Witam urlopowo i gorąco! Jak wakacje? Taa, szczęściarze, którzy jeszcze je mają ;) Przede mną ostatni tydzień urlopu, a przed Wami (prawdopodobnie) ostatni wakacyjny rozdział. Co dalej? Zobaczymy. Z przerażeniem stwierdzam, że to już piąty z kolei rozdział na tym blogu, którego tytuł zaczyna się od "the". Kreatywności moja, gdzież się podziała?! :D Pozdrawiam i przesyłam mega dużo wakacyjnej energii. Cieszmy się tym, co nam z lata zostało!
***
Wdech,
wydech. Wdech, wydech – powtarzała w myślach Nathaly. Musiała.
Była tak przerażona, że zapomniała o bólu i gotowa była zapomnieć też o
oddychaniu. To było okropne. Zanim zdecydowała się uchylić powieki, policzyła w
głowie do trzech, szukając w sobie odwagi.
Raz,
dwa, trzy…
Zimno, mokro i czerwono. Zimno, bo
otaczała ją chłodna, mrożąca krew w żyłach stal. Nieprzyjemny dźwięk metalu
trącego o metal, przyprawiał niemal o ból zębów. Iskry szły na wszystkie
strony, w miarę jak oblepione reklamami boki tramwajów zgrzytały i piszczały w
starciu z twardym, stalowym pancerzem. Mokro, bo ostatnie krople deszczu
spadały z nieba, a tysiące innych spływało rwącymi strużkami po
asfaltowo-betonowym obliczu Goldenrod City, wprost do studzienek miejskiej
kanalizacji. I wreszcie czerwono, bo jedynym, co Nathaly widziała wokół siebie,
były wściekle czerwone szczypce Scizora, osłaniające ją przed śmiertelnym
niebezpieczeństwem.
Dlaczego?
Na to pytanie nie znała odpowiedzi. Bała
się jej poszukać. Wiedziała tylko, że gdyby nie Scizor, gdyby nie ta okropna
bestia, przez którą kilka tygodni wcześniej niemal straciła życie, wyszłaby z
tej sytuacji w najlepszym razie bez nogi. O ile w ogóle by z niej wyszła.
Oba tramwaje zatrzymały się wreszcie, z
bolesnym zgrzytem hamulców wytracając resztkę prędkości. O kilkanaście metrów
za późno. Gdyby Nathaly nie chronił stalowy pancerz Scizora, ich hamowanie na
nic by się nie zdało. Jeden z motorniczych wyskoczył przez drzwi, które ledwie
zdążyły się przed nim uchylić i pędem ruszył w stronę dziewczyny. Zwolnił
jednak, widząc wielkiego Scizora, zaciskającego wokół niej swe masywne
szczypce. Mina mężczyzny mówiła wyraźnie, że z jednej strony poczuł ogromną
ulgę, widząc Nathaly jako tako w jednym kawałku, ale z drugiej nie do końca
potrafił rozeznać się w sytuacji, na którą patrzył. W istocie, Scizor nie
wyglądał na bohatera, który bezinteresownie osłania przypadkowych przechodniów
własnym ciałem. Jego żółte ślepia, na wpół wściekłe, na wpół zamroczone, nie
były oczami szlachetnego herosa, a wibrujące lekko szczypce wyglądały na
stworzone do zabijania, a nie do spieszenia z pomocą.
Motorniczy zwątpił i zatrzymał się w pół
kroku. Tak samo jak oficer Jenny, która jeszcze dwie sekundy wcześniej gotowa
była rzucić się na Nathaly, by sprawdzić, czy nic jej się nie stało. Ona
również zastygła w bezruchu, nie chcąc ryzykować. Wiedziała, podobnie jak
Nathaly, że Scizor był nieobliczalny.
Zaciekawione i zaniepokojone twarze
pasażerów zaczęły, jedna po drugiej, przylegać do tramwajowych szyb. Co
odważniejsi wychodzili nawet na zewnątrz, pomimo wyraźnych zakazów policjantki,
która nawoływała, by zostali na swoich miejscach. Gdzieś w oddali rozległ się
dźwięk syreny, potem drugiej. Zza zakrętu wyłoniła się żółta furgonetka
pogotowia energetycznego. Czas, który zdawał się zwolnić na kilka chwil, znów
powoli przyspieszał. Jedynie zamknięta w stalowym uścisku Nathaly nie widziała
żadnej z tych rzeczy. Ani jednej.
– Stop, stop! Nie podchodzić! – zawołała
Jenny, coraz bardziej zirytowana brawurą i głupotą rosnącego z minuty na minutę
tłumu gapiów.
Ciekawscy przechodnie tłoczyli się wokół
feralnego przejazdu tramwajowego, szerokim półkolem odcinając od świata Nathaly
i Scizora. Tłum ludzi – kolejna rzecz działająca na niekorzyść. Scizor
nienawidził ludzi. Było to po nim widać, po jego zawziętej minie, po napiętych
nerwowo mięśniach, ukrytych pod stalową osłoną. Kto tego nie widział, mógł się
łatwo domyślić, słysząc złowrogie bzyczenie i prychanie, głośniejsze z każdą
chwilą. Wreszcie owadzi Pokemon rozprostował ramiona, gwałtownie odpychając od
siebie Nathaly, która bezsilnie upadła na ziemię. Jeszcze przez parę sekund nie
odważyła się poruszyć. Dopiero potem wstała, z trudem opierając się na lewej
nodze. Jęknęła z bólu, ale wolała nie patrzeć na poharataną stopę. Wiedziała,
że czas na szacowanie strat przyjdzie później. Zresztą, i tak mogło być znacznie
gorzej…
– Osiem minut!... – zawołała błagalnie
oficer Jenny.
Więc tyle czasu jej zostało. Tylko tyle.
Osiem minut, by uratować Scizora. Wystarczyło sięgnąć po Pokeball i zamknąć go
w środku. Ale jeśli to zrobi, to… co dalej?
Powoli sięgnęła po Sport Ball,
powiększając go w dłoni. Drugą dłoń zacisnęła na aksamitnej wstążeczce Kojącego
Dzwonka.
Co
dalej?
To pytanie ciągle rozbrzmiewało w jej
głowie. Może uratować Scizora, ale czy poradzi sobie z nim na dłuższą metę?
Oczywiście, najłatwiejszym dla niej rozwiązaniem byłoby pozwolić policji go
uśpić. Nie musiałaby nawet o to prosić. Jedyne, co musiałaby zrobić, to
poczekać jeszcze parę minut…
– Na litość Arceusa! Nathaly, sześć!
Sześć minut!
Nie!!!
Nad czym ona się w ogóle zastanawiała? Przecież
to wcale nie była kwestia podjęcia decyzji, tylko sprostania jej konsekwencjom.
Przecież już raz ją podjęła, na samym początku, w dniu, w którym złapała
Scizora. Otrząsnęła się czym prędzej i pomimo lęku, szybkim ruchem wyciągnęła
przed siebie dłoń z Pokeballem. Nie było to jednak z jej strony zbyt rozsądne.
Zdezorientowany Scizor najwidoczniej odebrał to jako próbę ataku, bo rzucił się
naprzód i świsnął Nathaly tuż przed nosem swoimi wielkimi szczypcami,
odpychając jej ramię w bok. Dziewczyna z trudem utrzymała kulę w dłoni.
Zachwiała się. Dzwonek, którego tasiemkę ciągle kurczowo ściskała między
palcami, zadźwięczał cicho. W pierwszej chwili nic nie zauważyła, ale kilka
sekund później poczuła, że po jej prawym policzku coś spływa. Krew. Widać
szczypce Scizora nie do końca ją ominęły. Nie myślała o tym, jak głęboka była
to rana. Delikatne pieczenie, jakie właśnie zaczęła czuć pod prawym okiem i tak
było niczym w porównaniu z pulsującym bólem nogi, który cały czas starała się
ignorować. Wychodziło jej to średnio, co sama musiała przyznać, bez przerwy przenosząc
ciężar ciała na prawą stronę.
Tymczasem ze Scizorem zaczęło dziać się
coś dziwnego. Jego zwężone ze złości źrenice znacznie się rozszerzyły, a wyraz
nieuzasadnionej wściekłości powoli zniknął z owadziego oblicza, ustępując
miejsca innemu, dziwnemu, ale o wiele łagodniejszemu. Scizor wyglądał spokojniej.
O wiele. Jego oczy mówiły wyraźnie, że właśnie doświadczył czegoś w stylu
dziwnego, błogiego stanu, który pojawia się zawsze tuż przed zaśnięciem. Nagle
stał się taki inny. Taki… ukojony.
Dzwonek!
– mentalny krzyk rozbrzmiał echem w głowie Nathaly. Kojący Dzwonek! Oczywiście!
To jego działanie, jego dźwięk spowodował u Scizora tę nagłą zmianę. Więc to
jednak działa!
Niewiele myśląc, potrząsnęła dzwonkiem
raz jeszcze, tym razem już zupełnie świadomie. Scizor momentalnie opuścił
szczypce, które luźno zawisły wzdłuż jego ciała. Działało. Naprawdę działało!
Nathaly zmarszczyła brwi, próbując
oczyścić głowę z uciążliwych lęków. Nie myśląc o tym czy i ile ma do stracenia,
zrobiła pierwszy krok w stronę Scizora. Potem kolejny i kolejny. Uniosła
dzwonek w drżących dłoniach i najostrożniej jak tylko potrafiła, zawiązała
czarną wstążkę na szyi Pokemona. Tamten nie zareagował. Dopiero kiedy cofnęła
się nieco, Scizor uniósł szczypce i lekko trącił nimi ów dziwny przedmiot,
który zawisł na jego szyi. Melodyjne dzwonienie dało się słyszeć po raz
kolejny. Pokemon wsłuchał się w nie, przymknął oczy i odpłynął na dobre.
– Koniec uciekania. Teraz możemy z tym
walczyć. Razem – powiedziała cicho Nathaly.
Ledwie strumień czerwonego światła
wciągnął Scizora do wnętrza Pokeballa, nad miastem zabrzmiał przeciągły i jakby
stłumiony grzmot, ostatni pomruk odchodzącej burzy. Deszcz ustał już zupełnie,
a kolorowe parasole zgromadzonych wokół gapiów zamknęły się jeden po drugim,
niczym kwiatowe korony z nadejściem nocy. Oficer Jenny spojrzała na zegarek i
odetchnęła z ulgą. Zdążyły.
Po grupie ściśniętych przechodniów
rozszedł się podniecony szmer. Głosy zachwytu i pomruki zdumienia wędrowały z
ust do ust, a wyciągnięte ku niebu palce wskazywały coś, co właśnie zawitało na
niebie. Nad Goldenrod pojawiła się piękna, szeroka tęcza, wyraźniejsza i
bardziej intensywna niż kiedykolwiek. Mieszkańcy stali jak oczarowani, w
zachwycie podziwiając to niezwykłe widowisko natury. I choć patrzyli wszyscy,
tylko Nathaly dostrzegła to, co kryło się na samym końcu tęczy, niknącym gdzieś
w odpływających za horyzont, deszczowych chmurach. Sylwetkę wielkiego ptaszyska
o błyszczących piórach, powoli i dostojnie machającego szerokimi skrzydłami.
Gotowa była przysiąc, że coś usłyszała. Głęboki, dudniący ptasi śpiew,
przywodzący na myśl dźwięk ogromnego dzwonu. Postanowiła jednak nikomu o tym
nie mówić, gdyż przeczucie podpowiadało jej, że tęczowego ptaka nie widział,
ani nie słyszał nikt inny. Zacisnęła usta, stwierdzając z całą stanowczością,
że już dość zamieszania, jak na jeden dzień, jak na jedno miasto i jak na jedną
dziewczynę...
***
Morty medytował cały poprzedni wieczór,
całą noc i ranek, aż do tej pory. Było już sporo po południu, a on ciągle
siedział w zamkniętym na cztery spusty pokoju, w niewygodnej dla przeciętnego
śmiertelnika pozycji kwiatu lotosu. Potrafił tak godzinami, kto go znał,
wiedział o tym doskonale. Ale nigdy jeszcze nie zdarzyło mu się zagłębić w
medytacji na niemal całą dobę. Teraz jednak czuł, że tego właśnie potrzebuje.
Szukał odpowiedzi i musiał oczyścić umysł, by je odnaleźć.
Jego plan, który opierał się w
większości o znalezienie Nathaly, okazał się nieskuteczny. Jedyne, co udało mu
się dowiedzieć, to to, że Pierwszym z przepowiedni jest Mewtwo, przedziwny stwór,
powstały z połączenia genów ludzkich z pokemonowymi, wynik chorego
eksperymentu, przeprowadzonego przed laty przez zwyrodnialców z Team Rocket.
Zawsze coś, ale zdecydowanie zbyt mało. Ta informacja nie pomoże raczej w
odnalezieniu mistrza Kurta. A Morty tak bardzo mocno liczył na to, że dowie się
czegoś pomocnego...
Zrobił głęboki wydech, wraz z powietrzem
chcąc wydmuchać z siebie poplątane myśli. Nagle odniósł wrażenie, że gdzieś
pośrodku jego umysły zabłysnął mały, świecący punkcik. Coś, jakby metafizyczna
bańka mydlana pojawiła się ni stąd ni zowąd pośród jego błądzących myśli. Punkcik
zdawał się pulsować lekko, jakby chciał zwrócić na siebie jego uwagę. Nie było
to coś, co można poczuć zmysłami, ale Morty, ze względu na swoje nadprzyrodzone
zdolności, był przyzwyczajony do wrażeń pozazmysłowych. Otworzył więc umysł i
pozwolił znajomej obecności przeniknąć do jego wnętrza. Metafizyczna bańka w
jednej chwili urosła do ogromnych rozmiarów, wypełniając sobą zarówno całą
świadomość, jak i podświadomość Morty’ego.
–
Pytaj – zabrzmiał mentalny głos w jego głowie.
Niewielu było takich, którzy po samym
telepatycznym przekazie potrafili rozpoznać, kto chce się z nimi skontaktować.
Morty był jednak wyjątkowo uzdolnionym medium. Od razu poczuł, że tym, który do
niego przemawia, był Mew.
– Skąd wiesz, że chcę cię o coś zapytać?
– powiedział spokojnie, w pełni wyciszony.
– Czuję
cały twój umysł. Widzę tu spory bałagan, ale ta jedna myśl jest o wiele
wyraźniejsza od innych. Domyślam się, że musi dotyczyć mnie, mam rację?
– Masz – zgodził się Morty.
– W
takim razie pytaj.
– Dlaczego Nathaly myśli, że nie żyjesz?
Takie odniosłem wrażenie. Tak wynikało z jej słów. Dlaczego?
Mew odpowiedział dopiero po chwili.
–
Nathaly widziała, jak umarłem… prawie. Potem sprawy przybrały nieco inny obrót,
na szczęście dla mnie. Ale ona o tym nie wie. I wolałbym, żeby na razie nie
wiedziała.
– Zauważyłem. Poczułem to wczoraj, kiedy
z nią rozmawiałem. Byłeś wtedy w mojej głowie, prawda? Prosiłeś, żebym jej o
tobie nie mówił?
– To
prawda.
– Dlaczego?
– Widzisz,
niektóre Pokemony władają mocą nieporównywalnie większą od innych. Te niezwykłe
stworzenia, legendarne, jak zwykliście nas nazywać, otacza silna aura. Aura,
bez trudu wykrywana przez inne Pokemony, a nawet przez niektórych ludzi.
– To dzięki niej wyczuwam i rozpoznaję
twoją obecność? – zapytał Morty, choć był pewien, że już zna odpowiedź na
własne pytanie.
– Dokładnie
tak. Co więcej, natura wymaga równowagi i nie byłoby dobrze, gdyby tak potężne
istoty, jakimi są legendarne Pokemony, przebywały w jednym miejscu, zbyt blisko
siebie. Rozumiemy to lepiej niż ludzie, dlatego, czując wzajemnie swoją aurę,
raczej unikamy się, kiedy tylko możemy. Zdarza się jednak, że niektórzy ludzie
emanują aurą bardzo podobną do naszej. Tak właśnie było w przypadku Nathaly.
Kiedy spotkałem ją po raz pierwszy, poczułem od niej aurę innego legendarnego
Pokemona, choć nic nie wskazywało na to, by jakiś znajdował się w okolicy.
Musiałem to sprawdzić. Sprawdziłem. I co zobaczyłem? Kilkuletnie dziecko,
otoczone przez potężną aurę i stado wściekłych Scytherów. Pomogłem jej wtedy,
właśnie przez wzgląd na tę aurę. Aurę, która oznacza, że Nathaly w jest jakiś
sposób związana z którymś z nas.
– Z tobą?
– Nie,
nie ze mną – odparł Mew bez wahania. – Czułbym
to. Ale, sam pomyśl, jeśli popatrzymy na to przez pryzmat przepowiedni, którą
usłyszałeś w Jaskini Trzech Dusz… Pięć mistycznych istnień, które mają pojawić się
w Johto. Pięć. Aż pięć! Czy naprawdę byłbyś w stanie uwierzyć, że przesiąknięta
mistyczną aurą dziewczyna jest tutaj, właśnie teraz, zupełnie przez przypadek?
Na chwilę zapadła między nimi głęboka,
mentalna cisza.
– Mew – odezwał się w końcu Morty. Coś
właśnie przyszło mu do głowy. – Powiedz, czy to możliwe, żeby aura, która
otacza Nathaly, była aurą Pierwszego?
–
Losy Nathaly i Mewtwo są ze sobą w pewien sposób związane, jednak to z całą
pewnością nie o niego chodzi. Mewtwo to mój brat, znam dobrze jego aurę.
Rozpoznałbym ją na pewno.
– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Co
takiego stałoby się, gdyby Nathaly dowiedziała się, że nie umarłeś?
– Oprócz
mistycznej aury, ta dziewczyna ma w sobie niezwykle silną skłonność do
poświęceń. Jeśli widzi w czymś sens i dobro, nie zawaha się oddać za to
własnego życia. To rzadki dar wśród ludzi.
– Niektórzy nazywają to po prostu
głupotą – wtrącił Morty.
–
A inni odwagą. W każdym razie, jeśli przyjdzie taki moment, że Nathaly będzie
musiała poświęcić się dla któregoś z nas, a podejrzewam, że jest to całkiem
prawdopodobne, wolałbym, żeby zrobiła to dla Mewtwo, niż dla mnie.
– To dlatego tak starasz się ją chronić?
Jesteś pewien, że zaryzykowałaby życie dla któregokolwiek z was, gdyby musiała?
To tylko zwyczajna nastolatka, nie przeceniasz jej trochę?
–
Bycie zwyczajnym to nic złego, możesz mi wierzyć. Sam oddałbym wiele, by takim
być. Za to ty nie powinieneś jej ignorować. Mam przeczucie, że pomoc Nathaly
jeszcze wam się przyda. Rozsądniej z twojej strony byłoby nie zniechęcać jej do
siebie bardziej, niż zrobiłeś to do tej pory.
– Spróbuję – odpowiedział Morty po
długiej chwili zastanowienia. – Tyle mogę obiecać. Ale nic więcej. Nie jestem
duszą towarzystwa i nie zamierzam niańczyć obcych dzieciaków. Mam teraz
ważniejsze sprawy na głowie. – To mówiąc, wstał, rozprostowując ścierpnięte po
wielu godzinach medytacji nogi i całą siłą woli wypchnął Mew ze swojego umysłu.
***
Plecak Nathaly był już niemal do końca
spakowany. Dziewczyna upychała w nim jeszcze ostatnie niezbędne drobiazgi, nowe
baterie do latarki, smakołyki dla Pokemonów i bandaże, bardzo dużo bandaży.
Tak, wszystko wskazywało na to, że przez najbliższych kilka dni, a może nawet
tygodni, bandaże i plastry będą jej najbliższymi przyjaciółmi. Mimowolnie
spojrzała na swoją lewą stopę, sumiennie opatrzoną przez sanitariusza z
karetki, która jako pierwsza przybyła na miejsce pechowego zdarzenia sprzed
kilku godzin. Na szczęście kości nie były połamane. Poharatana skóra i
zniszczony trampek, wbrew pozorom, świadczyły o tym, że Nathaly miała o wiele
więcej szczęścia, niż się spodziewała. Mimo wszystko najbardziej cieszyła się z
tego, że jej stopa nadal była na swoim miejscu. Rana na policzku też była
jedynie powierzchowna. Sympatyczna lekarka pogotowia zasmarowała ją co prawda
jakąś maścią i przykleiła spory plaster, ale tłumaczyła, że robi to tylko po to,
by skaleczenie się nie zabrudziło. Dodała, że najpóźniej za dwa dni Nathaly
będzie mogła go sobie odkleić, a po skaleczeniu, kiedy już się zagoi, nie
będzie nawet śladu.
Znacznie gorzej zapowiadała się sprawa
dalszej podróży. Co prawda pani doktor nie zakazała Nathaly chodzić, ale
uprzedziła, że noga będzie bolała i lepiej nie przesilać jej przez najbliższe
dwa, trzy tygodnie. Poza tym trudno wędrować piechotą, kiedy się tak dziwnie
utyka. Ani to wygodne, ani efektywne. Jednej rzeczy Nathaly była jednak pewna –
nie zostanie w tym przeklętym mieście już ani dnia dłużej. Wyrusza jutro z
samego rana, choćby nawet miała czołgać się po ziemi. Koniec, kropka.
Zapięła plecak i podniosła go z łóżka,
na którym leżał, sprawdzając, czy rzeczywiście jest taki ciężki, na jaki
wygląda, przez te wszystkie poupychane po bokach bandaże. Wtem rozległo się ostrożne
pukanie do drzwi. Plecak ponownie wylądował na pościeli, a Nathaly pokuśtykała
do wejścia, by sprawdzić kto to.
– Możemy wejść? – Whitney odchrząknęła
niepewnie, kiedy blade skrzydło drzwi otworzyło się przed nią.
Liderka miejscowej sali nie była sama.
Towarzyszył jej Morty, który, w przeciwieństwie do koleżanki po fachu, nie
wyglądał ani odrobinę niepewnie. Cały on.
– Proszę – odparła Nathaly, bez
szczególnego entuzjazmu i odsunęła się trochę na bok, by wpuścić gości do
środka.
Ledwie Morty postawił stopę w pokoju,
uszy Raichu stanęły nad jej łebkiem, niczym dwie anteny. Elektryczny stworek
nie ufał temu dziwnemu człowiekowi, czemu Nathaly zupełnie się nie dziwiła. Ona
też nie pałała do Morty’ego szczególną sympatią. Postanowiła jednak schować do
kieszeni wszystkie swoje uprzedzenia i cierpliwie wysłuchać, czemu zawdzięcza
tę niespodziewaną wizytę.
– Chciałam cię… no wiesz, przeprosić –
zaczęła Whitney po długiej i niewygodnej chwili ciszy. – Teraz widzę, że jako
liderka muszę się jeszcze wiele nauczyć. Źle cię oceniłam. To znaczy… wszyscy
tutaj pomyliliśmy się. I to boleśnie. Gdybym wiedziała, że faktycznie nie
jesteś jakimś niebezpiecznym dla otoczenia zwyrodnialcem…
– Kim? – Nathaly naprawdę nie wiedziała,
czy śmiać się, czy obrazić. W ostateczności skrzywiła się tylko, bo właśnie
zabolała ją noga.
– Nie to miałam na myśli! – wyszczekała
szybko Whitney, odbierając jej minę jako znak, że jednak poczuła się urażona. –
Chciałam tylko powiedzieć, że napytałam ci sporo biedy. Z jednej strony
zachowałam się niby tak, jak powinnam, zgodnie z obowiązującymi mnie
przepisami. Ale z drugiej… to wszystko było zupełnie niepotrzebne. Dlatego
czuję, że jestem ci coś winna. Proszę.
Liderka wyciągnęła w stronę Nathaly
całkiem spore pudło, które przyniosła pod pachą. Trenerka wzięła je, przez
chwilę zastanawiając się, czy to aby na pewno dobry pomysł. W końcu Whitney
wydawała się trochę rozchwiana emocjonalnie. Kto wie, co mogła tam wpakować?
Wreszcie jednak doszła do wniosku, że aż tak źle chyba z młodą liderką nie jest
i zdecydowała się otworzyć prezent. w pudle leżały starannie ułożone, nowiuteńkie
trampki, całkiem podobne do tych, które Nathaly nosiła do tej pory. Z tą
różnicą, że te akurat wcale nie wyglądały na tanie.
– Słyszałam, że twoje kiepsko skończyły.
To znaczy jeden z nich – Whitney spróbowała się uśmiechnąć. Był to co prawda
uśmiech pełen poczucia winy, ale wydawał się szczery.
– No… dzięki – Wydusiła z siebie
Nathaly. Fakt faktem, nie spodziewała się czegoś takiego.
– Nie ma sprawy. Nie byliśmy tu dla
ciebie zbyt gościnni. Przynajmniej tyle mogę dla ciebie zrobić w ramach
rekompensaty. A, jeszcze jedna sprawa. Na dnie pudełka masz dwa bilety na rejs
Santa Lucią.
– Na rejs czym?
– To taki ekskluzywny wycieczkowiec.
Jego właścicielem jest Marcus Rodelie, słynny Pokestylista i projektant mody z
Hoenn. Te buty są właśnie od niego. Marcus pływa po świecie razem ze swoimi
współpracownikami, organizując specjalne rejsy, podczas których odbywają się
pokazy ubrań z jego najnowszych kolekcji. Udało mi się zdobyć dwa bilety i
razem z Naomee miałyśmy wybrać się na najbliższy rejs, ale wydaje mi się, że
lepiej będzie, jeśli zostanę na jakiś czas w domu i dojdę do siebie po tej
całej akcji. A szkoda by było, żeby bilety się zmarnowały, więc pomyślałam, że
może przydadzą się tobie.
– To bardzo miło z twojej strony, ale –
Nathaly urwała, szukając odpowiednich słów – pokazy mody nie do końca mnie
interesują.
– To nic nie szkodzi – odparła Whitney,
machając na to dłonią. Jej długie, pomalowane na blady róż paznokcie, mignęły
Nathaly przed oczami. – Zresztą, to w ogóle nie chodzi o modę. Słyszałam od
siostry Joy, że lekarze kazali ci się oszczędzać, więc pójście na piechotę do
kolejnego miasta to średnio dobry pomysł. A Santa Lucia płynie z Goldenrod,
przez Zatokę Wirów, prosto do Cianwood City. Tam znajdziesz salę specjalizującą
się w Pokemonach typu walczącego. Pomyślałam, że skoro ja nie popłynę, będzie
to całkiem dobre rozwiązanie dla ciebie. Noga ci się zagoi i nie będziesz
musiała przerywać podróży. Co ty na to?
Nathaly nie potrafiła powstrzymać
uśmiechu. Wyglądało na to, że sprawy wreszcie zaczęły się układać. Może pech w
końcu odpuścił i od teraz rzeczywiście będzie już tylko lepiej?
– To naprawdę świetny pomysł. Wielkie
dzięki.
– Cieszę się. Statek odpływa dziś
wieczorem, więc lepiej bądźcie gotowe. No i najważniejsze.
Liderka przez chwilę szukała czegoś w
kieszeni, aż wreszcie wyciągnęła dłoń i podała Nathaly jakiś niewielki, złoty
przedmiot.
– Odznaka Równiny? – zdziwiła się
trenerka.
– No, w sumie, zanim nasza walka została
w spektakularny sposób przerwana – powiedziała Whitney, kreśląc palcami w
powietrzu znak cudzysłowu – to ty miałaś przewagę. Uznałam więc, że ci się
należy.
– W takim razie… dziękuję. – Nathaly
skinęła głową, próbując nie dać po sobie poznać, że przez to wszystko zupełnie
zapomniała i o walce, i o odznace.
– Nathaly – głos Morty’ego, chłodny i
cichy, niespodziewanie przerwał rozmowę dziewczyn. Nathaly zmarszczyła brwi,
czując, że z jego strony przeprosin na pewno nie będzie. – To nie koniec. Nie
straszę cię i nie grożę, ale chcę, żebyś miała tego świadomość. Nie wiem, jak mocno
twój los jest splątany z tym, co przepowiedziały dusze z jaskini. Istnieje ewentualność,
że nasze drogi jeszcze się przetną, może nawet połączą. A jeżeli przyjdzie nam
pójść tą samą drogą, dobrze byłoby, gdybyśmy szli nią w jednym kierunku,
prawda?
Nathaly popatrzyła w oczy mężczyzny, po
raz pierwszy nie znajdując w nich samej pustki, a delikatny ślad nadziei. Być
może znalazła go dlatego, że pierwszy raz spojrzała w oczy Morty’ego bez strachu.
– Jeśli wybierzesz ten właściwy kierunek
– powiedziała odważnie i z naciskiem – możesz być pewien, że prędzej czy
później i tak dotrzemy w to samo miejsce.
Morty nieznacznie skinął głową i wyszedł
z pokoju, nie czekając nawet na Whitney. Po drodze minął rozmarzoną Abby,
niosącą pełną naręcz ciastek, niezaprzeczalnych dowodów, że dobrała się do
portfela Nathaly. Whitney pożegnała się i również wyszła, a kiedy tylko Abby
wślizgnęła się do środka, Nathaly zamknęła drzwi, opierając się o nie dłonią.
– Czego chcieli? – zapytała dziewczynka,
upychając paczkę cebulowych krakersów pomiędzy skarpetki a zwiniętą w kłębek
piżamę. Jej mały plecak miał zaskakującą zdolność potrajania swojej pojemności,
jeśli w grę wchodziły słodycze i inne niezdrowe przekąski.
– Spakuj wszystko i wychodzimy –
odpowiedziała Nathaly, kompletnie mijając się z pytaniem przyjaciółki.
– Jak to wychodzimy? Przecież miałyśmy
ruszać dopiero rano.
– Zmiana planów. – Usiadła na łóżku,
odruchowo biorąc plecak na kolana. Raichu jednym susem znalazła się u jej boku.
– Wypływamy do Cianwood. I to dziś wieczorem.
Wyobraź sobie, że nadrobiłam WSZYSTKO.
OdpowiedzUsuńOd deski do deski, całą opowieść o Nathaly w Johto i... zaraz Ci się porządnie rozpiszę na ten temat.
Na sam początek - jestem ogromną fanką Johto, miłuję ten region nade wszystko, także zwracałam uwagę na najgłupsze szczegóły na świecie podczas czytania Twoich rozdziałów. Dużo rzeczy mi się podobało, kilka nie, jak każdemu człowiekowi. Zaraz Ci napiszę wszystko. ^^
Ubolewam nad tym, że bardzo dużo ZASPOILEROWAŁAM SOBIE, czytając opisy Pokemonów Nathaly, gdy pomagałam Ci z html'em do zakładki z bohaterami. Przez to nie czułam większego zaskoczenia, gdy kolejne Pokemony pojawiały się u boku Twojej bohaterki.
Powiem też krótko - nie spodziewałam się, że moim największym problemem będzie przywyknięcie do Falknera i Morty'ego, innych niż moi, naprawdę. Może to głupie, może za mocno się zżyłam z tymi dwoma wariatami, że aż zaczęłam zapominać, że przecież ich postacie występują w pokemonowych grach, tak więc ich ogólna interpretacja może istnieć wszędzie, my fault. Mimo wszystko, przy walce Fal'a z Nath i momencie, gdy Falkner był niesłychanie zdziwiony przewagą typów... musiałam się przeżegnać, przysięgam... XD" Morty natomiast, ze swoimi zdolnościami bycia medium jest akurat spoko (mój też... ma coś podobnego w zanadrzu, tak jakby), ale jego charakter, Boże, Twój Morty jest taki spokojny. Mój rozniósłby świat na kawałki (już nie wspominając o byciu edgy lordem ciemności). XD
Skrytykuję Cię za jedną rzecz, a w sumie za dwie rzeczy, w tym ta pierwsza boli mnie mocniutko, ale to może dlatego, że ZA BARDZO pokochałam przygody Nath w Kanto. Chodzi mi mianowicie o zdobywanie odznak w Johto. O głupotę połowy liderów, o przemierzanie regionu z napędem kosiarki za dwa tysiące złotych. Ja po prostu NIE CZUJĘ tego Johto, mam wrażenie jakbym po prostu przez nie przejeżdżała, siedząc na tylnym siedzeniu samochodu 100km/h i gapiąc się w bezkształtne krajobrazy za oknem - liderzy Johto, którzy naprawdę, NAPRAWDĘ mają potencjał, oddają odznaki niemalże za darmo albo w totalnie głupi sposób odpuszczając w dziwnych i kiepsko uzasadnionych momentach, co wydaje mi się nieco dziecinne i nie wiem... przykre? Poczułam się jakby mój kochany region był przez to nieco mieszany z błotem, a liga Johto póki co nie stawiała Nath żadnych konkretnych wyzwań, bo dziewczyna wszystko dostaje na tacy + mam przeczucie, że w Kanto, z kimkolwiek by nie walczyła, byłoby jej ciężej. Nawet jeśli byłby to świeżo upieczony, dziesięcioletni trener (Bo jakim wyzwaniem jest dla kogokolwiek malutka Cleffa?)
Druga rzecz - totalnie nie potrafię się wczuć w TeamRocket u Ciebie i myślę, że jest to spowodowane głównie tym, że jestem zbyt przyzwyczajona do tamtych dwóch głupich opryszków, którzy próbowali ukraść jej Raichu w Kanto... przez to mi się wydaje, że Giovanni razem ze swoimi knowaniami totalnie mi nie pasuje. Nathaly z Samem i Benem prowadzili tak uroczo sielankowe przygody, że ciężko mi dopuścić istnienia jakichkolwiek... poważniejszych? Przy tym klimacie? Nie wiem jak to napisać. Średnio też mi podeszła mnogość legend, próba wrzucenia wszystkiego naraz, Lugia, Ho-Oh, Celebi, Mew, pomieszałam się. I już nie wiem, czy w pozytywny, czy w negatywny sposób.
Nie lubię też Abby, bo o ile głupota jest w porządku, tak w jej przypadku przekracza czasem wszelkie granice. Nie ukrywam jednak, miała kilka genialnych momentów, jak ten w którym KUPIŁA Sunkerna. Jak tylko to przeczytałam, to uwierz, odsunęłam się na chwilę od komputera, przemyślałam i poukładałam sobie to w głowie, a potem wybuchnęłam śmiechem. Jej koordynatorski występ także wywołał u mnie falę śmiechu, jak zaprezentowała Sentreta Z KAŻDEJ STRONY... XD
Z rzeczy bardzo fajnych - Cyndaquil jest moim bezapelacyjnym faworytem w obecnej drużynie Nath. Rozwinęłaś więź z nim na tyle, że i ja sama zdążyłam się z nim zaprzyjaźnić. Mało mi było natomiast Swinuba.
Również bardzo ciekawy sposób na pomoc Raichu w ewolucji - dobre, pokemonowe wyjaśnienie, skąd ta mała biedulka wzięła Kamień Pioruna. Duży plus za to! :)
Ciągnąc dalej - nie pamiętam, czy wspomniałam Ci o tym na fb czy nie, ale bardzo podoba mi się pomysł z wprowadzeniem Scizora i jest to, według mnie, coś co Ci w tym opowiadaniu wyszło najlepiej, poważnie. Odkąd tylko pojawił się w drużynie Nath, nie mogłam się doczekać, aż sytuacja z nim się rozwinie. Moment wręczenia mu dzwonka był genialny, cała sytuacja związana z tramwajami była świetna (Booże, tramwaje w Johto, to chyba tylko u mnie technologia za murzynami). Liczę na to, że Nathaly się do niego przekona na dobre i stworzą ciekawą, potężną drużynę. ^^
UsuńJako fanka tej ,,starej" ekipy, ucieszyłam się ogromnie, gdy tylko nadeszła jakakolwiek wzmianka o Samie i Benie, przy czym ten drugi z tą Ann to poszalał, nie powiem. Moment, gdy się spotkali w Sinnoh napisałaś świetnie. Ich relacja także jest super poprowadzona, Ann wydaje mi się być mega dojrzałą w tym jak postępuje i ma za to u mnie dużego plusa. Nie mogę się doczekać aż ta dwójka konkretnie się ze sobą zejdzie :P
Jeśli chodzi o Sama - jego wątek jest intrygujący, a raczej intrygujące jest wprowadzenie postaci jego matki.
(Co nie zmienia faktu, że najlepsze wejście miał, gdy Nathaly paradowała w ręczniku; a zaraz potem jak powiedział, że jej potrzebuje, awww ♥).
Co do najlepszych tekstów - wygrał Bugsy, gdy powiedział, że od jakiegoś czasu w jego sali mieszkają legendarne Pokemony.
Biedny nastolatek xD
Kończąc mój przydługi wywód, zarzucę dwoma hashtagami pod którymi się podpisuję:
#Samthaly_4ever #SamthalyTeam ♥
Także buziaki i dużo weny,
ponarzekam pod następnym rozdziałem ;*
(Albo i nie, bo może będzie super ♥)
Cześć :)
UsuńWiesz, wydaje mi się, że to zaspoilerowanie to raczej w większości moja wina, w końcu sama Ci te opisy wysłałam. Gomen ^^"
Mnie akurat wcale nie dziwi, że trudno Ci przełknąć mój obraz liderów. Dla mnie to całkowicie normalne i naturalne, że instynktownie kierujesz się tym, co sama tworzysz. Morty, przyznaję, ma w sobie trochę wpływów z Twojej wersji, chodź raczej idzie w stoika. Za to znudzony medytacjami i spragniony pojedynków nastoletni Falkner daleko leży od Twojej wizji. I chociaż uwielbiam Fala w Twoim wykonaniu, ja nad nim się pochylać nie zamierzam, bo w tej historii jakiejś większej roli odgrywać nie będzie.
Co do konwencji Johto Specials, no cóż, nie da się ukryć, że wędruje w innym kierunku niż PKA. A nawet, powiedziałabym, w przeciwnym. Jeszcze zanim zaczęłam je pisać, zaznaczyłam - jeszcze na onetowskim blogu - że będzie inaczej. Krócej, konkretniej, krótsze rozdziały i zupełnie inna atmosfera. Jest szybko, faktycznie można odnieść takie wrażenie. A to dlatego, że zrezygnowałam z sielankowych zapychaczy. I tak, o ile podróż po Kanto opisywałam dosłownie krok po kroku (co miało oczywiście swój urok ;3 ) tak tutaj ograniczam się tylko do tego, co fabularnie naprawdę istotne. Dlatego wydaje się, że wszystko tak pędzi, choć tak na prawdę Nathaly siedzi już w Johto prawie pięć miesięcy.
A jeśli chodzi o "nieudolność" tutejszych liderów, powiem tak. Ja też uwielbiam Johto. Razem z Kanto to moje dwa najukochańsze regiony i zawsze będę miała do nich sentyment. Ale nie przekonam się do wyznawania najdurniejszej moim zdaniem zasady z anime - wyruszasz w nową podróż, expa kasujemy ci praktycznie do zera. Staram się nie robić z Nathaly Mary Sue. Niektóre rzeczy ogarnia, inne nie. Jak każdy. Ale nigdy nie ukrywałam, że do pojedynków i treningów akurat talent ma. A jeśli ktoś z talentem, po ponad roku intensywnych treningów, nie może sobie poradzić z liderami, którzy są na takim poziomie, żeby miał szansę ich pokonać dziesięciolatek "lekko ponad przeciętną", to myślę, że lekko odchodziłoby to od realizmu. Ty u siebie bardzo fajnie to wyjaśniłaś - proste, że aż żałuję, że sama na to nie wpadłam. Morty ma Pokemony do liderowania i Pokemony prywatne. Może jednocześnie walczyć z dziesięciolatkami i (prywatnie) mieć gromadkę wyexpionych koksów. U mnie liderzy dostają od Ligii posadę za szczególne umiejętności w walce (patrz - Clair), duże doświadczenie (patrz - dziadziuś Pryce) albo inne osiągnięcia, na przykład wyjądkowa znajomość konkretnego typu (patrz - Bugsy). Nie traktuję liderów jako tych, których zawsze mege trudno pokonać, ale tych, od których można się czegoś nauczyć - patrząc na sprawę wieloaspektowo, nie tylko jeśli chodzi o samą walkę. A że Nathaly w Kanto było trudniej... Oczywiście, że było jej trudniej, bo tam dopiero zaczynała. W Johto, co prawda, ma nowe, mniej wytrenowane Pokemony, ale ma też mnóstwo doświadczeń, gotowych i przemyślanych strategii, i o wiele więcej pewności siebie. Inna sprawa, że od począdku nie planowałam skupiać się w Johto na samym zdobywaniu odznak, dlatego oficjalne pojedynki w salach są tu 1:1, ewentualnie 2:2. Tak, to także dlatego, żeby było szybciej, przyznaję ;)
Kolejna sprawa - nagły urodzaj legend nad Johto. To akurat pozostałość po Johto Story, takim blogu, który przez jakiś czas prowadziłam razem z PKA. Postanowiłam wykorzystać kilka pomysłów z tamtąd, ale okroiłam je dosyć konkretnie (tam legend miało być przynajmniej jeszcze ze dwa razy tyle ;p ). W każdym razie tamtego bloga odpuściłam, a tutaj postanowiłam wykorzystać legendy, żeby pozamykać wszystkie wątki z PKA, bo kolejnej podróży Nathaly po innym regionie już opisywać na pewno nie będę. Rozumiem, że może to sprawiać wrażenie "zbytniego urodzaju" i wcale się z tym nie kłócę :)
UsuńCo tu jeszcze mogę dodać? Szanuję, że nie przepadasz za Abby i moją wizją Team Rocket. Szanuję, że polubiłaś Cyndaquila i Scizora. Nic tu dodawać nie trzeba, o gustach dyskutować nie będziemy ;) Pokręcona ewolucja Raichu była zaplanowana już od początku (czyli osiem lat temu O.O) po prostu długo czekała na realizację. A osobiście też podpisuję się pod hashtagiem #Samthaly (Boże, co za nazwa ;D ) choć jako dusza wybitnie nieromantyczna, zupełnie nie czuję się w opisywaniu takich "momentów".
Na koniec powiem jeszcze tylko, że miło mi, że mimo wszystko dotrwałaś z moimi wypocinami aż do teraz. To takie sympatyczne ^^ A za ładunek weny serdecznie dziękuję, ale na razie nie mam kiedy go wykorzystać (praca, praca... :< ). Co nie zmienia faktu, że wybieram się na Twojego bloga, bo najnowszy rozdział jeszcze przede mną i zagoszczę tam, kiedy tylko ogarnę wszystkie komentarze i maile z PKA.
Pozdrawiam serdecznie :)
Nathaly
PS. Jeszcze raz dzięki za pomoc z zakładką! Ludzie ją chwalą :)
Dziękuję za wyczerpującą odpowiedź!
Usuń(I za kilka wyjaśnień także ^^)
Jeśli będziesz kiedyś potrzebowała pomocy z czymś jeszcze poza zakładką, nie wahaj się pisać.
Ściskam mocno i trzymam kciuki za kolejne rozdziały (i oczywiście przesyłam wenę, może wkradnie się akurat wtedy, kiedy nie masz natłoku pracy, choć domyślam się, że we wrześniu może być jej akurat sporo).
Pozdrawiam :>
super rozdial :)
OdpowiedzUsuńtrzymam kciuki za walke nathaly w cianwood
Dziękuję, ale walka pewnie niezbyt szybko. Trudny czas w pracy, nie ma chwili na bloga. Mimo wszystko kiedyś w końcu do tego usiądę. Pozdrawiam :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńAch nie moglem sie powstrzywac :D
OdpowiedzUsuńJestem gdzies w polowie przygod w Kanto, ale zauwazylem nowy rozdzial i po prostu musialem go przeczytac ;)
Ten czerwony robak jest swietnym pokemonem i charakternym. Ta rozmowa z Mew tez bardzo ciekawa i jestem ciekaw do czego to wszystko prowadzi.
P.S. musze jak najszybciej dotrzec do konca kanto i przejsc na johto :)
Hej!
UsuńOstatnio nawet nie miałam kiedy odpowiedzieć na komentarze... Trudny początek po wakacjach, obowiązków mi sporo przybyło. Ale u Ciebie już przeczytałam, więc odezwę się wkrótce.
Pozdrówki :)
Nathaly nareszcie!
UsuńPrzeczytałem wszystko :D
Zacznę od Kanto. Nathaly, Ben i Sam, ach nieziemska przygoda. Najbardziej spodobały mi się same finały, ale i sam wątek Ligi Pomarańczowej był naprawdę dobry. Szkoda, że niezabrała ze sobą Taurosa, bo był moim ulubieńcem w Kanto ;)
Johto. Ach całkiem inny styl opowieści, jakoś nie mogę się przestawić i jak ktoś już zauważył historia wręcz pędzi przed siebie :). Mimo tego ten wątek z legendami, jest bardzo wciągający i mam już przeczucia, co do tego jak to się zakończy, ale wszystko się może zdarzyć.
I ta Abby! Jak ja jej nienawidzę :D Jedyna rzecz, która mi się w niej podoba to te skłonności do swatania ;)
No cóż, chyba tylko Nathaly toleruje małą, wkurzającą Abby, aż sama czasami zastanawiam się dlaczego. Chyba jej się instynkt starszej siostry załączył ;)
UsuńDziękuję za komentarz, a w wolnej chwili (z czym ostatnio ciężko, biorąc pod uwagę kolejną totalną rewolucję w moim życiu) wybieram się do Ciebie, by skomentować polowanie na Digletty, o którym już dawno czytałam i jeszcze zapomnę co napisać ;)
Hejka! Nie znam twojego maila, a chciałbym pdf z pka które czytałem dawno ale często wracałem. A rozdział naprawdę świetny. Ciekawe jak się sprawa potoczy.
OdpowiedzUsuńNo hej :) Bardzo chętnie Ci prześlę, ale tak się składa, że ja również nie znam Twojego. Odezwij się na nbartoszek@wp.pl na pewno odpowiem. Pozdrawiam!
UsuńNie, że nie kibicuję Nathaly, jednak spodziewałem się, że Scizora odda Bugsy'emu. Wiem, że jest nieustępliwa, ale biorąc pod uwagę jej lęk do Scytherów, no i fakt, że totalnie sobie nie radzi, to byłoby rozsądne.
OdpowiedzUsuńZ drugiej strony, to nie byłaby Nathaly, gdyby tak zrobiła. No i dziewczyna musi mieć jakiegoś asa w swojej drużynie, a Scizor nim napewno jest.
Coś czuję, że zaiskrzy między Mortym a Nathaly, oj będą dramaty. Może Sam, kiedy się uwolni, a wiemy, że będzie mężem Nathaly, to obije mordkę liderowi duchowych pokemonów. To mógłby być ciekawy rozdział.
No i ciekawe, jakiego to pokemona może Nathaly przyciągać. Chyba Ho-oh? Tego się pewnie dowiemy.
Swoją drogą Johto special, chyba przestało być już krótką historyjką. No cóż, czekam na setny rozdział :D
Pozdrawiam
p.s. czuję, że coś przez Ciebie pokemonowego napiszę, może one shoot
One shoot, powiadasz? Ja jestem jak najbardziej za! Tym bardziej, że na inne "shooty" w chwili obecnej nie bardzo mogę sobie pozwolić ;P
UsuńMiło, że się odzywasz. Wiesz, odwiedzam czasami Twojego drugiego bloga - tego, jak by to nazwać, autorskiego. Ale tam też cisza, więc podejrzewam, że zwyczajnie robisz sobie dłuższe przerwy w zaglądaniu na "stare śmieci". Rozumiem to. Dorosłe życie, smutki, rachunki i udręki. Ale cieszę się, że jakaś Poke-wena jeszcze gdzieś tam się u Ciebie tli.
Również pozdrawiam!
Bardzo fajnie zostało to napisane.
OdpowiedzUsuń