie lubi być dotykany, co? – powiedziała pewnie, ale łagodnie.
Mareep spojrzał na nią bez szczególnego zainteresowania. Nie drgnął nawet, kiedy zaczęła energicznie pocierać dłonie o legginsy na wysokości ud.
– Zobaczmy teraz… – mruknęła do siebie, przyklękając obok Pokemona i ostrożnie wyciągając ku niemu ręce.
Owieczka podniosła głowę, kiedy pomiędzy dłońmi trenerki a jej wełną przeskoczyło kilka drobnych impulsów. Wyglądała na zaskoczoną, ale nie niezadowoloną. Nie minęło kilka sekund, a rozluźniła się zupełnie i przymknęła oczy, oddając się delikatnym pieszczotom dziewczyny.
Nathaly była bardzo ostrożna. Przez chwilę pogmerała w puszystej wełnie, wyciągając z niej połamany kijek, po czym cofnęła dłonie, nie chcąc przesadzić z kontaktem, jak na pierwszy raz.
– I już. Bez tego będzie ci znacznie wygodniej – dodała, odsuwając się od Mareepa z patyczkiem w ręku.
– A niech mnie. Nawet jej nie popieścił – wymamrotał jeden z mężczyzn. Drugi, ten opalony, zagwizdał ze zdumienia.
– No proszę. Masz podejście. – Leila również nie kryła zaskoczenia.
– Taka mała sztuczka. – Nathaly zachichotała krótko. – Bawimy się tak czasem z Raichu. Elektryczne Pokemony lubią dotyk naelektryzowanych dłoni. To dla nich jak łaskotanie.
– Że też sami na to nie wpadliśmy. – Leila pokręciła głową z niedowierzaniem.
Nathaly podrapała się po policzku, robiąc skromną minę.
– Najprostsze rozwiązania czasami są najlepsze.
– Na to wygląda. Dobra robota. W porządku, pora wracać do pracy. A ty – kobieta odwróciła się, wymierzając palec w jednego z wolontariuszy – wisisz mi dwie dychy.

***

Już od samego rana Nathaly i Abby ciężko pracowały. Podczas kiedy ta pierwsza skrupulatnie czyściła boksy większych Pokemonów i wymieniała im podściółkę, jej młodsza koleżanka karmiła, kąpała i tuliła rozbrykane pokemoniątka. Maluszki tak bardzo polubiły towarzystwo Abby, że nie wypuściły jej nawet, kiedy przyszła pora na popołudniową drzemkę. Skończyło się na tym, że zasnęli wszyscy razem w wielkim, wiklinowym koszu, stojącym w salonie Leili, tuż obok kanapy.
Nathaly nie bała się pracy fizycznej. Gdy była młodsza, często pomagała tacie w obowiązkach gajowego, albo mamie w ogrodzie. Nie przeszkadzał jej ani pot na czole, ani brud na rękach. I dobrze, bo tak się złożyło, że tego popołudnia dorobiła się jednego i drugiego. Kiedy jednak skończyła, a było to krótko przed piętnastą, boksy Taurosów i legowiska Miltanków aż lśniły czystością. Raichu także pomagała jak umiała, co nie było łatwe z Mareepem chodzącym za nimi krok w krok. Owieczka upodobała sobie sztuczkę z naelektryzowanymi dłońmi do tego stopnia, że uparcie dreptała za Nathaly, co jakiś czas domagając się pieszczot, przy pomocy cichego pobekiwania. Dziewczyna parę razy uległa, bo w sumie głaskanie puszystej, kremowo-białej wełny było nawet całkiem przyjemne. No i sam Mareep też wydawał się wcale sympatyczny, pomimo wszystkich fochów i kaprysów, które miewał. O wiele trudniej miała Raichu, która płaciła za sympatię Mareepa do swojej trenerki obolałym ogonem. Kiedy tylko Nathaly poprosiła o coś swoją podopieczną, za coś jej podziękowała, albo po prostu zwyczajnie się do niej uśmiechnęła, zazdrosny Mareep, niby to przypadkiem, nadeptywał twardym kopytkiem na koniec jej ogona, albo złośliwie go podgryzał. Raichu ze wszystkich sił starała się być dla niego miła i tolerancyjna, ale z każdą taką akcją coraz trudniej jej to przychodziło.
Wreszcie, kiedy robota była skończona, Nathaly usiadła na drewnianym korycie, zdejmując grube rękawice i ocierając pot z czoła. Właśnie wtedy ktoś zaszedł ją od tyłu. Początkowo myślała, że to jedna z wolontariuszek, w końcu nie miała jeszcze okazji poznać wszystkich, którzy tu pomagali. Kiedy jednak Nathaly lepiej się przyjrzała, dostrzegła pewne podobieństwo. Kobieta owa miała, podobnie jak Leila, duże oczy i włosy w kolorze wypłowiałego brązu. Była od niej odrobinę niższa, z twarzy nieco poważniejsza, ale mimo to wyglądała na młodszą od swojej siostry o parę lat. Nathaly trochę to zdziwiło. Leila wspominała, że są bliźniaczkami, więc spodziewała się raczej, że będą niemal identyczne. Widocznie jednak się pomyliła.
– To ty jesteś tą dziewczyną, która ogarnęła sytuację z Mareepem? – zapytała kobieta. Przynajmniej głos miała prawie taki sam jak Leila. Prawie.
– Nathaly – przedstawiła się trenerka, przytakując. – A ty musisz być siostrą Leili?
– Jasmine – ona również się przedstawiła. – Podobno trenujesz Pokemony? Powiedz, masz może w swojej drużynie typ ognisty?
– W tej chwili – Nathaly popatrzyła na nią zaintrygowana – mam przy sobie jednego. Dlaczego pytasz?
Jasmine uśmiechnęła się, jednak był to uśmiech bardziej poważny, niż wesoły.
– Doskonale – powiedziała zdecydowanie. – W takim razie proponuję ci walkę. Teraz, jeden na jeden.
– Nie ma problemu – ucieszyła się Nathaly. Nie było jednak tego po niej widać. Była zwyczajnie zbyt zmęczona po całodziennym sprzątaniu, żeby teraz jeszcze kipieć entuzjazmem na myśl o pojedynku. Chociaż tak naprawdę bardzo chciała tej walki.
– Świetnie. Wyjdźmy na łąkę za zagrodą. Nie chcę zniszczyć Leili całego wybiegu.
Kiedy już dotarły na miejsce i ustawiły się w pewnej odległości naprzeciw siebie, Nathaly zapytała:
– Dlaczego zależy ci na tym, żebym użyła akurat Pokemona ognistego?
– To proste. – Jasmine wzdrygnęła ramionami. – Bo sama zamierzam użyć stalowego. Lubię wyzwania.
Nathaly nie pytała już o nic więcej, tylko rzuciła przed siebie Pokeball Cyndaquila. Stworek zmaterializował się z cichym piskiem, przeciągając się energicznie i odpalając płomienie na grzbiecie. Był ostatnio w świetnej formie, co niezmiernie cieszyło jego trenerkę. Jasmine zmierzyła go wzrokiem, po czym sama również sięgnęła po Pokeball.
Ledwie nim rzuciła, ziemia zadrżała pod ciężarem tego, co wydostało się ze środka. Nathaly od razu zrozumiała, dlaczego jej przeciwniczka nie chciała walczyć w zagrodzie. Wielki, ponad dziesięciometrowy, stalowy wąż, który pojawił się przed nią, rycząc skrzekliwie, mógłby zupełnym przypadkiem zrównać z ziemią połowę schroniska. Dziewczyna wiedziała już, że nie zanosi się na łatwą walkę.
– To ja zaproponowałam pojedynek, więc wypada, żebym pozwoliła ci zaatakować jako pierwszej – oznajmiła spokojnie Jasmine.
Nathaly postanowiła zacząć mecz od szybkiego sprawdzenia, co na temat tego giganta ma do powiedzenia Pokedex.
– Steelix, Pokemon stalowy, wyższa forma Onixa. Ciało żyjącego głęboko pod ziemią Steelixa przez długi czas podlegało wpływowi wysokiej temperatury i ciśnienia, przez co stało się twardsze od najtwardszego znanego na świecie metalu.
– No dobrze, Cyndaquil – zawołała Nathaly zdecydowanym głosem – to będzie ciężki przeciwnik, dosłownie i w przenośni. Ale jestem pewna, że ty też dasz z siebie wszystko. Zaczynajmy. Szybki Atak!
Cyndaquil pisnął cicho, po czym ruszył do walki. Jaśniejący ślad, który za sobą zostawiał, błysnął najpierw z lewej, potem z prawej, aż wreszcie z przodu, tuż przed samą paszczą Steelixa. Wszystko na nic. Stalowy olbrzym bez problemu uniknął każdej z prób, nie łapiąc nawet drobnej zadyszki.
– Zdajesz sobie sprawę, że ataki typu normalnego, to średni pomysł przeciwko nam, prawda? – Jasmine zmarszczyła brwi, jakby chciała wzrokiem skarcić swoją przeciwniczkę za tę nieroztropną decyzję. – Steelix nie jest na nie zbyt podatny.
Nathaly zacisnęła wargi, mocno niezadowolona z obrotu spraw. Była świadoma, że normalnym atakiem nie zdziała zbyt wiele, ale liczyła na jego szybkość. Była przekonana, że coś tak wielkiego jak Steelix, nie może być zbyt zwinne. Teraz jednak wiedziała już, jak bardzo się pomyliła. Wiedziała też, że nie ma do czynienia z pierwszą lepszą trenerką. Ta Jasmine musiała naprawdę znać się na rzeczy, skoro potrafiła tak dobrze wyćwiczyć swojego Pokemona.
– Zresztą, nie mnie się tym przejmować. – Jasmine wstrząsnęła lekko ramionami. – Steelix, pokaż im, jak to się powinno robić. Stalowa Głowa!
Blado-srebrny blask otoczył łeb wielkiego Pokemona, kiedy ten rzucił się do ataku. Cyndaquil bez problemu zerwał się do uniku. Nie umknął jednak daleko, bo wielki ogon rywala skutecznie zagrodził mu drogę. Koniec końców, biedny Cyndaquil najpierw odbił się od zimnej stali steelixowego ogona, a potem runął na ziemię, uderzony jego masywną głową.
– Trzymasz się? – zapytała Nathaly z niepokojem.
Stworek przytaknął, z wysiłkiem zbierając się po bolesnym upadku. Jasmine nie dała mu jednak długo odpocząć.
– Żelazny Ogon!
– Kontruj! Żar! – wrzasnęła czym prędzej Nathaly!
Cyndaquil usłuchał jej polecenia i wystrzelił z pyszczka strumień ognistych kulek, które w porównaniu z nadciągającym ogonem przeciwnika wydawały się śmiesznie małe i zupełnie bezużyteczne. W rzeczywistości okazały się jednak bardzo użyteczne, bo Steelix, choć wielokrotnie większy i silniejszy, nie był w stanie wytrzymać skoncentrowanego, ognistego ostrzału, skierowanego w sam czubek jego ogona. Zaryczał skrzekliwie i wycofał się, nie zdoławszy dokończyć ataku.
– Czyli jednak ten maluszek jest w stanie coś z siebie wykrzesać. – Jasmine uśmiechnęła się z zadowoleniem. Chyba faktycznie lubiła wyzwania.
– I to więcej, niż ci się wydaje. Dalej Cyndaquil, Krąg Ognia!
– Stalowa Głowa!
Pomarańczowy blask pędzącego, ogniowego dysku zderzył się ze srebrzystą poświatą stalowego ruchu. Oba ataki siłowały się, a Pokemony przepychały to w jedną, to w drugą stronę, aż wreszcie jednocześnie odskoczyły w tył, łapiąc głęboki oddech. Nathaly nie zamierzała jednak poprzestawać na remisie.
– Jeszcze raz! – krzyknęła twardo.
Stworek otoczył się płomieniami i po raz drugi popędził wprost na przeciwnika. Tym razem jednak Jasmine nie kontrowała.
– Pod ziemię! – zawołała, stawiając na unik.
Steelix nie zmarnował ani sekundy. Z szybkością i zwinnością, jakiej nie powstydziłby się nawet mały Pichu, schował się w wydrążonym przez siebie tunelu. Cyndaquil zatrzymał się i rozejrzał bezradnie na wszystkie strony.
– Uważaj, jest już blisko! – ostrzegła go Nathaly.
Pokemon, choć faktycznie uważał, do granic możliwości wyostrzając wszystkie swoje zmysły, nie był w stanie przewidzieć, w którym miejscu Steelix wyłoni się spod ziemi. Wszystko dookoła drżało coraz mocniej i mocniej. Gigantyczny stwór równie dobrze mógł wyskoczyć za nim, przed nim, albo dokładnie pod. Na nieszczęście dla Cyndaquila, wybrał to ostatnie. Podopieczny Nathaly po raz kolejny został odrzucony na bok, lądując w hałdzie świeżo przekopanej ziemi, która wydostała się na zewnątrz razem ze Steelixem.
– Co za siła… Ten Pokemon nie tylko robi z nami co chce, ale do tego demoluje wszystko wokół – powiedział do siebie Nathaly, gorączkowo szukając skutecznej strategii na pokonanie stalowego giganta.
To nie tak, że Steelixa nie ruszały ich ogniste ataki. Był na nie widocznie podatny, a mimo to potrafił atakować i bronić się skutecznie. Nathaly coraz bardziej ciekawiło, kim musiała być Jasmine i co musiała potrafić, aby tak efektywnie rozwinąć jego potencjał.
– Pora kończyć – zawołała Jasmine, nie wkładając w to zbyt wielu emocji. W ogóle w temacie emocji wydawała się raczej powściągliwa. Zupełne przeciwieństwo swojej siostry. – Złap go i porządnie ściśnij!
Steelix podpełzł do Cyndaquila niczym wąż dusiciel i oplótł go swym koszmarnie twardym cielskiem. Nathaly nie miała zbyt wiele czasu na reakcję.
– Krąg Ognia, szybko!
Cyndaquil nie zdążył nawet wygrzebać się z piachu. Zresztą nie zamierzał marnować na to cennych sekund, jakie pozostały mu na wyprowadzenie kontry. Zaczął wirować w miejscu, otaczając się płomieniem niczym ognistą tarczą. Nie wystarczyło to jednak, by zniechęcić przeciwnika. Steelix, choć z widocznym grymasem bólu na wielkim pysku, zacisnął się wokół niego jak tylko mógł najmocniej.
Cyndaquilowi szybko zabrakło miejsca by wirować. Zaraz potem zabrakło mu też oddechu. Mimo to nie ustępował, ciągle podtrzymując płomienie na grzbiecie. Jasmine wyglądała na pozytywnie zaskoczoną jego determinacją, jednak nie zamierzała dawać mu taryfy ulgowej.
– Mocniej – rzuciła zdecydowanie.
Nathaly wrzasnęła. Brutalna prawda była jednak taka, że poza bezradnymi wrzaskami niewiele mogła zrobić. Jeśli Steelix wytrzyma temperaturę płomienia Cyndaquila jeszcze chwilę dłużej, to naprawdę będzie koniec.
Stalowy wąż poskrzekiwał i zgrzytał zębiskami, ale nie ustępował. A płomień Cyndaquila stawał się słabszy i słabszy z każdym kolejnym ułamkiem sekundy. Nathaly miała przerażające wrażenie, że za chwilę zgaśnie zupełnie. I wszystko na to wskazywało. Do czasu.
Steelix zawył boleśnie, kiedy, zupełnie niespodziewanie, rozległ się donośny huk, a z małego, ściśniętego ciałka Cyndaquila eksplodowała pomarańczowa masa płomieni, które zdawały się tak gęste i niemal namacalne, niczym najprawdziwsza lawa.
– Dość! – krzyknęła przestraszona Nathaly.
Czym prędzej ruszyła na pole walki i przeskakując stalowy ogon wielkiego Pokemona, dotarła na miejsce w samą porę, by złapać nieprzytomnego Cyndaquila, który osunął się na ziemię, wypuszczony z morderczego, żelaznego uścisku. Stworek oddychał szybko i płytko. Na tyle płytko, że dziewczyna miała realne podstawy, by obawiać się o jego zdrowie.
– Cyndaquil, co ci jest? – zapytała roztrzęsiona.
– To mi wyglądało na Erupcję – powiedziała Jasmine. Nathaly poczuła, że kobieta pochyla się nad nią i jej podopiecznym. – Ten atak faktycznie miał prawo wyczerpać twojego Cyndaquila, ale nie aż do tego stopnia. Chyba rzeczywiście coś jest nie w porządku. Lepiej zabierzmy go do Leili, ona na pewno coś…
Jasmine nie dokończyła zdania, bo nagle i ją i Nathaly oślepił kolejny błysk. Tym razem jednak obyło się bez huku, a miejsce pomarańczowej łuny zajął przyjemny, biały blask. Nathaly poczuła, jak ciało Cyndaquila rośnie i wydłuża się w jej ramionach. A chwilę później poczuła też, jak wilgotny język stworka łaskocze ją delikatnie po policzku.
Blask zniknął.
– Quilava. No proszę – zaśmiała się cicho Jasmine. – Teraz już wiemy, co było nie w porządku. W takim razie chyba możemy odwołać alarm.
Nathaly poczuła ulgę. Do tego stopnia, że nawet nie potrafiła porządnie ucieszyć się z ewolucji Cyndaquila. Pewnie była po prostu zbyt zaskoczona. Quilava raz jeszcze polizał ją po policzku i wtulił zgrabny łebek w jej szyję.
– Cieszę się, że nic ci nie jest – szepnęła do niego dziewczyna.
– A ja – powiedziała Jasmine, stojąc za jej plecami, oparta o swojego Steelixa – cieszę się, że wyzwałam was na pojedynek. Cyndaquil był godnym przeciwnikiem. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś skrzyżujemy Pokeballe. Jesteś mocną trenerką.
– Ty też – odparła Nathaly.
Odetchnęła spokojnie i wpatrzyła się w oczka Quilavy, które spoglądały na nią z radością i uczuciem. Chciała jeszcze o coś zapytać, ale kiedy znów się odwróciła, Jasmine już tam nie było. Odpuściła więc i pogłaskała Quilavę po głowie, dziękując mu, że po raz kolejny dał z siebie wszystko.

***

– Ogromnie wam dziękuję za pomoc!
Leila ze wszystkich sił uścisnęła Abby, a zaraz potem Nathaly. Dziewczyny zostały w schronisku do późna, ale po wieczornym karmieniu Pokemonów przyszła pora wracać do miasta. Leila wiedziała już, że to ich ostatnia wizyta. Dwa dni, które zostały do rewanżowego pojedynku z Chuckiem, Nathaly zamierzała spędzić na intensywnych treningach i dopracowywaniu strategii. Leila potrafiła to zrozumieć. Zresztą i tak już wiele zawdzięczała swoim nowym znajomym. Boksy Pokemonów od dawna nie były tak czyste, a schroniskowe maluchy zostały przez Abby wymiziane i wybawione na najbliższe pół roku.
Nathaly uśmiechnęła się szczerze. Bardzo lubiła pomagać ludziom, którzy tej pomocy potrzebowali. A Pokemonom chyba jeszcze bardziej. To pomyślawszy, spojrzała na Mareepa, którego strapiony pyszczek wychylał się zza grubej żerdzi ogrodzenia. Musiał czuć się okropnie. Przez te dwa dni zdążył już bardzo polubić Nathaly, oczywiście z wzajemnością. A teraz pewnie myślał, że znów ktoś chce go zostawić, porzucić, po raz kolejny. Nathaly, jednak, wcale nie chciała go zostawiać. Wręcz przeciwnie! Po prostu… trochę głupio jej było zapytać.
– Cała przyjemność po naszej stronie. Cieszę się, że mogłyśmy pomóc – powiedziała. Przez chwilę pokręciła się w miejscu, świdrując czubkami trampków w zbitym piasku, aż wreszcie zebrała się na odwagę. – A tak z ciekawości, co zrobicie z Mareepem?
– To zależy, czy wreszcie zechce z nami współpracować. A dlaczego pytasz?
– No bo, pomyślałam sobie… – Nathaly wierciła się i kręciła, jakby coś ją mocno swędziało, ale wstyd jej było się podrapać. – Pomyślałam, że w końcu to jest schronisko, więc może mogłabym go… no wiesz, adoptować?
– Adoptować, powiadasz? – Leila zrobiła głęboki, ciężki wdech i z poważną miną przetarła usta dłonią. – Mówiąc szczerze, procedura adopcyjna jest u nas bardzo skomplikowana i potrafi się ciągnąć tygodniami. Poza tym już obiecałam Jasmine, że będzie mogła go zatrzymać.
– Och… – Nathaly westchnęła, z pokorą przyjmując tę odpowiedź. Mimo wszystko, spochmurniała. Prawdę mówiąc, zupełnie nie spodziewała się, że Leila może jej odmówić.
Kobieta jeszcze przez chwilę wpatrywała się poważnie w jej oczy, aż wreszcie nie wytrzymała i wybuchnęła gromkim śmiechem.
– O rany… ale miałaś minę – wybąkała pomiędzy kolejnymi napadami rechotania. – Ty serio uwierzyłaś, że ci nie pozwolę? Od samego początku wiedziałam, że go weźmiesz. Od kiedy tylko wlazłaś do tej szopy. Przecież, jak do tej pory, tylko tobie udało się okiełznać jego charakterek. Zabieraj go i to szybko – dokończyła, przecierając załzawione od śmiechu oczy.
Nathaly w pierwszej chwili chciała się zezłościć na Leilę za ten dowcip, ale naprawdę nie potrafiła. Widać Leila po prostu już taka była. Do bólu bezpośrednia, lubiąca trochę pożartować z tego i owego, ale przede wszystkim na wskroś dobra i pełna współczucia dla tych biednych, porzuconych istot.
Mareep wypadł zza ogrodzenia w radosnych podskokach i od razu zaczął łasić się do kolan swojej nowej opiekunki, strzelając z napuszonej wełny drobnymi, elektrycznymi iskrami. Zaraz też, niby przypadkiem, odepchnął na bok niczego niespodziewającą się Raichu, która stała sobie spokojnie, jak zwykle, u boku Nathaly. Dziewczyna pokręciła głową, po czym wzięła rozbrykaną owieczkę na ręce.
– Tak, też się cieszę, że od teraz jesteśmy drużyną – powiedziała przyjaznym, ale kategorycznym tonem. – Ale to się tyczy nie tylko mnie i ciebie, ale też wszystkich pozostałych Pokemonów. Z czasem, kiedy poznacie się lepiej, na pewno się polubicie. Ale na razie – tu spojrzała porozumiewawczo na lekko obrażoną Raichu – nie życzę sobie żadnych scen zazdrości, bo naprawdę, nie masz do niej najmniejszych powodów. Jasne, maluchu?
Mareep pokiwał łebkiem, nieco bez przekonania.
– No nic, jakoś to sobie rozpracujemy – odetchnęła w końcu Nathaly, z pobłażliwym wyrazem twarzy odkładając go z powrotem na ziemię.
Leila uśmiechnęła się na to wszystko.
– Dokładnie tak, jak mówiła Jasmine – powiedziała. – Pokemony z takim usposobieniem potrzebują trenera cierpliwego i stanowczego, ale pełnego empatii. Nadasz się idealnie.
Nathaly również odpowiedziała uśmiechem.
– Właśnie, Jasmine. Co z nią? Nie widziałam jej od czasu naszego dzisiejszego pojedynku.
– Musiała pilnie wracać do Olivine – wyjaśniła Leila. – Cała moja siostra. Przez chwilę na tyłku spokojnie nie usiedzi. Ciągle tylko jakieś pilne, nagłe sprawy, albo coś ważnego do załatwienia.
– Szkoda… Miałam nadzieję, że podyskutujemy jeszcze trochę o naszych ulubionych strategiach. Jasmine doskonale walczy. Widać, że zna się na rzeczy.
– No raczej! Inaczej chyba nie nadawałaby się na liderkę, prawda?
– Liderkę? – Oczy Nathaly mimowolnie urosły do rozmiaru Pokeballi.
– No, tak. Jasmine jest liderką sali typu stalowego w Olivine City. Nie mówiła ci?
Oniemiała z zaskoczenia Nathaly zdołała jedynie pokręcić głową.
– No jasne, że nie mówiła. – Leila zaśmiała się po raz kolejny. – To było do przewidzenia. Cała ona…

18 komentarzy:

  1. Bardzo się cieszę, że dodałaś nową notkę. Podoba mi się też nowy wygląd bloga. Tylko, jeśli można, mam małą prośbę - mogłabyś z powrotem dodać linki?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wiem, właśnie wczoraj zmieniałam zakładki wieczorem, ale chyba coś źle kliknęłam (prawdopodobnie, bo przyznam, że już padałam na twarz...) i ani zmiany się nie zapisały, ani odnośniki w spisie treści nie działają. Naprawię to jak tylko znajdę chwilę, bo mi też wygodniej jest mieć linki na głównej - łatwiej śledzić nowości na zaprzyjaźnionych blogach.
      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Nathaly trochę nie ma ostatnio szczęścia, najpierw dostała od Chucka, teraz od Jasmine. Coś ostatnio jest aż nadto rozproszona, ale może taki jej urok. Porażki sprawiają, że jest silniejsza. W końcu ma teraz przeuroczego Quilave.
    Z Mareepem było do przewidzenia, aż dziwne, że Abby nie wyrwała się z pomysłem adopcji skoro tak zasypia. No nic czekam na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam i Wesołych świąt ��

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć!
    Miło, że się odezwałeś. Co do "Małego Księcia" , dla mnie też nie jest to jakaś ukochana pozycja, ale trzeba przyznać, że książka ma klimat. No i kilka złotych cytatów oczywiście. A co do Abby, no cóż, ja raczej nie odważyłabym się oddać jej pod opiekę kolejnego Pokemona, tym bardziej ze schroniska :D Ale na pocieszenie zaspoileruję brzydko, że i ona w końcu odkryje swoje powołanie ;)
    Tobie również życzę wszystkiego co najlepsze no i może, żeby zajączek przyniósł Ci trochę pokemonowej weny. Bo mi, słowo daję, mógłby przynieść trochę więcej czasu, bo już tak niewiele mi brakuje do dokończenia rozdziału, a nie ma kiedy nad tym usiąść...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tobie życzę dużo weny, bo czekam z niecierpliwością na ten rewanż.
      A ja może coś niebawem skubnę :P może XD

      Usuń
  4. Biedna Raichu. Trafił się jej "rywal" niczym Chicorita dla Pikachu tylko ten "celowo" nie atakuje... Niestety przez te "przypadki" ogon Raichu może bardzo ucierpieć. No i mamy Quilavę. Teraz szanse Nath w ligowych potyczkach wzrosły.

    Tak poza rozdziałem to jak sprawy się mają u młodej mamy? Malec daje już trochę pospać?

    Co do mnie to wciąż coś piszę ale nie wiem kiedy wrócę do aktywnego blogowania. Nie chodzi tylko o czas ale i fakt, że teraz mam pomysły na tak wiele rzeczy, że trudno mi się skupić na jednej... biedny Office jest zawalony różnymi strzepkami opowieści, różnej treści...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. He he, już nie takiej młodej ;P toż 8 czerwca roczek nam pyknie! Taa, dogadujemy się jako tako. Ostatnio wyczaiłam, w którym spożywczaku można kupić słodycze z pokemonowy i tatuażami, także młody już rozpoznaje, na której rączce ma Pikachu, a na której Rattatę. Krótko mówiąc - trening w toku.
      A jeśli chodzi o pisanie, doskonale Cię rozumiem. Też mi ostatnio pomysł wpadł na nowe opowiadanie, ale nawet do tego bloga nie mam kiedy usiąść. A za cztery dni strzeli mu okrągła rocznica, więc wypadałoby chociaż rozdział wstawić. A tu jeszcze pracę nową trzeba sobie znaleźć.. Ech, co tu dużo mówić, dorosłość bywa do bani.

      Usuń
  5. Pozdrawiam, mam nadzieję, że nadal o mnie pamiętasz :) Wracam by nadrobić opowieści o Nath i Abby. I rany co tutaj się dzieje :) Powodzenia i dużo weny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że pamiętam! Tylko żałuję, że Twój blog zniknął w "niewyjaśnionych" okolicznościach. Może kiedyś powróci? 😉
      Również pozdrawiam!

      Usuń
    2. Tak zniknął z powodu bardzo podobnego do twojego :) Jestem szczęśliwym rodzicem i wpadłem w wir pracy i opiekuńczości :)
      I tak wróci, ale w innej odsłonie, właśnie pracuję nad własnym światem pokemon, gdyż ten obecny wydaje mi się bardzo zagmatwany (mega ewolucję, jakieś gigantamaxy to nie dla mnie). Kończę projekty regionów i zabieram się za kompletowanie pokedexu. (Jeśli jest ktoś chętny zapraszam do pomocy) Chciałbym wprowadzić coś nowego do naszych opowiadań i wykreować własny świat na własnych zasadach.

      Nathaly czytałem wcześniejsze komentarze czy chcesz zakończyć pisanie na Johto? Obym się mylił ;)

      Usuń
    3. Wir opiekuńczości brzmi dla mnie dość złowieszczo, zwłaszcza w kontekście tych wszystkich doświadczeń jako rodzica 😅
      W zupełności się z Tobą zgadzam. Te wszystkoie nowe wynalazki, megaewolucje, gigantamaxy (w ten temat to się nawet zagłębiać nie będę...) odbierają Pokemonom czar naszego dzieciństwa. Ale tak to już jest, że my jesteśmy pokoleniem wychowanym na oryginalnych seriach anime i gier, więc nowości działają na nas jak, nie przymierzając, smartfony na naszych dziadków 😜
      Czy kończę po Johto? Szczerze, tak. Ale przy obecnym tempie jednego rozdziału na dwa miesiące, to spokojnie potrwa to jeszcze z pięć lat 😉 Podomykam wszystkie wątki, wyjaśnię co niewyjaśnione i pożegnam moje postaci w mam nadzieję godny sposób. Chyba już powoli wypada, w końcu za rok stuknie mi 30-stka, a bloga prowadzę już ponad jedną trzecią życia...

      Usuń
  6. Jak zwykle świetny rozdział. Mogę prosić o pdf z rozdziałami sprzed "Onetowej czystki"? Siostra dała się wkręcić w uniwersum pokemonów i zapytała o jakieś dobre opowiadanie w tym uniwersum, więc od razu pomyślałem o Tobie. Mój mail: drzewke@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa. Pdf za chwilkę wyślę, chociaż ostrzegam, że dawno to już było i styl, interpunkcja i narracja tamtych rozdziałów pozostawiają wiele do życzenia (nie żeby teraz było jakoś wielce wybitnie, ale no cóż... ;)
      Pozdrawiam!

      Usuń
  7. Cześć. Twoje opowiadanie czytam od dłuższego czasu i bardzo mi sie ono podoba. Też jestem z pokolenia co pamięta szał na pokemony. O ile masz jeszcze pdf z tym starym opowiadaniem z Kanto to chętnie je bym przeczytała. Pokemony oglądałam do seri XY. A potem jak zobaczyłam Sun and Moon to juz mnie nie przekonało do siebie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To i tak ambitnie oglądałaś ;) Ja wymiękłam już w połowie Black and White. Potem to już tylko śledziłam na Bulbapedii mniej więcej jakie nowości się w anime pojawiały. Ale historia straciła dla mnie urok - czułam, że za mało w niej odniesień do oryginalnych serii, no i to ciągłe zerowanie expa i kasowanie pamięci i wieczna młodość głównego bohatera... Chociaż, o dziwo, najnowsze serie mają w sieci dość dobre opinie. Serio, do mnie to nie trafia.
      No nic, pdf-a właśnie wysyłam. I ostrzegam, że tamto opowiadanie trzyma troszkę inną konwencję, bardziej "optymistyczną", no i troszkę inny styl. W końcu jakiś postęp przez te dziesięć lat musiał nastąpić (mam nadzieję ;P).

      Usuń
    2. Dzięki za pdfa. Fakt jedyne co denerwuje to że ciągle Ash i Pikachu są głównymi bohaterami.

      Usuń
  8. Mój mejl aspitia6666@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  9. Hejka:)
    Bardzo fajne i ciekawe opowiadanie pokemon:D
    Chciałabym cię zaprosić na swojego ficzka o pokemonach:)

    https://nedianieznaneobliczeprzyjazni.blogspot.com/2020/12/prolog.html?m=1

    OdpowiedzUsuń