Siemanko!
Kogo znudziły już narodowe koronaferie? Jeśli nie macie co robić i nudzicie się w domu, służę pomocą - zapraszam do lektury! No i oczywiście trzymajcie się zdrowo!
Pozdrówki :)
.............................................................................
Schronisko, o
którym mówiła Leila, faktycznie było małe. Zdecydowanie za małe, jak na liczbę
Pokemonów, którą starało się pomieścić. Drewniane szopy, budki i baraki, choć
nad wyraz skromne, wyglądały jednak na zadbane i dobrze zachowane. Dość duża
zagroda pełniąca funkcję wybiegu dla przebywających tu stworków była
zadaszona do niemal jednej trzeciej swojej długości, a co najmniej połowa
zadaszenia wyglądała, jakby przetrwała deszcz meteorytów – dosłownie łata na
łacie. Przy szerokim i długim na dobre pięć metrów korycie, pasło się kilka
Taurosów w różnym wieku, od sędziwych byków, których bujne grzywy zdobił już
lekki szron siwizny, po małe, rozbrykane cielaki. Pomiędzy nimi plątały się
trzy czy cztery Miltanki, żując siano i pomrukując z cicha. W wykopanej nieco
dalej sadzawce pluskały się dwa żółte Psyducki, a przy brzegu różowa i pękata
Blissey niańczyła grupkę rozkrzyczanych pokemonowych maluchów.
Nathaly patrzyła na to wszystko, idąc wraz
z Abby i Raichu wzdłuż wysokiego, zabezpieczonego siatką ogrodzenia. Była w
szoku, jak wiele porzuconych Pokemonów znalazło tu schronienie. Na samym tylko
wybiegu naliczyła ich niemal pięćdziesiąt, nie wspominając już o tych, które
kryły się po wszystkich szopkach i szopeczkach. A z pewnością tam też było ich niemało.
Dziewczyny dotarły
do głównego budynku schroniska. Przypominałby on mały dworek, gdyby tylko
właściciele zainwestowali w niego więcej czasu, pracy i pieniędzy. Nathaly
domyślała się jednak, że na żadną z tych inwestycji nie mogli sobie pozwolić,
mając pod opieką tak liczną gromadę skrzywdzonych przez los Pokemonów. Mimo to
domek prezentował się pięknie. Był całkiem spory, otynkowany na biało i
zachwycający misternie rzeźbionymi, drewnianymi okiennicami. Na jednym z
parapetów wylegiwał się drzemiący Meowth, zupełnie nic sobie nie robiąc z
ujadającego tuż pod oknem, chudego i trochę wyliniałego Growlithe'a. Było tu tak… domowo.
Czuło się rodzinną atmosferę, choć Nathaly ciągle miała gdzieś z tyłu głowy
przeświadczenie, że przecież to schronisko, a nie wesołe rodzinne ranczo.
Leila powitała je
w drzwiach domu, machając im z entuzjazmem i uśmiechając się szeroko.
– Jesteście! Tak
się cieszę – powiedziała, wpuszczając dziewczyny do środka. – Dawno nie
mieliśmy żadnych nowych wolontariuszy. Pokemony nie mogą się już doczekać, żeby
was poznać.
Jakby na
potwierdzenie tych słów, zza drzwi po prawej stronie wyprysnęło stadko
maluchów, otaczając i obskakując Abby ze wszystkich stron. Dziewczynka w jednej
chwili klęknęła na podłodze, miziana istnym gradem puchatych łapek. Teddiursy, Pichu
i Igglybuffy szybko wyczuły w niej partnerkę do zabawy, a mały Snubbull z
wiecznie nadąsaną miną bezpardonowo wdrapał się jej na ramię i zaczął lekko
podgryzać jedno z uszu dziewczynki, ciamkając przy tym zabawnie.
– Tu jest super! –
zapiszczała Abby, rozpływając się z rozkoszy. – Mogę z nimi zostać? Proooszę!
Leila zaśmiała się
melodyjnie.
– Maluchy
potrzebują zabawy – odparła. – Zazwyczaj trudno nam znaleźć na to czas, ale
skoro już tak dobrze ci idzie, to nie krępuj się. A my chodźmy dalej – zwróciła
się do Nathaly. – Pokażę ci resztę schroniska.
– Masz piękny dom
– pochwaliła Nathaly, kiedy mijały kolejne pomieszczenia. Z każdego z nich
wyglądało po kilka ciekawskich łebków. Gdziekolwiek by się tu nie zajrzało,
Pokemony były poupychane niemal w każdym kącie.
– Dziękuję. –
Leila obdarzyła ją ciepłym uśmiechem. – Odziedziczyłam go po rodzicach.
Mieszkałyśmy tu razem z siostrą, ale od kiedy ona się wyprowadziła, zaczęła mi
doskwierać samotność. Właśnie wtedy narodził się pomysł na założenie
schroniska.
– Trzeba ci
przyznać, że to był świetny pomysł. Nigdy nie przypuszczałabym, że znajdzie się
aż tylu podłych trenerów, którzy gotowi są ot tak porzucić swojego Pokemona.
Dobrze, że ty się nimi zajęłaś.
Leila, choć ciągle
się uśmiechała, posmutniała nieco.
– Wiem. To takie
przykre, że coś, co tobie i mnie nie mieści się w głowie, dla niektórych jest
jak machnięcie ręką. Czasami, kiedy pomyślę sobie, że jest ktoś, dla kogo te
biedactwa nic nie znaczą…
Jej głos załamał
się lekko, ale szybko potrząsnęła głową, odpędzając wzbierającą falę smutku, bo
zza okna dobiegł właśnie czyjś krzyk, nawołujący ją po imieniu.
– Oho, chyba na
zewnątrz mają jakiś problem. Lepiej chodźmy to sprawdzić.
Leila wskazała
Nathaly drogę do bocznego wyjścia, prowadzącego prosto na teren zagrody, wprost
pod połatane zadaszenie. A kiedy już wyszły na zewnątrz, od razu zorientowały
się, gdzie tkwiło źródło owego problemu. Z jednej z drewnianych szopek
dochodziły nerwowe krzyki, gniewne pobekiwanie i podejrzany syk, jakby ktoś
uszkodził sieć elektryczną. Zdążyły minąć może ze dwie lub trzy minuty, zanim
drzwi szopki otworzyły się ze zgrzytem, a ze środka wypadła dwójka młodych
mężczyzn, zapewne też wolontariuszy, zdyszanych i potarganych, jak gdyby mieli
za sobą konfrontację z wściekłym Ursaringiem.
– Leila, no weź
coś zrób z tym małym narwańcem – wyzipiał błagalnie jeden z wolontariuszy. Miał
na sobie niebieski, roboczy kombinezon, naznaczony plamami z błota i
rozmoczonej karmy. Spomiędzy potarganych, czarnych włosów, wystawało kilka
poskręcanych źdźbeł siana. – Już trzeci
raz próbujemy do niego podejść i nic. Albo kopie, albo gryzie, albo razi
prądem.
– Znowu to samo? –
Leila westchnęła ciężko, bezradnie kręcąc głową. – Chłopcy, bardzo mi przykro,
ale nic wam na to nie poradzę. Wiecie, że ma charakterek. Może jeśli na jakiś
czas zostawicie go w spokoju, pozwoli się wreszcie dotknąć.
– Na jakiś czas? –
Drugi z mężczyzn otarł pot ze zmarszczonego czoła. Był niski, krępy, i pomimo
trwającej jesieni, mocno opalony. – On ma w te swoje kłaki wplątane chyba z
siedem patyków. Wszystkie ostre jak diabli. Jeśli od razu tego nie wyciągniemy,
może się pokaleczyć. A wtedy, to już w ogóle nie damy sobie z nim rady...
Nathaly
przysłuchiwała się ich rozmowie coraz bardziej zaciekawiona. Ci dwaj wyglądali
co najmniej jakby bili się na gołe pięści z Machampem. Nie mogła się oprzeć
pokusie, żeby sprawdzić, co to za uparty stwór ich tak urządził. Ostrożnie
podeszła bliżej szopki i zajrzała przez uchylone drzwi. Na niewysokiej,
porozwalanej na wszystkie strony stercie siana leżała potargana owieczka, z
obrażoną miną przeżuwając kilka słomek w niebieskim pyszczku. Nathaly
uśmiechnęła się półgębkiem i wyjęła Pokedex.
– Mareep, Pokemon
elektryczny. Przechowuje energię elektryczną w porastającej jego ciało wełnie.
Im więcej energii uda mu się w niej zmagazynować, tym bardziej nastroszona się
staje. Mareepy z reguły unikają walki i mają łagodne usposobienie.
– Ale nie ten,
niestety – dodała Leila, wzdychając po raz kolejny.
Nathaly odwróciła
się i zobaczyła, że kobieta stoi tuż za nią, opierając się bokiem o drewnianą
ścianę szopki.
– O tego malucha
tyle hałasu?
Leila
potwierdziła, kiwając lekko głową.
– Mareep jest u
nas od kilku tygodni. Ciężki przypadek. Nie przepada za innymi Pokemonami. Jest
o nie strasznie zazdrosny. No i nie lubi, kiedy się go dotyka. Możesz sobie
wyobrazić, jaki to duży problem w przypadku Pokemona, którego wełna wymaga
stałej pielęgnacji. Ostatnio jest z nim coraz gorzej. Poprosiłam nawet o pomoc
moją siostrę. Trochę się na tym zna, ale niestety dotrze tu dopiero jutro.
– Hmm… – Nathaly
zamyśliła się na chwilę. – Mogę spróbować? – zapytała w końcu.
Leila rozłożyła
dłonie na znak, że daje jej wolną rękę.
Nathaly odetchnęła
spokojnie i weszła do szopki. Za sobą usłyszała cichy głos jednego z mężczyzn,
który z rozbawieniem oznajmiał, że stawia dwie dychy na to, że za chwilę wyleci
stamtąd naładowana jak dynamo przy jego rowerze. Nie przejęła się tym ani
trochę.
– Więc ktoś tu nie
lubi być dotykany, co? – powiedziała pewnie, ale łagodnie.
Mareep spojrzał na
nią bez szczególnego zainteresowania. Nie drgnął nawet, kiedy zaczęła
energicznie pocierać dłonie o legginsy na wysokości ud.
– Zobaczmy teraz…
– mruknęła do siebie, przyklękając obok Pokemona i ostrożnie wyciągając ku
niemu ręce.
Owieczka podniosła
głowę, kiedy pomiędzy dłońmi trenerki a jej wełną przeskoczyło kilka drobnych
impulsów. Wyglądała na zaskoczoną, ale nie niezadowoloną. Nie minęło kilka
sekund, a rozluźniła się zupełnie i przymknęła oczy, oddając się delikatnym
pieszczotom dziewczyny.
Nathaly była
bardzo ostrożna. Przez chwilę pogmerała w puszystej wełnie, wyciągając z niej
połamany kijek, po czym cofnęła dłonie, nie chcąc przesadzić z kontaktem, jak
na pierwszy raz.
– I już. Bez tego
będzie ci znacznie wygodniej – dodała, odsuwając się od Mareepa z patyczkiem w
ręku.
– A niech mnie.
Nawet jej nie popieścił – wymamrotał jeden z mężczyzn. Drugi, ten opalony,
zagwizdał ze zdumienia.
– No proszę. Masz
podejście. – Leila również nie kryła zaskoczenia.
– Taka mała
sztuczka. – Nathaly zachichotała krótko. – Bawimy się tak czasem z Raichu.
Elektryczne Pokemony lubią dotyk naelektryzowanych dłoni. To dla nich jak
łaskotanie.
– Że też sami na
to nie wpadliśmy. – Leila pokręciła głową z niedowierzaniem.
Nathaly podrapała
się po policzku, robiąc skromną minę.
– Najprostsze
rozwiązania czasami są najlepsze.
– Na to wygląda.
Dobra robota. W porządku, pora wracać do pracy. A ty – kobieta odwróciła się,
wymierzając palec w jednego z wolontariuszy – wisisz mi dwie dychy.
***
Już od samego rana
Nathaly i Abby ciężko pracowały. Podczas kiedy ta pierwsza skrupulatnie
czyściła boksy większych Pokemonów i wymieniała im podściółkę, jej młodsza
koleżanka karmiła, kąpała i tuliła rozbrykane pokemoniątka. Maluszki tak bardzo
polubiły towarzystwo Abby, że nie wypuściły jej nawet, kiedy przyszła pora na
popołudniową drzemkę. Skończyło się na tym, że zasnęli wszyscy razem w wielkim,
wiklinowym koszu, stojącym w salonie Leili, tuż obok kanapy.
Nathaly nie bała
się pracy fizycznej. Gdy była młodsza, często pomagała tacie w obowiązkach
gajowego, albo mamie w ogrodzie. Nie przeszkadzał jej ani pot na czole, ani
brud na rękach. I dobrze, bo tak się złożyło, że tego popołudnia dorobiła się
jednego i drugiego. Kiedy jednak skończyła, a było to krótko przed piętnastą,
boksy Taurosów i legowiska Miltanków aż lśniły czystością. Raichu także
pomagała jak umiała, co nie było łatwe z Mareepem chodzącym za nimi krok w
krok. Owieczka upodobała sobie sztuczkę z naelektryzowanymi dłońmi do tego
stopnia, że uparcie dreptała za Nathaly, co jakiś czas domagając się pieszczot,
przy pomocy cichego pobekiwania. Dziewczyna parę razy uległa, bo w sumie
głaskanie puszystej, kremowo-białej wełny było nawet całkiem przyjemne. No i
sam Mareep też wydawał się wcale sympatyczny, pomimo wszystkich fochów i
kaprysów, które miewał. O wiele trudniej miała Raichu, która płaciła za
sympatię Mareepa do swojej trenerki obolałym ogonem. Kiedy tylko Nathaly
poprosiła o coś swoją podopieczną, za coś jej podziękowała, albo po prostu
zwyczajnie się do niej uśmiechnęła, zazdrosny Mareep, niby to przypadkiem,
nadeptywał twardym kopytkiem na koniec jej ogona, albo złośliwie go podgryzał.
Raichu ze wszystkich sił starała się być dla niego miła i tolerancyjna, ale z
każdą taką akcją coraz trudniej jej to przychodziło.
Wreszcie, kiedy
robota była skończona, Nathaly usiadła na drewnianym korycie, zdejmując grube
rękawice i ocierając pot z czoła. Właśnie wtedy ktoś zaszedł ją od tyłu.
Początkowo myślała, że to jedna z wolontariuszek, w końcu nie miała jeszcze okazji
poznać wszystkich, którzy tu pomagali. Kiedy jednak Nathaly lepiej się
przyjrzała, dostrzegła pewne podobieństwo. Kobieta owa miała, podobnie jak
Leila, duże oczy i włosy w kolorze wypłowiałego brązu. Była od niej odrobinę
niższa, z twarzy nieco poważniejsza, ale mimo to wyglądała na młodszą od swojej
siostry o parę lat. Nathaly trochę to zdziwiło. Leila wspominała, że są
bliźniaczkami, więc spodziewała się raczej, że będą niemal identyczne.
Widocznie jednak się pomyliła.
– To ty jesteś tą
dziewczyną, która ogarnęła sytuację z Mareepem? – zapytała kobieta.
Przynajmniej głos miała prawie taki sam jak Leila. Prawie.
– Nathaly –
przedstawiła się trenerka, przytakując. – A ty musisz być siostrą Leili?
– Jasmine – ona
również się przedstawiła. – Podobno trenujesz Pokemony? Powiedz, masz może w
swojej drużynie typ ognisty?
– W tej chwili –
Nathaly popatrzyła na nią zaintrygowana – mam przy sobie jednego. Dlaczego
pytasz?
Jasmine
uśmiechnęła się, jednak był to uśmiech bardziej poważny, niż wesoły.
– Doskonale –
powiedziała zdecydowanie. – W takim razie proponuję ci walkę. Teraz, jeden na
jeden.
– Nie ma problemu
– ucieszyła się Nathaly. Nie było jednak tego po niej widać. Była zwyczajnie
zbyt zmęczona po całodziennym sprzątaniu, żeby teraz jeszcze kipieć entuzjazmem
na myśl o pojedynku. Chociaż tak naprawdę bardzo chciała tej walki.
– Świetnie.
Wyjdźmy na łąkę za zagrodą. Nie chcę zniszczyć Leili całego wybiegu.
Kiedy już dotarły
na miejsce i ustawiły się w pewnej odległości naprzeciw siebie, Nathaly
zapytała:
– Dlaczego zależy
ci na tym, żebym użyła akurat Pokemona ognistego?
– To proste. –
Jasmine wzdrygnęła ramionami. – Bo sama zamierzam użyć stalowego. Lubię
wyzwania.
Nathaly nie pytała
już o nic więcej, tylko rzuciła przed siebie Pokeball Cyndaquila. Stworek zmaterializował
się z cichym piskiem, przeciągając się energicznie i odpalając płomienie na
grzbiecie. Był ostatnio w świetnej formie, co niezmiernie cieszyło jego
trenerkę. Jasmine zmierzyła go wzrokiem, po czym sama również sięgnęła po
Pokeball.
Ledwie nim rzuciła,
ziemia zadrżała pod ciężarem tego, co wydostało się ze środka. Nathaly od razu
zrozumiała, dlaczego jej przeciwniczka nie chciała walczyć w zagrodzie.
Wielki, ponad dziesięciometrowy, stalowy wąż, który pojawił się przed nią,
rycząc skrzekliwie, mógłby zupełnym przypadkiem zrównać z ziemią połowę
schroniska. Dziewczyna wiedziała już, że nie zanosi się na łatwą walkę.
– To ja
zaproponowałam pojedynek, więc wypada, żebym pozwoliła ci zaatakować jako
pierwszej – oznajmiła spokojnie Jasmine.
Nathaly postanowiła
zacząć mecz od szybkiego sprawdzenia, co na temat tego giganta ma do
powiedzenia Pokedex.
– Steelix, Pokemon
stalowy, wyższa forma Onixa. Ciało żyjącego głęboko pod ziemią Steelixa przez
długi czas podlegało wpływowi wysokiej temperatury i ciśnienia, przez co stało
się twardsze od najtwardszego znanego na świecie metalu.
– No dobrze,
Cyndaquil – zawołała Nathaly zdecydowanym głosem – to będzie ciężki przeciwnik,
dosłownie i w przenośni. Ale jestem pewna, że ty też dasz z siebie wszystko.
Zaczynajmy. Szybki Atak!
Cyndaquil pisnął
cicho, po czym ruszył do walki. Jaśniejący ślad, który za sobą zostawiał,
błysnął najpierw z lewej, potem z prawej, aż wreszcie z przodu, tuż przed samą
paszczą Steelixa. Wszystko na nic. Stalowy olbrzym bez problemu uniknął każdej
z prób, nie łapiąc nawet drobnej zadyszki.
– Zdajesz sobie
sprawę, że ataki typu normalnego, to średni pomysł przeciwko nam, prawda? –
Jasmine zmarszczyła brwi, jakby chciała wzrokiem skarcić swoją przeciwniczkę za
tę nieroztropną decyzję. – Steelix nie jest na nie zbyt podatny.
Nathaly zacisnęła
wargi, mocno niezadowolona z obrotu spraw. Była świadoma, że normalnym atakiem
nie zdziała zbyt wiele, ale liczyła na jego szybkość. Była przekonana, że coś
tak wielkiego jak Steelix, nie może być zbyt zwinne. Teraz jednak
wiedziała już, jak bardzo się pomyliła. Wiedziała też, że nie ma do czynienia z
pierwszą lepszą trenerką. Ta Jasmine musiała naprawdę znać się na rzeczy, skoro
potrafiła tak dobrze wyćwiczyć swojego Pokemona.
– Zresztą, nie
mnie się tym przejmować. – Jasmine wstrząsnęła lekko ramionami. – Steelix,
pokaż im, jak to się powinno robić. Stalowa Głowa!
Blado-srebrny
blask otoczył łeb wielkiego Pokemona, kiedy ten rzucił się do ataku. Cyndaquil
bez problemu zerwał się do uniku. Nie umknął jednak daleko, bo wielki ogon
rywala skutecznie zagrodził mu drogę. Koniec końców, biedny Cyndaquil najpierw
odbił się od zimnej stali steelixowego ogona, a potem runął na ziemię, uderzony
jego masywną głową.
– Trzymasz się? –
zapytała Nathaly z niepokojem.
Stworek
przytaknął, z wysiłkiem zbierając się po bolesnym upadku. Jasmine nie dała mu
jednak długo odpocząć.
– Żelazny Ogon!
– Kontruj! Żar! –
wrzasnęła czym prędzej Nathaly!
Cyndaquil usłuchał
jej polecenia i wystrzelił z pyszczka strumień ognistych kulek, które w
porównaniu z nadciągającym ogonem przeciwnika wydawały się śmiesznie małe i
zupełnie bezużyteczne. W rzeczywistości okazały się jednak bardzo użyteczne, bo
Steelix, choć wielokrotnie większy i silniejszy, nie był w stanie wytrzymać
skoncentrowanego, ognistego ostrzału, skierowanego w sam czubek jego ogona.
Zaryczał skrzekliwie i wycofał się, nie zdoławszy dokończyć ataku.
– Czyli jednak ten
maluszek jest w stanie coś z siebie wykrzesać. – Jasmine uśmiechnęła się z
zadowoleniem. Chyba faktycznie lubiła wyzwania.
– I to więcej, niż
ci się wydaje. Dalej Cyndaquil, Krąg Ognia!
– Stalowa Głowa!
Pomarańczowy blask
pędzącego, ogniowego dysku zderzył się ze srebrzystą poświatą stalowego ruchu.
Oba ataki siłowały się, a Pokemony przepychały to w jedną, to w drugą stronę,
aż wreszcie jednocześnie odskoczyły w tył, łapiąc głęboki oddech. Nathaly nie
zamierzała jednak poprzestawać na remisie.
– Jeszcze raz! –
krzyknęła twardo.
Stworek otoczył
się płomieniami i po raz drugi popędził wprost na przeciwnika. Tym razem jednak
Jasmine nie kontrowała.
– Pod ziemię! –
zawołała, stawiając na unik.
Steelix nie
zmarnował ani sekundy. Z szybkością i zwinnością, jakiej nie powstydziłby się
nawet mały Pichu, schował się w wydrążonym przez siebie tunelu. Cyndaquil
zatrzymał się i rozejrzał bezradnie na wszystkie strony.
– Uważaj, jest już
blisko! – ostrzegła go Nathaly.
Pokemon, choć
faktycznie uważał, do granic możliwości wyostrzając wszystkie swoje zmysły, nie
był w stanie przewidzieć, w którym miejscu Steelix wyłoni się spod ziemi.
Wszystko dookoła drżało coraz mocniej i mocniej. Gigantyczny stwór równie
dobrze mógł wyskoczyć za nim, przed nim, albo dokładnie pod. Na nieszczęście
dla Cyndaquila, wybrał to ostatnie. Podopieczny Nathaly po raz kolejny został odrzucony
na bok, lądując w hałdzie świeżo przekopanej ziemi, która wydostała się na
zewnątrz razem ze Steelixem.
– Co za siła… Ten
Pokemon nie tylko robi z nami co chce, ale do tego demoluje wszystko wokół –
powiedział do siebie Nathaly, gorączkowo szukając skutecznej strategii na
pokonanie stalowego giganta.
To nie tak, że
Steelixa nie ruszały ich ogniste ataki. Był na nie widocznie podatny, a mimo to
potrafił atakować i bronić się skutecznie. Nathaly coraz bardziej ciekawiło,
kim musiała być Jasmine i co musiała potrafić, aby tak efektywnie rozwinąć jego
potencjał.
– Pora kończyć –
zawołała Jasmine, nie wkładając w to zbyt wielu emocji. W ogóle w temacie
emocji wydawała się raczej powściągliwa. Zupełne przeciwieństwo swojej siostry.
– Złap go i porządnie ściśnij!
Steelix podpełzł
do Cyndaquila niczym wąż dusiciel i oplótł go swym koszmarnie twardym
cielskiem. Nathaly nie miała zbyt wiele czasu na reakcję.
– Krąg Ognia,
szybko!
Cyndaquil nie
zdążył nawet wygrzebać się z piachu. Zresztą nie zamierzał marnować na to
cennych sekund, jakie pozostały mu na wyprowadzenie kontry. Zaczął wirować w
miejscu, otaczając się płomieniem niczym ognistą tarczą. Nie wystarczyło to
jednak, by zniechęcić przeciwnika. Steelix, choć z widocznym grymasem bólu na
wielkim pysku, zacisnął się wokół niego jak tylko mógł najmocniej.
Cyndaquilowi
szybko zabrakło miejsca by wirować. Zaraz potem zabrakło mu też oddechu. Mimo
to nie ustępował, ciągle podtrzymując płomienie na grzbiecie. Jasmine wyglądała
na pozytywnie zaskoczoną jego determinacją, jednak nie zamierzała dawać mu
taryfy ulgowej.
– Mocniej –
rzuciła zdecydowanie.
Nathaly wrzasnęła.
Brutalna prawda była jednak taka, że poza bezradnymi wrzaskami niewiele mogła
zrobić. Jeśli Steelix wytrzyma temperaturę płomienia Cyndaquila jeszcze chwilę
dłużej, to naprawdę będzie koniec.
Stalowy wąż
poskrzekiwał i zgrzytał zębiskami, ale nie ustępował. A płomień Cyndaquila
stawał się słabszy i słabszy z każdym kolejnym ułamkiem sekundy. Nathaly miała
przerażające wrażenie, że za chwilę zgaśnie zupełnie. I wszystko na to
wskazywało. Do czasu.
Steelix zawył
boleśnie, kiedy, zupełnie niespodziewanie, rozległ się donośny huk, a z małego,
ściśniętego ciałka Cyndaquila eksplodowała pomarańczowa masa płomieni, które
zdawały się tak gęste i niemal namacalne, niczym najprawdziwsza lawa.
– Dość! –
krzyknęła przestraszona Nathaly.
Czym prędzej
ruszyła na pole walki i przeskakując stalowy ogon wielkiego Pokemona, dotarła
na miejsce w samą porę, by złapać nieprzytomnego Cyndaquila, który osunął się
na ziemię, wypuszczony z morderczego, żelaznego uścisku. Stworek oddychał
szybko i płytko. Na tyle płytko, że dziewczyna miała realne podstawy, by
obawiać się o jego zdrowie.
– Cyndaquil, co ci
jest? – zapytała roztrzęsiona.
– To mi wyglądało
na Erupcję – powiedziała Jasmine. Nathaly poczuła, że kobieta pochyla się nad
nią i jej podopiecznym. – Ten atak faktycznie miał prawo wyczerpać twojego
Cyndaquila, ale nie aż do tego stopnia. Chyba rzeczywiście coś jest nie w
porządku. Lepiej zabierzmy go do Leili, ona na pewno coś…
Jasmine nie
dokończyła zdania, bo nagle i ją i Nathaly oślepił kolejny błysk. Tym razem
jednak obyło się bez huku, a miejsce pomarańczowej łuny zajął przyjemny, biały
blask. Nathaly poczuła, jak ciało Cyndaquila rośnie i wydłuża się w jej ramionach.
A chwilę później poczuła też, jak wilgotny język stworka łaskocze ją delikatnie
po policzku.
Blask zniknął.
– Quilava. No
proszę – zaśmiała się cicho Jasmine. – Teraz już wiemy, co było nie w porządku.
W takim razie chyba możemy odwołać alarm.
Nathaly poczuła
ulgę. Do tego stopnia, że nawet nie potrafiła porządnie ucieszyć się z ewolucji
Cyndaquila. Pewnie była po prostu zbyt zaskoczona. Quilava raz jeszcze polizał
ją po policzku i wtulił zgrabny łebek w jej szyję.
– Cieszę się, że
nic ci nie jest – szepnęła do niego dziewczyna.
– A ja –
powiedziała Jasmine, stojąc za jej plecami, oparta o swojego Steelixa – cieszę
się, że wyzwałam was na pojedynek. Cyndaquil był godnym przeciwnikiem. Mam
nadzieję, że jeszcze kiedyś skrzyżujemy Pokeballe. Jesteś mocną trenerką.
– Ty też – odparła
Nathaly.
Odetchnęła
spokojnie i wpatrzyła się w oczka Quilavy, które spoglądały na nią z radością i
uczuciem. Chciała jeszcze o coś zapytać, ale kiedy znów się odwróciła, Jasmine
już tam nie było. Odpuściła więc i pogłaskała Quilavę po głowie, dziękując mu, że po raz
kolejny dał z siebie wszystko.
***
– Ogromnie wam
dziękuję za pomoc!
Leila ze
wszystkich sił uścisnęła Abby, a zaraz potem Nathaly. Dziewczyny zostały w
schronisku do późna, ale po wieczornym karmieniu Pokemonów przyszła pora wracać
do miasta. Leila wiedziała już, że to ich ostatnia wizyta. Dwa dni, które
zostały do rewanżowego pojedynku z Chuckiem, Nathaly zamierzała spędzić na
intensywnych treningach i dopracowywaniu strategii. Leila potrafiła to
zrozumieć. Zresztą i tak już wiele zawdzięczała swoim nowym znajomym. Boksy
Pokemonów od dawna nie były tak czyste, a schroniskowe maluchy zostały
przez Abby wymiziane i wybawione na najbliższe pół roku.
Nathaly
uśmiechnęła się szczerze. Bardzo lubiła pomagać ludziom, którzy tej pomocy
potrzebowali. A Pokemonom chyba jeszcze bardziej. To pomyślawszy, spojrzała na
Mareepa, którego strapiony pyszczek wychylał się zza grubej żerdzi ogrodzenia.
Musiał czuć się okropnie. Przez te dwa dni zdążył już bardzo polubić Nathaly,
oczywiście z wzajemnością. A teraz pewnie myślał, że znów ktoś chce go
zostawić, porzucić, po raz kolejny. Nathaly, jednak, wcale nie chciała go
zostawiać. Wręcz przeciwnie! Po prostu… trochę głupio jej było zapytać.
– Cała przyjemność
po naszej stronie. Cieszę się, że mogłyśmy pomóc – powiedziała. Przez chwilę
pokręciła się w miejscu, świdrując czubkami trampków w zbitym piasku, aż
wreszcie zebrała się na odwagę. – A tak z ciekawości, co zrobicie z Mareepem?
– To zależy, czy
wreszcie zechce z nami współpracować. A dlaczego pytasz?
– No bo,
pomyślałam sobie… – Nathaly wierciła się i kręciła, jakby coś ją mocno
swędziało, ale wstyd jej było się podrapać. – Pomyślałam, że w końcu to jest
schronisko, więc może mogłabym go… no wiesz, adoptować?
– Adoptować,
powiadasz? – Leila zrobiła głęboki, ciężki wdech i z poważną miną przetarła
usta dłonią. – Mówiąc szczerze, procedura adopcyjna jest u nas bardzo
skomplikowana i potrafi się ciągnąć tygodniami. Poza tym już obiecałam Jasmine,
że będzie mogła go zatrzymać.
– Och… – Nathaly
westchnęła, z pokorą przyjmując tę odpowiedź. Mimo wszystko, spochmurniała.
Prawdę mówiąc, zupełnie nie spodziewała się, że Leila może jej odmówić.
Kobieta jeszcze
przez chwilę wpatrywała się poważnie w jej oczy, aż wreszcie nie wytrzymała i
wybuchnęła gromkim śmiechem.
– O rany… ale
miałaś minę – wybąkała pomiędzy kolejnymi napadami rechotania. – Ty serio
uwierzyłaś, że ci nie pozwolę? Od samego początku wiedziałam, że go weźmiesz.
Od kiedy tylko wlazłaś do tej szopy. Przecież, jak do tej pory, tylko tobie
udało się okiełznać jego charakterek. Zabieraj go i to szybko – dokończyła,
przecierając załzawione od śmiechu oczy.
Nathaly w
pierwszej chwili chciała się zezłościć na Leilę za ten dowcip, ale naprawdę nie
potrafiła. Widać Leila po prostu już taka była. Do bólu bezpośrednia, lubiąca
trochę pożartować z tego i owego, ale przede wszystkim na wskroś dobra i pełna
współczucia dla tych biednych, porzuconych istot.
Mareep wypadł zza
ogrodzenia w radosnych podskokach i od razu zaczął łasić się do kolan swojej
nowej opiekunki, strzelając z napuszonej wełny drobnymi, elektrycznymi iskrami.
Zaraz też, niby przypadkiem, odepchnął na bok niczego niespodziewającą się
Raichu, która stała sobie spokojnie, jak zwykle, u boku Nathaly. Dziewczyna
pokręciła głową, po czym wzięła rozbrykaną owieczkę na ręce.
– Tak, też się
cieszę, że od teraz jesteśmy drużyną – powiedziała przyjaznym, ale
kategorycznym tonem. – Ale to się tyczy nie tylko mnie i ciebie, ale też
wszystkich pozostałych Pokemonów. Z czasem, kiedy poznacie się lepiej, na pewno
się polubicie. Ale na razie – tu spojrzała porozumiewawczo na lekko obrażoną
Raichu – nie życzę sobie żadnych scen zazdrości, bo naprawdę, nie masz do niej najmniejszych powodów. Jasne, maluchu?
Mareep pokiwał
łebkiem, nieco bez przekonania.
– No nic, jakoś to
sobie rozpracujemy – odetchnęła w końcu Nathaly, z pobłażliwym wyrazem twarzy
odkładając go z powrotem na ziemię.
Leila uśmiechnęła
się na to wszystko.
– Dokładnie tak,
jak mówiła Jasmine – powiedziała. – Pokemony z takim usposobieniem potrzebują
trenera cierpliwego i stanowczego, ale pełnego empatii. Nadasz się idealnie.
Nathaly również
odpowiedziała uśmiechem.
– Właśnie,
Jasmine. Co z nią? Nie widziałam jej od czasu naszego dzisiejszego pojedynku.
– Musiała pilnie wracać
do Olivine – wyjaśniła Leila. – Cała moja siostra. Przez chwilę na tyłku
spokojnie nie usiedzi. Ciągle tylko jakieś pilne, nagłe sprawy, albo coś
ważnego do załatwienia.
– Szkoda… Miałam
nadzieję, że podyskutujemy jeszcze trochę o naszych ulubionych strategiach.
Jasmine doskonale walczy. Widać, że zna się na rzeczy.
– No raczej!
Inaczej chyba nie nadawałaby się na liderkę, prawda?
– Liderkę? – Oczy
Nathaly mimowolnie urosły do rozmiaru Pokeballi.
– No, tak. Jasmine
jest liderką sali typu stalowego w Olivine City. Nie mówiła ci?
Oniemiała z
zaskoczenia Nathaly zdołała jedynie pokręcić głową.
– No jasne, że nie
mówiła. – Leila zaśmiała się po raz kolejny. – To było do przewidzenia. Cała
ona…
Bardzo się cieszę, że dodałaś nową notkę. Podoba mi się też nowy wygląd bloga. Tylko, jeśli można, mam małą prośbę - mogłabyś z powrotem dodać linki?
OdpowiedzUsuńNo wiem, właśnie wczoraj zmieniałam zakładki wieczorem, ale chyba coś źle kliknęłam (prawdopodobnie, bo przyznam, że już padałam na twarz...) i ani zmiany się nie zapisały, ani odnośniki w spisie treści nie działają. Naprawię to jak tylko znajdę chwilę, bo mi też wygodniej jest mieć linki na głównej - łatwiej śledzić nowości na zaprzyjaźnionych blogach.
UsuńPozdrawiam!
Nathaly trochę nie ma ostatnio szczęścia, najpierw dostała od Chucka, teraz od Jasmine. Coś ostatnio jest aż nadto rozproszona, ale może taki jej urok. Porażki sprawiają, że jest silniejsza. W końcu ma teraz przeuroczego Quilave.
OdpowiedzUsuńZ Mareepem było do przewidzenia, aż dziwne, że Abby nie wyrwała się z pomysłem adopcji skoro tak zasypia. No nic czekam na kolejny rozdział.
Pozdrawiam i Wesołych świąt ��
Cześć!
OdpowiedzUsuńMiło, że się odezwałeś. Co do "Małego Księcia" , dla mnie też nie jest to jakaś ukochana pozycja, ale trzeba przyznać, że książka ma klimat. No i kilka złotych cytatów oczywiście. A co do Abby, no cóż, ja raczej nie odważyłabym się oddać jej pod opiekę kolejnego Pokemona, tym bardziej ze schroniska :D Ale na pocieszenie zaspoileruję brzydko, że i ona w końcu odkryje swoje powołanie ;)
Tobie również życzę wszystkiego co najlepsze no i może, żeby zajączek przyniósł Ci trochę pokemonowej weny. Bo mi, słowo daję, mógłby przynieść trochę więcej czasu, bo już tak niewiele mi brakuje do dokończenia rozdziału, a nie ma kiedy nad tym usiąść...
Tobie życzę dużo weny, bo czekam z niecierpliwością na ten rewanż.
UsuńA ja może coś niebawem skubnę :P może XD
Biedna Raichu. Trafił się jej "rywal" niczym Chicorita dla Pikachu tylko ten "celowo" nie atakuje... Niestety przez te "przypadki" ogon Raichu może bardzo ucierpieć. No i mamy Quilavę. Teraz szanse Nath w ligowych potyczkach wzrosły.
OdpowiedzUsuńTak poza rozdziałem to jak sprawy się mają u młodej mamy? Malec daje już trochę pospać?
Co do mnie to wciąż coś piszę ale nie wiem kiedy wrócę do aktywnego blogowania. Nie chodzi tylko o czas ale i fakt, że teraz mam pomysły na tak wiele rzeczy, że trudno mi się skupić na jednej... biedny Office jest zawalony różnymi strzepkami opowieści, różnej treści...
He he, już nie takiej młodej ;P toż 8 czerwca roczek nam pyknie! Taa, dogadujemy się jako tako. Ostatnio wyczaiłam, w którym spożywczaku można kupić słodycze z pokemonowy i tatuażami, także młody już rozpoznaje, na której rączce ma Pikachu, a na której Rattatę. Krótko mówiąc - trening w toku.
UsuńA jeśli chodzi o pisanie, doskonale Cię rozumiem. Też mi ostatnio pomysł wpadł na nowe opowiadanie, ale nawet do tego bloga nie mam kiedy usiąść. A za cztery dni strzeli mu okrągła rocznica, więc wypadałoby chociaż rozdział wstawić. A tu jeszcze pracę nową trzeba sobie znaleźć.. Ech, co tu dużo mówić, dorosłość bywa do bani.
Pozdrawiam, mam nadzieję, że nadal o mnie pamiętasz :) Wracam by nadrobić opowieści o Nath i Abby. I rany co tutaj się dzieje :) Powodzenia i dużo weny :)
OdpowiedzUsuńOczywiście, że pamiętam! Tylko żałuję, że Twój blog zniknął w "niewyjaśnionych" okolicznościach. Może kiedyś powróci? 😉
UsuńRównież pozdrawiam!
Tak zniknął z powodu bardzo podobnego do twojego :) Jestem szczęśliwym rodzicem i wpadłem w wir pracy i opiekuńczości :)
UsuńI tak wróci, ale w innej odsłonie, właśnie pracuję nad własnym światem pokemon, gdyż ten obecny wydaje mi się bardzo zagmatwany (mega ewolucję, jakieś gigantamaxy to nie dla mnie). Kończę projekty regionów i zabieram się za kompletowanie pokedexu. (Jeśli jest ktoś chętny zapraszam do pomocy) Chciałbym wprowadzić coś nowego do naszych opowiadań i wykreować własny świat na własnych zasadach.
Nathaly czytałem wcześniejsze komentarze czy chcesz zakończyć pisanie na Johto? Obym się mylił ;)
Wir opiekuńczości brzmi dla mnie dość złowieszczo, zwłaszcza w kontekście tych wszystkich doświadczeń jako rodzica 😅
UsuńW zupełności się z Tobą zgadzam. Te wszystkoie nowe wynalazki, megaewolucje, gigantamaxy (w ten temat to się nawet zagłębiać nie będę...) odbierają Pokemonom czar naszego dzieciństwa. Ale tak to już jest, że my jesteśmy pokoleniem wychowanym na oryginalnych seriach anime i gier, więc nowości działają na nas jak, nie przymierzając, smartfony na naszych dziadków 😜
Czy kończę po Johto? Szczerze, tak. Ale przy obecnym tempie jednego rozdziału na dwa miesiące, to spokojnie potrwa to jeszcze z pięć lat 😉 Podomykam wszystkie wątki, wyjaśnię co niewyjaśnione i pożegnam moje postaci w mam nadzieję godny sposób. Chyba już powoli wypada, w końcu za rok stuknie mi 30-stka, a bloga prowadzę już ponad jedną trzecią życia...
Jak zwykle świetny rozdział. Mogę prosić o pdf z rozdziałami sprzed "Onetowej czystki"? Siostra dała się wkręcić w uniwersum pokemonów i zapytała o jakieś dobre opowiadanie w tym uniwersum, więc od razu pomyślałem o Tobie. Mój mail: drzewke@gmail.com
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa. Pdf za chwilkę wyślę, chociaż ostrzegam, że dawno to już było i styl, interpunkcja i narracja tamtych rozdziałów pozostawiają wiele do życzenia (nie żeby teraz było jakoś wielce wybitnie, ale no cóż... ;)
UsuńPozdrawiam!
Cześć. Twoje opowiadanie czytam od dłuższego czasu i bardzo mi sie ono podoba. Też jestem z pokolenia co pamięta szał na pokemony. O ile masz jeszcze pdf z tym starym opowiadaniem z Kanto to chętnie je bym przeczytała. Pokemony oglądałam do seri XY. A potem jak zobaczyłam Sun and Moon to juz mnie nie przekonało do siebie.
OdpowiedzUsuńTo i tak ambitnie oglądałaś ;) Ja wymiękłam już w połowie Black and White. Potem to już tylko śledziłam na Bulbapedii mniej więcej jakie nowości się w anime pojawiały. Ale historia straciła dla mnie urok - czułam, że za mało w niej odniesień do oryginalnych serii, no i to ciągłe zerowanie expa i kasowanie pamięci i wieczna młodość głównego bohatera... Chociaż, o dziwo, najnowsze serie mają w sieci dość dobre opinie. Serio, do mnie to nie trafia.
UsuńNo nic, pdf-a właśnie wysyłam. I ostrzegam, że tamto opowiadanie trzyma troszkę inną konwencję, bardziej "optymistyczną", no i troszkę inny styl. W końcu jakiś postęp przez te dziesięć lat musiał nastąpić (mam nadzieję ;P).
Dzięki za pdfa. Fakt jedyne co denerwuje to że ciągle Ash i Pikachu są głównymi bohaterami.
UsuńMój mejl aspitia6666@gmail.com
OdpowiedzUsuńHejka:)
OdpowiedzUsuńBardzo fajne i ciekawe opowiadanie pokemon:D
Chciałabym cię zaprosić na swojego ficzka o pokemonach:)
https://nedianieznaneobliczeprzyjazni.blogspot.com/2020/12/prolog.html?m=1