2. A little spark of new adventure

                Nathaly westchnęła ciężko i wytarła kolejny talerz, odkładając go do szafki.
                -Wiesz, jeśli tak bardzo nie lubisz zmywać, mogę dokończyć sam – Tracey popatrzył na nią z rozbawieniem – To, że ktoś jest gościem u nas na obiedzie, nie znaczy, że zaraz musi po sobie sprzątać.
                -Oj, nie o to chodzi. Wiesz przecież – dziewczyna odłożyła mokrą ścierkę i spojrzała na przyjaciela wyjątkowo poważnie – To mi nie daje spokoju. Nie mogę tak siedzieć w Viridian w nieskończoność.
                -W jaką nieskończoność? Nathaly, jesteś w domu dopiero od trzech tygodni. Czy to naprawdę dla ciebie aż tak długo?
                -W każdym razie za długo – odparła stanowczo dziewczyna – Jestem trenerką, rozumiesz? Ile mogę trenować na polanie przed domem? No ile? Okoliczne Pokemony już prawie tam nie zaglądają, bo mają mnie dosyć. Walczyłam już chyba z każdym z nich. Dzięki Kingler.
                Wielki Pokemon-krab z zadowoloną miną podał swojej trenerce kolejny talerz do wytarcia. Kingler tak bardzo zaprzyjaźnił się z Marillem Trecey’ego, że ostatnio więcej czasu spędzał w laboratorium profesora Oaka, niż z Nathaly.
                -Musisz częściej chodzić na boiska treningowe. Mało to trenerów szuka tam dobrego pojedynku?
                -Tracey, nie o to chodzi. Znaczy, nie tylko o to – Nathaly smutno pokręciła głową – Drużyna mi się rozjeżdża. Butterfree trenuje z Sandy na Wyspach Pomarańczowych, Aerodactyl jest gdzieś w górach razem z Samem i jego dziadkiem, Kingler prawie cały czas siedzi tutaj z tobą i Marillem…
                -Ktoś tu ma syndrom pustego gniazda – zaśmiał się chłopak i podstawił ostatni garnek pod pyszczek Marilla, który opłukał go delikatnym strumieniem wody, nie rozchlapując poza zlew ani jednej kropli.
                Trudno jednak było nie przyznać Nathaly racji. Z szóstki Pokemonów, z którymi przemierzała Kanto, jedynie Raichu, Ivysaur i Rapidash zostały z nią w Viridian.
                -Dziwisz się? Brakuje mi ich.
                -Przecież wiesz, że w każdej chwili możesz mieć je z powrotem.
                -Wiem – Nathaly odwróciła się i oparła tyłem o kuchenny blat – ale to nie byłby najlepszy pomysł. Przynajmniej coś robią. Poza tym Butterfree dopiero zaczął trening. Sandy mówiła, że pełne szkolenie trwa kilka miesięcy. A Aerodactyl powinien spędzić trochę czasu w swoim naturalnym środowisku. A co do ciebie – dziewczyna pochyliła się i poklepała Kinglera po pancerzu – w Viridian i tak nie miałbyś nic ciekawszego do roboty. Tracey, ja muszę podróżować.
                -W czym problem? – chłopak popatrzył na nią pytająco – Przecież w Lidze Kanto można startować wielokrotnie. Pakuj plecak i wio.
                -Nie chcę drugi raz robić tego samego – mruknęła trenerka.
                -No to może pokazy?
                -Nawet mnie nie denerwuj!
                -No dobra, dobra – Tracey rozłożył dłonie w uspokajającym geście – To ja już nie wiem czego ty chcesz.
                -No właśnie – westchnęła po raz kolejny dziewczyna – Problem w tym, że ja też tego nie wiem.
                -Może hormony ci buzują? Wiesz, trudny okres wchodzenia w dorosłość. Może odpuść na jakiś czas trening i zacznij randkować z chłopakami?
                -Ja ci dam randkowanie – Nathaly parsknęła śmiechem i lekko zdzieliła przyjaciela przemoczoną ścierką. Już po chwili oboje śmiali się tak głośno, że w drzwiach kuchni pojawiła się zaniepokojona twarz profesora Oaka.
                -A, to tylko wy – profesor zmierzył ich takim wzrokiem, jakby spodziewał się co najmniej stada szalejących po kuchni Mankey’ów – Za moich czasów naczynia zmywało się nieco ciszej.
                -Za pańskich czasów naczynia zmywała pana mama, a nie asystent – odparł rezolutnie Tracey.
                -Fakt – mężczyzna uśmiechnął się szeroko – Cóż, widocznie stary Tauros zapomniał, jak to sam był cielakiem. No dobrze, chodźmy już do salonu. Zaraz zacznie się mój program.
                Nathaly i Tracey wymienili porozumiewawcze spojrzenia, po czym, nie chcąc robić przykrości profesorowi, ruszyli za nim do drugiego pomieszczenia. Profesor Oak miał bowiem zwyczaj codziennego oglądania krótkiej audycji telewizyjnej ze swoim udziałem, w której mówił o ciekawostkach dotyczących różnych gatunków Pokemonów i dzielił się z widzami krótkimi wierszami swojego autorstwa. I o ile naukowiec był z niego wspaniały, to poeta żaden. Dlatego Nathaly, ilekroć miała okazję oglądać program razem z profesorem, siłą powstrzymywała się by nie wybuchnąć śmiechem i nie zrobić przykrości swojemu znajomemu.
                Weszli do salonu, gdzie na parapecie jednego z okien drzemała Raichu. Pomarańczowy stworek rozleniwił się strasznie ostatnimi czasy. Zazwyczaj drzemał tylko po kątach, albo podjadał karmę z puszki tuż pod nosem pani Root i Nathaly była pewna, że jej towarzyszce przybrało się trochę na wadze. Co prawda Raichu ciągle była w świetnej formie, ale zadyszka podczas treningów pojawiała się już nieco wcześniej niż kilka tygodni temu.
                Profesor i dwójka jego przyjaciół zasiedli na wygodnej kanapie. Tracey włączył telewizor i nastawił odpowiedni kanał, kiedy nagle Raichu zerwała się ze snu i stanęła wyprostowana na parapecie, wpatrując się w coś, co najwidoczniej zauważyła po drugiej stronie szyby.
                -Rai rai! – pisnęła zaniepokojona.
                Nathaly w jednej chwili była przy niej.
                -Co się stało? – zapytała, po czym i ona zauważyła niewielkie, żółte stworzonko, które opierało się o szybę i dyszało ciężko – A niech mnie…
                -Co tu robi ten maluch? – profesor natychmiast otworzył jak szeroko jedno skrzydło okna. Pokemon po drugiej stronie był tak zmęczony, że kiedy tylko stracił oparcie, dosłownie wpadł do środka i tylko refleks Nathaly uchronił go przed bliskim i bolesnym spotkaniem z podłogą.
                -To nie jest Pichu z naszego ogrodu, profesorze? – Tracey obejrzał stworka uważnie – Nigdy nie mieliśmy tu takiej odmiany – dodał, wskazując na ucho malucha.
                Nathaly przyjrzała mu się dokładniej. Jedno z uszek drobnego Pokemona, którego trzymała w ramionach, faktycznie wyglądało jakoś dziwnie. Zamiast prostego, spiczastego czubka, jaki wieńczył ucho po drugiej stronie żółtego łebka, to miało na końcu trzy wyraźnie zarysowane ząbki.
                -Z całą pewnością nie jest z naszego ogrodu – zgodził się profesor – Tylko, w takim razie, skąd?
                -Może uciekł jakiemuś trenerowi, albo się zgubił – szukał odpowiedzi Tracey – Nie może być dziki. Dzikie Pichu występują tylko w Johto.
                -Nad tym zastanowimy się później – odparł zdecydowanie mężczyzna – Teraz weźmy go do mojego laboratorium. Szybko, nie wygląda najlepiej.
                Nathaly skinęła głową i pobiegła przodem do laboratorium, ostrożnie obejmując ledwie przytomnego malucha.
                Chwilę potem Pichu znalazł się już na specjalnym stole, a profesor Oak zamontował na jego policzkach dwie małe elektrody i jednym naduszeniem przycisku odpalił całą niezbędną aparaturę. W pierwszej chwili ciało stworka wygięło się lekko, ale zaraz potem maluch zaczął oddychać o wiele lżej, co wyraźnie świadczyło o tym, że cokolwiek profesor próbował z nim zrobić, działało właśnie tak, jak powinno. Nathaly jeszcze przez jakiś czas przyglądała się migającej lampce nad głową Pokemona, po czym wyszła na chwilę z laboratorium. Wróciła dosłownie parę sekund później, niosąc w dłoni Pokedex. Nakierowała go na Pichu, ale zaraz potem zmarszczyła brwi z niezadowoleniem.
                -Znowu brak danych? – bąknęła – Ten szmelc robi się bezużyteczny.
                -Nic dziwnego – Tracey uśmiechnął się lekko – Masz starą wersję systemu, która reaguje tylko na Pokemony występujące na wolności w Kanto. Daj, wgram ci aktualizację.
                Nathaly podała urządzenie przyjacielowi, a tamten od razu zabrał je i podłączył do komputera,wystukując coś na klawiaturze.
                -Co z nim? – zapytała trenerka, wskazując na umęczonego Pokemona, który z każdą chwilą wyglądał nieco lepiej i silniej – Wygląda jakby coś nieźle go potratowało. Pewnie ma za sobą bardzo ciężką walkę.
                -Nie wydaje mi się – profesor Oak powoli pokręcił głową – Raczej nie walkę, tylko bardzo długą wędrówkę. Takie małe elektryczne Pokemony na pierwszym stopniu ewolucji jeszcze nie do końca umieją dysponować swoją energią. Czasem zdarza się, że jeśli są bardzo zmęczone, to ładują się własną elektrycznością, a kiedy i ta się wyczerpie, padają jak zużyta bateria. W naturze musi minąć kilka godzin zanim uda się im wrócić do siebie. Na szczęście my możemy tego malucha podładować o wiele szybciej.
                Ledwie profesor skończył zdanie, Pichu poderwał się do siadu i rozejrzał zdezorientowany po pomieszczeniu.
                -No i już – powiedział z uśmiechem Oak, odklejając elektrody od policzków stworka – Lepiej, prawda?
                -Pi! – zawołał przestraszony Pokemon, po czym od razu zeskoczył ze stołu. Uspokoił się dopiero, kiedy wylądował na podłodze i zobaczył przed sobą Raichu, która obserwowała go ciekawie – Pi pi pi, pi chu!
                -Rai? – pisnęła zdezorientowana Raichu, kiedy elektryczny maluch zaczął ciągnąć ją za łapkę w kierunku wyjścia.
                -Eee… Co się tu dzieje? – Nathaly popatrzyła na swoją podopieczną, zupełnie nie rozumiejąc, o co chodzi żółtemu stworkowi.
                Raichu zdecydowanym ruchem uwolniła się od natrętnego malca i zaczęła z nim rozmawiać w Pokemonowym języku, mrucząc, warcząc, popiskując, a co jakiś czas nawet uwalniając z policzków kilka niedużych iskier. Wreszcie Pichu musiał powiedzieć coś, co bardzo ją ucieszyło, bo oba Pokemony radośnie zetknęły się końcami ogonów, z których posypały się iskry elektryczności.
                -Wygląda na to, że się znają – stwierdził krótko profesor.
                -Jak to? Znają się? – Nathaly spojrzała na niego niepewnie – Raichu, to prawda?
                -Chu – pomarańczowy stworek skinął łebkiem.
                -Ale skąd? I czego ten maluch od ciebie chce?
                Raichu przez chwilę pomyślała, jak by tu wytłumaczyć swojej trenerce całą sytuację, po czym migiem wskoczyła na stojący przy ścianie stolik, niemal zrzucając z niego Pokeballe ze starterami, po które początkujący trenerzy mieli się zgłosić już za kilka dni. Ze stolika wskoczyła na półkę, z której zabrała jedną z książek i chwilę potem była już z powrotem przed obserwującymi ją uważnie dziewczyną i profesorem Oakiem.
                -Rai rai – pisnęła stanowczo, wspinając się na stół, na którym wcześniej leżał Pichu. Mały stworek wskoczył tam tuż za nią, po czym oba pochyliły się nad książką, którą Raichu zdjęła z półki – Chu – pisnęła raz jeszcze, wymownie wskazując na okładkę.
                -To atlas Johto – powiedział spokojnie profesor – Mamy rozumieć, że Pichu sam przebył taki kawał drogi, aż z innego regionu?
                -Tylko po co? – zapytał niespodziewanie Tracey, który stanął za Nathaly, zaglądając jej przez ramię.
                -Rai, rai chu – pisnęła po raz kolejny Raichu, wskazując najpierw na Pichu, potem na siebie, a na końcu raz jeszcze na książkę.
                -Czy to znaczy, że oboje pochodzicie z Johto? – domyślał się dalej profesor Oak.
Raichu ponownie pokiwała łebkiem.
                -Ty? Z Johto? Nie miałam o tym pojęcia – zdziwiła się głęboko Nathaly – No dobrze, ale po co ten maluch przyszedł aż tutaj.
                -Rai – Raichu stuknęła się w brzuch łapką złożoną w pięść.
                -Po ciebie?! Chcesz mi powiedzieć, że przeszedł setki kilometrów, żeby zaprowadzić cię z powrotem do Johto? – Nathaly nie mogła w to wszystko uwierzyć – W takim razie musiał mieć dobry powód. Czy coś się tam stało?
                -Pi pi – Pichu pokiwał główką tak energicznie, że jego duże uszy aż zatrzęsły się zabawnie. Potem uniósł łapki, wyszczerzył ząbki i wydał z siebie coś, co zapewne miało być przeraźliwym rykiem, ale w jego wykonaniu wyszło raczej jak pisk rozzłoszczonego kilkulatka.
                -Jakiś potwór? – rzucił Tracey pytającym tonem – Coś strasznego, nie wiem… coś groźnego?
                -Pi – stworek potwierdził krótkim piśnięciem.
                -No tak – profesor Oak założył ręce i westchnął ciężko – I co my teraz z tobą zrobimy?
                -Pi pi pi! – stworek wskazał na drzwi ruchem tak gwałtownym, jakby gotów był ruszyć w podróż powrotną choćby zaraz.
                -O nie – mężczyzna pogroził mu palcem – Dopiero co cię naładowałem. Nie wiem jakim cudem przeszedłeś tyle kilometrów, musisz być bardzo zawzięty, ale nie puszczę cię teraz z powrotem. Mógłbyś zrobić sobie krzywdę. Trzeba wymyślić jakiś inny sposób, żeby odesłać cię do Johto.
                -Ja go odwiozę – wyrwała się nagle Nathaly.
                -Co takiego? – profesor popatrzył na nią kompletnie zaskoczony.
                -Ja go odwiozę – powtórzyła dziewczyna z jeszcze większym zdecydowaniem w głosie – W końcu Pichu przeszedł taki szmat drogi, żeby odnaleźć i zabrać ze sobą Raichu, a ja nie puszczę jej samej do innego regionu. Co to, to nie.
                Raichu popatrzyła na swoją trenerkę nieco zdziwiona, ale z wyraźną wdzięcznością odbitą w czarnych oczkach.
                -Chyba nie myślałaś, że zostawię któregokolwiek z twoich przyjaciół bez pomocy – Nathaly uśmiechnęła się do niej – Ty dla mnie zrobiłabyś dokładnie to samo.
                Profesor Oak pokręcił głową z niedowierzaniem.
                -Znam tylko jedną osobę, która gotowa jest wędrować kilkaset kilometrów tylko po to, żeby odprowadzić jednego upartego Pokemona do domu. Chociaż gdybym był trochę młodszy, może zrobiłbym to samo – powiedział, śmiejąc się krótko – No dobrze, skoro już się zdecydowałaś, to mam tu gdzieś chyba jakąś w miarę dobrą mapę Johto. Może ci się przydać, w końcu nigdy tam nie byłaś.
                Profesor zajął się szukaniem mapy po załadowanych książkami półkach, a Nathaly i Tracey wrócili do salonu. Tam czekała na nich dwójka bardzo zaciekawionych Pokemonów. Marill i Kingler chodzili niecierpliwie to tu to tam, chcąc się wreszcie dowiedzieć, co to za małe żółte coś wpadło przez okno pół godziny wcześniej.
                -Wygląda na to, że mamy nowego kolegę – oświadczyła Nathaly z uśmiechem.
                Pichu niepewnie wyjrzał zza pleców Raichu i pisnął cichutko.
                -Właśnie, byłbym zapomniał. Twój Pokedex – Tracey oddał przyjaciółce czerwone urządzenie, a ta postanowiła od razu je wypróbować, namierzając nim kolejno Marilla i Pichu.
                -Pichu, Pokemon elektryczny, wcześniejsza forma Pikachu. Ponieważ nie ma jeszcze dużego doświadczenia w magazynowaniu elektryczności, często uwalnia niekontrolowane iskry gdy jest czymś przejęty lub czegoś się przestraszy.
                -Marill, Pokemon wodny. Kula na końcu jego ogona jest wypełniona substancją lżejszą od wody, dzięki czemu ogon Marilla zawsze może unosić się na powierzchni. Sierść tego Pokemona zawsze pozostaje sucha, nawet podczas nurkowania.
                -No. Od razu lepiej – odetchnęła zadowolona, chowając Pokedex do plecaka, który od razu zarzuciła na ramiona.
                -Mam, mam! – odezwał się głos profesora Oaka, a chwilę potem z laboratorium wparował do salonu i sam profesor – Wiedziałem, że gdzieś tam ją upchnąłem. Może nie jest najnowsza, ale aż tak dużo się znów w Johto nie pozmieniało. No i jest na niej kilka moich dopisków, które mogą ci się przydać.
                Nathaly sceptycznie popatrzyła na lekko już pożółkłą mapę, której jeden róg zwisał smętnie, rozdarty na parę ładnych centymetrów, a pozostałe trzy były pozaginane niczym rogi w zeszycie poważnie znudzonego ucznia. Mimo to podziękowała za nią i ostrożnie zapakowała do jednej z bocznych kieszeni plecaka.
                -No i masz swoją podróż – rzucił Tracey pół żartem pół serio.
                -No i mam. Rany, moja mama nie będzie tym zachwycona…
                Nathaly i tym razem nie myliła się, jeśli chodzi o panią Olivię. Kiedy tylko zaczęła się pakować, jej matka natychmiast obsypała ją setką powodów, dla których powinna zostać w domu. Mimo to i Nathaly i pani Root doskonale wiedziały, że dziewczyna i tak postawi na swoim. W końcu jest trenerką, a w tym fachu podróże są niczym ryzyko zawodowe. Pani Root walczyła jednak zażarcie o kolejne kilka tygodni z własną córką i skapitulowała dopiero, kiedy do akcji wkroczył ojciec Nathaly.
                -Daj już spokój, Johto leży zaraz za granicą. Przecież sami byliśmy tam krótko przed urodzeniem się Nathaly, pamiętasz? Poza tym Kanto ma z Johto całkiem niezłe połączenie kolejowe. No i dają przyzwoite zniżki dla młodych trenerów.
                -Z wami dwoma i tak nie dam rady wygrać – westchnęła Olivia, zatrzymując wzrok na córce. Za jej plecami, Edward puścił do Nathaly oczko i uśmiechną się wymownie – Tylko błagam, dzwoń przynajmniej trochę częściej niż kiedy podróżowałaś po Kanto. Nie chcę znać swojej córki tylko z telewizji.
                -Przecież niedługo wrócę – Nathaly wywróciła oczami.
                -Już ja znam to twoje niedługo. No dalej, pakuj się. Chcę cię widzieć wcześniej w łóżku. I nie licz na to, że zdążysz się wyspać, jeśli chcesz pojechać najbliższym pociągiem.
                Tym razem to pani Olivia miała rację. Nathaly ledwie zdążyła zasnąć, a już obudziło ją pukanie do drzwi. Przetarła zmęczone oczy i usiadła na łóżku. Do jej pokoju wszedł pan Edward.
                -Zbieraj się – powiedział cicho – Za niecałą godzinę masz pociąg.
                Nathaly ziewnęła krótko, obudziła Raichu i Pichu, które spały zwinięte w nogach jej łóżka i najszybciej jak tylko mogła ubrała się, zabierając spod ściany spakowany już poprzedniego dnia plecak.
                Pan Root odwiózł córkę na stację. Pociąg miał ruszać za pięć druga. Nathaly marudziła w myśli, kto ustalił tak niewygodny rozkład jazdy. Sama jednak upierała się, że chce wyruszyć jak najszybciej, więc postanowiła nie narzekać. Edward kupił dla niej bilet i odprowadził ją gdzie trzeba. Pociąg stał już na peronie. Był niemal zupełnie pusty. Jedynie w niektórych oknach widniały zaspane głowy podróżnych. Edward wyjął z kieszeni dwa Pokeballe i wypuścił zamknięte w nich Pokemony. Ivysaur i Rapidash rozejrzały się niepewnie po peronie.
                -Jesteś pewna, że nie chcesz zabrać ich ze sobą? – spojrzał na córkę pytająco.
                -Nie, damy sobie radę. Zresztą, tak dobrze czują się w Viridian. Odpocznijcie trochę, a gdyby coś cię działo, poproszę tatę, żeby mi was przysłał, dobrze? – Nathaly podeszła do swoich podopiecznych, ściskając kolejno oboje. Potem pożegnała się też z ojcem i weszła do pociągu. Usiadła w pierwszym przedziale od drzwi, spoglądając przez szybę na Edwarda i towarzyszące mu Pokemony. Raichu i Pichu usadowiły się na siedzeniu naprzeciw niej, niemal natychmiast zasypiając. Wreszcie rozległ się przeciągły gwizd. Ktoś z cichym trzaskiem zamknął drzwi i pociąg ruszył powoli. Nathaly przyłożyła dłoń do szyby, żegnając się raz jeszcze z ojcem, z Pokemonami, z wszystkim, co zostawia w Viridian. Zostawia tylko na jakiś czas.
                Monotonny stukot i wygodne siedzenia sprawiały, że Raichu spała twardo jak Snorlax. Jej miarowy, głośny oddech rozbrzmiewał w przedziale, zagłuszając ciche pochrapywania Pichu i ledwie dosłyszalny oddech Nathaly. Raichu spała głęboko, ale niespokojnie. Czarne oczka ukryte pod zamkniętymi powiekami poruszały się nerwowo, a mały nosek marszczył co kilka chwil, odsłaniając zaciśnięte zęby Pokemona. Choć Raichu leżała w pociągu naprzeciw swojej trenerki, jej myśli krążyły zupełnie gdzie indziej.
                Siedziała na dużym kamieniu, na łące porośniętej kołyszącymi się na wietrze trawami. Dokoła wznosiły się gdzieniegdzie bujne krzewy Oran Berry, obsypane dorodnymi jagodami. Niedaleko leżał stary pień, niesamowicie gruby i pusty w środku. Z jego wnętrza dobiegały odgłosy chrapania kilkunastu stworków. Była noc. Po niemal bezchmurnym niebie coraz to przemykał jakiś cień, a tu i ówdzie rozbrzmiewało donośne pohukiwanie.
                Raichu westchnęła cicho i podrapała się za uchem. Jej uszy nie miały jednak swojego zwykłego kształtu. Były żółte i podłużne. W swoich wspomnieniach Raichu wciąż jeszcze była Pikachu. Zadarła łebek, spoglądając na księżyc, który wisiał wysoko nad wschodnim horyzontem.
                -Pi? – coś z cichym piskiem usadowiło się obok niej. Spojrzała w bok. Mały, żółty Pichu z potrójnym ząbkowaniem na jednym uchu spoglądał na nią pytająco.
                -Pika pi – odparła krótko.
                -Pi, pi chu?
                -Pika chu, pi pika – pisnęła, wskazując przed siebie, na wschód, na horyzont.
                Już wtedy wiedziała, że pewnego dnia odejdzie, że opuści bezpieczną łąkę, na której się urodziła i wychowała. Wiedziała, że kiedyś wyruszy w swoją podróż. Swoją własną, wyjątkową. Nie wiedziała jednak jeszcze, z kim będzie tę podróż dzielić. Była ciekawa, ale to tylko jeszcze bardziej skłaniało ją do odejścia, do szukania przygód i swojego miejsca na świecie.
                Pierwsze promienie słońca obudziły Nathaly, która przysnęła na chwilę. A przynajmniej tak się jej zdawało. W rzeczywistości spała jednak bite dwie godziny. Dochodziła piąta, tak twierdził zegarek w jej Pokedexie. Według Nathaly było jednak wcześniej i to o wiele.
                -Bilety do kontroli – wysoki mężczyzna w kolejarskiej czapce uchylił drzwi do jej przedziału – Oho, ktoś tu się nie wyspał.
                -Dzień dobry – mruknęła Nathaly, z trudem tłumiąc ziewnięcie i podała kontrolerowi swój bilet.
                -Jeden przejazd na ulgę trenerską i dwa na Pokemony poza Pokeballami – wymamrotał tamten pod nosem, rzucając okiem na bilet dziewczyny – Zgadza się. Muszę jeszcze tylko zobaczyć twój Pokedex.
                Nathaly bez sprzeciwów podała mężczyźnie urządzenie. Tamten zbliżył je do specjalnego czytnika i zaraz potem oddał właścicielce.
                -Całkiem utalentowana młoda dama – powiedział z uprzejmym uśmiechem.
                -Proszę? – zaskoczona Nathaly wyprostowała się odruchowo.
                -Jak tak ci się dłużej przyglądam, to rozpoznaję tę twarz. Nathaly Root, mam rację? – spytał, a trenerka skinęła głową, nie spuszczając z niego zaskoczonego wzroku – Moje dwie córeczki oglądały wszystkie twoje walki podczas mistrzostw. Starsza już zdeklarowała się, że za rok rusza w twoje ślady. Nigdy bym się nie spodziewał trenerki w naszej rodzinie, ale kto wie? Może będzie w tym dobra. Pewnie jedziesz do Johto spróbować swoich sił w tamtejszej lidze, mam rację?
                -Nie – odparła odruchowo dziewczyna. Dopiero po chwili dotarło do niej czego właściwie dotyczyło pytanie. Zamyśliła się głęboko. Jak mogła do tej pory nawet o tym nie pomyśleć? Przecież Johto też ma swoją ligę, jak większość regionów – Nie… na razie mam inne plany. Czy jesteśmy już w Johto?
                -Tak proszę pani – odpowiedział kontroler z lekkim uśmiechem – Minęliśmy granicę dobrą godzinę temu. O ósmej będziemy w New Bark Town. Spij, jeśli chcesz. W razie czego cię obudzę.
Nathaly skinęła głową. Mężczyzna wyszedł z przedziału, zamykając za sobą drzwi.
                Dziewczyna nie zamierzała jednak dalej spać. Wolała pooglądać przewijające się za oknem krajobrazy zupełnie nowego i obcego dla niej regionu.
                -Widzicie to? – szepnęła do towarzyszących jej stworków, siedząc z nosem niemal przyklejonym do szyby – Johto. Rany, tu musi być niesamowicie.
                Raichu zeskoczyła z siedzenia i podeszła do okna, wyglądając za nie z nie mniejszą ciekawością niż jej trenerka. Pichu zwinnie wspiął się na łebek przyjaciółki i oba Pokemony zapatrzyły się w dal. Pociąg pędził przed siebie, nie zwalniając ani na chwilę, jakby bał się, że nie dotrze na czas do kolejnej stacji.
 
 ***
 
                Ciemne wnętrze gabinetu rozjaśniał jedynie blask wielkiego monitora zawieszonego na ścianie. Przed ekranem stało wysokie, obrotowe krzesło. Jego czarne obicie z prawdziwej, eleganckiej skóry wydawało z siebie cichy, skrzypiący i nieprzyjemnie przejmujący dźwięk za każdym razem, kiedy siedząca w fotelu postać poruszyła się. Był to mężczyzna, postawny, czarnowłosy, o niezwykle skupionym wyrazie twarzy. Siedział wpatrzony w ekran, przewijając w kółko jeden i ten sam fragment jakiegoś nagrania. Jego surowe oczy tkwiły nieruchomo w jednym punkcie, zupełnie jakby zastygł w jakiejś głębokiej myśli, jakby rozważał coś, co od dłuższego czasu nie dawało mu spokoju.
                Nagle drzwi gabinetu otworzyły się, wpuszczając nieco bladego światła z korytarza. Ktoś wszedł do środka. Nie była to jedna osoba, a dwie lub trzy. Mężczyzna usłyszał wyraźnie ich ciężkie kroki. Powolnym ruchem odwrócił się w krześle, tyłem do ekranu, zwracając srogie oblicze w stronę nowo przybyłych. Było ich troje, dwóch mężczyzn i kobieta.
                -Sir, to oni – powiedział jeden z mężczyzn, wskazując na dwójkę towarzyszy – Odbiliśmy ich podczas więziennego transportu dwa dni temu.
                Siedzący w fotelu człowiek pokiwał głową, jakby rozważał coś, co tylko w jego głowie układało się w logiczną całość.
                -Bliżej – powiedział i skinął dłonią. Jego głos był tak władczy, tak stanowczy, że mało kto znalazłby w sobie odwagę, by zignorować wypowiedziane nim polecenie. Wezwana do gabinetu dwójka na pewno tej odwagi w sobie nie miała – Więc to wy ośmieszyliście naszą organizację? To wy daliście się pokonać grupce dzieciaków? Okryliście wstydem siebie i nas wszystkich. Nie jesteście godni nazywać się członkami Team Rocket – mężczyzna mówił spokojnie, jednak z jego słów emanował taki chłód, że nawet gdyby krzyczał, nie mógłby brzmieć już ani odrobinę groźniej – A jednak wyciągnąłem do was dłoń. Postanowiłem ocalić wasze nędzne, puste głowy od gnicia w celi i dać wam drugą szansę. Czy wiecie komu zawdzięczacie tę łaskę?
                Kobieta i mężczyzna zgodnie pokręcili głowami, nie znajdując w sobie siły, by spojrzeć w oczy tego potężnego, jakże groźnego człowieka. Tamten przechylił się na krześle, ustawiając je bokiem do monitora, przez co jego profil wydawał się jeszcze ciemniejszy na tle dużego ekranu.
                -Jej – powiedział krótko.
                Przestraszona dwójka od razu podniosła wzrok na ekran, na którym widniała zatrzymana w pewnym momencie scena z pojedynku trenerskiego. Nastoletnia dziewczyna, której postawa zdradzała wyraźnie, że właśnie wydaje kolejne polecenie swojemu Ivysaurowi, była na pierwszym planie. Dalej, za boczną linią boiska, stał młody arbiter, bacznie obserwujący przebieg pojedynku.
                -To ona, to ta smarkula! – wyrwała się nagle kobieta.
                Postać w fotelu zgromiła ją wzrokiem. Zapadła cisza, która nie trwała dłużej, niż kilka sekund.
                -Panna Root. Młoda, ambitna, może nawet utalentowana. Nadal wierzy w ideały i istnienie dobra. Doskonały materiał do sprowadzenia na złą drogę. Problem w tym, że panna Root już zdążyła namieszać w moich planach. A były to plany bardzo poważne i nie ukrywam, że posypały się z tego powodu głowy – mężczyzna pstryknął palcami, a czekający przy wejściu Rockets natychmiast podszedł i położył na jego biurku dwie cienkie teczki – Wyciągnąłem was zza krat tylko dlatego, że podobno od niemal roku śledziliście tę młodą damę i jej przyjaciół. Nie wiem jaki mieliście w tym interes i mało mnie to obchodzi, ale powiem krótko: dostaliście drugą szansę. Trzeciej już nie będzie. Chcę wiedzieć o niej wszystko. Gdzie jest, co robi, co jadła na śniadanie. Macie nie spuszczać jej z oka. A za każdym razem kiedy zgłosi się do was mój tajny agent, macie mu zdać dokładny raport. Jasne?
                -Tak jest, Sir! – zawołała zgodnie dwójka Rocketsów.
                -To są oficjalne teczki panny Root i młodego pana Coldfire. Z tego co wiem, podróżowali razem. Wyciągnęliśmy kopie ich dokumentów z archiwum ligowego. Tak, tam też mamy swoich ludzi – mężczyzna uciął wszelkie pytania, zanim jeszcze się one pojawiły – Przestudiujcie to, niektóre informacje mogą wam się przydać. Wszystko jasne?
                -Tak jest, Sir! – powtórzyli tamci.
                -Doskonale. Nie skompromitujcie się tym razem.
                Mężczyzna ponownie odwrócił fotel w stronę ekranu i gestem odprawił swoich podwładnych. Cała trójka zniknęła za drzwiami. W gabinecie po raz kolejny zapadła cisza. Przerwał ją dopiero młody głos dochodzący z zaciemnionego kąta pomieszczenia.
                -Twój tajny agent? Mam rozumieć, że już zostałem awansowany?
                -Nie pozwalaj sobie – odparł siedzący w fotelu mężczyzna – Pamiętaj, że to twoja misja próbna. Jeśli się spiszesz, zajmiesz jego miejsce.
                -Zajmę jego miejsce? Giovanni, bądźmy szczerzy. Potrzebujesz ludzi. Dismay był dupkiem, który dał się podejść. Zajęcie jego miejsca nie jest dla mnie wystarczającą motywacją.
                -Mówiłem, nie pozwalaj sobie. Po prostu zdobądź tę informację. Wyciśnij ją z dziewczyny siłą, jeśli będzie taka potrzeba.
                -Bez obaw. Znam ją. Nie jest wcale tak silna, jak się wydaje.
                -Myślisz, że uda ci się ją złamać?
                -Zrobię to z największą przyjemnością – odparł głos z cienia. Głos, za którym krył się chłodny uśmiech, nie zwiastujący nic dobrego. Ukryta w ciemności postać zwróciła się w stronę ekranu, a w jej jasnych oczach, pełnych determinacji, odbił się jego słaby blask.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz