Zanim przejdziemy do rozdziału...
Był piątek. Słoneczny, zapewne. Dokładnie nie pamiętam, ale w końcu to druga połowa maja. Powoli opadały u mnie emocje maturalne, a te związane z wyborem kierunku studiów rosły nieproporcjonalnie szybko. No i właśnie wytedy, pogrywając w ulubionego pbf-a o tematyce Pokemon, stwierdziłam, że trzeba jakoś odreagować...
To było dokładnie dziesięć lat temu, co do dnia. Tak, tak Moi Drodzy, dzisiaj mija bite dziesięć lat, odkąd zaczęłam prowadzić bloga z tym opowiadaniem. W tym miejscu chciałabym sobie po cichu pogratulować, choć może trochę nieskromnie to zabrzmi, ale zwyczajnie nie znam drugiego pokemonowego fanficka, który przetrwałby w odmętach internetów w stanie aktywnym przez tak długi czas. Minione dziesięć lat to dla mnie ponad 150 rozdziałów czystej przyjemności pisania. Statystycznie wypada więc jakiś jeden rozdział co trzy/cztery tygodnie - całkiem nieźle jak na mnie ;) I choć może to trochę głupie i dziecinne, ale cieszę się, że dałam się wciągnąć.
Z ogłoszeń bieżących - zakładka "Bohaterowie" powoli się pisze. Nathaly i Abby skończone, Sam w trakcie, Ben do zrobienia.
A teraz - przyjemności :)
Z ogłoszeń bieżących - zakładka "Bohaterowie" powoli się pisze. Nathaly i Abby skończone, Sam w trakcie, Ben do zrobienia.
A teraz - przyjemności :)
***
– Poprosili mnie o pomoc.
Celebi i Mew opierali się o ramę otwartego okna, jednego z wielu tworzących oszkloną kopułę nad salą Bugsy’ego. Pokemony spoglądały w dół, wodząc wzrokiem za kręcącym się wewnątrz chłopakiem. Młody lider chodził to tu, to tam, przeciskając się między krzewami i grabiąc opadające z drzew, brzydkie, brunatne liście. Wyglądał przy tym jak cień samego siebie, na co Celebi patrzył z ogromnym bólem serca. Westchnął boleśnie, po czym mówił dalej:
– Miałbym cofnąć w czasie tę policjantkę, żeby mogła zmienić przeszłość i ocalić mistrza Kurta.
Mew na chwilę oderwał wzrok od Bugsy’ego i skierował go na towarzysza, przyglądając mu się z niemałym zaskoczeniem wypisanym na mordce.
– Byłbyś w stanie zrobić coś takiego? – zapytał.
Celebi odpowiedział na jego spojrzenie swoim własnym, poważnym i głębokim.
– To nie byłby pierwszy raz, przecież sam o tym wiesz – odparł.
– Pytanie tylko, czy wolno ci aż tak ingerować w bieg wydarzeń. To duża odpowiedzialność.
– To nie tak. Jeśli zgodziłbym się im pomóc, byłbym jak… autobus.
– Autobus? – zdziwił się Mew.
– Wybacz, nie znalazłem lepszego porównania. Ale tak, można powiedzieć, że byłbym jak autobus. Bo widzisz, czas jest jak wielka autostrada, którą usypujemy z piasku – wyjaśnił Celebi. – I tak samo jak na prawdziwej autostradzie, tu też są skrzyżowania, rozjazdy i węzły, czyli miejsca, w których można z tej autostrady zjechać. Miejsca, które są w stanie coś zmienić. Ja nazywam je pętlami czasu. Moja moc jest w gruncie rzeczy zupełnie nieskomplikowana. Ja po prostu wiem, jak dostać się na autostradę czasu i na której pętli należy zjechać, żeby znaleźć się w odpowiednim jego punkcie. A że czasami zabieram ze sobą pasażerów, to chyba autobus jest dość dobrym porównaniem.
– Być może – przytaknął Mew, powoli zaczynając rozumieć, co drugi z Pokemonów miał na myśli. – A jak się to ma do twojej odpowiedzialności?
Celebi przez chwilę zastanowił się, jak najłatwiej wytłumaczyć całą sprawę.
– Wyobraź sobie, że do autobusu wsiada pewien złodziej. Jedzie autostradą, aż dociera do całkiem bogatego domu, przed którym wysiada. Złodziej włamuje się do domu i odjeżdża. Czy właściciel tego domu może mieć pretensje do kierowcy autobusu? Przecież nigdy nie wiadomo, kogo się wiezie. Cała moja odpowiedzialność polega na tym, żeby odpowiednio ocenić intencje moich, nazwijmy ich, pasażerów. Reszta odpowiedzialności, wyborów i decyzji leży już tylko po ich stronie. A ci tutaj wydają się mieć dobre intencje.
Przez chwilę żaden ze stworków nie odezwał się. Oba wróciły do obserwowania młodego lidera przy pracy. Aż wreszcie Mew przyszła do głowy pewna myśl.
– A czy przypadkiem nie jest tak, że nie ma znaczenia, jakie intencje mają ci, których przenosisz w czasie? Przecież jeśli zrobią coś, czego nie powinni, zawsze możesz cofnąć się raz jeszcze i naprawić ten błąd.
– To byłoby całkiem proste, prawda? – Celebi uśmiechnął się lekko. – Nie zapominaj jednak, że autostrada czasu nie jest asfaltowa, a usypana z piasku. Za każdym razem, kiedy skręcam w którąś z pętli, rozdeptuję i zamazuję sobie ślad. Owszem, mogę cofnąć się w to samo miejsce raz, ewentualnie, jeśli bardzo się skupię, dwa razy. Ale potem koniec. Droga zostaje przerwana i wszystko, co działo się od tamtego momentu wstecz, wszystkie wcześniejsze pętle są poza moim zasięgiem.
– Może to i dobrze. – Mew westchnął cicho. – Chyba lepiej dla wszystkich, żeby żadne stworzenie nie miało władzy ciągłego zmieniania przyszłości.
– Nie da się zmienić przyszłości – poprawił go natychmiast Celebi. – Nie można zmienić czegoś, co nie istnieje. Możesz zmienić teraźniejszość. Przyszłość to abstrakcja. Autostrada czasu zawsze kończy się tu i teraz.
– Ale przecież nie raz wspominałeś, że widziałeś, czym grożą pewne wydarzenia. Widziałeś, co się stanie.
– Widziałem, co może się stać – powiedział z naciskiem zielony stworek. – Owszem, można zobaczyć wizje przyszłości, ale to będą tylko wizje. Nawet jeśli większość z nich będzie bardzo prawdopodobna, niemal pewna. To wciąż tylko wizje. Dlatego nigdy nie można przenieść się w przyszłość. Bo ona po prostu jeszcze się nie wydarzyła.
– Bardzo to skomplikowane. – Mew uniósł się w powietrzu i przeciągnął się, rozprostowując ścierpnięte łapki. – Ale mimo wszystko dziękuję, że mi o tym opowiedziałeś. Nie powiedziałeś tylko jednego. Co postanowiłeś? Pomożesz im?
– Bugsy mówi, że powinienem.
– To jasne. Bugsy chce za wszelką cenę ratować przyjaciela. Pytanie, czy ty podzielasz jego zdanie?
Celebi długo milczał. Śledził wzrokiem grabie Bugsy’ego, miarowo szurające po wyschniętych liściach to w przód, to w tył, to w przód, to w tył…
– Wiem, że gdyby ich plan się powiódł, większości z nas wyszło by to na dobre. Jednak ta pętla… Ten moment, do którego musielibyśmy się cofnąć, żeby coś zmienić… Nie jestem pewien, czy Jenny temu podoła. To będzie dla niej bardzo trudne. Koszmarnie trudne. Jednak… myślę, że mimo wszystko warto zaryzykować.
***
Czy była gotowa?
Nathaly patrzyła w dal, w chłodne, falujące morze, rozciągające się od podnóża klifu, na którym stała, aż po zakryty mgłą niezliczonych kilometrów brzeg po drugiej stronie Zatoki Wirów. Było coraz zimniej. Choć Johto słynęło raczej z umiarkowanego klimatu i nie licząc północnych krańców regionu, próżno tu było wypatrywać metrowych zasp, natura nieuchronnie dążyła do powitania zimy. A przecież był dopiero początek listopada…
Ostatnie dwa dni Nathaly niemal w całości poświęciła na trening. Abby trochę się nawet dąsała, że przyjaciółka w ogóle nie ma dla niej czasu, ale w końcu chyba do niej dotarło, że tak trzeba. Nie ma postępu bez poświęceń. Zresztą, wkrótce będą miały dla siebie całe mnóstwo czasu, bo jeśli tym razem walka zakończy się dla Nathaly pomyślnie, czeka je kolejna morska podróż. I tym razem nie będzie to kipiąca luksusem Santa Lucia, a zwykły, pasażerski prom. Zapewne brudny i zapewne przeładowany. I na dziewięćdziesiąt dziewięć procent niezachęcający do opuszczania swojej kajuty.
Nathaly nie myślała jednak na zapas o tym, co zrobi po walce. Bardziej skupiała się na tym, co powinna zrobić w czasie jej trwania. A ten temat, akurat, przeanalizowała na wszystkie możliwe sposoby. Poprzedni mecz z Chuckiem rozebrała dosłownie na czynniki pierwsze i to ze cztery razy. Wypisała sobie wszystko, co poszło nie tak, wszystkie błędy, które popełniła. Zastanowiła się nad najmocniejszymi posunięciami lidera i solidnie główkowała, jak sobie z nimi poradzić. Na podstawie strategii Chucka, zbudowała swoją własną, dostosowaną do niej i wychodzącą jej naprzeciw. To Nathaly już umiała, w końcu wiele się nauczyła od początku swojej trenerskiej kariery. Porozmawiała z Pokemonami, które zamierzała wybrać podczas walki, każdemu z osobna tłumacząc co i jak zamierza osiągnąć. Nie wiedziała, jaki rodzaj pojedynku zaproponuje Chuck. Jeden na jeden? Trzy na trzy? A może walka podwójna? Cokolwiek by to nie było, Nathaly wzięła to pod uwagę i ułożyła stosowny plan do każdej ewentualności, jaka tylko przyszła jej do głowy. Wzięła sobie do serca i zastosowała się do słów lidera, żeby dobrze wykorzystać czas przed pojedynkiem. Nie zmarnować go, nauczyć się jak najwięcej.
Chuck, jako lider, był dość charakterystyczny. Poza salą luzak, niechluj i trochę olewus, kiedy przychodziło do pojedynku, zmieniał się w profesjonalistę, szczegółowo analizującego każdy ruch swój i przeciwnika. Nathaly wiedziała, że dziś przyjdzie jej zmierzyć się z tym drugim Chuckiem. I miała świadomość, że łatwo nie będzie.
Czy tym razem była gotowa? Gotowa na Chucka?
Jedno jest pewne – już bardziej przygotować się nie mogła.
Zanim wraz z Abby dotarły do sali, zaczęło kropić. Zimna, jesienna mżawka zacinała z wiatrem, irytując przechodniów. Dziewczyny również nie były tym faktem zachwycone. Do tego, jak na złość, drzwi dojo były zamknięte. Stały więc na zimnie z nietęgimi minami, co sił pukając w drewniane wrota. Zanim ktoś w środku je usłyszał minęło parę minut, w czasie których zdążyły już zmoknąć, zmarznąć i zacząć szczękać zębami.
– O, to wy. – Chuck nie wyglądał na bardzo zaskoczonego ich wizytą, ale nie można też było powiedzieć, żeby się ich spodziewał. – To już dziesięć dni? Jak ten czas leci. Wchodźcie.
Odsunął się w uchylonych drzwiach tylko na tyle, żeby wpuścić dziewczyny do środka. Widać on też nie przepadał za zimnem i nie zamierzał wpuszczać wiatru do wnętrza swojej sali. Nathaly pomyślała, że chyba faktycznie coś w tym jest, bo nawet ubiór lidera zmienił się na bardziej jesienny. Przede wszystkim, Chuck nie raził już na dzień dobry po oczach gołą klatą. Teraz podejmował gości w białym kimono, obwiązanym grubym, czarnym sznurem. Chłodna jesień zmusiła go nawet do przeproszenia się z butami. Co prawda były to tylko proste, drewniane chodaki, ale zawsze to jakaś izolacja.
– Nie wiedziałem, że dziś przyjdziecie, więc umówiłem się na trening z jedną z grup karate – wyjaśnił mężczyzna. – Bo wiecie, oprócz sali treningowej dla Pokemonów, mam tu też szkołę walki dla ludzi. Na szczęście właśnie kończymy. Usiądźcie proszę i poczekajcie.
Dziewczyny skinęły grzecznie głowami i usadowiły się na najbliższej ławeczce. Nathaly z ciekawością przyjrzała się grupie karateków, która trenowała na płycie boiska. Same dziewczyny. Trochę ją to zaskoczyło, ale od razu pomyślała, że przynajmniej sprawa ubioru Chucka się wyjaśniła. W końcu ciężko, żeby dziewczyny ćwiczyły tylko w spodniach. Widać takie już tu były zwyczaje – chłopcy latają w lnianych portkach, świecąc golizną, a na treningach damskiej grupy obowiązuje kimono. Może to i lepiej – pomyślała Nathaly, z rozbawieniem wyobrażając sobie, jak ciekawie musiałby wyglądać trening, gdyby było zupełnie odwrotnie.
Tymczasem zajęcia dobiegły końca. Chuck wykrzyczał kilka komend w nieznanym Nathaly języku, a jego uczennice odpowiedziały paroma ciosamy i wymachami, po czym wszystkie jednocześnie ukłoniły się swojemu mistrzowi i zostały zwolnione do szatni.
– Ty nie, Kayleen. Zostań, przydasz mi się.
Drobna brunetka zatrzymała się natychmiast, ukłoniła raz jeszcze i odruchowo zgarnęła krótko obcięte, czarne kosmyki za odstające uszy. Najwidoczniej zauważyła siedzące na ławce dziewczyny, bo uśmiechnęła się do nich serdecznie. Może i nie była typem miss, ale uśmiech miała przepiękny.
– Kayleen to moja najlepsza uczennica w damskiej grupie. Nawet większość moich chłopaków potrafi rozłożyć na łopatki.
– Serio? A nie wygląda – mruknęła Abby, jak zwykle szczerze do bólu.
Na szczęście zrobiła to na tyle cicho, że nikt nie zdołał jej usłyszeć. Nikt, poza Nathaly, która ukradkiem trąciła ją kolanem.
– Miło mi. – Kayleen uniosła dłoń w geście powitania. – Kto to, sensei? Nowe uczennice?
Chuck pokręcił głową.
– Trenerki – wyjaśnił, wskazując na Nathaly grubym paluchem. Sposób może i średnio kulturalny, ale za to jaki skuteczny. – Nathaly przyszła wyzwać mnie na walkę rewanżową. Chciałbym, żebyś nam sędziowała.
– Haiii! – zawołała zdecydowanie brunetka.
Nathaly aż zadzwoniło w uszach od jej donośnego głosu. Zupełnie jak jej mistrz, pomyślała. Widocznie poza tajnikami sztuk walki, podopieczni cianwoodzkiego dojo razem z Chuckiem zgłębiali też tajniki darcia się ile fabryka dała.
– No dobrze. Nathaly, zapraszam.
Nie dała się dwa razy prosić. Dziarskim krokiem udała się na swoje miejsce, odprowadzona piskliwym dopingiem Abby. Raichu podreptała za nią, w razie, gdyby była potrzebna. Wiedziała jednak, że tym razem nie będzie pierwszym wyborem swojej trenerki. Nathaly zajęła pozycję na prawym końcu boiska i w napięciu czekała, aż Chuck wyjaśni dzisiejsze zasady.
– To może – zawołał wreszcie lider po dłuższej chwili zastanowienia – rozegrajmy dziś mecz trzy na trzy. Trzy oddzielne pojedynki, bez zmian, do wyeliminowania przeciwnika. Kto zaliczy więcej nokautów, ten wygrywa. Pasuje?
– Jak najbardziej. – Nathaly od razu przytaknęła.
Odpięła od paska Pokeball i przygotowała go w dłoni. Nie potrzebowała czasu do namysłu, wszystko miała już poukładane w głowie. Jednak to Chuck wypuścił swojego Pokemona jako pierwszy.
– Hitmonlee, ta walka jest twoja! – krzyknął do brązowego stwora, który, można powiedzieć, że składał się głównie z długich, sprężystych nóg, potem długo, długo nic, aż wreszcie całość wieńczyło gruszkowate ciało, wyglądające jak jeden, wielki mięsień. Albo jak skórzany worek treningowy.
Nathaly znała tego Pokemona. Wiele razy widywała go w Kanto, jeśli nie na żywo, to chociażby w telewizji. Uśmiechnęła się kącikami ust i wypuściła na boisko Woopera, który podskoczył dziarsko i dla dodania sobie animuszu kilka razy groźnie pacnął płaskim ogonkiem o ziemię. Nic to, że był z pięć razy mniejszy od swojego rywala. I tak starał się wyglądać na godnego przeciwnika. Nathaly uprzedziła go, że łatwo nie będzie i chociaż trochę się bał, zawziął się, że da z siebie sto pięćdziesiąt procent, albo i jeszcze więcej.
– Pierwszy pojedynek meczu o Odznakę Sztormu, start! – wykrzyczała Kayleen bez zbędnego przedłużania i energicznie machnęła ramionami.
Chuck również nie tracił czasu. Od razu przeszedł do ataku.
– Podwójne Kopnięcie! – wrzasnął.
Nathaly skinęła głową. Wooper bezbłędnie odczytał ten znak i kiedy tylko Hitmonlee rzucił się ku niemu, zwinnie odskoczył, robiąc widowiskowe salto w tył. Nieszczęśliwie dla niego, Hitmonlee był jednak szybszy. Kiedy więc przyszło do drugiego kopniaka, jego wyćwiczona noga zahaczyła o jedną z antenek Woopera, wytrącając go z równowagi. Stworek upadł na pupę, potrząsając łebkiem w lekkim oszołomieniu.
– Za ciosem, Hitmonlee, za ciosem! – zawołał lider. – Niskie Kopnięcie!
Walczący Pokemon wprawnie okręcił się wokół własnej osi, prostując nogę do ataku. Na szczęście Nathaly zdążyła wykrzyczeć odpowiednią komendę i całkiem spora kula błota z plaskiem rozbiła się o stopę Hitmonlee, w dużej mierze amortyzując siłę uderzenia. Co nie zmieniało faktu, że Wooper nie miał większych szans na unik i potoczył się w tył jak kopnięta piłka.
– Nie obraź się, ale ta walka raczej nie będzie należała do najdłuższych – rzucił mimochodem Chuck. Zmarszczył brwi, a Nathaly już domyślała się, co nadchodzi. – Teraz, Wstrząs Sejsmiczny!
Tak! Nathaly zaśmiała się w myślach, z podniecenia aż zaciskając pięści. O, jak bardzo czekała na ten atak. Wiedząc, jak chętnie Chuck go używa, przeanalizowała go tak dokładnie, że dokładniej już się nie dało. A teraz aż się trzęsła, żeby sprawdzić, czy jej plan zadziała.
Silne łapy Hitmonlee sięgnęły po Woopera z taką prędkością, że biedak nie zdążył nawet pisnąć. Trójpalczaste dłonie oplotły się wokół jego błękitnego ciałka i… ślurp! Maluch wyślizgnął się z rąk przeciwnika, niczym mydło pod prysznicem.
Chuck nawet nie próbował ukryć swojego zaskoczenia. Przez kilka sekund po prostu patrzył z otwartymi ustami, jak jego Pokemon bezsilnie próbuje schwytać swojego rywala i rzucić nim o ziemię. Na próżno. Wooper za nic w świecie nie dał się złapać. A ściślej mówiąc, nie dał się utrzymać. Jego chłodna, wilgotna skóra była niesamowicie śliska, co uniemożliwiało przeciwnikowi skuteczne dokończenie ataku.
– Teraz my się trochę pobawimy – zawołała Nathaly, w duchu aż podskakując ze szczęścia. Jej plan się powiódł. Przynajmniej jego część. A przecież ona i Wooper nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. – Łaskotanie, już!
Niebieski stworek, kiedy tylko po raz kolejny wyślizgnął się z rąk rywala, odbił się od jego ramienia i uczepił mu się na plecach, energicznie wymachując spłaszczonym ogonkiem. Hitmonlee aż przymknął załzawione od chichotania ślepia, ze wszystkich sił próbując stłumić atak śmiechu. Wiedział, że takiemu asowi sztuk walki jak on, nie wypada rechotać jak jakiemuś młodzikowi. Niewiele jednak mógł zrobić. Wobec łaskotek Woopera był bezsilny. Zmuszony do śmiechu, szybko opuścił gardę.
– Teraz, Wooper! Bąbelki!
Maluch nabrał tyle powietrza, ile tylko pomieściły jego płuca i zwinnie przeskoczył na ramię przeciwnika. Stamtąd odpalił skoncentrowany strumień bąbelków, uderzając Hitmonlee w okolice skroni. Bliska odległość i obniżona obrona Pokemona sprawiły, że atak okazał się bardzo skuteczny. Wooper, zadowolony, że trafił Hitmonlee w czuły punkt, odskoczył do tyłu i zgrabnie wylądował na ziemi. Jego rywal zatoczył się jak pijany, po czym przyklęknął na jedno kolano i złapał się za obolałą skroń, jęcząc żałośnie.
– Chyba żartujesz – warknął Chuck, zaciskając pięści. – Dasz się pobić temu maleństwu? Dalej, jeszcze raz Wstrząs Sejsmiczny! Tylko tym razem porządnie!
– Nie myśl, że pójdzie ci tak łatwo. – Nathaly wyszczerzyła zęby. Na razie wszystko szło zgodnie z jej planem, przez co zyskała na pewności siebie. – Szybko Wooper, Bąbelki!
Hitmonlee puścił się biegiem w stronę przeciwnika, jednak nogi szybko zaczęły mu się plątać. A wszystko to za sprawą Woopera, który uparcie ostrzeliwał stopy rywala gęstym sznurem bąbelków. Zimne bańki pękały jedna za drugą, fundując rozgrzanym mięśniom rywala nieprzyjemny, chłodny prysznic. Mimo to Hitmonlee nie dał się zatrzymać. Dopadł Woopera, łapiąc go tym razem u nasady ogona, tak, aby nie mógł mu się już wyślizgnąć. Zdyszany i wściekły, wybił się wysoko nad ziemię i z dużym zamachem cisnął biednym Wooperem o drewnianą posadzkę. Piasek, którym była wysypana, podskoczył i rozstąpił się, niczym po upadku miniaturowej asteroidy. A kiedy opadł, odsłonił Woopera, siedzącego na gołych deskach i bujającego się chwiejnie na boki.
– On jeszcze się trzyma? A niech cię, twardy ten twój dzieciak! – wykrzyczał lider, zaciskając zęby ze złości.
Jego Pokemon też był zły, wręcz zipał z wściekłości. Jak taka drobnica śmiała przetrwać jego najsilniejszy atak? No jak?!
Nathaly odetchnęła z ulgą. Udało się. Plan nie zawiódł. Wyczytała gdzieś, że podstawą Wstrząsu Sejsmicznego są dwie rzeczy: dobry uchwyt i odpowiednia masa rywala – im większa, tym większy pęd uda się wygenerować i tym większe będą zadane obrażenia. Drobniutki, leciutki i śliski w dotyku Wooper wydawał się w tej sytacji idealnym wyborem. Jednak to nie był jeszcze czas na świętowanie. Oba Pokemony były już zmęczone, ale Wooper o wiele bardziej. Wiedziała jednak, co z tym zrobić. To wszystko było w końcu częścią planu.
– Rozwal go wreszcie! – krzyknął gniewnie Chuck, wyrywając ją z zamyślenia. – Centro Cios!
Hitmonlee prychnął krótko i zacisnął lewą pięść, ale Nathaly szybko zareagowała, wołając:
– Błotny Strzał, już!
Podopieczny lidera stanął jak wryty, kiedy kula lepkiego, paćkowatego błota rozbiła się idealnie na jego twarzy. Śmierdzące mułem błoto zalepiło oczy Hitmonlee, sprawiając, że stwór zaczął rozmazywać je łapami na wszystkie strony. To kupiło Nathaly i Wooperowi kilka cennych chwil.
– Doskonale – zawołała dziewczyna. – Wiesz, co robić!
Maluch skinął łebkiem i po raz kolejny odpalił Błotny Strzał. Kleiste kule uderzały o ziemię jedna po drugiej, formując rosnący z każdą chwilą kopiec błota. Kiedy Hitmonlee, popędzany krzykami swojego trenera, zdołał w końcu otworzyć zabrudzone mułem oczy, sterta miała już dobry metr wysokości.
– Wystarczy tej zabawy w błocie – krzyknął rozwścieczony lider.
Teraz, kiedy zorientował się, że Nathaly rozgryzła jego strategię, nie potrafił już chłodno analizować sytuacji. Czuł, że grunt pali mu się pod nogami, a szansa, że jego Hitmonlee przegra, staje się coraz bardziej realna. I to z kim? Z małym, pospolitym Wooperem.
– Tym razem go znokautujemy! Centro Cios!
Brązowy stwór rozpędził się po raz kolejny. Machnął w powietrzu pięścią, tym razem prawą, a ta natychmiast otoczyła się poświatą błyszczącej energii. Nathaly czekała dosłownie do ostatniej chwili. Dopiero kiedy Hitmonlee był dwa metry od jej Pokemona, zawołała na całe gardło:
– Teraz!
Wooper błyskawicznie okręcił się na pięcie i zwinnym susem wskoczył wprost do błotnistej sterty, którą przed chwilą zbudował. Nie było szans, żeby Hitmonlee wyhamował. Nie było też szans, żeby wyprowadził jakikolwiek sensowny cios w takich warunkach. Biedak, skończył umazany szlamem od stóp do głów, bijąc wściekle pięściami na prawo i lewo. Błoto pluskało i ciamkało, rozchlapując się na wszystkie strony. Jednak pięści Hitmonlee ani razu nie były nawet blisko trafienia. W końcu nie na darmo mówi się: czuć się jak Wooper w błocie.
– Tak właściwie, to mamy jeszcze jedną niespodziankę – zawołała Nathaly z dziką wręcz satysfakcją. – Wooper, Odnowa!
Gdzieś spomiędzy rozchlapanej kupy błota błysnęło białe światło, a zaraz potem światu ukazał się Wooper, podskakując i piszcząc wesoło. Na roześmianej, niebieskiej mordce nie było ani śladu zmęczenia. Właściwie wyglądał tak, jakby w ogóle jeszcze nie walczył.
– Osz ty… – wycedził przez zęby Chuck.
Nathaly nawet nie zwróciła na to uwagi. Wskazała palcem na obklejonego błotem, zipiącego ze złości Hitmonlee i zawołała zdecydowanie:
– Do dzieła Wooper! Łaskotanie!
Maluch rzucił się jak Meowth na Rattatę, zwinnie wywijając ogonkiem. Zmęczony Hitmonlee nie miał nawet szans zrzucić go na ziemię. Wooper uczepił się twardo jego ramienia i łaskotał na zmianę to po jednym, to po drugim boku, to znów po plecach. Stwór nie wytrzymał. Nie miał już siły się dłużej opierać. Ryknął śmiechem tak gwałtownym, że aż łzy pociekły mu po policzkach. Zdyszany, machał chaotycznie łapami, ale nic to nie dawało. W dodatku wysychające plamy błota, pokrywające dobrze ze trzy czwarte powierzchni jego ciała, mocno spowalniały jego ruchy. Już ledwie łapał oddech, ledwie stał na nogach, zanosząc się śmiechem. Wcale jednak nie było mu w tamtej chwili wesoło, ani odrobinę.
– Wystarczy – krzyknęła Nathaly, w pewnym sensie litując się nad Hitmonlee. Zaraz jednak dodała: – Atakuj Bąbelkami, pełna moc!
Wooper nadął się jak niebieski balonik i z całych sił zaatakował przeciwnika w skroń, w owo czułe miejsce, które odkrył wcześniej. Hitmonlee stęknął, kiedy strumień zimnych baniek uderzył w niego z impetem. Ostrzał trwał może z dziesięć sekund, po czym Nathaly uniosła dłoń, widząc, że dłużej już nie ma potrzeby atakować. Wooper posłusznie zeskoczył na ziemię, a Hitmonlee zatoczył się w bok, tak daleko, że aż oparł się o jedną ze stojących tam ławeczek. Abby pisnęła, na wpół przestraszona, na wpół ucieszona, kiedy wykończony Pokemon padł nieprzytomny zaledwie kilka metrów od niej.
Kayleen patrzyła na niego przez chwilę z mocno zmarszczonym czołem, po czym machnęła ręką jak do ciosu karate.
– Nokaut! – zawołała. – Pierwszy pojedynek dla Nathaly i jej Woopera!
Niebieski stworek wręcz nie posiadał się z radości. W dzikich podskokach dopadł do swojej trenerki, rzucając się jej w ramiona. Nathaly złapała go i mocno przytuliła. Zasłużył. To właśnie wyszeptała do niego, zanim zniknął w czerwonej poświacie i został wessany do swojego Balla.
Chuck prychnął przez nos, jakby nagle własne wąsy zaczęły mu przeszkadzać i również przywołał swojego Pokemona. A gdy Hitmonlee także trafił do Pokeballa, wziął głęboki wdech i zamknął oczy. Potrzebował kilku chwil, żeby nabrać dystansu. Było to po nim widać.
– Tak – powiedział wreszcie, po paru minutach cichej medytacji – przyznaję, zaskoczyłaś mnie i trochę wybiłaś z rytmu. Ale żebyś sobie nie myślała, że potrafię tylko jęczeć i marudzić, jak to mały Wooper skopał tyłek mojemu zawodnikowi, pokażę ci, że ja też umiem wykrzesać siłę z pierwszego stopnia ewolucji.
Po tych słowach wyjął kolejną kulę i rzucił ją przed siebie. Nathaly była na to przygotowana. Ona również wybrała kolejnego Pokemona, którym okazał się być Quilava. Stworek stanął wyprostowany, kilka razy odpalając i gasząc płomienie na grzbiecie, jakby nie mógł już się doczekać, aby przetestować swoje możliwości po niedawnej ewolucji. Rywal, który pojawił się naprzeciw niego, był dość skromnie umięśniony, jak na podopiecznego Chucka. Wzrostem i posturą przypominał raczej niedożywionego czterolatka, niż Pokemona typu walczącego. Cienkie ramiona, zakończone trójpalczastymi dłońmi, duża głowa z grzebieniem kostnych wypustek i wielkie, jasnobrązowe oczy, które wpatrywały się w Quilavę z palącą wręcz determinacją. Tak w skrócie można było opisać kolejnego Pokemona lidera. I choć pod gładką, liliową skórą nie prężyły się kilogramy mięśni, już samo to spojrzenie utwierdzało Nathaly w pewności, że stworek będzie dla nich godnym przeciwnikiem. Tylko… czym on właściwie był?
Nie tracąc czasu na zastanawianie się nad tym, starym zwyczajem sięgnęła po Pokedex.
– Tyroque, Pokemon typu walczącego. W zależności od naturalnych predyspozycji i zdobytego doświadczenia może ewoluować w Hitmonlee, Hitmonchana lub Hitmontopa. Choć niewielki, Tyroque nieustannie pracuje nad tym, by stać się silniejszym. Zawsze walczy do końca, nawet jeśli trafi na przeciwnika o wiele mocniejszego od siebie.
Nathaly schowała Pokedex i zacisnęła wargi, utwierdzając się w przekonaniu, że wcale tak łatwo nie będzie.
– Gotów? – zawołała do Quilavy, który skinął łebkiem tak ochoczo, jakby tylko czekał na sygnał do ataku.
Wreszcie Kayleen machnęła ramionami, a jej krzyk niemal zbiegł się w czasie z krzykiem Chucka, skutkiem czego Nathaly nie zdołała usłyszeć, jaka komenda padła ze strony lidera. Cokolwiek by to jednak nie było, musiała działać szybko, bo Tyroque właśnie ruszył do bezpośredniego ataku. Wola walki gorejąca w jego oczach wydawała się nie mniej gorąca, niż płomienie Quilavy. Nathaly nie miała jednak zamiaru dać się zastraszyć. Poszperała wczoraj trochę na temat nowego ataku swojego podopiecznego i dowiedziała się, że Erupcja zadaje największe obrażenia, kiedy używający jej Pokemon ma najwięcej energii, a to czyniło z niej idealny wręcz atak do rozpoczęcia pojedynku.
Tyroque wybił się nad ziemię, celując w przeciwnika dłonią, ułożoną jak do klasycznego uderzenia karate. Właśnie wtedy Nathaly wyczuła odpowiedni moment.
– Erupcja! – krzyknęła na całe gardło.
Fala gęstych płomieni zmiotła Tyroque’a daleko, daleko w tył. Przekoziołkował kilka razy po piasku, po czym upadł, poparzony i poobijany. Chuck zacisnął pięści i zmarszczył brwi, ale nie mógł odmówić swojej przeciwniczce wyczucia czasu.
– To się nazywa zacząć z wysokiego c – przyznał, pełen podziwu.
– Dopiero się rozgrzewamy – odparła zdeterminowana dziewczyna. – Quilava, nie zatrzymujmy się! Jeszcze raz!
Ognisty stworek w mig przygotował się do odpalenia kolejnej fali rozgrzanych do białości płomieni, jednak lider nie wyglądał na bardzo przejętego tym faktem.
– Blokuj – zawołał spokojnie. Podejrzanie spokojnie. – Fala Próżni!
Tyroque stanął wyprostowany, ze skupioną miną. A kiedy tylko parząca fala znów ruszyła w jego kierunku, podskoczył, okręcił się wokół własnej osi i posłał jej naprzeciw dziwny rozbłysk bladoniebieskiej energii. Wszystko trwało zaledwie chwilę, ale zakończyło się tak niespodziewanie, że Nathaly nijak nie potrafiła tego wytłumaczyć. Ognista lawina Erupcji zderzyła się z bladym rozbłyskiem, który najpierw rozbił ją na boki, a potem zupełnie stłamsił, szybciej nawet i skuteczniej niż woda.
– Co to było? – Nathaly nie zdołała powstrzymać pytania, które mimowolnie wymknęło jej się z ust.
– Fala Próżni – powtórzył Chuck, wyjaśniając wszelkie wątpliwości. – A w próżni przecież nic nie ma prawa płonąć, prawda?
Dziewczyna odpowiedziała zaciśniętymi zębami na jego pełen satysfakcji uśmiech. Więc to tak? – pomyślała – Tyroque potrafi zgasić nasz płomień? Ciekawe, czy będzie dość szybki, by poradzić sobie z tym?
– Dalej Quilava, Szybki Atak!
– Kontra! – zawołał Chuck, nadal nie tracąc spokoju.
Dziewczyna wiedziała, że drugi raz nie uda jej się wytrącić go z równowagi. W końcu efekt zaskoczenia działa tylko za pierwszym razem.
Rozpędzony Quilava ugodził Tyroque’a swoim atakiem, ale Nathaly od razu zaniepokoiło to, że podopieczny Chucka nie podjął nawet najmniejszej próby uniku. Po prostu stał nieruchomo, przyjmując na siebie całą siłę ciosu. A trzeba było przyznać, że Quilava nabrał po ewolucji trochę masy, więc i jego ataki siłowe zyskały na mocy. Tyroque zgiął się w pół, łapiąc się za brzuch, w który przed sekundą oberwał. Wokół niego rozbłysnęła niebieska poświata, która co prawda natychmiast zniknęła i poszła w niepamięć, ale wystarczyła, by zaalarmować Nathaly. Coś jest nie tak – pomyślała, marszcząc czoło i nerwowo przyciskając język do podniebienia. Ledwie zdążyła pomyśleć, Quilava, któremu moment temu jeszcze zupełnie nic nie było, upadł na ziemię piszcząc przeraźliwie i dosłownie zwijając się z bólu.
– Quilava, co ci jest? – krzyknęła przestraszona, odruchowo robiąc duży krok naprzód.
Zatrzymała się jednak, wiedząc, że wtargnięcie na boisko byłoby jednoznaczne z dyskwalifikacją jej Pokemona.
Spojrzała na Chucka z zaciśniętymi zębami. Ile jeszcze takich niespodzianek miał w rękawie? Teraz role widocznie się odwróciły. To ona była wybita z rytmu i zaskakiwana coraz to nowymi posunięciami. Nie oczekując wyjaśnień od swojego rywala, tym razem zwróciła się do Pokedexa w poszukiwaniu wskazówek. Urządzenie, po wpisaniu odpowiedniego hasła, wyświetliło podstawowe informacje o ataku, jakiego użył Tyroque. Kontra działa tylko po trafieniu Pokemona ruchem walczącym lub normalnym. Oddaje przeciwnikowi otrzymane obrażenia ze zdwojoną siłą.
– Więc to dlatego Quilavę tak zwaliło z nóg… – wymruczała pod nosem.
Raz jeszcze spojrzała na Chucka. Jego mina była coraz bardziej zniecierpliwiona. Nic dziwnego, w końcu ile jeszcze miał czekać na jej kolejny ruch? I tak miło z jego strony, że postąpił zgodnie z zasadą, by nie kopać leżącego. Teraz jednak oba Pokemony stały znów naprzeciw siebie, na równi zmęczone i na równi zdeterminowane.
– Tyroque, Wstrząs Sejsmiczny!
No nareszcie!... – odetchnęła w myślach Nathaly.
Walczący stworek ruszył przed siebie, zwinnie, z gracją, pomimo zmęczenia. Nathaly czekała. Dopadł do Quilavy i obłapał go w pasie chudymi ramionami z zaskakującą wręcz siłą. Nathaly nadal czekała. Tyroque poprawił uścisk i zmarszczył brwi, głośnym okrzykiem oznajmiając swoją gotowość do wyprowadzenia ataku.
– Już! – wrzasnęli Chuck i Nathaly, oboje jednocześnie.
Tyroque nabrał szybki haust powietrza i zamachnął się, chcąc przerzucić Quilavę przez swoje prawe ramię, ale tamten, dokładnie w tym samym momencie, zaskoczył rywala odpalając ognisty kołnierz na swoim karku. Koszmarnie gorące płomienie buchnęły prosto w twarz Pokemona.
– Tyroque! – krzyknął lider głosem pełnym niepokoju, kiedy jego podopieczny zatoczył się i zawył jak poparzony. Dosłownie.
Niespodziewane posunięcie Quilavy sprawiło dwie rzeczy. Tyroque musiał zaniechać jednego ze swoich najmocniejszych ataków w jego kluczowym momencie, przez co cała siła nieudanego ciosu, zamiast na rywalu, skumulowała się na kręgosłupie stworka, co odczuł bardzo boleśnie. Druga sprawa, Tyroque jeszcze długo, długo nie był wstanie odsłonić twarzy. Przyciskał do niej trójpalczaste dłonie, pojękując żałośnie, a kiedy wreszcie je odjął, już na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że niewiele widzi. Jego powieki były czerwone i mocno spuchnięte, a oczy okropnie załzawione i podrażnione. Wyglądał tragicznie, aż Nathaly zrobiło się go żal. Ruchem dłoni wstrzymała Quilavę, który już stał w gotowości do kolejnego ataku i popatrzyła na Chucka wyczekująco.
– Tyroque, chcesz walczyć dalej? – zapytał tamten, ku ogromnemu zdziwieniu dziewczyny.
Gdyby chodziło o jej Pokemona, nie zastanawiałaby się ani chwili.
Tyroque, ku jej jeszcze większemu zdziwieniu, zdecydowanie skinął głową. Nawet dwa razy.
– Zaraz, ty naprawdę chcesz pozwolić mu walczyć? W takim stanie?
– Nie tyle, że chcę – odparł mężczyzna. Jego głos był tak spokojny, że wręcz nie pasował do sytuacji. – Tyroque nie darowałby mi, gdybym mu nie pozwolił. Pamiętasz, co mówił o nim Pokedex? Tyroque walczy do końca. Zawsze.
– Skoro tak… – odparła Nathaly bez przekonania. – Quilava, walczymy dalej. Krąg Ognia!
– Kontruj to! Łamacz Cegieł!
Tyroque co prawda próbował zablokować atak Quilavy, ale nie mogąc dobrze wycelować, ani skupić wystarczającej ilości energii, na niewiele się to zdało. Wirujący z zawrotną prędkością płonący dysk uderzył w niego niczym pędzący pirat drogowy. Tyroque upadł na bok i próbował wstać, walcząc z własną słabością, a otoczony ogniem Quilava potoczył się jeszcze kawałek dalej, stopniowo wytracając pęd.
– Myślę, że najlepiej będzie już to zakończyć – powiedziała Nathaly. Nie chciała męczyć biednego stworka ani sekundy dłużej. – Atakuj Żarem Quilava! Raz, a dobrze!
Pokemon skinął łebkiem, nabrał dużo powietrza i wystrzelił salwę ognistych pocisków. Nathaly od razu zauważyła, że były znacznie większe, niż przed ewolucją, a i prędkość, z którą Quilava nimi miotał, naprawdę robiła wrażenie.
Quilava trafił rywala kilkukrotnie. Wystarczyło. Tyroque resztkami sił podniósł głowę, po czym zemdlał, ostatecznie kończąc pojedynek. Kayleen przyjrzała się mu uważnie.
– I… nokaut! – krzyknęła, nabierając pewności, że Pokemon już się nie podźwignie.
Nathaly odetchnęła, jakby chciała wypuścić z płuc całe napięcie i emocje towarzyszące temu pojedynkowi. Myślała, że była na Chucka przygotowana z każdej możliwej strony. Mimo to umiejętności dzielnego Tyroque’a nie raz wprawiły ją w zaskoczenie. Lider również odetchnął, momentalnie przełączając się z trybu „Chuck – rozważny strateg” na „Chuck – wieczny luzak”.
– Tośmy dostali po gaciach – zaśmiał się, podchodząc do odzyskującego przytomność Tyroque’a i biorąc go na ręce. – Kayleen, bądź tak dobra i zabierz naszego wojownika do szatni. Tam, w apteczce, znajdziesz środek na oparzenia. Zajmij się nim, jeśli możesz.
– Hai! – krzyknęła odruchowo dziewczyna, zupełnie jakby było to polecenie, a nie prośba.
Chuck spojrzał za nimi, gdy odchodzili. Drobna brunetka podtrzymująca ramieniem równie drobnego Pokemona, który jeszcze mocno słaniał się na nogach, ale i tak szybko doszedł do siebie, biorąc pod uwagę jego stan sprzed kilku chwil. Urodzony wojownik, właśnie to Chuck w nim uwielbiał.
– To co? – zaczął, wracając wzrokiem do Nathaly, która właśnie zamykała Quilavę w Ballu, dziękując mu wcześniej za wspaniały pojedynek. – Wygląda na to, że mocno wzięłaś sobie moją radę do serca. Dawno nie rozegrałem walki, podczas której mój ulubiony Wstrząs Sejsmiczny nie zadziałałby ani razu. Brawo! Zasłużyłaś na zwycięstwo. Mecz jest w sumie już przesądzony i trzecia runda nic nie zmieni, ale… – zawiesił głos, wyciągając zza poły kimona jeszcze jeden Pokeball. – Prawdziwy wojownik zawsze walczy do końca. Tak jak Tyroque, prawda? Poza tym jest jeszcze jeden Pokemon, którego bardzo chciałbym przetestować w walce. Co prawda nie jest on stricte typu walczącego, ale ma wiele jego cech. No i zaczęliśmy ostatnio nowy plan treningowy. Przydałoby się sprawdzić jego efekty w praktyce. Tak nieoficjalnie, co ty na to?
– Kolejna walka? Zawsze – zawołała ochoczo dziewczyna i skinęła głową na Raichu, która od razu wyprostowała się w gotowości.
– Doskonale! – Chuck wrócił na swoje miejsce, ponownie szykując się do pojedynku. – Heracross, do roboty!
Z wyrzuconej nad boisko kuli wyłonił się ogromny, półtorametrowy żuk z antenkowatymi czułkami i wielkim, groźnie wyglądającym rogiem wyrastającym spomiędzy oczu. Nathaly zeskanowała go Pokedexem z czystej ciekawości.
– Heracross, robaczy Pokemon o podtypie walczącym. Z reguły łagodny i posłuszny, gdy jednak wyczuje zapach nektaru, a coś stanie mu na drodze, Heracross bez wahania użyje swojej najpotężniejszej broni, majestatycznego rogu, by tę przeszkodę usunąć.
Dziewczyna przyjrzała się Pokemonowi raz jeszcze. Ciemnogranatowy pancerz nadający mu nieco kwadratową sylwetkę sprawiał, że Pokemon rzeczywiście bardziej przypominał poczciwego łakomczucha, niż zwinnego wojownika. I do tego ten typ robaczy. Zaraz…
– Raichu, poczekaj chwilkę – powiedziała zamyślonym głosem. Jej podopieczna, już gotowa dać susa naprzód, zatrzymała się w pół kroku. – Chuck, czy mogłabym jeszcze zmienić swój wybór?
Zaskoczony lider spojrzał na nią, wyraźnie zaintrygowany.
– Hmm… Cóż, biorąc pod uwagę, że i tak walczymy już tylko dla sportu, nie będę miał nic przeciwko. Jeśli masz dobry powód…
Nathaly miała dobry powód. Robaczy typ Heracrossa natchnął ją do czegoś, co pewnie powinna była zrobić już dawno, ale za bardzo się bała. Teraz bała się co prawda niewiele mniej, ale poczuła impuls, który mówił jej, że właśnie tak należy postąpić. Postanowiła więc ślepo za tym impulsem podążyć, bo wiedziała, że im bardziej zacznie to analizować, tym szanse, że się rozmyśli, będą większe.
– Mam tylko nadzieję, że nie popełniam błędu – szepnęła sama do siebie.
Jej ręka drżała, gdy sięgała po jeden ze swoich Pokeballi, różniący się od innych kolorem. Lekko zacisnęła zielono-białą kulę w dłoni, wiedząc, że to ostatni moment, kiedy może się jeszcze wycofać.
Nie!
Nie może się teraz wycofać. Scizor tego potrzebuje. Ona tego potrzebuje. Muszą się w końcu przełamać. Oboje.
Chuck aż zagwizdał z podziwu, kiedy naprzeciw jego Heracrossa pojawił się drugi owad. Jego twardy, czerwony pancerz błyszczał blaskiem polerowanej stali nawet w kiepsko oświetlonym wnętrzu dojo. Przy imponujących szczypcach, groźnym, ale mętnym spojrzeniu i idealnie wyrzeźbionej sylwetce Scizora, Heracross wydał się nagle mały i niezgrabny, choć w rzeczywistości był tylko o głowę niższy od swojego rywala.
– Nie każ nam dłużej czekać. Zaczynajmy! – zawołał rozochocony nowym wyzwaniem lider.
Nathaly skinęła głową bardzo niepewnie. Wciąż jednak nie czuła się na siłach wydać Scizorowi jakiekolwiek polecenie. Widząc jej wahanie, Chuck postanowił przejąć inicjatywę.
– Zaraz was rozruszamy. Zaczynaj, Heracross! Atak Rogiem!
Żuk pochylił się do przodu, a jego masywny róg zabłysnął na biało. Zaszarżował. Uderzył, zanim Nathaly zdołała zdobyć się na jakąkolwiek reakcję. Scizor też niewiele zdziałał. Uniósł jedne ze szczypiec, przyjmując na nie część siły ataku, mimo to był zmuszony ustąpić pola o kilka kroków.
– Dobrze! Nie zatrzymujmy się, Napierające Ramię!
– B… blokuj! Stalowe Skrzydło! – Tym razem Nathaly udało się coś z siebie wykrzesać.
Rozpostarte dłonie Heracrossa zaczęły okładać Scizora płaskimi, skoncentrowanymi ciosami. Z kontrataku najwidoczniej nic nie wyszło, bo jedynym, co blokowało uderzenia, była naturalna twardość pancerza.
Dlaczego nie odpowiada na ataki? Co robię źle? – myślała gorączkowo Nathaly.
Chuck, natomiast, nie tracił czasu na rozmyślanie.
– Wstrząs Sejsmiczny! – zawołał pewnie.
Heracross zaszarżował po raz drugi, obłapał przeciwnika w pół, przesuwając go o kolejnych parę metrów w tył, po czym jednym, płynnym ruchem oderwał go od ziemi i przerzucił sobie przez ramię.
Scizor gruchnął o podłogę, potrząsnął nieprzytomnie głową i podźwignął się ciężko. Nathaly widziała, jak bardzo to bez sensu. Scizor nie zamierzał atakować. Nie chciał? Nie potrafił? Wszystko jedno. Wiedziała już, że pora to przerwać.
– Stop! Dość! – zawołała stanowczo, unosząc prawą dłoń wysoko nad głowę. – Oddajemy walkę!
– Szkoda – zamruczał pod nosem rozczarowany lider. – Mogło być z tego niezłe widowisko. Nie chcę ci się wtrącać do metod treningowych, ale czy nie lepiej byłoby to zdjąć na czas walki?
– Zdjąć? Co? – Nathaly w pierwszej chwili nie załapała tematu.
– No wiesz, to na szyi Scizora. To był Kojący Dzwonek, prawda? I sądząc po jego działaniu, oryginalny. Nie wiem skąd go masz, ale dziś nieczęsto się takie widuje. Jednak używanie go podczas walki przez Pokemona, którego siła bazuje w głównej mierze na poziomie jego wewnętrznej złości mija się trochę z celem, nie uważasz?
Oczy Nathaly w jednej chwili zrobiły się większe. Zrozumiała w czym rzecz.
– Więc Scizor nie może atakować przez to, że ma na sobie Kojący Dzwonek? – dopytała dla pewności.
– Dokładnie tak. Są gatunki, których siła opiera się na empatii i delikatności. Weźmy na przykład taką Blissey. Ona świetnie by sobie poradziła. Ba, taki dzwonek zwiększałby nawet jej możliwości. Ale nie Scizor. Jego siła wypływa z wściekłości. Napędza go wewnętrzna agresja, a tłumienie jej za pomocą Kojącego Dzwonka jest niezgodne z jego naturą. Dlatego uważam, że lepiej zrobiłabyś zdejmując go, przynajmniej na czas pojedynku.
– Ale bez niego… – Nathaly przełknęła nerwowo ślinę. – Bez niego Scizor nie potrafi sobie poradzić. Z tą swoją... jak to ująłeś? Wewnętrzną agresją.
– Naprawdę? – Chuck potarł wąsy palcami, zamyśliwszy się na chwilę. – To faktycznie trudna sytuacja. Masz nie lada orzech do zgryzienia. Ale wierzę, że znajdziesz jakiś sposób na wyjście z sytuacji. Tak, jak znalazłaś sposób na mnie.
To mówiąc, lider podszedł do Nathaly i wręczył jej małą, metalową odznakę. Wyglądała jak zaciśnięta, złota pięść ze srebrną obwódką. Odznaka Sztormu. Teraz miała już sześć, brakowało jej tylko dwóch. Niezły wynik – pomyślała. W końcu dopiero zaczynał się listopad, a rozgrywki ligowe ruszają zazwyczaj gdzieś z początkiem wiosny.
Zamknęła dłoń, ściskając w niej dowód dzisiejszego zwycięstwa. Tak bardzo chciała się nim cieszyć. Wiedziała jednak, że żadne zwycięstwo nie będzie pełne, dopóki nie znajdzie sposobu, jak pomóc Scizorowi. No i to dziwne przeczucie… Już od paru tygodni za Nathaly chodziło niepokojące wrażenie, że wkrótce wydarzy się coś bardzo niedobrego. Drażniący niepokój, który nie odstępował jej ani na krok i wzmógł się jeszcze bardziej od czasu tamtego dziwnego snu, w którym chodziła wśród chmur w płonącej, pierzastej sukni. Snu, w którym Sam sprawił jej tyle bólu…
Sam…
Tak bardzo chciałaby móc z nim teraz porozmawiać. Chociaż przez chwilę. Upewnić się, że nic mu nie grozi, że nie wpakował się w nic głupiego. Nie, jak mogła w ogóle dopuszczać do siebie takie myśli? Przecież to był Sam, najrozsądniejsza osoba, jaką znała. Przecież on nie mógł, po prostu nie mógł się w nic wpakować. Nie mógł – powtórzyła w myślach raz jeszcze, chcąc do reszty utwierdzić samą siebie w tym przekonaniu. Tylko... czy aby na pewno się nie myliła?
Achhhh Gratulacje za wytrwałość :)
OdpowiedzUsuńPrzejdźmy do rozdziału. Zaskoczyła mnie wygrana dwa do zera. Byłem pewien pojawienia się Scizora. Ale ufff ufff po kolei.
Wooper vs Hitmonlee
Świetne wykorzystanie śliskiej skory i piękna taktyka. To była chyba najlepsza walka Nathaly w Johto.
Quilava vs Tyrogue
Tutaj szacunek dla walczącego pokemona. Miałem wielką nadzieję na jakąś ewolucję, ale niestety nie tym razem :/
Scizor vs Heracross
Świetnie wytłumaczone działanie dzwonka i jestem niesamowicie ciekaw, czy Nathaly da radę opanować szał, przy zdejmowaniu tego dzwonka.
Pozdrawiam i czekam na dalsze losy Nathaly (i Sama też)
No właśnie co z biednym Samem? Biedak ma problemy i to nie tylko fizyczne jak i psychiczne. Nie ważne co zdecyduje się zrobić na końcu i tak skrzywdzi, którąś z bliskich mu osób.
OdpowiedzUsuńOj, Nath dlaczego myślisz, że nie mógł się w nic wpakować. Z własnej woli nie ale czy ty chciałaś by do niedawna niemal cała elita Jotho uważała cię za zagrożenie wysokiego stopnia? Niestety nie zawsze o tym sami decydujemy.
Co do walk Wooper może być mały ale to nie oznacza, że od razu jest przekreślony. To głównie dzięki swej małej posturze i wykorzystaniu zdolności dał radę w tej walce. Bardzo lubię kiedy w ruch idą "Abllitki", dzięki nim walki zawsze są ciekawsze.
Quilava... jak te dzieci szybko rosną. Do tej pory niewinny Cydaquil, a teraz prawdziwy wojownik, który erupcją robi furrorę.
No i Scizor. Ten to dopiero ma problemy. Albo wpada w szał i niszczy wszystko na swej drodze albo nie może nawet muchy skrzywdzić przez dzwoneczek.
Tak czy inaczej czekam na kolejne rozdziały podróży Nath po Jotho i przesyłam mnóstwo weny :)
Cześć,
OdpowiedzUsuńDawno mnie tu nie było.
Gratuluję 10 lat, już w sumie 10,5 roku! Jesteś wytrwała i zdyscyplinowana.
Co do rozdziału to miodzio. Jak zawsze. Bardzo mi się spodobało to, że w walkach Nathaly wykorzystała naturalne predyspozycje pokemon. Plus, że nie opierała się tylko na grach a biologii stworków. Dla mnie wielka bomba.
Każdy chyba czekał na wielki pojedynek wielkich robali, ale i tu musiałaś zaskoczyć. Tak trochę miałem nadzieję, że jak Scizor parę razy oberwie to się ogarnie i zacznie się brutalna walka. No, ale cóż biedaczek jest przyćpany. Ciekawy jestem jak jego historia się potoczy.
Pozdrawiam i czekam na kolejny