38. Trainer taming tactics

Na płaskim ekranie telewizora migała kolorowa reklama jakiegoś batonika. Nathaly odruchowo zmieniła kanał. Teraz miejsce reklam zajął symbol lokalnej telewizji Cianwood City i zapowiedź dokumentu o tutejszych poławiaczach pereł. Nathaly średnio zwracała uwagę na to, co właśnie leciało w telewizji. Była zajęta przeglądaniem w Pokedexie informacji na temat Pokemonów, których Chuck użył w ich wczorajszym pojedynku. Postanowiła pójść za jego radą i obmyślić naprawdę solidną strategię, którą będzie mogła wykorzystać podczas walki rewanżowej. Mimo to, od czasu do czasu rzucała okiem na ekran, choćby po to, by sprawdzić, która jest godzina. Po obiedzie zamierzała wybrać się na trening na pobliskie klify, a obiad zaczynano tu wydawać kwadrans po dwunastej. Cyfrowy zegar na dole ekranu informował, że dochodziła jedenasta, więc Nathaly spokojnie wróciła do przeglądania Dexa, wolną ręką delikatnie gładząc brzuszek wylegującej się beztrosko Raichu.
– Nathaly, ratuj!
Do pokoju, jak zwykle dzikim pędem i jak zwykle bez ostrzeżenia, wpadła Abby. A wraz z nią wpadła też para jej nieodłącznych towarzyszy: hałas i zamieszanie. Spokojne przedpołudnie, o którym Nathaly marzyła, prysnęło niczym sen jaki złoty.
– Ta, czy ta? Weź mi doradź, bo sama w życiu się nie zdecyduję… – pisnęła dziewczynka z zabawnie cierpiętniczą miną i rzuciła na łóżko przyjaciółki dwie koszulki. – Którą ubrać na dzisiejszą imprezę?
Imprezę? No tak… Trybiki w głowie Nathaly wskoczyły na właściwe miejsce i trenerka zaraz przypomniała sobie, co czeka ją nadchodzącego wieczoru. Jesienny festiwal. Święto Spadających Liści, czy jakoś tak. Obiecała Abby, że na niego pójdą. Zresztą sama też miała ochotę gdzieś wyjść. Zobaczyć, tak dla odmiany, coś wesołego. Ostatnio raczej niewiele wesołości miała okazję oglądać.
– To jak? Którą mam ubrać?
– Nie wiem, Abby. Ubierz którą chcesz. I tak są prawie takie same.
– Ty serio mówisz, czy się nabijasz? Jak to takie same? Przecież to jest kobalt, a to błękit królewski! Kolorów nie rozróżniasz, czy jak?
– Błękit królewski. Aha – mruknęła Nathaly z takim wyrazem twarzy, jakby ta informacja totalnie zrobiła jej dzień. – Myślę, że jakoś się zdecydujesz. Wielkiego wyboru nie masz. Jedna jest niebieska, druga też, a trzecią masz na sobie. Zresztą, nie miałabyś wyboru w ogóle, gdybym wczoraj nie wyprała ci tych królewskich kobaltów i innych błękitów…
Tym razem to Abby wywróciła oczami.
– Oj tam, wielkie mi co. Najwyżej następnym razem to ja zrobię nam pranie i tyle – odparła, wstrząsając ramionami.
– Czekam na ten dzień z utęsknieniem.
– Hej, a może byśmy tak wyskoczyły na miasto? Festiwal zaczyna się dopiero wieczorem. Na pewno zdążę jeszcze kupić sobie coś wystrzałowego.
– Nie.
– Jak to nie? Dlaczego?
– Po prostu. Nie – ucięła krótko Nathaly. – Kasa nam się nie zgadza.
– Jak może się nie zgadzać? Przecież tata wysyła mi kieszonkowe – zaprotestowała piskliwie dziewczynka.
– Racja, wysyła ci je co tydzień. Ale biorąc pod uwagę, że noclegi i wyżywienie we wszystkich Centrach Pokemon i połowie hosteli są dla trenerów bezpłatne, a twoje Pokemony nie mają jakichś szczególnych wymagań żywieniowych i zwykłe Poke-chrupki w zupełności im wystarczą, to wygląda na to, że większość twojego kieszonkowego idzie w żelki.
– Nieprawda – oburzyła się Abby.
– Prawda, prawda. – Nathaly uśmiechnęła się lekko. – To znaczy, do niedawna inwestowałaś jeszcze w hektolitry lodów, ale od kiedy zrobiło się chłodniej i wszystkie budki z lodami pozamykały się po sezonie, już zupełnie przeszłaś na biznes żelkowy.
– Nie znasz się – fuknęła Abby. – Inwestycja w siebie to najlepsza inwestycja.
– Może i tak, ale to raczej nie dotyczy inwestycji w cukrzycę i próchnicę. A po drugie nie sądzę, żeby zwykły uliczny festiwal wymagał nie wiadomo jakiego strojenia się.
– Mówiłam, że się nie znasz! – Abby odsunęła swoje niebiesko-niebieskie koszulki i zamaszyście usadowiła się na łóżku przyjaciółki. – A ja sądzę, że wymaga. Na pewno będzie sporo fajnych facetów. Też powinnaś nad sobą trochę popracować. Kto wie, może uda ci się kogoś poderwać.
– Nie, dzięki. – Nathaly zmarszczyła brwi, mając nadzieję, że Abby słusznie odczyta to jako sygnał ostrzegawczy.
– A co, wolisz cały czas tylko trenować i trenować, zamiast poznać paru ciekawych ludzi? Mówię ci, jesteś na prostej drodze do zostania w przyszłości pracoholiczką.
– Podróżujemy po całym Johto. Co chwilę poznajemy ciekawych ludzi.
– Oj, przecież wiesz, że nie taką znajomość miałam na myśli. A poza tym…
– Abby, cicho!
– Nie cichaj na mnie! Wiesz, że tego nie lubię.
– Nie, serio. Cicho teraz. Chyba coś się stało. Zobacz.
Nathaly złapała pilota i podgłośniła telewizor o kilka kresek. Na ekranie, zamiast lokalnych poławiaczy pereł, pokazała się rudowłosa prezenterka w dopasowanej, popielatej garsonce, z przypiętą na piersi czarną wstążeczką, której widok od razu zaniepokoił Nathaly. 
– Przerywamy program, by podać państwu tragiczną informację z ostatniej chwili – wygłosiła prezenterka z iście grobowym wyrazem twarzy. – Dziś rano Gabriel Kurt, znany w całym Johto i na świecie twórca Pokeballi, został znaleziony martwy w swoim domu w Azalea Town. Z pierwszych ustaleń śledczych wynika, że mistrz Kurt odszedł od nas już kilka dni temu z powodu ataku serca. Istnieją podejrzenia, że stan jego zdrowia pogarszał się już od dłuższego czasu. W ciągu ostatnich kilku tygodni zupełnie wycofał się z życia publicznego, a jego pracownia pozostawała zamknięta. Z powodu śmierci tak znanej i zasłużonej osoby, władze Johto ogłosiły w całym regionie trzydniową żałobę. Wszystkie imprezy rozrywkowe w najbliższych dniach zostaną odwołane, a flagi na ratuszach największych miast będą opuszczone do połowy masztów i przystrojone kirem. Rada miejska Azalea nie potwierdziła jeszcze tej informacji, ale już teraz nieoficjalnie mówi się, że żałoba w rodzinnym mieście Gabriela Kurta zostanie przedłużona do tygodnia.
– No to sobie poszłyśmy na ten festiwal – bąknęła niezadowolona Abby. – To nie fair…
Nathaly zgromiła ją wzrokiem.
– Mnie też jest trochę przykro, ale bez przesady. Ten Kurt chyba faktycznie był dla nich kimś ważnym. Wypada to uszanować, prawda?
– No, niech będzie – odparła dziewczynka z cichym westchnięciem. – Ale co w takim razie będziemy dzisiaj robić?
– Ja zaraz po obiedzie idę na klify. Potrenuję trochę, a kiedy wrócę, to możemy obejrzeć razem jakiś film. Siostra Joy na pewno ma coś na stanie. Pozwolę ci nawet wybrać, niech stracę.
– Super! – Abby rozchmurzyła się w mgnieniu oka. Widać żadna, nawet ogólnokrajowa, żałoba nie była w stanie się jej udzielić na dłużej niż pół minuty. – A mogłabyś po drodze z treningu skombinować jakiś popcorn? I żelki, ma się rozumieć.
– Nie przeginaj, Abby – Nathaly zgromiła ją wzrokiem – nie przeginaj.


***


Wiało. Chłodna bryza szarpała brzydkimi, pożółkłymi, jesiennymi trawami, których pojedyncze, wysokie źdźbła porastały cianwoodzkie klify. Wiatr od morza był tak silny, że aż huczało, kiedy uderzał w strome, skaliste brzegi.
Nathaly taka pogoda w ogóle nie przeszkadzała. Wręcz przeciwnie, szybko odkryła, że huczący wiatr pomaga jej zebrać myśli. Siedziała po turecku kilka metrów od krawędzi klifu, bawiąc się nadwiędniętym źdźbłem, które nieświadomie wplotła sobie między palce. Naprzeciwko – dalej, sporo dalej od niej – niemal w takiej samej pozycji siedział Scizor. Wiatr nieustannie wydobywał z zawieszonego na jego szyi dzwoneczka cichy, kojący dźwięk, który Nathaly jakimś cudem słyszała, pomimo wypełniającego jej uszy huku. 
Ani trenerka, ani Pokemon nie poruszali się. Wyglądali prawie jak dwa posągi, siedzące wśród traw i obserwujące siebie nawzajem. Wreszcie jeden z posągów odwrócił spokojnie głowę, kiedy usłyszał obok siebie znajomy głos.
– Nie miałaś przypadkiem trenować?
– O, cześć Abby. – Nathaly poprawiła się na ziemi, prostując ścierpnięte nogi. – No a co niby robię?
Dziewczynka rozejrzała się uważnie po ziemi, butem odgarnęła na bok niewielki kamień, po czym usiadła obok przyjaciółki.
– Mnie to nie wygląda na trening.
– Nie? A na co ci to w takim razie wygląda?
– Na to, że siedzicie ze Scizorem na tyłkach i obijacie się w najlepsze.
Nathaly zaśmiała się cicho.
– Nawet jeśli, to powinnaś być z tego zadowolona. W końcu jeszcze dziś rano sama straszyłaś mnie pracoholizmem.
– Nie odwracaj Persiana ogonem! – zawołała Abby, robiąc zabawnie rozgniewaną minkę. – Przyszłam tu specjalnie, żeby zobaczyć, jak trenujesz!
– Kiedy ja naprawdę trenuję.
– No to ja już nic z tego twojego treningu nie rozumiem…
– Zaraz ci wyjaśnię.
Nathaly sięgnęła za siebie, gdzie leżał jej odpięty plecak i wyjęła z niego niezbyt grubą książkę.
– Ej, czy to nie jest ta książka, przez którą zmarnowałaś prawie cały rejs Santa Lucią?
– Ta sama. Chociaż wcale nie uważam, żeby był to czas zmarnowany.
– A czy nie powinnaś była jej przypadkiem oddać?
– Chciałam. Ostatniego dnia rejsu poszłam do pokładowej biblioteczki, żeby to zrobić, ale natknęłam się tam na Marcusa Rodelie. A on najwyraźniej mnie rozpoznał, bo podziękował za pomoc w wyjaśnieniu tego całego zamieszania na Wyspie Północnego Wiatru i powiedział, że jeśli chcę, mogę zatrzymać sobie tę książkę.
– Naprawdę? – Zachwycona Abby przysunęła się trochę bliżej, przytulając się do ramienia Nathaly. – Ale super, że udało ci się pogadać z nim osobiście. Też bym tak chciała. A co to w ogóle za książka?
– „Mały Książę” – wyjaśniła Nathaly, pokazując przyjaciółce okładkę. – Tylko mi nie mów, że nie znasz tej historii. To jedna z moich ulubionych. Rodzice czytali mi ją do snu, kiedy byłam mała.
– Coś mi mówi ten tytuł… – mruknęła Abby, zamyślając się na chwilę. – Bardzo możliwe, że mnie też tata ją kiedyś czytał. Ale tak szczerze, to nieważne jaką książkę tata dla mnie wybierał, i tak zawsze zasypiałam najdalej na trzeciej stronie.
Nathaly parsknęła śmiechem.
– Jesteś niemożliwa.
– Do rzeczy. Miałaś mi coś wyjaśnić, o tym twoim treningu.
– Jasne, już. Posłuchaj.
Dziewczyna przez chwilę wertowała kartki, aż wreszcie znalazła fragment tekstu, którego szukała. Niespiesznie nabrała do płuc powietrza, po czym zaczęła czytać na głos:
 
„Wtedy pojawił się Ninetales. 
– Dzień dobry – powiedział Ninetales. 
– Dzień dobry – odpowiedział grzecznie Mały Książę i obejrzał się, ale nic nie dostrzegł. 
– Jestem tutaj – posłyszał głos – pod jabłonią! 
– Ktoś ty? – spytał Mały Książę. – Jesteś bardzo ładny... 
– Jestem Ninetales – odpowiedział Pokemon. 
– Chodź pobawić się ze mną – zaproponował Mały Książę. – Jestem taki smutny... 
– Nie mogę bawić się z tobą – odparł Ninetales. – Nie jestem oswojony. 
– Ach, przepraszam – powiedział Mały Książę. Lecz po namyśle dorzucił: – Co znaczy "oswojony"? 
– Jest to pojęcie zupełnie zapomniane – powiedział Ninetales. – "Oswoić" znaczy "stworzyć więzy". 
– Stworzyć więzy? 
– Oczywiście – powiedział Ninetales. – Teraz jesteś dla mnie tylko małym chłopcem, podobnym do stu tysięcy małych chłopców. Nie potrzebuję ciebie. I ty mnie nie potrzebujesz. Jestem dla ciebie tylko Ninetalesem, podobnym do stu tysięcy innych Ninetalesów. Lecz jeżeli mnie oswoisz, będziemy się nawzajem potrzebować. Będziesz dla mnie jedyny na świecie. I ja będę dla ciebie jedyny na świecie. Życie jest jednostajne. Wszyscy ludzie są do siebie podobni. To mnie trochę nudzi. Lecz jeślibyś mnie oswoił, moje życie nabrałoby blasku. Z daleka będę rozpoznawał twoje kroki - tak różne od innych. Na dźwięk cudzych kroków chowam się pod ziemię. Twoje kroki wywabią mnie z jamy jak dźwięki muzyki.
Ninetales zamilkł i długo przypatrywał się Małemu Księciu. 
– Proszę cię... oswój mnie – powiedział. 
– Bardzo chętnie. A jak się to robi? – spytał Mały Książę. 
– Trzeba być bardzo cierpliwym. Na początku siądziesz w pewnej odległości ode mnie, ot tak, na trawie. Będę spoglądać na ciebie kątem oka, a ty nic nie powiesz. Mowa jest źródłem nieporozumień. Lecz każdego dnia będziesz mógł siadać trochę bliżej i bliżej…
W ten sposób Mały Książę oswoił Ninetalesa.”*
 
– Teraz już chyba rozumiem – powiedziała Abby, kiedy głos Nathaly ucichł, a ona sama delikatnie zamknęła i odłożyła książkę. – Ty chcesz oswoić Scizora.
Dziewczyna powoli pokręciła głową.
– Wręcz przeciwnie – odparła cicho. – Chcę, żeby to on oswoił mnie.
– Och… I jak wam idzie?
– Raczej średnio. Staram się jak mogę, ale w środku ciągle cała dygoczę, kiedy widzę, jak Scizor siedzi naprzeciwko mnie. Ale sama słyszałaś, trzeba być bardzo cierpliwym. Tym razem już nie odpuszczę. Specjalnie nawet usiadłam od strony klifu, żeby nie mieć dokąd uciec, w razie gdyby zdarzyło mi się spanikować.
Abby uchyliła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili coś ją powstrzymało. Przez chwilę wyglądała na bardzo zamyśloną.
– Ty serio myślisz, że to zadziała? Znaczy, no wiesz, w końcu to tylko książka, bajka taka…
– Nie wiem. – Nathaly posmutniała nieco. Albo też się zamyśliła. – Sama już nie wiem, co zadziała. W każdym razie na pewno nie zaszkodzi. A skoro tak, to dlaczego by nie spróbować?

***


– Zawał serca. – Jeny Coldfire poprawiła się na niewygodnym, plastikowym krześle. – Taka przyczyna śmierci figuruje w oficjalnych aktach sprawy Kurta.
Atmosfera w hotelowym pokoju Clair była iście grobowa. Jenny, która przybyła dopiero przed chwilą, jeszcze czując na twarzy wiatr po szaleńczej podróży na swoim motocyklu, referowała pozostałym, co udało jej się dowiedzieć na temat ostatnich wydarzeń w Azalea. Miasteczko nie było już tak spokojne jak zwykle. Co jakiś czas to tu, to tam odzywały się żałobne dzwony, a syreny alarmowe wyły tym częściej, im więcej jednostek policji patrolowało tutejsze ulice. Piękna, kwitnąca mieścina była dziś smutna i zewsząd okryta żałobną czernią.
Generał Smith siedział pochylony, stukając splecionymi dłońmi o brodę.
– A nieoficjalnie? – zapytał mrukliwie.
– Nieoficjalnie… udało mi się dotrzeć do wyników pierwszej sekcji zwłok Kurta, którą przeprowadzał jakiś młody patolog. Podobno to była jego pierwsza sprawa. I chyba ostatnia. Ledwie złożył raport do prokuratora, od razu go zwolniono, czy przeniesiono. A sekcję powtórzono i tym razem zajął się tym ktoś bardziej… doświadczony – powiedziała Jenny, kładąc wyraźny nacisk na ostatnie słowo. – W każdym razie udało mi się rzucić okiem na tamte papiery, zanim zniknęły w niewyjaśnionych okolicznościach. Wynikało z nich, że u Kurta znaleziono liczne, podgojone ślady fizycznego znęcania się, głównie w okolicy głowy, pleców i stóp. Bezpośrednią przyczyną śmierci faktycznie mógł być atak serca, ale wcześniej ktoś długo i porządnie go przetresował.
Smith pokręcił głową z wyraźną odrazą.
– Śmierdzące gnoje – warknął spod splecionych dłoni, po czym zaklął ciężko. Naprawdę nie myślał, że Team Rocket posunie się aż tak daleko. – Kto prowadzi sprawę?
Policjantka spojrzała na niego wymownie.
– Prokurator Uppertone.
– To było do przewidzenia – włączył się do rozmowy Pryce. – Jeśli Uppertone się tym zajmuje, Kurt umarłby na zawał nawet, gdyby znaleziono go bez głowy.
Smith i Jenny zgodzili się z nim w milczącym geście. Wszyscy troje doskonale znali prokuratora Uppertone’a i wiedzieli, że w tym co robił nie miał sobie równych. A robił rzeczy paskudne i takie, które nikomu innemu z całą pewnością by się nie udały. Miał swoje sposoby, by wybronić od kary nawet największe szumowiny. Dzięki jego kontaktom i umiejętnościom, niejeden przestępca, który swoimi przekrętami spokojnie zapracował sobie już na dożywocie, opuszczał salę sądową uniewinniony i oczyszczony z zarzutów. Był przy tym tak sprytny i ostrożny, że chociaż trzy czwarte johtowskiego wymiaru sprawiedliwości doskonale wiedziało o jego brudnych powiązaniach, to tak naprawdę nikt nic na niego nie mógł znaleźć.
– Czyli jesteśmy w czarnej dupie – podsumował Pryce, nie przebierając w słowach. – Kurt nie żyje. Akcja skończona. Nic więcej tu już nie zdziałamy. Możemy się pakować i wracać do domów.
– Nie do końca. – Clair wstała czym prędzej i szybkim krokiem weszła na środek, między pozostałą trójkę. – Morty mówił, że śmierć Kurta to dopiero początek, a najgorsze jeszcze przed nami.
– Morty tak mówił? – zapytała z przekąsem oficer Jenny. – A tak konkretnie, to gdzie on teraz jest?
– Wrócił do Ecruteak. Powiedział, że musi się z… czymś skontaktować.
– Świetnie – westchnęła policjantka, kręcąc głową z dezaprobatą.
– Jenny, czego ty od niego chcesz, co? – Clair założyła ręce, wyraźnie zirytowana. – Przecież on też próbował pomóc Kurtowi. Tak samo, jak my wszyscy. To nie jego wina, że nie zdążyliśmy. Przecież nie był w stanie zrobić nic więcej. Na pewno, gdyby tylko mógł cofnąć czas…
– Zaraz! – zawołała niespodziewanie Jenny i tym razem to ona zerwała się z krzesła. – A co, gdybyśmy faktycznie to zrobili?
– Ale co? – Pryce popatrzył na nią, zupełnie nie rozumiejąc, o czym mówi. Pozostali, zresztą, też nie wyglądali, jakby rozumieli.
– Cofniemy czas. Ktoś z nas cofnie się w czasie i zapobiegnie porwaniu Kurta.
Generał Smith spojrzał na kobietę bez przekonania.
– Jenny, bez urazy, ale dobrze się czujesz?
– Wiesz, że szanuję ciebie i twoje osiągnięcia, Josephie, ale słowo daję, mógłbyś czasem zwracać większą uwagę na informacje, które na pierwszy rzut oka wydają się mało istotne. Rozumiem, że łączenie faktów to raczej domena policji, nie wojska, no ale… – Jenny westchnęła głębiej, po czym zaczęła tłumaczyć swój plan: – Pamiętasz, jak Morty opowiadał nam o swoich medytacjach? Podczas kilku sesji udało mu się mentalnie połączyć z umysłem Celebiego. Morty wspominał potem, że Celebi przekazał mu informacje o swoich zdolnościach. Ten Pokemon potrafi podróżować w czasie i zdarzało się, że przenosił ze sobą też ludzi. Oczywiście jego talent ma swoje ograniczenia, ale myślę, że będziemy w stanie go wykorzystać.
– Chcesz użyć Celebiego jako wehikuł czasu – powiedział powoli Pryce. Zamyślił się. Im dłużej jednak o tym myślał, tym bardziej wierzył, że coś takiego faktycznie mogłoby zadziałać.
– Zdajesz sobie sprawę, że to niebezpieczne? – Smith popatrzył na niebieskowłosą kobietę z poważnym wyrazem twarzy. – Igranie z mocami, którymi dysponują legendarne Pokemony, to nie przelewki.
– Wiem. Dlatego zgłaszam się do tej misji na ochotnika.
W pokoju zapadła cisza. Plan wydawał się karkołomny, ale też dawał cień nadziei. To naprawdę mogło się udać. Potrzebowaliby co prawda niewyobrażalnego szczęścia, wręcz cudu, ale skoro uratowanie Kurta wciąż nie było niemożliwe…
– Niech każdy ma prawo wyrazić swoje zdanie. Głosujmy – powiedział w końcu Pryce, przerywając milczenie. – Ja jestem za.
– Moje zdanie już znacie. – Jenny skinęła głową. – Josephie?
Generał Smith przez chwilę nie odzywał się wcale, patrząc w podłogę. Wreszcie podniósł wzrok i oświadczył:
– Ufam ci, Jenny. Zrób, co w twojej mocy. Tylko… uważaj na siebie.
Policjantka raz jeszcze skinęła głową, po czym wszyscy troje popatrzyli wyczekująco na Clair.
Smocza liderka rozłożyła ręce, po czym zawołała z wściekłością:
– Czy wyście wszyscy powariowali?! Jenny, może i Kurt nie żyje, wiem, to straszne, ale my ciągle mamy problemy! To nie koniec, na pewno nie. Jak możecie podejmować taką decyzję i nawet nie zapytać Morty’ego o zdanie?! Gdyby nie on, nawet nie wiedzielibyście, że coś takiego jest w ogóle możliwe. Przecież mieliśmy wspólnie o wszystkim decydować.
Jenny Coldfire zmarszczyła groźnie brwi i podeszła bliżej, stając z Clair twarzą w twarz.
– Decydować razem, tak? – wycedziła przez zęby. – Pamiętasz Nathaly, tę dziewczynę, której szukaliście? Jest niemal w wieku mojego syna. Przez Morty’ego i jego… metody zdobywania informacji prawie wylądowała w szpitalu. Czy wtedy twój Morty zapytał o zdanie mnie?
Clair zacisnęła zęby, a Jenny odwróciła się z zaciętą miną i ruszyła w stronę drzwi.
– Jeśli tak ci zależy na jego opinii, to zadzwoń do niego, albo jedź za nim do Ecruteak. Ja idę ratować Kurta i ani ty, ani Morty, nawet nie próbujcie mnie powstrzymać.


***

– Cześć! Co robisz?
Nathaly drgnęła lekko i momentalnie otworzyła oczy jak szeroko, prostując obolałe od nieruchomego siedzenia plecy. Musiała dać sobie kilka sekund na skojarzenie gdzie jest i co się tak właściwie dzieje. Szybko przypomniało jej się, że przecież zaraz po śniadaniu wyszła ze Scizorem na klify. Przychodziła tu codziennie od niemal tygodnia, ale dziś pogoda była wyjątkowo niesprzyjająca. Co prawda jeszcze nie padało, jednak brzydkie, deszczowe chmury wisiały tak nisko, jakby za chwilę miały urwać się z nieba i spaść na ziemię zimną, jesienną ulewą. Nathaly myślała o tym, żeby już wracać, ale że zrobiło jej się trochę chłodno, wyjęła z plecaka koc, owinęła się nim i… No tak, przyjemne ciepełko polarowego koca musiało sprawić, że przysnęła na chwilę.
– Ojej, przestraszyłam cię? Przepraszam, nie chciałam.
Miła twarz młodej kobiety, którą Nathaly zobaczyła za sobą, rzeczywiście nie wyglądała na coś, co mogłoby kogokolwiek przestraszyć. Szybko pozbierała się po chwilowym odlocie i wstała z miejsca, by przywitać nieznajomą.
– Nic się nie stało. Po prostu trochę odpłynęłam, to wszystko.
– Każdemu się czasem zdarza. – Kobieta uśmiechnęła się uprzejmie, mrużąc niesamowicie duże, jasne, brązowe oczy. – Jestem Leila. Mieszkam tu niedaleko, za miastem. Często przychodzę na klify szukać Pokemonów. Widziałam cię już parę razy, jak siedzisz ze swoim Scizorem i patrzycie na siebie, i strasznie mnie to zaciekawiło. Dlatego postanowiłam cię w końcu o to zapytać. Wybacz, jeśli jestem zbyt wścibska, czy coś.
Tym razem to Nathaly uśmiechnęła się przyjaźnie.
– Nic nie szkodzi. To nie żadna tajemnica – odparła. – Nie spodziewałam się tylko, że mój trening może kogoś aż tak zaciekawić. Przychodzimy tu ze Scizorem, bo… jak by to ująć… chyba nie do końca jesteśmy dla siebie stworzeni. Ale sprawy potoczyły się tak, a nie inaczej, no i teraz jestem jego trenerką, więc musimy jakoś przepracować tę trudną relację. A to miejsce wydawało mi się całkiem dobre dla kogoś, kto szuka… hmm… wyciszenia, tak to nazwijmy.
– Więc chcesz mi powiedzieć, że siedzisz tu po kilka godzin dziennie, w tym zimnie i wietrze, żeby znaleźć wspólny język ze swoim Pokemonem?
– Wiem, pewnie to głupie…
– Głupie?! – Leila dosłownie wstrzeliła się Nathaly w zdanie. Doskoczyła do niej i z rozrzewnieniem ujęła obie jej dłonie. – Dziewczyno, to niesamowite! Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo przywracasz mi wiarę w ludzi.
Nathaly, w rzeczy samej, nie miała pojęcia. Tak samo, jak pojęcia nie miała, skąd u kobiety ten nagły atak wzruszenia. Lekko wystraszona, cofnęła się o krok. Widząc jej niepewność, Leila najwyraźniej poczuła się w obowiązku wyjaśnić swoje zachowanie, bo od razu odchrząknęła cicho, jakby chcąc samą siebie przywołać do porządku i zaczęła mówić:
– Bo widzisz, ja tu przychodzę szukać Pokemonów, ale wcale nie tych dzikich. Szukam tych, które ktoś porzucił.
– Jak to, porzucił? – Nathaly zmarszczyła brwi na sam dźwięk tego nieładnego słowa. Nie mieściło jej się w głowie, jak można celowo porzucić własnego Pokemona.
– Widać, że musisz być bardzo nietutejsza, skoro nic o tym nie słyszałaś. Na północny zachód od miasta znajduje się strefa safari. Co prawda czynna jest tylko latem, ale przez pozostałą część roku ktoś musi zająć się, powiedzmy łagodnie, skutkami jej działalności. Wiesz mniej więcej, na czym polega safari, prawda?
– Mniej więcej – przytaknęła Nathaly. – Płaci się za wstęp, żeby złapać dla siebie jakiegoś Pokemona, którego trudno spotkać na wolności.
– Coś w tym stylu – zgodziła się z nią Leila. – Tyle, że w strefie safari żyją nie tylko te rzadkie okazy, ale i całkiem zwyczajne Pokemony, które równie dobrze można spotkać wszędzie indziej. To taki jakby rezerwat, z możliwością sezonowego odławiania. Niestety, nikt nie ma stuprocentowego wpływu na to, jacy trenerzy biorą w tym odławianiu udział. To znaczy, jest jakaś tam wstępna selekcja, ale co komu w głowie siedzi, tego nikt nie jest w stanie tak do końca przewidzieć. Dlatego zdarza się, że taki czy inny delikwent nagle, po kilku miesiącach, uświadomi sobie, że złapany na safari Stantler, albo inna Rattata, to jednak nie jest szczyt jego marzeń. A wtedy przychodzi tu w nocy, wypuszcza takie biedaczysko i tyle o nim słyszeli. A biedaczysko włóczy się po okolicy, na pół dzikie, na pół oswojone, bo stado to już raczej nie przyjmie go z powrotem. Za bardzo przeszło zapachem człowieka. I właśnie takich Pokemonów szukam ja. Prowadzę przy strefie safari małe schronisko dla porzuconych biedaków, które nie potrafią już wrócić do życia na łonie natury.
Nathaly westchnęła głęboko.
– O rany. Ludzie potrafią być tacy brutalni. Aż nie wiem co powiedzieć.
– Nic nie musisz mówić. – Leila zaśmiała się dźwięcznie. – Widzę, że masz dobre serducho, a mnie takie serducho bardzo by się teraz przydało. Bo chociaż cel szczytny, nie mam wielu chętnych do pomocy. Schronisko ciągle szuka wolontariuszy, którzy pomogliby w opiece nad Pokemonami. Więc jeśli planujesz zostać w mieście jeszcze chociaż kilka dni, to bardzo, bardzo serdecznie cię zapraszam.
– Jasne! Oczywiście, że przyjdę! – Trenerka ożywiła się na samą myśl, że będzie mogła pomóc porzuconym Pokemonom. – I to jeszcze dzisiaj. Daj mi tylko z godzinkę albo dwie. Zostawiłam w Centrum resztę Pokemonów, no i czeka tam na mnie przyjaciółka. Zresztą ona też na pewno chętnie się przyłączy.
– Znakomicie! – Leila aż klasnęła w dłonie z radości. – Każda para rąk jest u nas na wagę złota. Będziemy na was czekać.

______

*na podstawie: Antoine de Saint Exupery, "Mały Książę", tekst zmieniony; oryginał zaczerpnięty z: http://biblioteka.kijowski.pl/st_exupery%20%20antoine%20de/polski/21.htm

1 komentarz:

  1. Mały Książę w wersji pokemonowej, ciekawe, choć ja nigdy fanem tej książki nie byłem, ale wiem, że wiele osób ja lubi.

    Tak intensywny trening Nathaly że Scizorem jest ciekawy, czyżby zamierzała go użyć w walce rewanżowej? Na szczęście jest już kolejny rozdział, to lecę czytać

    OdpowiedzUsuń