1. Once upon Viridian Forest

                Zielone oczy wodziły powoli od lewej strony do prawej i z powrotem, drobne usta poruszały się ledwie zauważalnie, wydobywał się z nich cichy głos nastoletniej dziewczyny. Nathaly Root, córka gajowego opiekującego się Lasem Viridian, siedziała właśnie na pniu przewróconego drzewa przy jednej z leśnych ścieżek. Obok niej, jak cień nie odstępujący ani na chwilę stojącego na słońcu przedmiotu, siedziała jej wierna towarzyszka. Raichu, pomarańczowy stworek z dużymi szpiczastymi uszami i bardzo długim ogonem, machała leniwie łapkami, którymi nie miała nawet szans dosięgnąć ziemi z wysokości grubego pnia. Pokemon uważnie wsłuchiwał się w słowa swojej trenerki, która już po raz drugi czytała otrzymany niedawno list, mrucząc pod nosem jego treść.
                „Nathaly, 
                Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! Wiem, że to trochę spóźnione życzenia. Bardzo chciałem cię odwiedzić i złożyć je osobiście, ale nasze prace trochę się przeciągnęły. Prowadzimy z dziadkiem bardzo ciekawe wykopaliska na północy Kanto. Masz pojęcie jak tu zimno? Nieważne, że właśnie zaczyna się lato, górski klimat robi swoje. 
                Dziadek zabrał ze sobą Aerodactyla. Strasznie spodobała mu się ta okolica. Wygląda na szczęśliwego, ale mimo to ciągle próbuje odgryźć mi głowę. Aerodactyl oczywiście, nie dziadek. Nie wiem jak wy to robicie, że tak dobrze dogadujecie się z tą bestią. Wracając do wykopalisk, mamy szansę udowodnić, że Pokemony zostały prędzej udomowione w Kanto, a nie w Sinnoh, jak się wszystkim wydaje. Jeśli nam się to uda, to będzie naprawdę wielkie odkrycie! 
                Kiedy tylko wrócę, obiecuję wpaść z wizytą. A na razie przesyłam ci mały prezent. Dziadek znalazł go w wykopie kilka dni temu. To tylko minerał i nic nie wnosi do naszych badań, ale tobie może się kiedyś przydać. Mam nadzieję, że szybko się zobaczymy, bo strasznie mi ciebie brakuje. 
                Pozdrowienia od dziadka. Uściskaj ode mnie Raichu. 
                Sam"
               Nathaly uśmiechnęła się nieświadomie, czytając ostatnie słowa listu. Przez chwilę wpatrywała się w niego, chłonąc wzrokiem znajomy charakter pisma.
                Sam i te jego wykopaliska – zaśmiała się cicho.
                Nie było się jednak czemu dziwić. W końcu jej przyjaciel był archeologiem już od najmłodszych lat i kiedy ona, jako kilkuletni szkrab, wdrapywała się na drzewa, Sam prawdopodobnie kopał dołki w ogródku dziadka, szukając śladów przeszłości. Teraz jednak jego badania były o wiele poważniejsze niż wtedy, a i znaleziska o wiele ciekawsze.
                Nathaly złożyła list i schowała go do plecaka. Przez te wszystkie miesiące podróżowania po Kanto z bagażem na plecach, tak bardzo przyzwyczaiła się do jego poręcznej obecności, że teraz już zawsze zabierała go ze sobą, nawet w najkrótsze wyprawy. Sięgnęła do bocznej kieszeni plecaka i zaczęła czegoś w niej szukać po omacku. Nie było to trudne zadanie, bowiem kieszeń była mała, a wewnątrz znajdowały się tylko dwa przedmioty. Kiedy więc Nathaly wymacała znajomy kształt Pokedexa, od razu złapała tę drugą rzecz i energicznym ruchem wyjęła ją z plecaka.
                - To ci dopiero ciekawy prezent – powiedziała, obracając w dłoniach lniany woreczek, zaciągnięty mocnym sznurkiem – Nie bardzo wiem, co miałabym z nim zrobić. Chodź Raichu, idziemy dalej. Może profesor Oak albo Tracey podsuną nam jakiś pomysł.
                Stworek w jednej chwili zeskoczył na ziemię i z wesołym piskiem uśmiechnął się do swojej opiekunki. Nathaly schowała woreczek i również posłała Pokemonowi uśmiech, szeroki, pełen ciepła i przyjaźni. To małe stworzonko zupełnie przypadkiem stało się najwierniejszym przyjacielem, jakiego kiedykolwiek miała. Nathaly często nie mogła uwierzyć, że to zwykły zbieg okoliczności skrzyżował ścieżki ich życia. Od kiedy stanęła w obronie wykończonego stworka, który jakimś trafem zawędrował akurat do ogrodu profesora Oaka i został brutalnie napadnięty przez dwójkę złodziei Pokemonów, były dosłownie nierozłączne. A wszystko to, wyprawa Nathaly po startera, zjawienie się Raichu w Pallet Town i ich pierwsze spotkanie, miało miejsce dokładnie rok temu, co do jednego dnia.
                Dziewczyna skinęła na Raichu i obie ruszyły leśną ścieżką w dalszą drogę. Nathaly postanowiła, że w taki piękny dzień miło byłoby zrezygnować z najkrótszej trasy z Viridian do Pallet i wybrać nieco dłuższą, ale za to prowadzącą przez las. Jej ukochany las, który zawsze pomagał jej samym szumem liści i zapachem ściółki w rozwiązaniu największych problemów i pozbyciu się smutków. Tutaj, w towarzystwie starych drzew, myślało się o wiele lepiej. Czuć było ich zieloną mądrość, gromadzoną przez wieki. Nathaly lubiła wsłuchiwać się w ten wyjątkowy głos lasu, szczególnie teraz, kiedy nie bardzo wiedziała, co ze sobą zrobić.
                Dokoła było pięknie. Viridian miało coś w sobie, szczególnie wczesnym latem. Nathaly szła powoli, bez pośpiechu, często przymykając oczy na dłuższą chwilę, by dać szansę na doświadczenie tego piękna również innym zmysłom. Kiedy jej powieki były opuszczone, dziewczyna słyszała las jeszcze wyraźniej, czuła jego zapach intensywniej, a mech pod jej stopami wydawał się jeszcze bardziej miękki i zachęcający do postawienia kolejnego kroku. Oczywiście do czasu, aż na drodze Nathaly nie pojawił się jakiś wystający korzeń, który dość brutalnie potrafił przypomnieć, że jednak niezbyt rozważnie jest przeprawiać się przez las z zamkniętymi oczami.
                To właśnie podczas jednej z takich chwil chłonięcia piękna wszystkimi zmysłami prócz wzroku, do uszu Nathaly dotarło cichutkie bzyczenie.
                -Słyszysz Raichu? Chyba za chwilę będziemy miały niespodziewane spotkanie z jakimś Beedrillem.
                Dziewczyna zamilkła i ponownie zaczęła nasłuchiwać. Bzyczenie było coraz głośniejsze, więc Pokemon niewątpliwie zbliżał się i to dość szybko. Było w nim jednak coś dziwnego. Nathaly nigdy nie słyszała Beedrilla, który brzmiałby w taki sposób. Dźwięk był raczej nieregularny i zdecydowanie zbyt wysoki. Dziewczyna szybko przeszukała pamięć, próbując dopasować którykolwiek gatunek Pokemona do tego niezwykłego odgłosu.
                -Nie mam pojęcia co to może być – przyznała wreszcie, niepewnie spoglądając na Raichu.
                -Raaai? – pisnął przeciągle stworek.
                Na odpowiedź nie musiały czekać długo. Jeszcze przez chwilę bzyczenie robiło się coraz głośniejsze i głośniejsze, aż wreszcie mały, zielony kształt przemknął pomiędzy koronami drzew. Nathaly odwróciła głowę tak szybko jak tylko potrafiła, nie była jednak w stanie nadążyć za latającym maluchem. Stworzonko kryło się między liśćmi tak skutecznie, że równie dobrze mogłoby być niewidzialne. Jedynie wtedy gdy przelatywało z gałęzi na gałąź, można było mniej więcej stwierdzić, z której strony go w ogóle szukać.
                Nathaly sięgnęła ręką do bocznej kieszeni plecaka i wydobyła stamtąd Pokedex, próbując go nakierować na tajemniczego stworka. Po chwili bezskutecznego skanowania terenu, wreszcie czujniki urządzenia wychwyciły obecność Pokemona.
                -Brak danych? – niemal wykrzyknęła Nathaly, widząc napis migający na wyświetlaczu Pokedexa – Jak to, gatunek nieznany?
                Musiała zrobić przy tym niezwykle zabawną minę, bo nawet jej podniesiony głos nie zdołał odstraszyć latającego malucha, który wreszcie opuścił swoją kryjówkę i zawisł w powietrzu przed dziewczyną, dobre dwa metry nad ziemią
                -Zzz… bii! – stworzonko pisnęło coś po swojemu.
                Nathaly nie była pewna, ale wyglądało na to, że właśnie wybuchnęło śmiechem na widok jej grymasu. Przyjrzała się mu z największą ciekawością. Było jasnozielone i małe, nieco tylko większe od przeciętnej Rattaty. Z podłużnego łebka, przypominającego kształtem wielką kroplę wody albo Odznakę Kaskady, wyrastały dwa niezbyt długie czułki, z grzbietu natomiast, delikatne błoniaste skrzydełka. Oczy tajemniczego malca były duże, otoczone czarną obwódką i, w tamtej chwili, wyraźnie roześmiane.
                -Czym ty jesteś? – mruknęła niepewnie Nathaly – Pokemonem, to jasne. Ale jakim?
                Stworek zapiszczał raz jeszcze, nie mniej wesoło, po czym zupełnie niespodziewanie podleciał do dziewczyny i wyszarpnął jej z dłoni Pokedex.
                -Hej – zbita z tropu Nathaly zamrugała kilka razy, po czym podskoczyła najwyżej jak tylko umiała, próbując odzyskać swoją własność – To moje! Oddawaj!
                Pokemon wydawał się jednak doskonale bawić uciekając przed goniącą go trenerką i nie miał najmniejszej ochoty oddać jej własności. Kiedy wreszcie zmęczyło go latanie na prawo i lewo, usiadł na gałęzi jednego z pobliskich drzew.
                -Ty mały łobuzie – wycedziła Nathaly przez zaciśnięte zęby.
                Podbiegła do drzewa i kilkoma zwinnymi ruchami znalazła się na gałęzi, obok zielonego złodziejaszka. Tamten, wyraźnie zaskoczony jej zręcznością, nie zdążył uciec po raz kolejny i już po chwili siłował się z Nathaly, przeciągając jej Pokedex to w jedną, to w drugą stronę.
                -Oddawaj – warknęła zniecierpliwiona dziewczyna.
                Wyciągnęła szybko rękę, by przytrzymać małego rozrabiakę w miejscu, ale przy tak gwałtownym ruchu zachwiała się niebezpiecznie. Wtedy stało się kilka rzeczy na raz. Raichu zapiszczała przestraszona, widząc, jak jej trenerka zsuwa się z gałęzi, zielony stworek również pisnął ze strachu, odruchowo złapany w objęcia dziewczyny, wreszcie Nathaly spadła z drzewa. Ułamek sekundy przez upadkiem przed oczami błysnęło jej blade, zielone światło. Potem poczuła mrowienie w całym ciele, a jeszcze potem bolesne zderzenie z ziemią.
                -Auć – jęknęła, zbierając się z trudem i otrzepując ubranie. Tajemniczy Pokemon najwidoczniej przestraszył się całą sytuacją, bo upuścił Pokedex i zawisł wysoko nad ziemią, poza zasięgiem dziewczyny. Ta usiadła po turecku i zaczęła wyciągać suche liście z włosów – I potrzebne ci to było? Po co zabierałeś mój Pokedex?
                -Zz… bi – pisnął niepewnie stworek, po czym w jednej chwili odwrócił się i zniknął między drzewami.
                -Hej, wracaj tutaj – Nathaly zerwała się gwałtownie i od razu zgięła wpół, czując przeszywający ból pleców – Aj, chyba źle upadłam. No nic – westchnęła ciężko, prostując się powoli – skoro ten mały dał drapaka, to nie będziemy tak stać i czekać, aż postanowi wrócić, o ile w ogóle postanowi wrócić. Może profesor będzie wiedział, co to za Pokemon. Idziemy, Raichu… Raichu?
                Dziewczyna rozejrzała się niepewnie. Była sama. Po jej podopiecznej nie było ani śladu. Czuła się jakoś dziwnie, ale nikt raczej nie czuje się normalnie po niespodziewanym upadku z drzewa.
                -Raichu, gdzie jesteś? – zawołała, rozglądając się raz jeszcze. Wtedy w krzakach obok niej coś zaszeleściło – Tu jesteś. Wychodź, nic mi nie jest. Możemy iść dalej. Raichu?
Zrobiła pierwszy krok w stronę zarośli, ale zatrzymała się gwałtownie, kiedy spomiędzy liści pokazało się dwoje długich, żółtych uszu. Ledwie uświadomiła sobie, że to jednak nie jest jej Raichu, z krzaków wyskoczył żółty stworek. Pokemon stanął nieruchomo, napięty i wyprostowany, przyglądając się jej z mieszanką strachu i ciekawości w ciemnych oczkach.
                -Pika? – pisnął niepewnie.
                -Pikachu? – Nathaly była nie mniej zdziwiona na jego widok – No no, nie często się je spotyka w naszym lesie. Najwidoczniej mam szczęście. Co tam, mały, nie widziałeś gdzieś przypadkiem mojej Raichu?
                -Pii? – Pikachu cały czas bacznie obserwował obcą sobie trenerkę. Na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że nie przywykł do towarzystwa ludzi.
                -No co? Boisz się mnie, tak? W porządku, nie będę ci przeszkadzać. Trzymaj się.
                Dziewczyna odwróciła się powoli, ruszając dalej ścieżką. Postanowiła pójść w stronę Pallet Town, wiedząc, że jej Raichu ma na tyle oleju w głowie, żeby w razie niebezpieczeństwa pobiec po pomoc do profesora Oaka. Była pewna, że zastanie ją właśnie u niego, albo jeszcze zdąży dogonić po drodze. Szła więc szybko, co kilka chwil oglądając się za siebie. Raichu nie było nigdzie widać, ale za to ciekawski Pikachu ciągle podążał za nią, chowając się po zaroślach.
                Nathaly westchnęła cicho. Zatrzymała się i ostrożnie zdjęła plecak. Wygrzebała z niego trochę karmy dla Pokemonów, po czym zawołała niby obojętnym głosem:
                -Głodny?
                -Chu? – stworek wyskoczył spomiędzy liści, niepewnie strzygąc uszami i wskazał na siebie łapką.
                -Tak, do ciebie mówię, Pikachu. Myślałeś, że cię nie widzę? To jak, przyłączysz się na małą przekąskę?
                Trenerka położyła kilka Poke-chrupek na ziemi i odsunęła się kawałek, siadając po turecku. Wyjęła z plecaka jabłko dla siebie i ugryzła je, przeżuwając powoli. Pikachu stał przez chwilę w bezruchu, jakby to, że się nie rusza, czyniło go niewidzialnym. Zaraz jednak złapał się obiema łapkami za żółty brzuszek, z którego rozległo się ciche burczenie.
                -Z naturą nie wygrasz – zaśmiała się Nathaly – No dalej, częstuj się.
                Stworek nieśmiało podszedł do leżących na ziemi chrupek, obwąchał je dokładnie, aż wreszcie złapał jedną i włożył do pyszczka.
                -Chu! – pisnął zadowolony i w mig pochłonął wszystkie pozostałe.
                -Tak lepiej – skwitowała dziewczyna, uśmiechając się szeroko.
                Już miała po raz kolejny wgryźć się w jabłko, kiedy zauważyła, że Pikachu wpatruje się w nie maślanymi oczkami, zabawnie poruszając małym, czarnym noskiem.
                -Wciąż głodny, co? – westchnęła, wyciągając przed siebie dłoń z nadgryzionym owocem.
                Pokemon, tym razem już bez wahania, doskoczył do niego i w kilka chwil po jabłku nie zostało już nawet ogryzki.
                -Rany, co za apetyt – Nathaly parsknęła cichym śmiechem – Mógłbyś dogadać się Benem. To mój przyjaciel. Przyjaciel, rozumiesz? – dodała, widząc pytające spojrzenie stworka – Na pewno też masz swoich przyjaciół.
                -Pika pi? Pika! – zawołał Pikachu i z rozweseloną mordką wskoczył trenerce na prawe ramię, przeskakując z niego na lewe.
                -No dobrze, niech i tak będzie – powiedziała Nathaly wyraźnie rozbawiona, zdając sobie sprawę, że w słowniku tego akurat stworka, słowa „przyjaciel” i „jedzenie” najwidoczniej są synonimami – Nie wiem jak ty, ale ja muszę się już zbierać, także miło się gawędziło, ale…
                Nathaly zamarła w pół słowa, kiedy zza grubego pnia tuż przed nią wyłoniły się dwie znajome postaci, których ani się nie spodziewała, ani nie miała najmniejszej ochoty oglądać. Zdezorientowany Pikachu z cichym piskiem zeskoczył z jej ramienia.
                -Kogo my tu mamy? – zapytała irytującym, piskliwym tonem blondwłosa kobieta.
                -Śledzimy tego malucha już od rana, więc lepiej grzecznie go oddaj, zanim zrobimy ci krzywdę – dodał jej zielonowłosy towarzysz.
                Nathaly nie mogła zrozumieć, skąd ci dwoje się tu wzięli.
                -Jakim cudem wy tu jesteście? – zapytała, ku wyraźnemu niezadowoleniu tamtej dwójki – Nawialiście z więzienia? Bo nie powiecie mi, że tak szybko was wypuścili.
                -Butch, o czym ona gada? – skrzywiła się kobieta – Słuchaj, smarku. My jesteśmy Team Rocket, złodzieje idealni. Nikt nigdy nie zamknął nas w więzieniu i nikomu nigdy się to nie uda, jasne?
                -Wiem kim jesteście – odparła zdecydowanie Nathaly – Za to nie mam pojęcia o czym gadacie. Co oni wam zrobili za kratami, pranie mózgu?
                -Cassidy, olejmy tego dzieciaka. Bierzmy Pikachu i tyle – rzucił zniecierpliwionym tonem mężczyzna.
                -Pika pi? – stworek stanął wyprostowany i zrobił krok naprzód z uśmiechem na mordce.
                -Nie Pikachu, to nie są przyjaciele. Na jedzenie też bym nie liczyła – dodała szybko Nathaly, tak dla pewności. Odruchowo sięgnęła ręką do paska i zacisnęła zęby – Niech to – mruknęła pod nosem. Pasek z Pokeballami zostawiła w domu. Miała ze sobą tylko Raichu, ale ta pewnie pobiegła do domu profesora i jest już daleko.
                -Butch, łap tego żółtego pokurcza, dalej! – warknęła kobieta.
                Mężczyzna ruszył w stronę Pikachu z chytrym uśmieszkiem na ustach.
                -Niedobrze – bąknęła Nathaly. Musiała działać szybko, więc postanowiła zaryzykować – Pikachu, Piorun Kulisty!
                Stworek dopiero po chwili zrozumiał, o co jej chodzi. Napiął się i wykrzesał z siebie sporą dawkę elektryczności, która przemknęła od jego ogona aż do czerwonych policzków i lekko poraziła dwójkę złodziei. Kupiło to trochę czasu na ucieczkę. Nathaly złapała Pikachu i pobiegła co sił, zbaczając ze ścieżki w las.
                -Tutaj – powiedziała, zatrzymując się przed rozłożystym, wysokim dębem, w którym widniała duża dziupla na wysokości kilku metrów nad ziemią. Podsadziła Pikachu na najniższą gałąź – Schowaj się tam i nie wychodź dopóki po ciebie nie wrócę, jasne?
                Stworek zwinnie wspiął się po pniu, znikając wewnątrz dziupli.
                -Pika pi? – pisnął, wystawiając z niej łebek i spoglądając na Nathaly niepewnie.
                -Nic się nie martw. To mój teren, nie mają ze mną szans. Tylko nie wychodź dopóki nie wrócę, choćby nie wiem co.
                Nathaly odbiegła kawałek od drzewa, słysząc coraz głośniejsze kroki zbliżającej się dwójki złodziei.
                -Tędy, Pikachu! – zawołała tak, aby tamci dwoje na pewno ją usłyszeli, po czym pobiegła w las, tupiąc najgłośniej jak tylko potrafiła.
                Biegła spory kawałek, cały czas słysząc w oddali kroki i grożące okrzyki Rocketsów. Kiedy wreszcie stwierdziła, że jest już na tyle daleko, że może przejść do drugiej części swojego planu, szybko zaczęła wdrapywać się na jedno z wyższych drzew. Była już dość wysoko nad ziemią, gdy Cassidy i Butch zatrzymali się pod tym właśnie drzewem, nieźle zdyszani.
                -No i gdzie ta smarkula polazła? – warknęła kobieta, rozglądając się na wszystkie strony. Szczęściem dla Nathaly, nie wpadło jej do głowy by spojrzeć nad siebie – Na pewno biegła w tę stronę. Słyszałam ją.
                -Przecież nie rozpłynęła się w powietrzu – wyrzucił z siebie zziajany Butch.
                Nathaly tymczasem rozglądała się po okolicy, szukając czegoś, co pomoże jej pozbyć się nieproszonych gości.
                -Bingo – mruknęła pod nosem, gdy wreszcie wypatrzyła gdzieś w pobliskich zaroślach gniazdo Nidoranów z kilkoma maluszkami drzemiącymi sobie spokojnie i nieświadomymi, co dzieje się w pobliżu. Po drugiej stronie zarośli ich matka skubała z dużego krzaka dojrzałe, dzikie jagody.
                Dziewczyna wyciągnęła ramię i zerwała jedną z dużych szyszek sosny, na którą się wspięła. Pomyślała, że dobrze zrobiła wybierając właśnie takie drzewo. Zamachnęła się i z całej siły cisnęła szyszką, celując nią w zarośla.
                -Słyszałeś? – Cassidy nadstawiła uszu – Tam! Na pewno tam się schowała!
Rocketsi od razu dopadli do krzaków i zaczęli przeczesywać je w poszukiwaniu Nathaly i Pikachu. W końcu natrafili na śpiące maluchy.
                -Umm… to nie jest Pikachu – stwierdził Butch, niepewnie spoglądając na jednego z Nidoranów i uniósł go, łapiąc za tylną nogę – A może one też się nadadzą?
Wyrwane nagle ze snu stworzonko narobiło takiego pisku, że nawet siedząca wysoko nad ziemią Nathaly ledwie powstrzymała się przed zatknięciem sobie uszu. Pozostałe maluchy również obudziły się przestraszone i zaczęły piszczeć i kwilić wniebogłosy.
                Nie trzeba było wiele czasu, by ich piski zwabiły rozeźloną matkę. Wielka Nidoqueen wpadła w zarośla i wściekle prychnęła na intruzów, którzy odważyli się zakłócić sen jej potomstwa.
                -Lepiej… lepiej go odłożę – wyjąkał mężczyzna, upuszczając młodziutkiego Nidorana z powrotem do gniazda.
                -Nie wydaje mi się, żeby to ją uspokoiło – bąknęła Cassidy – Dalej Butch, zwiewamy!
                Rocketsi rzucili się do ucieczki co sił w nogach, a rozjuszony Pokemon pognał za nimi.
                Nathaly odczekała chwilę, po czym zeszła z sosny i ostrożnie zajrzała do gniazda Nidoranów.
                -Dzięki za pomoc maluchy – powiedziała cicho, zostawiając im w nagrodę kilka Poke-chrupek.
                Zaciekawione zapachem nieznanego smakołyku, stworki uspokoiły się niemal natychmiast. Nathaly z uśmiechem popatrzyła, jak pałaszują karmę, po czym spokojnie wróciła tam, gdzie zostawiła Pikachu.
                -Możesz wyjść – zawołała, stając pod drzewem. Z dziupli od razu wyłonił się żółty łebek Pokemona – Wydaje mi się, że na jakiś czas mamy ich z głowy.
                -Pika – zawołał stworek i z radosną minką wyskoczył z dziupli. Dobiegł do dziewczyny, wspinając się jej na ramię i zaczął łasić się do jej twarzy.
                -Nie musisz dziękować – powiedziała tamta, łapiąc go i łaskocząc po brzuszku – Las Viridian powinien być bezpiecznym miejscem dla wszystkich Pokemonów. Nikt nie ma prawa robić im tutaj nic złego, już moja w tym głowa.
                Nathaly pogłaskała Pikachu raz jeszcze, po czym postawiła go na ziemi.
                -No dobrze, lepiej już pójdę. Raichu na pewno się o mnie martwi. Dasz sobie radę?
                -Pi? – Pokemon niepewnie przekrzywił łebek.
                -Hmm… – dziewczyna zamyśliła się na chwilę – Wiesz co, mam pomysł – pogrzebała trochę w plecaku i wyjęła z niego niewielki woreczek z prezentem, który przysłał jej Sam. Zawiązała sznurek na końcu i zawiesiła woreczek na szyi Pikachu – Mam tu coś, co może ci się przydać. Jeśli znów wpadniesz w kłopoty i nie będziesz mógł sobie poradzić, wyjmij to co jest w środku, a na pewno jakoś dasz sobie radę. Miło było cię poznać. Może jeszcze kiedyś się spotkamy. Do zobaczenia.
                Trenerka ruszyła w dalszą drogę do domu profesora Oaka, a Pikachu stał jeszcze kilka chwil, odprowadzając ją spojrzeniem.
                Ledwie Nathaly minęła najbliższą gęstwinę, usłyszała nad sobą znajomy dźwięk.
                -O nie, znowu ty? – zmarszczyła brwi, widząc nad sobą zielonego stworka. Tego samego, o którym jej Pokedex nie potrafił powiedzieć nic konkretnego.
                -Z… bi! – pisnęło stworzonko i zaczęło latać wokół niej, zupełnie jakby zachęcało do zabawy w berka.
                -Czekaj no, ty mały łobuzie – dała się sprowokować Nathaly – już ja się dowiem czym jesteś!
                Przez chwilę tajemniczy Pokemon latał to wyżej, to niżej, zręcznie umykając przed wyciągniętymi dłońmi dziewczyny. Wreszcie jednak udało jej się go schwytać.
                -Mam cię – sapnęła zadowolona.
                Stało się jednak coś dziwnego. Stworek pisnął cicho i Nathaly zauważyła nagły błysk bladozielonego światła, zupełnie taki sam, jak wcześniej, gdy spadła z gałęzi. Potem poczuła dokładnie takie samo mrowienie. Na koniec zielony Pokemon wyrwał się z jej uścisku i zniknął między liśćmi rozłożystych drzew.
                -Dziwne – trenerka zamrugała oczami, kompletnie zbita z tropu – Bardzo dziwne…
                Nie licząc na powrót zielonego malucha, ruszyła w kierunku Pallet Town, chcąc jak najszybciej porozmawiać z profesorem o wszystkim, co się jej dziś przydarzyło.
                Tymczasem Pikachu ciągle włóczył się po lesie. Początkowo szedł śladem dziewczyny, węsząc po ziemi czarnym noskiem. Trop jednak urwał się dość szybko i zdezorientowany Pokemon postanowił po prostu powędrować przed siebie. Minęło trochę czasu, zanim wyszedł z lasu i dotarł do miejsca, gdzie dalszą drogę zagradzał mu wysoki, solidny płot. Stworek węszył dookoła i szedł wzdłuż niego uparcie, aż wreszcie trafił na dziurę na tyle dużą, by mógł przecisnąć się do środka.
                Nie wiedział gdzie jest, ale miejsce to podobało mu się i to bardzo. Było tu sporo miejsca, a w oddali słyszał wesołe piski innych Pokemonów. Przeszedł zaledwie kawałek, gdy nagle na jego drodze pojawiła się dwójka znajomych już postaci.
                -Myślałeś, że nam uciekniesz, paskudny gryzoniu? – wycedziła przez zęby kobieta – Butch, rozpraw się z tą małą paskudą!
                -Się robi – mężczyzna skinął zdecydowanie głową – Raticate, naprzód! Szybki Atak!
Z rzuconego przez niego Pokeballa wyłonił się Raticate, który od razu zaatakował i powalił biednego Pikachu na ziemię.
                -Pi… – pisnął stworek, kiedy jego przeciwnik znów szykował się do ataku.
                -Hiper Kieł, szybko!
                Pokemon złodziei po raz kolejny wykonał polecenie i po raz kolejny zrobił to bezbłędnie. Pikachu czuł, że coraz trudniej mu się podnieść.
                -Naprawdę nie wiem, po co Giovanniemu Pikachu – odezwała się kobieta z pogardą w głosie – Przecież to taki słaby, mały i nic niewarty Pokemon.
                -Daj spokój, Cassidy – odpowiedział jej towarzysz – Szef powiedział, że chce tego Pokemona, więc go dostanie. Raticate, wykończ go!
                Pikachu z trudem uniósł łebek i z przerażeniem stwierdził, że mężczyzna celuje w niego palcem. Pokemon-mysz posłusznie skoczył we wskazanym kierunku. Nie zaatakował jednak, bo w tym samym momencie, spomiędzy liści pobliskich krzewów wyłoniła się brązowowłosa dziewczyna. Pikachu od razu rozpoznał w niej trenerkę z lasu. Choć wydawało mu się, że była nieco inna, Pokemon był jednak pewien, że się nie myli. Rozpoznał jej zapach. To musiała być ona. Wraz z nią z krzaków wybiegł jakiś chłopak.
                -Zostawcie go! – krzyknęła, patrząc ze złością na nieznajomych i stając pomiędzy Pikachu a Raticate.
                -A to co? – powiedziała złodziejka ze złośliwym uśmiechem – Butch, naucz tych smarkaczy, żeby na przyszłość nie wtykali nosa w nasze sprawy.
                -Nie martw się, zapamiętają na pewno – rzucił mężczyzna, spoglądając na trenerkę, która właśnie brała zmęczonego Pikachu na ręce.
                Pokemon na sekundę otworzył oczy i jego przestraszony wzrok natrafił na oczy dziewczyny. Zobaczył w nich coś niesamowitego, determinację, z jaką nie spotkał się jeszcze nigdy w życiu.
                -Raticate, Hiper Kieł! – rozległ się krzyk złodzieja, a Raticate natychmiast ruszył do ataku.
                Pikachu poczuł, jak trenerka skuliła się, osłaniając go przed ciosem, który miał nadejść.
                -Marill, Wodna Broń! – zawołał niemal w tej samej chwili towarzysz dziewczyny.
                Niebieski stworek, który stał u jego boku, nabrał powietrza do pyszczka i natychmiast wypuścił z niego potężny strumień wody, który trafił prosto w Raticate, powalając go na ziemię.
                -Co?! – krzyknął mężczyzna – Jak śmiesz! Szybko, Akcja! – wydał kolejne polecenie i już chwilę później Marill potoczył się spory kawałek tył, uderzony atakiem przeciwnika. Szybko jednak wstał i użył Żelaznego Ogona, zgodnie z poleceniem swojego opiekuna. Ale Raticate był szybszy. Najpierw wykorzystał Szybki Atak, żeby uniknąć ciosu, a potem znów zaatakował Hiper Kłem. To było już za wiele dla Marilla, który nie miał siły się podnieść. Chłopak natychmiast podbiegł do niego.
                -No, to go nauczy – wycedziła z gniewem złodziejka – a teraz zabieramy to małe, żółte ze sobą.
                Ruszyła szybkim i dynamicznym krokiem w stronę dziewczyny.
                -Nie!!! – krzyknęła tamta.
                Pikachu nagle oprzytomniał, jakby ktoś wylał na niego kubeł zimnej wody. Musiał coś zrobić. Nie mógł pozwolić, żeby ta miła dziewczyna, która dała mu jedzenie i pomogła uciec przed tymi bandziorami, a teraz osłaniała go własnym ciałem, ucierpiała z jego powodu. Niewiele wiedział o ludziach, był w końcu dzikim Pokemonem, ale w głębi swojego małego, pokemonowego serca wiedział, że tak być nie powinno. Co jednak mógł zrobić? Był za słaby żeby walczyć.
                Przypomniał sobie o tym, co dziewczyna dała mu w lesie. Z trudem sięgnął łapką po woreczek i wydobył jego zawartość. Był to kamień, zimny i błyszczący. Kiedy tylko Pikachu dotknął go łapką, poczuł nagły impuls elektryczny, przepływający przez jego ciało, aż do środka, do pewnego miejsca, o którego istnieniu nawet nie wiedział. Poczuł, że zbiera się w nim jakaś dziwna energia. Energia, która, jeśli zaraz nie znajdzie ujścia, to eksploduje i rozerwie go na strzępy. Wreszcie eksplodowała. Pikachu zdziwił się jednak, bo nic a nic go to nie zabolało. Wręcz przeciwnie, poczuł się silniejszy, szybszy i sprawniejszy. Jedynym co go przestraszyło było to, że na chwilę jakieś dziwne białe światło przyćmiło mu wzrok.
                -Tracey, co się dzieje? – krzyknęła nagle dziewczyna.
                -Chyba… ewoluuje – odpowiedział chłopak – To…
                -Raichu! – dokończyła za niego złodziejka – Tym lepiej dla nas, ten jest już dużo silniejszy. Giovanni będzie zadowolony.
                -Nic z tego, nigdzie go stąd nie zabierzecie! – krzyknęła dziewczyna.
                Pikachu nie rozumiał nic z tego, o czym mówili ci wszyscy ludzie. Wiedział tylko jedno, musi walczyć! Uwolnił się z uścisku trenerki i skoczył do przodu. Zatrzymał się i stał chwilę, zaciskając zęby i ze złością wpatrując się w Rocketsów. Czuł się jakoś inaczej. Wyglądał inaczej. Ale cały czas był sobą.
                -Jeszcze nie masz dość? – zawołał mężczyzna prześmiewczym tonem – Raticate, Hiper Kieł!
                Kiedy jego Pokemon ruszył do ataku, Pikachu zacisnął zęby i posłał wprost na niego potężny Piorun. Sam zadziwił się, jak silny był to atak. Czy kiedykolwiek mógł zaatakować czymś tak potężnym? Raticate nie miał szans tego uniknąć. Już wkrótce leżał, zupełnie sparaliżowany i niezdolny do walki, a Piorun przemieścił się w stronę jego trenerów. Jednak ci zaśmiali się tylko.
                -Hahahaa! Biedny, głupi stworek – mówiła kobieta z pogardą – Nikt ci nie powiedział, że guma nie przewodzi prądu – znów buchnęła śmiechem, wskazując na swój nowy, gumowy kostium, którego nie miała jeszcze na sobie, gdy spotkali się w lesie.
                -O nie… – jęknęła dziewczyna.
                Pikachu jednak nie dał się zbić z tropu i ruszył, jak tylko potrafił najszybciej, prosto na dwoje bandytów. Kiedy był już wystarczająco blisko, wybił się z całej siły w górę i skoczył wysoko, rzucając cień na ich zaskoczone twarze. Potem zwinął się wkulę i wykonał trzy szybkie obroty, a jego ogon zaczął błyszczeć. Wreszcie z całym impetem uderzył w złodziejkę Żelaznym Ogonem. Kobieta wpadła prosto na swojego partnera, powalając go na ziemię.
                -Raticate, zrób coś! – krzyknął mężczyzna, próbując się podnieść, jednak jego Pokemon ciągle leżał nieprzytomny – Arr… powrót! – warknął wreszcie i skierował na niego Pokeball.
                -Wynosimy się stąd, nie umawialiśmy się z Giovannim na takie warunki pracy! – wrzasnęła jego partnerka, z trudem zbierając się po ciosie.
                Potem oboje przedostali się przez drewniane ogrodzenie i odbiegli, pozostawiając tylko chmurę kurzu i dobiegające z oddali słowa:  „Jeszcze się policzymy!”.
                -Tak! – wykrzyknął chłopak i podbiegł bliżej.
                Pikachu stał nieruchomo, ciężko dysząc. Był wykończony. Nagle spłynęła na niego niespodziewana świadomość tego, co się stało. Nie był już sobą, przynajmniej w pewnym sensie. Był tym samym Pokemonem, a jednak w innej formie. Zrozumiał to podczas walki i wiedział już na pewno. Ewoluował. Stał się Raichu. Nie miał jednak siły ani się tym cieszyć, ani smucić. Zachwiał się z cichym jękiem i stracił przytomność.

1 komentarz:

  1. Hej hej <3
    Wpadłam nadrobić :3
    Nareszcie znalazłam chwilkę by zabrać się za opowiadania, całe szczęście.
    Mały Pikachu strasznie mnie urzekł, taki słodki i niewinny. Mimo że obecnie nie jestem wielką fanką tego pokemona * wszystkiemu winne jest oficjalne anime * to w Twoim opowiadaniu jego obecność nawet mnie cieszy.
    Kocham twoje opisy, są takie szczegółowe, a jednocześnie przyjemne. Bardzo ładny ten kawałek z wejściem do lasu Viridian, prawie poczułam się jakbym tam była. Podziwiam całym serduszkiem.
    Lecę czytać dalej bo jestem ciekawa jak potoczy się dalej przygoda. Duuużo weny życzę <3

    OdpowiedzUsuń