3. Stolen thunder? Get it back!

                -Stacja Hiragana – obwieścił automatyczny, kobiecy głos, który zapewne zapowiadał kolejne stacje w pociągach linii Kanto-Johto już od wielu, wielu lat.
                Nathaly usłyszała charakterystyczne skrzypnięcie drzwi i kilkunastu oczekujących na peronie pasażerów zaczęło pakować się do wnętrza pojazdu, bez pośpiechu, z typowym dla godziny siódmej trzydzieści, zaspanym wyrazem twarzy. O Hiraganie Nathaly wiedziała tylko tyle, że była jakąś maleńką wioską, położoną niemal nad brzegiem morza. Tyle wyczytała ze starej mapy Johto, którą podarował jej profesor Oak. Wiedziała też, że była to pierwsza stacja odkąd pociąg przekroczył granicę i przedostatnia na całej trasie. Następne było New Bark Town, w którym pociąg miał się zatrzymać już na dobre.
                Dziewczyna przeciągnęła się lekko i sięgnęła po plecak. Wyjęła z niego kanapkę, którą pani Olivia przygotowała jej na drogę poprzedniego dnia i kilka Poke-chrupek. -Smacznego – powiedziała, podając smakołyki siedzącym naprzeciw niej stworkom.
                Pichu i Raichu natychmiast wzięły się za pałaszowanie chrupek, podobnie jak Nathaly za swoją kanapkę. Minęła zaledwie chwila, a po śniadaniu zostało jedynie wspomnienie. Pichu z ciężkim westchnieniem popatrzył na ostatni kęs, jaki mu pozostał. Już zamierzał włożyć go do pyszczka, kiedy nagle, jakimś dziwnym trafem, chrupka wypadła mu z łapki i potoczyła się po podłodze, znikając w szczelinie pod drzwiami przedziału. Niezadowolony Pokemon jednym zwinnym skokiem dosięgnął klamki, naduszając ją z całym impetem i otwierając drzwi jak szeroko. Zanim Nathaly zdążyła jakkolwiek zareagować, usłyszała odgłos uderzenia, a zaraz potem cichy jęk bólu.
                -Rai rai – pisnęła zaniepokojona Raichu i wybiegła z przedziału, chcąc wybadać sytuację.
Również Nathaly podniosła się z miejsca i ostrożnie wyjrzała zza drzwi. Na podłodze leżało coś. Coś miało krótkie włosy w kolorze ciemny blond, które przysłaniały widok na jego twarz. Właściwie jedynym dobrze widocznym elementem był nowiuteńki, rosnący jeszcze guz na czole cosia.
                -O rany – jęknęła trenerka, na co natychmiast odpowiedział jej, niczym echo, kolejny cichy jęk tuż znad podłogi – Nic ci nie jest?
                Od razu wyciągnęła dłoń, oferując pomoc. Ta została przyjęta z ogromnym entuzjazmem. Nathaly szybko przekonała się, że owo coś, oprócz guza na czole, miało jeszcze parę prześlicznych niebieskich oczu, które spoglądały na nią z wesołym zainteresowaniem i kilka pojedynczych piegów na policzkach.
                -Nic takiego – rzuciło beztrosko coś, podnosząc się na równe nogi, jednak jeszcze przez chwilę nie puszczając dłoni dziewczyny – U mnie to normalka. Jestem Abby. O, jaki słodziak!
                Nathaly przekrzywiła lekko głowę, kiedy dziewczynka puściła jej dłoń i niespodziewanie odwróciła się do Pichu, który jak gdyby nigdy nic przeżuwał znalezioną wreszcie chrupkę-uciekinierkę.
                -Na twoim miejscu bym tego nie… – zdążyła zaledwie zacząć trenerka, gdy Abby z zaskoczenia złapała żółtego stworka i przycisnęła go z całej siły do siebie.
                Przestraszony Pokemon natychmiast uwolnił solidną iskrę, która dała dziewczynce jasno do zrozumienia, że takie niespodziewane czułości są jak najbardziej nie na miejscu.
               -Oj… – jęknęła tamta. Szybko jednak doszła do siebie, w przeciwieństwie do Pichu, który tak się przestraszył, że dostał czegoś w rodzaju elektrycznej czkawki. Niekontrolowane impulsy iskrzyły co kilka sekund na jego policzkach, aż wreszcie Pichu rozładował się zupełnie i bezradnie usiadł na podłodze – No pięknie, znów narozrabiałam…
                -Nie przejmuj się – Nathaly próbowała ratować sytuację – Raichu się nim zajmie. Abby, tak? Ja jestem Nathaly. Lepiej wejdźmy do przedziału zanim jeszcze coś się wydarzy.
                Abby skinęła żwawo głową. Obie dziewczyny usiadły wygodnie, a na przeciwległym siedzeniu Raichu próbowała podładować biednego Pichu swoją elektrycznością. Nathaly przyglądała się przez chwilę poczynaniom swojej podopiecznej. Szybko jednak została wyrwana z zamyślenia przez nową znajomą, która głosem tak pełnym ekscytacji jakby zaraz miała eksplodować, oznajmiła:
                -O ja nie mogę! Twoje Pokemony są takie śliczne! Już się nie mogę doczekać kiedy i ja dostanę własnego. Mój własny Pokemon, jak to pięknie brzmi. I to już niedługo!
                -A, więc zamierzasz wybrać sobie startera? – zagadnęła Nathaly.
                -Jasne. Myślałam, że nigdy się nie doczekam tej chwili – Abby niezdarnie zdjęła mały, przewieszony ukośnie przez jej plecy plecak i wygrzebała z niego jakąś kartkę, coś jakby pocztówkę, po czym podała ją Nathaly.
                Trenerka wzięła ją i rzuciła okiem. Kartka była zaadresowana na Abbygail Noise, co, jak domyśliła się Nathaly, było pełnym imieniem i nazwiskiem dziewczynki.
                -Droga kandydatko/drogi kandydacie na trenera Pokemon – zaczęła czytać – Masz już ukończone dziesięć lat, więc przysługuje ci prawo do wyboru startera. Jeśli chcesz z niego skorzystać, staw się proszę w podanym niżej terminie do mojego laboratorium. Pamiętaj, że do wyboru będziesz mieć Pokemony trzech typów: trawiastego, wodnego i ognistego. Przemyśl dobrze swoją decyzję, bo będzie ona miała ogromny wpływ na twoją przyszłą trenerską karierę. Czekam na twoją wizytę. Z wyrazami szacunku, profesor Elm.
                Kiedy skończyła, odwróciła pocztówkę i przyjrzała się jej drugiej stronie. Wiedziała doskonale co tam znajdzie, w końcu sama dostała podobne zaproszenie sześć lat temu. Oczywiście w domu państwa Root nie było nawet mowy, aby dziesięcioletnia wówczas Nathaly rozpoczęła swoją podróż, ale kartkę zachowała na pamiątkę i ciągle jeszcze miała ją gdzieś na dnie szuflady. Tutaj jednak, zamiast znajomych sylwetek Bulbasaura, Squirtle’a i Charmandera, widniały trzy zupełnie inne stworki. Pierwszy był niemal cały zielony, a z jego głowy wyrastał ogromny liść. Drugi, niebieski Pokemon z dużymi zębami, wyglądał jakby podskakiwał w miejscu. Trzeci był mały i niepozorny, ale z jego grzbietu buchały całkiem pokaźne płomienie.
                -To startery, z których muszę wybrać – powiedziała szybko Abby, energicznym ruchem wydzierając pocztówkę z rąk Nathaly.
                -Rozumiem – mruknęła tamta, lekko zaskoczona – I wiesz już na którego się zdecydujesz?
                -Nie mam pojęcia – westchnęła krótko dziewczynka – Najchętniej wzięłabym je wszystkie trzy.
                -Nawet mnie to nie dziwi – zaśmiała się trenerka – Wszystkie wyglądają świetnie. Cóż, co prawda możesz wziąć tylko jednego, ale zawsze jest opcja, żeby potem złapać sobie pozostałe dwa. W końcu na tym to wszystko polega – mrugnęła porozumiewawczo.
                -Pewnie! – zawołała ochoczo Abby. Jej głos znów nabrał tego podekscytowanego, bliskiego eksplozji brzmienia – Ojej, mówisz jakbyś się na tym doskonale znała.
                -No, może nie doskonale, ale trochę się jednak znam – Nathaly zaśmiała się po raz drugi.
                -Nie! Jesteś trenerką? Taką z mnóstwem Pokemonów i odznak, i nie wiadomo czego jeszcze, wędrującą po świecie w poszukiwaniu przygód i wyzwań?
                -Coś w tym stylu – odparła niepewnie dziewczyna. Nadmierna ekscytacja w cienkim głosiku Abby zaczynała ją powoli przerażać.
                -Super! Koniecznie musisz mi opowiedzieć swoje przygody. Proszę, proszę, proszę!
                -Okej, okej… – Nathaly popatrzyła na towarzyszkę nieco zagubionym wzrokiem – Od czego by tu zacząć?…
                -Od początku – przerwała jej gwałtownie Abby – Chcę usłyszeć o wszystkim!
                -O wszystkim nie da rady – odparła trenerka z rozbawieniem – Za dwadzieścia minut będziemy w New Bark. No dobrze, więc zaczęło się od tego, że…
 
***
 
                -Tu R23. Cele zostały pomyślnie przechwycone – powiedział mężczyzna do krótkofalówki – Powtarzam, cele pomyślnie przechwycone.
                -Dobrze – odparł niewyraźny, skrzypiący głos z głośnika – Przekażcie je tym dwoje i wynoście się z miasta zanim w Centrum zorientują się, że coś jest nie w porządku.
                -Zrozumiałem, już się robi. Bez odbioru – mężczyzna rozłączył się i przypiął krótkofalówkę do paska, po czym spojrzał wymownie na swojego towarzysza, który stał tuż obok, dzierżąc w dłoni dwa Pokeballe – Daj im Pokemony. Potem niech biorą się do roboty.
                Cassidy i Butch popatrzyli najpierw na siebie, a potem na Rocketsa, który wyciągnął ku nim dłoń z Pokeballami.
                -Są dla nas? – zapytała niepewnie Cassidy.
                 Mężczyzna skinął głową.
                -Ponieważ nie udało nam się odzyskać waszych Pokemonów, szef kazał znaleźć wam inne w zastępstwie – wyjaśnił.
                -Sam szef oddaje nam swoje Pokemony? – zdziwiony Butch raz jeszcze rzucił okiem na Balle.
                -Nie bądź śmieszny – Rockets natychmiast zgromił go wzrokiem – To Pokemony z Centrum. Włamaliśmy się do systemu przesyłania Pokeballi i przechwyciliśmy dwa, których statystyki wydawały się odpowiednio wysokie do waszej misji. Nie możecie przecież podejść do zadania bez żadnej obstawy. Tylko pamiętajcie, to ostatni raz, kiedy odwalamy za was robotę. Lepiej dobrze pilnujcie tej małej, szef i tak ciągle jest wściekły za waszą wpadkę w Kanto.
                -Poradzimy sobie – odparła pewnie Cassidy i złapała jeden z Balli – Butch, do dzieła!
                Butch odruchowo zgarnął drugą kulę i posłusznie ruszył za swoją partnerką. Pozostali dwaj Rocketsi przez chwilę patrzyli jak odchodzą, aż wreszcie kobieta i mężczyzna zniknęli za rogiem jednego z budynków.
                -Czy oni aby na pewno dadzą radę? – zapytał wreszcie jeden z nich – Popatrz na nich, to para totalnych gamoni.
                -R23, spokojnie – odparł drugi, prychając pogardliwie – Mają tylko mieć oko na jakiegoś dzieciaka. Tego nawet oni nie mogą spieprzyć.
 
***
 
                -Wreeeszcie – Abby wybiegła z pociągu i przeciągnęła się szeroko, przy czym niemal przyłożyła ramieniem w twarz wysiadającej tuż za nią starszej pani – Wreszcie, wreszcie!
                -Rozumiem twoją radość, ale pohamuj trochę emocje, bo jeszcze ktoś straci zęby – powiedziała rozweselona Nathaly.
                -Chyba raczej sztuczną szczękę – zaśmiała się dziewczynka, ściszając głos – To co, wybierzesz się ze mną do profesora Elma?
                -Bardzo bym chciała, ale chyba nie mogę.
                -No weź… – jęknęła błagalnie Abby – Będziesz mogła sobie obejrzeć z bliska nasze startery. No i może pomożesz mi się zdecydować.
                Nathaly przez chwilę rozważała propozycję dziewczynki. Fakt, korciło ją żeby zobaczyć tutejsze startery, ale wiedziała, że nie po to tu przyjechała. Miała w końcu do zrobienia coś o wiele ważniejszego. Nie wiedziała dokładnie co zmusiło Pichu do szukania pomocy aż w innym regionie, ale ta sprawa zapewne nie mogła czekać.
                -Nie. Lepiej pójdę załatwić to co mam do załatwienia. Może później znajdzie się trochę czasu na zwiedzanie – postanowiła w końcu.
                -Jak wolisz. A tak właściwie… dokąd się wybierasz?
                -Tak właściwie… – powtórzyła trenerka – No właśnie, dokąd teraz, Pichu?
                Mały żółty stworek zapiszczał żwawo i wskazał łapką kierunek. Zaraz potem ruszył co sił właśnie w tamtą stronę, zabawnie przebierając krótkimi łapkami. Raichu natychmiast pobiegła za nim.
                -Czyli tam – westchnęła krótko Nathaly – No nic. Powodzenia z wyborem i całą resztą. Może jeszcze kiedyś na siebie wpadniemy. Trzymaj się.
                -Oby tylko następnym razem znów nie zaczęło się od tego, że to drzwi wpadną na mnie – zachichotała Abby i odruchowo potarła dłonią zbite czoło.
                Nathaly również uśmiechnęła się mimowolnie, po czym każda ruszyła w swoją drogę.
                Porządna wędrówka była dokładnie tym, czego Nathaly brakowało przez te parę tygodni, które spędziła w domu. Choć odwykłe od pokonywania tak długich dystansów nogi bolały ją straszliwie, a Pichu narzucał tak mordercze tempo, że trenerka już po pierwszych kilku godzinach drogi zrozumiała dlaczego dotarł do domu profesora Oaka kompletnie wykończony, nie w głowie było jej narzekanie. Była wręcz zachwycona mogąc znów przemierzać nieznane trasy, podziwiać cudowne krajobrazy i gubić się w najmniej spodziewanych miejscach. Choć może za tym ostatnim tęskniła trochę mniej niż za całą resztą. Na szczęście tym razem miała ze sobą przewodnika. Mały, żółty i wyjątkowo energiczny stworek o potrójnie szpiczastym uszku prowadził ją i Raichu jak po sznurku, prosto do miejsca, z którego wyruszył w karkołomną podróż do innego regionu. Wszystko po to, by sprowadzić kogoś, kto pomoże mu uporać się z… no właśnie, z czym? Nathaly zastanawiała się nad tym za każdym razem, kiedy po całym dniu wędrówki owijała się ciasno w swój nieco już sfatygowany śpiwór, który dzieliła oczywiście z dwoma elektrycznymi Pokemonami. I tak, dzień za dniem, rozwiązanie zagadki straszliwego niebezpieczeństwa, które zmusiło Pichu do szukania pomocy w dalekim świecie, było coraz bliżej i bliżej.
                Przed południem piątego dnia ich wędrówki Pichu zaczął zachowywać się jeszcze bardziej nerwowo niż do tej pory. Wybiegał kilkanaście metrów w przód, po czym zatrzymywał się, prostował, nadstawiał uszu i popiskiwał nerwowo. Kiedy jego rozdrażnienie zaczęło się udzielać również Raichu, Nathaly była już pewna, że są niedaleko źródła problemu. Słońce było wysoko na niebie, kiedy przed nią rozpostarła się rozległa łąka. Wysokie, sięgające jej niemal do pasa trawy kołysały się ledwie dostrzegalnie na delikatnym wietrze. Dookoła nie było drzew, jedynie kilka rozrzuconych to tu to tam krzewów Oran Berry. W ten typowo łąkowy krajobraz wkradał się ni stąd ni zowąd jeden zupełnie niepasujący element. Gruby pień leżący na ziemi i wyglądający tak, jakby ktoś lub coś dawno temu wydrążyło jego środek.
                -Pi pi – pisnął cichuteńko Pichu, przykładając łapkę do pyszczka, jakby chciał uciszyć resztę towarzystwa.
                Nathaly popatrzyła na niego pytającym wzrokiem. Musiała w tym celu trochę zrobić zeza, bo stworek siedział właśnie na jej lewym ramieniu. Inaczej Pichu nie byłoby nawet widać wśród traw.
                -Co jest? Przecież nic takiego się nie dzieje – dziewczyna zdążyła zaledwie wypowiedzieć zdanie do końca, kiedy z wnętrza pustego pnia wyszło dziwne stworzenie, ziewając leniwie i drapiąc się całkiem nieźle umięśnioną łapą po żółtej głowie.
                -Rai? – wyrwało się Raichu, zanim Pichu uciszył ją po raz drugi.
                -Kogo my tu mamy? – Nathaly od razu przykucnęła, nie chcąc spłoszyć nieznanego jej Pokemona. Tamten jednak wcale nie wyglądał na takiego, co to łatwo da się spłoszyć. Kiedy dziewczyna wreszcie to zrozumiała, sięgnęła po Pokedex.
                -Elekid, Pokemon elektryczny, wcześniejsza forma Electabuzza. Generuje energię kręcąc ramionami, niczym dynamo w rowerze. Choć potrafi sam się ładować, ma problemy z magazynowaniem elektryczności. Jej nadmiar często jest uwalniany przez specjalne wyrostki na głowie Pokemona.
                -Nie mów mi, że boisz się tego malucha – Nathaly popatrzyła na Pichu z politowaniem. Szybko jednak zdała sobie sprawę, że jeśli jest się tak małych rozmiarów, to ponad pół metrowy Elekid wydaje się wielkim potworem – No dobrze, więc co takiego zrobił ten Pokemon, że trzeba było aż wędrować do Kanto po pomoc, hm?
                Odpowiedź przyszła do Nathaly sama i to niemal w tej samej chwili. Elekid ni to zawołał, ni zabulgotał zabawnym głosem i natychmiast pojawiło się przed nim kilka maleńkich Pichu. Przez chwilę tłumaczył im coś z niezbyt zadowolonym wyrazem twarzy, a kiedy maluchy pokręciły twardo łebkami, bez najmniejszych skrupułów poczęstował je solidnym Piorunem. Przestraszone Pokemony rozbiegły się na wszystkie strony, by po chwili wrócić, niosąc w łapkach po kilka dojrzałych jagód Oran Berry.
                -Co za wredne, żółte… – wycedziła przez zęby trenerka – Raichu, chyba musimy kogoś nauczyć dobrych manier. Chodź.
                Raichu bez wahania ruszyła w podskokach za swoją opiekunką. Pichu był tak przerażony, że jego małe, zaciśnięte łapki aż wbijały się Nathaly w ramię.
                -Ej, ty, pan i władca! Może łaskawie sam ruszysz swój żółty zadek i nazbierasz sobie jagód, co?
                Elekid natychmiast zwrócił się w stronę nowo przybyłych z miną mówiącą wyraźnie, że nie zamierza posłuchać rady dziewczyny. Warknął złośliwie i zakręcił ramionami, posyłając strumień elektryczności, który trafił w ziemię tuż przed stopami Nathaly. Ta jednak nie cofnęła się ani o krok.
                -Proszę cię… – mruknęła z politowanie, wywracając oczami – Raichu, pokaż mu jak kończy się takie bezczelne wykorzystywanie słabszych.
                Raichu dała trzy susy w przód i posłała stworkowi ostrzegawczą błyskawicę. Elekid, nic sobie nie robiąc z jej ostrzeżeń, najzwyczajniej w świecie przełknął jedną z dojrzałych Oran Berry, po czym łaskawie stanął do walki.
                -Już ja cię nauczę – sapnęła rozzłoszczona dziewczyna – Raichu, Piorun Kulisty! Szybko!
                Jej podopieczna skinęła łebkiem, po czym utworzyła na końcu ogona małą kulkę elektryczności, która w ułamku sekundy przepłynęła przez jej ciało i została uwolniona z żółtych policzków w postaci kilku cienkich błyskawic. Atak runął na Elekida, który przyjął go na siebie, zaciskając zęby.
                -Twardy jest – powiedziała pod nosem Nathaly – Albo uparty. No cóż, masz pecha, bo my też jesteśmy uparte. Dalej Raichu…
                Jednak zanim Nathaly dokończyła kolejne polecenie, Elekid już pędził ku jej Pokemonowi, groźnie wymachując łapą, wokół której połyskiwała elektryczna poświata. Raichu zwinnie uskoczyła mu z drogi, prychając z niezadowoleniem.
                -Elektro Cios? No no, ktoś tu zna całkiem niezłe sztuczki. Hej, Raichu, chyba weźmiemy sobie do domu małą pamiątkę z Johto, co ty na to? – dziewczyna szybkim ruchem sięgnęła po jeden z pustych Pokeballi, które zabrała ze sobą tak na wszelki wypadek, jednym naduszeniem przycisku powiększyła go i zacisnęła w dłoni – Szybki Atak, już!
                Raichu wystrzeliła jak z procy. Elekid zorientował się dopiero, kiedy już leżał na ziemi, trafiony jej atakiem. Zamrugał nerwowo oczami, podwójnie zdziwiony. Po pierwsze, że ktoś odważył mu się postawić, a po drugie, że ten ktoś faktycznie był na tyle silny i szybki, żeby to zrobić.
                -Mega Cios – zawołała Nathaly nie tracąc czasu.
                Jej podopieczna po raz kolejny doskoczyła do rywala, jednak tamten podniósł się błyskawicznie i machnął bezładnie łapami. Przed Elekidem w jednej chwili pojawił się duży, prostokątny i niemal zupełnie przezroczysty kształt.
                -Świetlisty Ekran – stwierdziła od razu trenerka. Atak jej pomarańczowej przyjaciółki trafił w sam środek ekranu, który skutecznie zniwelował jego siłę – Jeszcze raz Raichu, niech sobie nie myśli!
                Pokemon skinął łebkiem i zaczął uparcie walić w przezroczystą tarczę, to jedną to drugą łapką. Elekid długo stawiał opór. Dopiero po którymś z kolei ciosie ekran zaczął pękać, aż wreszcie rozpadł się zupełnie i zniknął, a ukryty za nim stworek po raz kolejny wylądował na ziemi.
                -Chyba wiem jak sobie z tobą poradzić – Nathaly uśmiechnęła się pewnie, przywołując w pamięci jedną ze swoich starych strategii – Ale najpierw, Raichu pokaż mu porządny Piorun!
                -Rai rai rai! – zapiszczała Raichu i posłała w kierunku rywala naprawdę porządny Piorun, szeroki i celnie wymierzony.
                Elekid nie zamierzał stać bezczynnie. Szybko skontrował takim samym atakiem, jednak już na pierwszy rzut oka widać było, kto ma w tym starciu przewagę.
                -Dosyć zabawy, już! – krzyknęła dziewczyna.
                Raichu zacisnęła piąstki, wkładając w atak jeszcze więcej mocy. Jej elektryczność bez większego trudu rozproszyła atak przeciwnika i cała energia runęła na Elekida, który stał nieruchomo, lekko zdezorientowany.
                -Dobrze Raichu, teraz Żelazny Ogon!
                Elekid wyszczerzył zęby w perfidnym uśmiechu. Najwyraźniej zdawał sobie sprawę, że ani elektryczne ani stalowe ataki nie są w stanie zrobić mu poważnej krzywdy. Wtedy jednak stało się coś dziwnego. Pomiędzy wyrostkami na jego głowie zaczęły iskrzyć blade, błękitne impulsy.
                -Dokładnie tak jak mówił Pokedex – zaśmiała się Nathaly – Ktoś tu się przeładował. Nie wiesz jeszcze, że co za dużo to nie zdrowo? Raichu, zrób to!
                Raichu posłusznie machnęła długim ogonem, który w jednej sekundzie rozbłysnął białym światłem, od nasady aż do szpiczastego końca. Nie ruszyła jednak na rywala, a czekała spokojnie, zupełnie jakby spodziewała się, że tamten sam do niej przyjdzie. I tak się właśnie stało. Zaskoczony Elekid szarpał się i naprężał, ale jakaś niewidzialna siła zdawała się ciągnąć go w stronę Raichu, a konkretnie w stronę jej błyszczącego ogona.
                -Dobry elektromagnes zawsze się przydaje – trenerka uśmiechnęła się jeszcze szerzej, kiedy żółty Pokemon przyczepił się do ogona jej podopiecznej, zupełnie jakby ktoś skleił oba stworki supermocnym klejem błyskawicznym – Kończymy to! Raichu, Mega Cios!
                Raichu zacisnęła ząbki i wymierzyła przeciwnikowi porządne uderzenie, najpierw jedną, a potem drugą łapką. Elekid odetchnął ciężko, jakby uleciało z niego powietrze. Potem jego ciało przeszedł elektryczny dreszcz, aż wreszcie odkleił się od ogona rywalki i upadł bezwładnie na ziemię.
                -No i to by było na tyle – podsumowała krótko Nathaly, po czym ze zdeterminowaną miną cisnęła w leżącego stworka Pokeballem, który przez niemal cały pojedynek trzymała w pogotowiu.
                Kula odbiła się od pleców Elekida, otworzyła się i pochłonęła Pokemona, zmieniając go wcześniej w obłok czerwonej mgiełki. Wreszcie upadła gdzieś między trawami i zaczęła kołysać się na boki, wyjątkowo niespokojnie. Przez kilka długich sekund Nathaly nie spuszczała wzroku z migoczącego na czerwono przycisku Pokeballa. Była przy tym tak skupiona, że kiedy kula otworzyła się niespodziewanie, aż podskoczyła w miejscu. Ze środka wyskoczył rozeźlony Elekid i wydając z siebie bulgocące dźwięki, zaczął uciekać. Nie minęła chwila, a dziewczyna straciła go z oczu.
                -Szkoda – westchnęła ciężko, próbując wypatrzeć Pokemona wśród wysokich traw – Może i charakter paskudny, ale całkiem niezły temperament. Trochę treningu i wyszedłby na ludzi… znaczy, na Pokemona – poprawiła się szybko, wymieniając porozumiewawcze spojrzenie z Raichu.
                Ledwie na łące zapanował spokój, a zza wydrążonego pnia zaczęły się wychylać żółte łebki z dużymi uszkami. Przestraszone Pokemony spoglądały na Nathaly z ukrycia, jakby bały się, że na miejsce Elekida pojawił się teraz inny, o wiele gorszy dyktator. Dyktator, który może je wszystkie pozamykać w tych strasznych, dwukolorowych kulkach i uprowadzić daleko od domu.
                -No dobra, nie dziękujcie tak wylewnie – zaśmiała się przyjaźnie Nathaly. Na dźwięk jej głosu wszystkie stworki jednocześnie schowały się za pniem, tak, że było widać tylko czarne czubki ich uszu. Ta pełna synchronizacja ruchów wydała się Nathaly nawet zabawna.
                -Pi! Pi chu, pi! – Pichu skoczył naprzód, popiskując radośnie. Na jego wołanie kilkanaście małych, żółtych stworków od razu przestało się bać i wyprysnęło z kryjówki, otaczając Nathaly i Raichu radosnym, podskakującym i piszczącym z nadmiaru emocji kołem.
                -Tak lepiej – powiedziała dziewczyna ciepłym tonem – Widzicie, nikt wam tu krzywdy nie zrobi.
                Gromadka elektrycznych stworzonek natychmiast rzuciła się na swoich gości, powalając Nathaly na ziemię, łasząc się do niej i łaskocząc swoimi krótkimi ogonkami.
                -No dobrze już, dobrze – wołała dziewczyna, z trudem łapiąc oddech pomiędzy jednym a drugim napadem śmiechu.
                Wdzięczne za pomoc Pichu starały się ugościć swoich wybawców najlepiej jak tylko umiały. Raichu ze smakiem zajadała się przyniesionymi przez brzdące jagodami. Nathaly, która nigdy nie przepadała z Oran Berry, nie chciała urazić nowych przyjaciół, więc też wzięła jedną czy dwie, starając się nie krzywić zbytnio przy ich jedzeniu.
                Kiedy nadeszło późne popołudnie, dziewczyna siedziała po turecku wśród traw, odpoczywając, obserwując hasającą wesoło po łące Raichu i rozmyślając. Wreszcie wyjęła z plecaka starą mapę profesora Oaka i przyjrzała się jej uważnie.
                -Chu? – Raichu przerwała zabawę i podeszła do niej. Zaraz za nią przyczłapał też Pichu z potrójnym ząbkiem na uchu. Prawdę mówiąc była to jedyna rzecz, po której Nathaly odróżniała go od całej reszty rozbrykanej gromadki.
                -Jak tam? – zapytała, tarmosząc malucha po łebku. Tamten nadstawił się pod jej dłoń, domagając więcej pieszczot. Nathaly uśmiechnęła się lekko i przeniosła wzrok na Raichu – Więc to twój dom? Ładnie. Nigdy nie myślałam, że pochodzisz aż z tak daleka.
                -Chu – przytaknął Pokemon, siadając obok swojej trenerki i z sentymentem omiatając wzrokiem całą okolicę.
                -Wiesz, coś mi się zdaje, że ten Elekid tu wróci. Może powinnaś zostać na jakiś czas i dopilnować, żeby znów nie zaczął się panoszyć?
                Raichu popatrzyła na nią niepewnie. Przez chwilę zastanawiała się nad czymś, po czym zdecydowanie pokręciła łebkiem i wskazała na stojącego obok Pichu.
                -Masz rację. Najlepiej będzie, jak nauczą się same sobie z nim radzić.
                -Pi – przestraszony stworek zrobił krok w tył i pisnął niepewnie.
                -Hej, trochę wiary w siebie. Popatrz, przebyłeś setki kilometrów zupełnie sam. Jesteś silniejszy niż ci się wydaje. Jestem pewna, że jeśli raz postawisz się temu łobuzowi, już więcej nie będzie zawracać wam głowy. Obiecuję, że pomogę ci się go pozbyć, ale tym razem to ty musisz stawić mu czoła. Co ty na to?
                -Pi pi, chu – odparł Pichu z nieco większym przekonaniem.
                -No to ustalone – trenerka mrugnęła do niego przyjaźnie i wróciła do przeglądania mapy.
                -Rai rai? – Raichu z zaciekawieniem zaglądała jej przez ramię, próbując odgadnąć, co też chodzi jej trenerce po głowie.
                -Tak się zastanawiam… – Nathaly rozłożyła mapę na trawie i wskazała palcem na jeden z zaznaczonych na niej punktów – Popatrz tutaj. Widzisz? Violet City. To spory kawałek drogi stąd, ale nie aż tak daleko, żebyśmy nie mogły sobie pozwolić na małą wycieczkę. Ann nie darowałaby nam, gdyby dowiedziała się, że byłyśmy tak blisko i nawet jej nie odwiedziłyśmy.
                -Rai, rai chu! – pomarańczowy Pokemon ożywił się kiedy tylko usłyszał imię przyjaciółki.
-Czyli postanowione – zaśmiała się Nathaly – Wpadniemy z wizytą do Violet, a potem wrócimy do New Bark Town i złapiemy pociąg do domu.
                -Chu – przytaknęła Raichu, zdecydowanie pochwalając plan swojej opiekunki.
                Przez resztę dnia Nathaly, Raichu i Pichu trenowali ciężko. Dziewczyna chciała poznać wszystkie ataki malucha, żeby w razie konieczności móc je odpowiednio wykorzystać w walce z Elekidem. Reszta stada przyglądała się tym poczynaniom nie do końca rozumiejąc co jest grane. Widać tutejsze stworki nieczęsto widywały trenerów, a i walki Pokemon nie należały do ich codzienności. Nathaly nie dziwiła się więc wcale, że Elekid tak łatwo mógł sobie podporządkować całą tę gromadkę.
                -Musicie się bronić – powiedziała, kiedy po męczącym dniu układali się już do snu. Raichu zrezygnowała z ulubionego miejsca w śpiworze trenerki i zwinęła się w kulkę obok innych elektrycznych stworków – Musicie walczyć o swoje. Inaczej… inaczej… – dziewczyna nie zdołała dokończyć zdania, bo zasnęła niemal od razu, kiedy tylko ciepła, późnowiosenna noc zapadła nad Johto.
                Obudziły ją nerwowe piski i gniewne pomruki. Zerwała się z posłania i rozejrzała dookoła zupełnie nieprzytomnym wzrokiem. Nie mogło minąć wiele czasu od kiedy położyła się spać. Noc wciąż jeszcze wyglądała na młodą. Powód całego zamieszanie nie zdziwił jej aż tak bardzo. Raichu i Elekid stały naprzeciwko siebie, zaciskając zęby i powarkując na siebie złowrogo.
                -Raichu, nie – powiedziała spokojnie – Ty już zrobiłaś swoje. Teraz jego kolej – wskazała na Pichu, który przełknął nerwowo ślinę i wyszedł Elekidowi naprzeciw.
                -No dalej, pokaż co potrafisz – zawołała wyzywająco Nathaly.
                Elekid od razu ruszył do walki. Wystrzelił w zestresowanego malucha dość silny Piorun, którego Pichu uniknął dosłownie o włos.
                -Dobrze – pochwaliła go dziewczyna – Pozwól, że ci trochę pomogę. Atakuj go Łaskotaniem!
                Pichu usłuchał polecenia i zwinnie doskoczył do rywala, merdając krótkim ogonkiem to tu, to tam. Elekid nie mógł powstrzymać eksplozji śmiechu, jaka cisnęła mu się do gardła. Przez kilka sekund Pichu łaskotał go uparcie, aż wreszcie oba Pokemony rozdzieliła przezroczysta ściana Świetlistego Ekranu.
                -Nieźle ci idzie – dopingowała Nathaly – Uważaj, będzie atakować Elektro Ciosem. Podwójna Drużyna, szybko!
                Stworek po raz kolejny posłuchał i w jednej chwili na łące zaroiło się od małych Pichu z potrójnie szpiczastym uszkiem. Oczywiście prawdziwy był tylko jeden. Ten, który chwilę później uderzył rywala przy pomocy Akcji, powalając go na ziemię. Elekid dosłownie gotował się ze złości. Wstał szybko i przeszedł do kontrataku, trafiając biednego Pichu nadzwyczaj celnym Elektro Ciosem. Maluch przekoziołkował się kilka razy i zatrzymał dopiero w gęstej kępie traw kilka metrów dalej.
                -Nie poddawaj się, to jeszcze nie koniec – krzyknęła trenerka.
                Pichu podźwignął się z trudem i uskoczył przed pędzącym wprost na niego Piorunem. Rozwścieczony swoim niepowodzeniem Elekid warknął krótko. Jego mały przeciwnik kilkoma susami znalazł się z nim twarzą w twarz. Pokemony popatrzyły sobie w oczy. Oba były tak zdeterminowane, że powietrze wokół nich zaczęło iskrzyć. Dosłownie. Chwila milczenia i niepewności zaczęła się ciągnąć i ciągnąć, aż wreszcie Pichu zamachnął się i z przerażającym jak na tak małe stworzonko wrzaskiem uderzył rywala w twarz piąstką, wokół której błysnęły małe, elektryczne ładunki.
                -Ło… Elektro Cios? – Nathaly zrobiła duże oczy. Domyśliła się, że Pichu musiał podpatrzyć ten atak właśnie od Elekida.
                Sam Elekid wydawał się nie mniej zaskoczony. Jeszcze przez kilka sekund wpatrywał się w małego stworka, który uparcie patrzył mu w oczy z groźną miną na mordce, po czym warknął cicho i odwrócił się, ruszając w swoją stronę.
                -Rai? – pisnęła zdziwiona Raichu.
                -Coś mi się zdaje, że Elekid dał wreszcie za wygraną – powiedziała powoli dziewczyna, patrząc jak stwór odchodzi – Najwidoczniej doszedł do wniosku, że nie warto się aż tak wysilać. Widzisz, wystarczyło się postawić.
                Pichu, do którego skierowała ostatnie słowa, rzucił się jej w ramiona z niewypowiedzianą wręcz radością. Nathaly okręciła się z nim wokół własnej osi, po czym wypuściła go z uścisku, by mógł cieszyć się zwycięstwem razem z resztą maluchów. Jednak kiedy tylko stadko Pokemonów otoczyło małego bohatera, jego żółte ciało ogarnął niezwykły blask.
                -Oho, coś jest na rzeczy – uśmiechnęła się wymownie Nathaly, kiedy Raichu popatrzyła na nią z wyrazem zachwytu na pomarańczowej mordce.
                Po chwili, wypełnionej piskami zdziwienia i niepewności dochodzącymi z pyszczków elektrycznych maluchów, blask zniknął. Na miejscu dzielnego Pichu stał teraz młody Pikachu, który od innych przedstawicieli swojego gatunku różnił się przede wszystkim tym, że jedno z jego długich uszu wyglądało niczym rozcięte na końcu, skutkiem czego zamiast zwykłego, pojedynczego czubka, miało dwa, nieco cieńsze i rozchodzące się nieznacznie na boki.
                -Wygląda na to, że teraz stado ma opiekuna jak się patrzy – zaśmiała się dziewczyna – W takim razie możemy śmiało ruszać dalej. Ale dopiero jutro rano – dodała, kończąc zdanie przeciągłym, szerokim ziewnięciem.
                Pikachu i Raichu popatrzyły na siebie, potem na nią. I choć w ich elektrycznych ciałkach ciągle buzowały ogromne emocje, ziewanie i tym razem okazało się zaraźliwe.

1 komentarz:

  1. Nadrabiania ciąg dalszy uwu
    Jejku prawie spadłam z krzesła kiedy nazwałaś Butcha i Cassidy gamoniami.Pamiętam że jak oglądałam kiedyś anime to strasznie się z nich nabijałam xD
    Aaa ten Pichu, w jednej chwili pokochałam tego malucha. Nic tylko podziwiać Nathaly za skopanie tyłka temu Elekidowi za pierwszym razem.
    Abby Noise. Noise powiadasz? Świetnie dobrane nazwisko. Swoją drogą kiedyś miałam Ci ją narysować ale straciłam pliki na starym komputerze. Muszę ją zrobić znowu i to znacznie lepiej! <3

    OdpowiedzUsuń