30. The big city rush

Jeden miesiąc - jeden rozdział. Widać nie jest tak źle z moim blogiem. Nie licząc szablonu, który żyje swoim życiem ;) Postanowiłam zrobić sobie wakacje z opowiadaniem, więc odstawiłam wszystkie moje inne bazgrołki i nadganiam z historią Nathaly. Wygląda na to, że jesteśmy gdzieś mniej więcej w połowie. Kurczę, a miało nie być zbyt długie... ;) Czytajcie, piszcie, korzystajcie z lata! Pozdrówki! :)

***

Raichu nerwowo biła o ziemię swoim długim ogonem. Mocno zaciśnięte, ostre jak rząd szpilek zęby i groźnie zmarszczony nos mówiły wyraźnie – wcale jej się to nie podobało. Nie podobało jej się, że musi siedzieć bezczynnie w Centrum Pokemon, podczas gdy jej trenerka, jej najwierniejsza przyjaciółka, dla której zrobiłaby absolutnie wszystko, biega ulicami miasta w pogoni za wściekłym Scizorem.
– Dlaczego nie możemy po prostu tam pójść i pomóc Nathaly? – Abby również nie wydawała się zachwycona. Siedziała na wysokim krzesełku w barowym stylu, które wcześniej dostawiła sobie do lady w poczekalni i mrużyła oczy z oburzeniem.
– Dziesięć razy ci już mówiłam, to bardzo zły pomysł – powtórzyła siostra Joy, najwyraźniej po raz jedenasty.
– Dlaczego? Przecież nie możemy jej tak zostawić. Nie wzięła nawet Pokemonów, jak ma się obronić w razie czego?
– Rai rai! – pisnęła żywo Raichu, wyrażając swoje całkowite poparcie wobec słów Abby.
– Nie i już. – Pielęgniarka była nieugięta. – Naprawdę myślisz, że wypuszczę dziesięciolatkę samą, kiedy na ulicy grasuje agresywny Pokemon?
– Nathaly jakoś pani wypuściła…
– Nathaly jest z oficer Jenny. Poza tym, tu chodzi o jej Scizora, więc pewnie i tak nie dałabym rady jej zatrzymać.
– To tak jak mnie – zakrzyknęła dziarsko Abby i zanim siostra Joy zdążyła jakkolwiek zareagować, już była pod drzwiami.
Ledwie automatyczne wejście rozchyliło przed nią swoje szklane skrzydła, Abby zatrzymała się gwałtownie, uderzając w kogoś, kto najwidoczniej celowo zablokował jej drogę.
– Odpuść trochę, co? – Młody chłopak w harcerskim mundurku zmierzył dziewczynkę surowym spojrzeniem, skutecznie zatrzymując ją w Centrum. – Twoja koleżanka jakoś sobie poradzi. O ile w ogóle uda im się znaleźć Scizora.
– Bugsy! – Siostra Joy ucieszyła się, widząc go z powrotem w jednym kawałku. – Jak dobrze, że już jesteś. Udało ci się coś zdziałać?
– Niewiele. Sprawdziłem najbliższą okolicę Centrum, tak jak pani prosiła. Ani śladu. Nie wiem… Moim zdaniem, skoro już uciekł, to na pewno nie zatrzymałby się aż tak blisko.
– O rany – westchnęła pod nosem pielęgniarka z wyraźnie zatroskaną miną. – Biedny Scizor. Mam nadzieję, że uda im się odnaleźć go na czas…
– Właśnie, siostro Joy – Bugsy podszedł do lady i oparł się o nią łokciami. Zaciekawiona Abby podreptała za nim – co to znaczyło? To, co Nathaly mówiła o Scizorze? Że jest zaczipowany?
– Nigdy o tym nie słyszałeś? – zapytała Joy, a zarówno Bugsy jak i Abby pokręcili głowami. – Widzisz, niektóre Pokemony zachowują się dość… nieprzewidywalnie. Bywają agresywne bez powodu, albo atakują ludzi dla przyjemności. Pół biedy, jeśli jest to jakiś dziki Ursaring, mieszkający w głębi lasu, gdzie mało kto się zapuszcza. Gorsza sprawa, jeżeli zachowuje się tak Pokemon schwytany, który bardzo często przebywa między ludźmi. Na trenerze takiego Pokemona spoczywa ogromna odpowiedzialność. Nie każdy potrafi ją udźwignąć. Jeśli nie potrafi, to jego błąd może kosztować kogoś życie. A to z kolei ryzyko, na które nie możemy sobie pozwolić. Dlatego Pokemony szczególnie trudne, których zachowanie jasno sugeruje, że wymagają specjalnej kontroli, są taką kontrolą objęte. A ponieważ policja nie może non stop chodzić za ich trenerami i sprawdzać, czy są w stanie nad nimi zapanować, stworzono specjalny system ostrzegania. Pokemonom takim wszczepia się niewielki czip, który odbiera sygnał defragmentacji.
– Jakiej deframugacji?! – wykrzyknęła Abby, trochę skołowana i trochę przestraszona, bo choć nie znała tego pojęcia, wydawało jej się brzmieć dość złowrogo.
– Defragmentacji – poprawiła ją kobieta, tłumacząc dalej – czyli momentu, kiedy Pokemon jest rozbijany na chmurę energii i wessany do wnętrza Pokeballa. Jeśli czip odbiera sygnał defragmentacji przynajmniej raz na jakiś określony czas, wszystko jest w porządku. Oznacza to, że trener panuje nad swoim Pokemonem na tyle, żeby w razie potrzeby zamknąć go w Pokeballu. Jeśli czip takiego sygnału nie zarejestruje, automatycznie wysyła ostrzeżenie do najbliższego posterunku policji, podając gatunek i położenie Pokemona. Posiadanie pod opieką zaczipowanego Pokemona to ogromna odpowiedzialność. Każdy trener, który takiego ma, jest zmuszony podpisać specjalne oświadczenie, że zobowiązuje się przywoływać go do Balla przynajmniej raz na ustalony czas. Może to być doba, kilkanaście godzin, a w przypadku szczególnie agresywnych Pokemonów, nawet godzina lub dwie. A jeśli trener nie wywiąże się z tego obowiązku, musi zgodzić się na konsekwencje…
– Konsekwencje w postaci? – zapytał Bugsy, kiedy siostra Joy zamilkła w pół zdania.
– Jeśli zaczipowany Pokemon nie zostanie zamknięty w Pokeballu przed upływem wyznaczonego czasu, policja otrzyma nie tylko informację o jego lokalizacji, ale też nakaz bezwzględnej likwidacji.
– Czyli, że co? – Abby zamrugała prędko oczami, nie do końca rozumiejąc o co chodzi.
Bugsy popatrzył na nią poważnie.
– Czyli, że jeśli Scizor nie znajdzie się na czas, policja złapie go i zabije – powiedział. – A Nathaly nie będzie miała w tej sprawie nic do powiedzenia.
– Dokładnie – potwierdziła smutno Joy, pomimo nietęgich min swoich młodych rozmówców. – Pozostaje tylko mieć nadzieję, że Nathaly i Jenny znajdą go jako pierwsze.
 
***

Kap, kap, kap...
Irytujący, monotonny dźwięk kapiącej wody zmusił Sama do otworzenia oczu. Chłopak przekręcił się na bok i spróbował wstać, podpierając się dłońmi o wilgotną posadzkę. Wokół było ciemno, a piwnica, lochy, czy jakkolwiek by nazwać to ponure pomieszczenie, w którym się znajdował, śmierdziało padliną. Sam nie przyglądał się specjalnie, za bardzo bolała go głowa. Był jednak pewien, że gdyby dokładniej się rozejrzał, znalazłby w pobliżu co najmniej zdechłego Raticate’a. Opanował mdłości, które dopadły go na samą myśl, że prawdopodobnie wcale nie byłoby to najgorsze ze znalezisk, na jakie mógł natknąć się w tym okropnym miejscu. Usiadł powoli i ostrożnie dotknął palcami obolałego czoła. Poczuł pod opuszkami szorstki materiał bandaża. Ktoś go opatrzył, kiedy był nieprzytomny? Co się w ogóle stało?
Z trudem przypomniał sobie sytuację w górach, doktora Oishimę, który padł nieprzytomny dosłownie chwilę wcześniej, niż on sam i… tę twarz. Znajomą twarz, którą niemal na siłę wydarł z osnutych gęstą mgłą zakamarków pamięci. Twarz chłopaka, którego spotkał kiedyś na Wyspach Pomarańczowych. Co on robił w Johto? Co robił z tymi ludźmi z helikoptera? I przede wszystkim – czego ci ludzie od nich chcieli?
Sam rozejrzał się na boki. Choć widział głównie ciemność, blade światło dochodzące gdzieś z oddali, zza grubych prętów, które odcinały mu drogę ucieczki z tego koszmarnego, śmierdzącego lochu, wystarczyło, by nabrał pewności – doktora Isaaca Oishimy tu nie było. Co się z nim stało? Tego nie wiedział. Bo przecież wiedzieć nie mógł. Był w końcu nieprzytomny, kiedy go tu przyniesiono. Kiedy to się stało – tego również nie wiedział. Zresztą było to w tej chwili najmniejszym problemem. Chłopak podniósł się na kolana i pomacał kolejno po wszystkich kieszeniach spodni. Pusto. Nie miał przy sobie absolutnie nic, Pokeballi, plecaka, nawet głupiego scyzoryka, z którym mało kiedy się rozstawał. Wszystko mu zabrali. Na co jednak byłby mu teraz scyzoryk? Co niby chciał nim zrobić? Otworzyć zamek? Przeciąć metalowe pręty? Nie był przecież cudotwórcą. Był tylko zwykłym, bezbronnym dzieciakiem, zamkniętym w ponurym lochu, nie wiadomo przez kogo i nie wiadomo w jakim celu. Sam mógł być poważny i opanowany, ale był przecież tylko człowiekiem, w dodatku dopiero siedemnastoletnim. I śmiertelnie przerażonym, choć może nie było tego po nim widać na pierwszy rzut oka.
Spróbował się nieco uspokoić, robiąc kilka głębokich wdechów. Kiedy jednak nabrał powietrza po raz trzeci, dotarł do niego fakt najgorszy z możliwych. Skoro wszystko mu zabrali, to… zabrali też muszlę! Ledwie to sobie uświadomił, poczuł gdzieś w głębi rozdzierającą pustkę, obcą i swoją jednocześnie tęsknotę i wielki, naprawdę ogromny niepokój. Dlaczego tak bardzo przywiązał się do jakiegoś zwapniałego kawałka porcelany, do jakiejś prehistorycznej gwizdawki? To było tak irracjonalne, że aż śmieszne. Sam wiedział jednak doskonale, że wcale nie chodziło o samą muszlę. Doktor Oishima tłumaczył mu to przecież, a Sam nie był ani tępakiem, ani ignorantem. Rozumiał, że to wszystko przez Lugię. Wszystko przez tajemniczego, legendarnego stwora, który, nie wiedzieć czemu, upodobał sobie właśnie jego na powiernika swojego gniewu. Dlaczego jego? Czym Sam różnił się od setek, tysięcy, milionów innych ludzi, chodzących po tym świecie? To pozostawało zagadką, która wierciła w umyśle chłopaka głęboką dziurę, krzycząc: rozwiąż mnie, rozwiąż! Ale już!
Sam westchnął słabo, przyznając przed samym sobą, że jest raczej w kiepskim położeniu, by rozwiązywać jakiekolwiek zagadki. Oparł zabandażowane czoło o grube, metalowe pręty ponurego więzienia, w jakim go zamknięto. W całym tym zamieszaniu, w tej dramatycznej sytuacji, w której beznadziejnie tkwił, była jedna rzecz, której był absolutnie pewien. Lugia była blisko. Nie wiedział jak naprawdę wygląda, nie wiedział nawet tak do końca czym była, ale wiedział, że musi tu gdzieś być. Podpowiadał mu to ten szczególny rodzaj intuicji, który do tej pory nie zawiódł go ani razu.
Wreszcie ciszę zakłócił nowy dźwięk. Przebijający się przez uciążliwe kapanie i przez poplątane myśli Sama, odgłos czyichś szybkich kroków stawał się z każdą chwilą silniejszy. Nie minęła minuta, a po drugiej stronie krat ktoś się zatrzymał.
– To ten?
– Ta.
Cisza. Sam nic nie widział. Oślepiało go rażące światło latarki, skierowane prosto na jego twarz. Głosy były męskie. Słyszał dwa, lekko świszczące oddechy. Musiało być ich dwóch.
– Jesteś pewien? Z gęby raczej średnio podobny...
– Musi być, że ten. Nikogo innego wczoraj nie przywieźli.
– A może chłopaki mieli rację? Może to tylko głupia plotka?
Przez chwilę znów zapanowała cisza, przerywana dźwiękiem kapiącej wody. Ktoś po drugiej stronie latarki wyraźnie się nad czymś zastanawiał.
– Nie. Myślę, że to może być prawda. Zobacz, po co trzymaliby tu jakiegoś zwykłego dzieciaka? To nie w stylu Team Rocket.
– W sumie racja. Szef nie bawi się w niańkę. Niech będzie. Załóżmy, że plotki są prawdziwe. Jak myślisz, co z nim zrobią?
– Jeśli to wszystko prawda, to pewnie pokroją go na kawałki, wyjmą to, co im potrzebne, a resztą Giovanni nakarmi swojego kiciusia.
– Nie… Myślisz, że byłby zdolny zrobić coś takiego?
– Jeśli ktokolwiek na świecie byłby do tego zdolny, to właśnie on. Chodź już, bo jeszcze nas nakryją.
– Powiemy chłopakom, że tu byliśmy?
– Zgłupiałeś? Chcesz narazić się szefowi? Nie wiem jak ty, ale ja nie zamierzam zniknąć w niewyjaśnionych okolicznościach, jeśli to do niego dotrze.
Sam był tak przerażony, że z trudem zmuszał się do brania kolejnych oddechów. Ci dwaj mówili o nim tak, jak gdyby go tam w ogóle nie było. On zresztą też zachowywał się, jakby był powietrzem. Za bardzo się bał, żeby się odezwać, poruszyć. Za bardzo, by myśleć i zrozumieć.
– Chodźmy. Wystarczy trochę poczekać, a przekonamy się, kto ma rację. W końcu, jak widać, plotki u nas szybko się rozchodzą.
Światło latarki zgasło nagle, zostawiając Sama, oślepionego i bezsilnego, na zimnej, wilgotnej posadzce. Nie myślał o tym, co przed chwilą usłyszał. Nie miał ku temu ani wystarczająco dużo siły, ani odwagi. W celi znów nastał pozorny spokój, a w jego głowie na powrót rozpanoszył się nieznośny, miarowy dźwięk.
Kap, kap, kap…

***

Nathaly uważnie obserwowała miasto z prywatnego motocykla oficer Jenny Coldfire. Na pojazd służbowy, z policyjnymi oznaczeniami i sygnałem, który z łatwością utorowałby im drogę na ruchliwych ulicach Goldenrod, nie mogły sobie pozwolić. W końcu Jenny była tu incognito.
– Ile nam zostało? – zapytała nerwowo Nathaly, z trudem przekrzykując szum wiatru w uszach.
Policjantka na sekundę oderwała wzrok od jezdni, by rzucić okiem na zegarek.
– Niecała godzina – odparła, równie nerwowo.
Ponad pięć godzin. Tyle czasu błądziły już po najdrobniejszych zakamarkach miasta, wypatrując sobie oczy. Bez najmniejszej przerwy, przez bite pięć godzin przeczesywały Goldenrod, kawałek po kawałku. Wszystko na nic. Nikt nie widział, nikt nie słyszał. Żadnych śladów. Scizor przepadł, jak kamień w wodę.
Nathaly wiedziała doskonale, że ich poszukiwania wkrótce się skończą. Niezależnie od tego, czy znajdą Scizora, czy też nie, to nie potrwa już dłużej, niż pięćdziesiąt parę minut. Potem będzie już za późno na cokolwiek. Potem Scizorem zajmie się już ktoś inny. Bardziej… skuteczny. Nathaly aż zadrżała na myśl, o tej „skuteczności”, jaka czeka Pokemona, jeśli nie uda im się odnaleźć go na czas. Na domiar złego, coś wisiało w powietrzu. Ciężkie, szare chmurzyska zasnuły niebo tak skrupulatnie, że wczesne popołudnie przypominało raczej ponury wieczór. Ani chybi zanosiło się na pierwszą, jesienną burzę.
Nathaly potrząsnęła lekko głową, chcąc strącić dwie pierwsze krople deszczu, które kapnęły jej na policzek. Tuż po nich polały się kolejne, a wiatr pchał je na boki, prosto w oczy przechodniów, którzy, na widok ołowianych chmur i pierwszych, bladych błyskawic nad miastem, instynktownie przyspieszali kroku.
Oficer Jenny skręciła w prawo, niemal kładąc swój motocykl na brudnym asfalcie. Nathaly odruchowo ścisnęła ją mocniej w pasie.
– Zatrzymam się tutaj – zawołała policjantka przez ramię. – W pobliżu jest dworzec autobusowy, kręci się tu sporo ludzi. Może ktoś coś widział.
Nathaly skinęła głową, choć wiedziała, że Jenny i tak tego nie zobaczy. Motor zahamował z krótkim piskiem opon, a za nim pozostał na jezdni jedynie ciemny ślad bieżnika. Dziewczyna zeskoczyła czym prędzej z niewygodnego siedzenia i rozejrzała się nerwowo na boki.
– Od czego zaczniemy? – zapytała. W jej głosie dało się słyszeć pierwsze oznaki paniki.
– Ja sprawdzę u ochrony. Na dworcu jest monitoring, może coś im się nagrało. A ty biegnij popytać ludzi na przystankach.
Nathaly przytaknęła i czym prędzej ruszyła przed siebie.
Goldenrod było istną metropolią. Jak przystało na największe miasto regionu, ruch uliczny praktycznie nigdy się nie zatrzymywał. Najwyżej zmieniał kierunek, wiedziony wskazówkami nieomylnej, miejskiej sygnalizacji. Samochody gnały po jezdni jeden za drugim, ustępując to sunącym po wąskich torach tramwajom, to przechodzącym na zielonym świetle hordom pieszych, to znów sznurowi samochodów pędzącemu z innej strony. Krótko mówiąc, dla Nathaly było tu strasznie. Hałas, pośpiech i jeden, wielki zamęt. Tęskniła do spokojnej, leżącej bardziej na uboczu dzielnicy, w której stało tutejsze Centrum i sala Whitney. Śródmieście napawało ją lękiem. Za dużo działo się tu na raz. Co kilka minut rozlegał się przeraźliwy, wyjący klakson któregoś z aut. Ludzie dosłownie biegali po chodnikach. Niektórzy rozkładali parasole, inni szukali schronienia przed deszczem pod zadaszeniami sklepów lub na przystankach tramwajowych. A padało coraz mocniej. Coraz częściej grzmiało, a przecinane kolejnymi i kolejnymi błyskawicami niebo z całą pewnością nie wróżyło poszukiwaniom Nathaly szczęśliwego zakończenia.
Dziewczyna miotała się od przechodnia do przechodnia, próbując zdobyć choć fragment, choć marny skrawek informacji, który nakierowałby ją na właściwe tory. Mało kto jednak chciał zamienić z nią słowo. Wszyscy spieszyli się, uciekając przed niepogodą i, tak się przynajmniej Nathaly zdawało, przed jej proszącym spojrzeniem. Niektórzy zbywali ją, jak natręta wciskającego ulotki, inni nawet nie odwracali się, kiedy wołała za nimi swoje „przepraszam”.
Wreszcie poczuła, że ma dość. Bezsilność zawładnęła nią w każdym calu. Napięte ramiona opadły, a broda zaczęła drżeć w bezwiednym akcie kapitulacji. Poczuła, jak miękną jej kolana i czym prędzej usiadła na pobliskiej ławce, której czarny plastik zupełnie już zmókł na deszczu. Ciężkie, siekące krople skutecznie zamaskowały łzy, które popłynęły z oczu dziewczyny.
Nathaly nie czuła się przywiązana do Scizora. Nie zdążyła się z nim zżyć, stworzyć więzi, jaka zwykle prędzej czy później rodzi się między Pokemonem a jego trenerem. Nie było między nimi przyjaźni, zaufania, nawet zwykłego tolerowania siebie nawzajem. Nie zbudowała żadnej relacji, kompletnie żadnej. Nawet nie próbowała. I nad tym właśnie płakała. Nad swoją porażką jako trener, jako człowiek. Zawiodła. Zawiodła na całej linii i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Sytuacja Scizora od samego początku, kiedy się poznali, była nieciekawa. A co ona zrobiła, żeby ją poprawić? Nic. Nic, oprócz faszerowania go lekami uspokajającymi i trzymania w Pokeballu całymi dniami. To, że się bała, nie było żadnym usprawiedliwieniem. W chwili, kiedy zdeklarowała się zabrać Scizora, przyjęła na siebie odpowiedzialność. Tak, to bolało ją najbardziej. Była odpowiedzialna za życie innej istoty i odpowiedzialności tej nie udźwignęła. A teraz najgorsze konsekwencje jej tragicznej porażki spadną na Scizora. Tego Nathaly nigdy, przenigdy sobie nie wybaczy.
Zadrżała z zimna, a może od płaczu. Sama nie wiedziała. I szczerze mówiąc, niewiele ją to obchodziło. Nie obchodziło ją, że moknie, że siedzi w czasie burzy na ławce, podczas gdy wszyscy inni w popłochu uciekają przed oberwaniem chmury. Jej zmarznięte palce bezmyślnie plątały aksamitną tasiemkę srebrnego dzwoneczka, który dostała od Quentina. Zaplotła obie dłonie na przemoczonym materiale wstążki i przycisnęła go sobie do ust.
– Proszę… – wyszeptała, niedosłyszalnie wśród szumu ulewnego deszczu. – Jeszcze jedna szansa. Choćby najmniejsza. Proszę.
Dzwonek grał cichuteńko, ilekroć Nathaly poruszyła się choć odrobinę. Jego dźwięk, niespotykanie spokojny i melodyjny, nie wystarczył, by ukoić rozpacz dziewczyny. Siedziała i łkała bezradnie, aż wreszcie dziecięcy krzyk przywrócił ją do realnego świata z mrocznej otchłani bezsilności.
– Ale ja chcę go zobaczyć! No puszczaj, maamooo!
Uparty kilkulatek szarpał rękę matki, wyraźnie chcąc wyrwać się z jej uścisku. Kobieta poprawiła parasol, który wywinął jej się na wietrze na lewą stronę i nerwowo pociągnęła rozkrzyczanego urwisa za sobą.
– Chodź już, bo się przeziębisz – fuknęła.
– Ale ja chcę zobaczyć co było na wieży, to czerwone! Dalej mamo, no chodź!
– Pokemon jakiś. Pokemona nie widziałeś? Uspokój się! I to w tej chwili, słyszysz?!
– Chodźmy tam!
– Nigdzie nie pójdziemy. Chyba, że do domu!
– Co to za wieża? – Nathaly bezpardonowo wcięła się w rozmowę, nie czekając już ani chwili dłużej.
– Radiowa… Główny miejski nadajnik Goldenrod – odparła matka, zaskoczona nagłym atakiem nieznajomej dziewczyny.
Nathaly przetarła oczy, mokre od łez i deszczu, po czym pochyliła się nad kilkulatkiem.
– Co dokładnie tam widziałeś?
– Yyym… Takie czerwone, ze skrzydłami – wyjaśnił chłopiec, jak umiał najdokładniej.
– Proszę mi powiedzieć, gdzie ta wieża? Błagam!
Kobieta przez chwilę patrzyła na Nathaly, zupełnie skołowana, aż wreszcie odparła:
– Dwie ulice dalej, trzecia w lewo. Taki wysoki budynek ze szpikulcem. Widać ją, kiedy wyjdzie się za te wieżowce, o, tutaj – dodała, wskazując kierunek.
Nathaly nie czekała już na nic, tylko pobiegła we wskazaną stronę, mijając coraz mniej licznych i coraz bardziej przemoczonych przechodniów, którzy, jak na złość, ciągle stawali jej na drodze.
Wieża rzeczywiście była wysoka. Kilkanaście oszklonych pięter wieńczyła korona czterech, ogromnych anten satelitarnych, z których każda zwrócona była w innym kierunku. Nad nimi górowała strzelista pika, a na samym jej szczycie migało czerwone światło, doskonale widoczne na tle ciemnoszarych, burzowych chmur. Kilka, a może kilkanaście metrów poniżej światła, rzeczywiście majaczył jakiś ciemny, czerwonawy kształt. To był Scizor. Musiał być. Nathaly nawet nie dopuszczała do świadomości innej opcji.
– Scizor!!! – zawołała na całe gardło.
Ciemna sylwetka przemieściła się na drugą stronę metalowej konstrukcji i zastygła w bezruchu. Stanowczo zbyt wysoko, by Nathaly mogła pomyśleć o użyciu Pokeballa. Musiała jakoś skłonić Scizora do zejścia na ziemię.
Stała w strugach deszczu, szukając sposobu na ściągnięcie Pokemona z radiowej wieży, kiedy nagle usłyszała znajomy głos oficer Jenny. Policjantka była za daleko, by dziewczyna mogła zrozumieć jej krzyki. Grzmoty i ulewa wcale nie ułatwiały sprawy. Jedynym, co Nathaly w miarę rozumiała, było jej własne imię, padające co chwilę z ust przerażonej kobiety. Stała tak, marszcząc brwi i próbując rozszyfrować nerwowe okrzyki, aż do momentu, gdy rozległ się kolejny dźwięk, tym razem o wiele głośniejszy, przypominający dzwonek do drzwi. Nathaly odwróciła głowę i nagle, w jednej przerażającej sekundzie, wszystko stało się jasne.
Zajęta Scizorem, nie zauważyła, że stoi dokładnie w miejscu, gdzie zbiegają się w bliskiej odległości dwa tory tramwajowe. Mało tego, z przeciwnych stron pędzą tuż na nią dwa goldenrodzkie tramwaje, szybkiej miejskiej linii północ-południe. Jeden z motorniczych najwidoczniej ją zauważył, bo dzwonił jak szalony sygnałem ostrzegawczym. Drugi jechał, jak gdyby nigdy nic, mknąc na spotkanie nadchodzącej tragedii.
Nathaly zerwała się czym prędzej, chcąc usunąć się z drogi pędzących pojazdów, ale, ku swojemu przerażeniu, pozostała w miejscu. Nagły ból w lewej nodze szybko zwrócił jej uwagę na powód takiej a nie innej sytuacji. Jej stopa musiała ześlizgnąć się po zmoczonym deszczem, betonowym rancie i teraz tkwiła między betonowym podestem, a jedną z szyn, kompletnie zaklinowana.
– Uciekaj! – wrzasnęła przerażona Jenny.
Motorniczy jednego z tramwajów dzwonił i dzwonił bez ustanku, a drugi chyba wreszcie zorientował się, że coś jest nie w porządku, bo uszy dziewczyny napełnił piszczący dźwięk zaciągniętego hamulca. Wszystko na nic. Nathaly nie mogła uciec.
Zacisnęła zęby. Adrenalina miotała nią na wszystkie strony, każąc za wszelką cenę uwolnić nogę z potrzasku. Bez skutku. Była tak przerażona, że aż pociemniało jej w oczach. Zdawało jej się, że już zaczyna czuć nadchodzący nieuchronnie ból, że już czuje pierwsze jego impulsy, drące na strzępy jej bezbronne nerwy. Faktycznie, czuła impulsy. Ale nie tamte. Jeszcze nie.
Nagły błysk zaćmił jej pole widzenia, a gwałtowna fala elektryczności zaskwierczała w powietrzu, kiedy koszmarnie silna błyskawica uderzyła prosto w sieć trakcyjną nad głową dziewczyny. Trafione piorunem przewody nie wytrzymały przeciążenia i popękały z metalicznym sykiem, odcinając oba pojazdy od źródła zasilania. Tramwaje zwolniły wyraźnie, ale nie na tyle, by którykolwiek z nich zdążył wyhamować. Nathaly krzyknęła przeraźliwie, tylko na tyle mogła sobie pozwolić w całym strachu i bezsilności, jakie miały nad nią władzę. Zobaczyła oficer Jenny, pędzącą ku niej w szaleńczym tempie. Usłyszała jeszcze jeden, ostatni, dźwięk tramwajowego dzwonka. Poczuła brutalne szarpnięcie i paraliżujący ból w lewej nodze. Zamknęła oczy w ostatniej chwili, nim znalazła się w objęciach chłodnej, wibrującej stali.

14 komentarzy:

  1. Opowiadanie pokemon i żywe to aż się serce raduje :) muszę zacząć od początku przygodę z tym arcydziełem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wbrew pozorom trochę tych poke-historii jeszcze żyje. Większość, jak mam wrażenie, na Wattpadzie, ale w wattpadowym świecie się nie obracam, a w blogowym należę już do "weteranów" raczej ;)
      Pozdrawiam gorąco!

      Usuń
    2. Jesli mozesz to podaj jakie namiary na te opowiadania ;) Zastanawialem sie nad stworzeniem swojej wersji opowiadania, ale wydaje mi sie ze mam nadmiar pomyslow i niektore wykluczaja sie wzajemnie :D Ja rowniez pozdrawiam i czekam na wiecej. Musze doglebnie zglebic twoja historie ;) Przepraszam za brak polskich znakow.

      Usuń
    3. Te blogowe (mniej lub bardziej aktywne) znajdziesz pod linkami na blogu po lewej. A te wattpadowe... cóż, wystarczy wejść na Wattpada i wpisać "opowiadanie pokemon". Nie śledzę żadnego z tamtych, więc nie wiem na ile są aktywne, ale sporo ich tam można znaleźć. A jeśli zdecydujesz się zacząć własną historię (do czego gorąco zachęcam!) to koniecznie daj znać, bardzo proszę :) Ja swojego poke-bloga prowadzę już od ponad ośmiu lat i uważam to za wspaniałą przygodę i trening pisania, także szczerze polecam :)

      Usuń
    4. Watch tez nie bardzo mi sie podoba i mysle o stworzeniu blogowego ;) ale licze na jakies wskazowki od doswiadczonej kolezanki :)

      Usuń
    5. Oby nie chodziło o wskazówki na temat szablonu i wyglądu bloga, bo jak widać na załączonym obrazku, projektowania stron nie ogarniam ;D
      PS. Mail wysłany.

      Usuń
    6. W sumie to chodziło mi o prowadzenie historii itp, ale aktualnie zgłębiam twoją historię i chciałbym z tego coś zaczerpnąć :) A jeśli chodzi o szablon no to też by się przydało bo nie mam bladego pojęcia jak robić podkategorie jak bohaterowie itp

      Usuń
    7. Jeśli chodzi o szablon i podstrony, to warto odezwać się do Lusi (z bloga Kronika Daisy) i poprosić o pomoc, bo ona sprawę genialnie ogarnia i umie wytłumaczyć. Mi też sporo pomogła z htmlem i organizacją podstrony z bohaterami. A co do historii, to w trakcie czytania mogę zawsze coś doradzić. A gdyby coś, to po prostu pytaj :)

      Usuń
  2. Achhh i jeszcze jedno. Czy zechcialabys przeslac mi swoja historie w pdf? Razem z Kanto? Moj mail: luk131313@interia.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak tylko siądę przy laptopie ;) Ale ostrzegam - styl odbiega od tego, co na dziś wypracowałam i całość jest strasznie, naprawdę straaasznie długa ;)

      Usuń
  3. czemu zniknal tamten ladny szablon :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo na każdej przeglądarce wyglądał inaczej, niestety. Myślę nad nowym.

      Usuń
  4. Scizor bohaterem! Uratuje biedną Nathaly, swoją drogą jak to czytałem, przypomniała mi się jej relacja z Aerodactylem, który a i owszem lubił walczyć, ale żeby słuchać Nathaly, to, no wiesz.

    W tym rozdziale masz jakieś zapędy sadomasochistyczne. Rzucasz Nathaly pod rozpędzone tramwaje, Sama chcą rozczłonkować i wyciągnąć z niego, no właśnie co, mam kilka myśli XD i nie chcę się nimi dzielić na forum.

    Sporo się u Ciebie dzieję.
    Czuję, że część w Johto jest zupełnie inna - dojrzalsza, to na pewno. Wiele się zmieniło, pojawiły się wątki miłosne, trochę komplikacji, kryminał, czekam jak to się dalej rozwinie. Właściwie czekać nie muszę, wystarczy, że kliknę "nowszy post", kusi :D

    OdpowiedzUsuń