Bożonarodzeniowy rozdział specjalny (Gwiazdka 2011)

                 Nad Viridian Forest wstał przepiękny, zimowy poranek. Wszystko przykrywał puszysty, biały śnieg, a promienie porannego słońca padały na niego, tworząc tuż nad ziemią mieniącą się niezliczonymi kolorami poświatę. Zabłąkane w oceanie rześkiego powietrza, pojedyncze płatki śniegu tańczyły wesoło, popychane leniwymi podmuchami wiatru. Wszędzie dookoła było biało, spokojnie i cicho. Do czasu...
                 -Już nie żyjesz!
                  Nathaly zachichotała cicho i rzuciła na podłogę kołdrę, którą dosłownie przed sekundą ściągnęła z łóżka zaspanego przyjaciela.
                 -No wstawaj już - krzyknęła mu tuż nad głową. Podparła się pod boki, po czym zmierzyła leżącego na brzuchu Bena niecierpliwym spojrzeniem. Chłopak kurczowo ściskał w ramionach poduszkę, jakby bał się, że za chwilę może stracić nawet tę resztkę łóżkowego wyposażenia, a to nieuchronnie oznaczałoby koniec porannego leniuchowania.
                 -Jeszcze dziesięć minut... - wyjęczał stłumionym głosem, chowając twarz w pomięte prześcieradło.
                 -Jak chcesz - obruszyła się dziewczyna - tylko potem nie marudź, że nie zostało dla ciebie nic na śniadanie.
                 Trenerka odwróciła się na pięcie i demonstracyjnie wyszła z pokoju. Koordynator tylko machnął niezgrabnie ręką i mruknął coś w poduszkę.
                 -A tak przy okazji - Nathaly cofnęła się, wystawiając głowę zza futryny drzwi i wskazując palcem na przyjaciela - fajne gatki.
                 Ben zerwał się, jakby ktoś wylał na niego wiadro wody z lodem, uświadamiając sobie, że faktycznie jego pidżama składała się jedynie z zielono-czerwonych bokserek ze świątecznym wizerunkiem Jinxa w mikołajowej czapce, które w ubiegłym roku sprezentował mu nie kto inny, jak własna matka.
                 -To... to prezent - zaczął wyjaśniać, czerwieniąc się i zasłaniając "świąteczny akcent" poduszką. Ale Nathaly już dawno zniknęła za drzwiami, pozostawiając po sobie tylko milknące echo wesołego śmiechu.
                 Tymczasem w kuchni praca wrzała pełną parą. Sam, który rozgościł się tam na dobre, podjął się upieczenia świątecznych ciasteczek według sprawdzonego przepisu pani Root, a Shellder i Raichu dzielnie mu w tym pomagały. Jednak kiedy przyszło dosypać do ciasta pokruszonych kawałków czekolady, dłoń chłopaka natrafiła jedynie na chłodne dno miseczki.
                 -Jigglypuff!... - mruknął z zabawnie rozzłoszczoną miną, widząc jak różowy stworek ukradkiem wyciera z pyszczka resztki czekoladowych śladów.
                 -Jiggly? - Pokemon przekrzywił głowę i popatrzył na niego niewinnym spojrzeniem, a Raichu parsknęła śmiechem.
                 Nagle przez kuchnię przemknął jak wicher Charmeleon, a tuż za nim Golduck i Primeape. Trójka Pokemonów wybiegła przed niewielki domek i brnąc w świeżym śniegu ruszyła w kierunku schowka z drewnem na opał. Golduck obejrzał niewielkie drzwiczki ze wszystkich stron, po czym otworzył je i schylił się w ich stronę. Wtedy właśnie pokaźnych rozmiarów śnieżka rozbiła się o jego plecy, powodując tym samym ogromną radość u Primeape, który już trzymał w pogotowiu kolejny śnieżny pocisk. Jednak zanim zdążył go wystrzelić, dwie podobne kule trafiły go w bok, a Charmeleon uśmiechnął się z wyższością. Golduck jednak nie zamierzał pozostać przyjaciołom dłużny i już po chwili kolejne śnieżki poszybowały w górę, bezbłędnie rozpłaszczając się na mordkach Pokemonów Bena. Bitwa przerodziła się w regularną wojnę, a trójka zimowych żołnierzy zupełnie zapomniała o drewnie i swoich obowiązkach.
                 Nathaly poprawiła opadającą jej na głowę czapkę i wyszła na zewnątrz. Jej wysokie buty już po pierwszych kilku krokach do połowy zatonęły w białym puchu. Towarzyszący jej Ivysaur zostawiał za sobą szeroki ślad, wlokąc brzuchem po puszystym śniegu. Oboje zrobili głęboki wdech, nabierając do płuc pachnącego zimą powietrza i ruszyli do lasu. Jednak znajome piski i krzyki szybko zwróciły ich uwagę.
                 -Co wy wyprawiacie? - zawołała dziewczyna, gdy tylko dostrzegła rozgrywającą się pod drewutnią śnieżkową batalię. Jednak zanim zdołała cokolwiek dodać, źle wycelowany pocisk Charmeleona trafił prosto w jej twarz, skutecznie uciszając oszołomioną trenerkę.
                 -A więc to tak - krzyknęła, marszcząc nieco brwi, kiedy już pozbyła się śniegowej papki i wyszczerzyła zęby - ja ci zaraz pokażę prawdziwą śnieżkę.
                 Ale i tym razem refleks Nathaly okazał się niewystarczający, bo nim zabrała się za formowanie kulki, ogromna ilość śniegu minęła ją i obsypała Charmeleona od góry do dołu. Zadowolony ryk Aerodactyla wywołał uśmiech na ustach dziewczyny.
                 -Wygląda na to, że Aerodactyl zdecydowanie woli lepić bałwana - zaśmiała się, a pokryty grubą warstwą śniegu i rzeczywiście wyglądający jak bałwan z płonącym ogonem, Charmeleon kichnął dwukrotnie.
                 Benowi wreszcie udało się wygramolić z łóżka. Ubrał się w coś bardziej pasującego do pory roku, niż poprzedni strój i ciągle jeszcze kompletnie zaspany wszedł do kuchni.
                 -Gdzie reszta? - zapytał, przerywając tą krótką wypowiedź przeciągłym ziewnięciem.
                 -Nathaly poszła do lasu, a Pokemony są na zewnątrz - Wyjaśnił krótko Sam, z zaciętą miną wałkując ciasto, które w żaden sposób nie dawało się rozpłaszczyć. - Ty też idziesz do lasu.
                 -Ja? A niby po co? - zdziwił się koordynator.
                 -Ktoś musi skombinować choinkę, a że spałeś najdłużej, padło na ciebie. Ponyta i Rhyhorn już czekają przed domem.
                 -Że niby co? - Ben skrzywił się na myśl o wyjściu na mróz panujący za oknem. Jednak Kingler nie był aż tak przerażony kilkoma stopniami na minusie, bo chwycił koordynatora za nogawkę i pociągnął go w kierunku drzwi tak mocno, że tamten w ostatniej chwili zdołał złapać z wieszaka swoją kurtkę i zarzucić ją na plecy.
                 Przed wejściem rzeczywiście stali Rhyhorn i Ponyta, oboje zaprzężeni do niewielkich sań i gotowi ruszyć w każdej chwili.
                 -No, może nie będzie aż tak źle - uniósł brwi Ben i wskoczył na siedzisko, a Kingler wgramolił się obok niego - to ruszamy!
                 Ponyta wzięła jego "ruszamy" na tyle poważnie, że koordynator niemal przypłacił to nurkowaniem w zaspie. Szybko jednak odzyskał równowagę i sanie spokojnie ruszyły w kierunku świerkowego zagajnika.
                 Nathaly i Ivysaur wędrowali powoli po lesie, zadzierając głowy i bacznie obserwując pozbawione liści korony drzew. Las Viridian był o tej porze roku przepiękny. Zresztą dla Nathaly był najpiękniejszym miejscem na świecie przez cały rok, nieważne czy pokryty zimowym puchem, czy skąpany w letnim słońcu.
                 -Widzisz coś? - spytała Pokemona, który nagle zatrzymał się z wzrokiem utkwionym w górze.
                 -No no no, ktoś tu stoi pod jemiołą - znajomy głos zabrzmiał w jej uszach. Natychmiast obejrzała się za siebie i z radością powitała wzrokiem opatulonego grubym wełnianym szalem blondyna.
                 -Tyson - zawołała rozpromieniona - jednak przyszedłeś.
                 -Żartujesz? W życiu nie przegapiłbym takiej okazji. Pomóc ci?
                 -Dzięki - pokręciła głową trenerka - damy sobie radę, prawda Ivysaur?
                 Pokemon skinął łebkiem i wysunął swoje grube, zielone pnącze, delikatnie zdejmując z drzewa okrągłą kępkę jemioły.
                 -Super, możemy już wracać. Chodź - trenerka zwróciła się do przyjaciela - na pewno nieźle zmarzłeś. Przydałaby się gorąca herbata, co?
                 -Oj tak... - jęknął chłopak i chuchnął w opatrzone zielonymi rękawiczkami dłonie, rozcierając je energicznie.
                 Sam właśnie wyciągał z piekarnika ostatnią partię ciastek, kiedy w całym domu rozległ się cichy brzdęk dzwonka do drzwi. Odstawił rozgrzaną blaszkę na stół i poszedł sprawdzić kto to. Drewniane drzwi otworzyły się z nieznacznym skrzypnięciem, odsłaniając uśmiechniętą twarz Ann, z zarumienionymi od mrozu policzkami.
                 -Wesołych Świąt! - zawołała dziewczyna i pociągnęła nosem - Znajdzie się miejsce dla niespodziewanego gościa?
                 -Nie takiego znowu niespodziewanego - odparł Sam, również witając ją uśmiechem - wchodź i rozgość się.
                 -Mam nadzieję, że lubicie makowiec - koordynatorka zdjęła płaszcz i wcisnęła przyjacielowi w ręce niewielki pakunek.
                 -No wiesz, niektórym tutaj apetyt wyjątkowo dziś dopisuje - mówiąc to, chłopak posłał ostrzegawcze spojrzenie w stronę Jigglypuffa, który niebezpiecznie zbliżał się do jego z trudem upieczonych ciasteczek.
                 Dziewczyna zaśmiała się. Nagle z głębi mieszkania rozległo się radosne szczekanie i szalejący z radości Growlithe zaczął skakać dookoła i łasić się u jej nóg.
                 -Hej pieszczochu. Chyba wiem o co ci chodzi - Ann mrugnęła jednym okiem i wyjęła z torby trzy Pokeballe - Wychodźcie wszyscy, czas zacząć świętowanie!
                 Przed koordynatorką pojawiły się kolejno trzy Pokemony. Vulpix z wyrazem radości na pyszczku podbiegła do Growlithe i polizała go po mordce, Wartortle szybko ulotnił się, by poszaleć na dworze z innymi, a Doduo spokojnie podszedł do przyjemnie grzejącego kominka i ułożył się wygodnie obok Pidgeota, który właśnie tam ucinał sobie drzemkę.
                 -A gdzie choinka?
                 Sam westchnął ciężko i zrobił znaczącą minę.
                 -Ben - powiedzieli oboje jednocześnie. Kazać coś zrobić Benowi? To się musiało skończyć katastrofą.
                 Jednak, o dziwo, młody koordynator całkiem nieźle sobie radził. Wypatrzył całkiem przyzwoite drzewko, a Kingler szybko i sprawnie pomógł mu je ściąć. Razem strzepnęli z pachnącego igliwia resztki śniegu i przymocowali świerk na saniach. Już mieli ruszać w drogę powrotną, kiedy spomiędzy drzew wyłoniły się dwie niezbyt wysokie postaci.
                 -Mówiłam ci, że powinnyśmy były skręcić w prawo przed tamtym drogowskazem - powiedziała z wyrzutem jedna z nich.
                 -Niemożliwe - zaprzeczyła druga - jestem pewna, że to musi być gdzieś tutaj... Ben?
                 -Sarah, Candy - zawołał zdziwiony koordynator co wy robicie w środku lasu?
                 -Szłyśmy skrótem - odparła z ironią Candy, patrząc krzywo na przyjaciółkę.
                 -Daj już spokój. Skąd mogłam wiedzieć, że trafimy na takie ogromne zaspy? Poza tym na pewno dom Nathaly jest już niedaleko, prawda? - Sarah popatrzyła na Bena z nadzieją w oczach.
                 -Właściwie to spory kawałek drogi stąd - powiedział zgodnie z prawdą Ben. Dziewczyny z rezygnacją opuściły ramiona. - Hej, ale czy ktoś powiedział, że musimy tam iść na piechotę? Zapraszam panie na pokład - chłopak uśmiechnął się szeroko i wskazał na stojące kilka metrów dalej, gotowe do odjazdu sanie.
                 Nathaly, Tyson i Ivysaur powoli zbliżali się do domu dziewczyny, mijając coraz to kolejne, otulone śnieżnymi płaszczami leśne drzewa.
                 -Więc zostawiłaś chłopaków samych w kuchni? - dopytywał blondyn, kiedy byli już prawie na miejscu - Nie bałaś się?
                 Nathaly parsknęła śmiechem.
                 -Właściwie to Sam radzi sobie przy garach o niebo lepiej niż ja - przyznała - a naleśniki raczej niezbyt nadają się na świąteczne danie. No, jesteśmy. Witaj w moich skromnych progach.
                 Tyson spojrzał na drewnianą chatkę, którą jego towarzyszka wskazała ramieniem.
                 -Ładnie tu masz - stwierdził, po czym oboje odwrócili głowy, słysząc znajome parsknięcie Ponyty i rozbawione głosy dobiegające spomiędzy drzew.
                 Niewielkie sanie podjechały pod sam dom i zatrzymały się, a śnieg pod ich płozami zaskrzypiał.
                 -Ho ho ho - zawołał Ben mocno zniżonym głosem - Mikołaj już tu jest. A w prezencie przywiózł choinkę i świeżą dostawę gości - to mówiąc, pomógł Sarah i Candy wygramolić się z sań. - Ale jak widzę, nasza śnieżynka też coś znalazła w lesie. Się masz Tyson.
                 -Cześć Ben - zaśmiał się drugi chłopak - Co prawda to bardziej ja znalazłem ją, niż ona mnie, ale niech ci będzie.
                 -Dobra chłopaki - zarządziła Nathaly, kiedy już przywitała nowo przybyłe przyjaciółki - bierzcie to drzewko i idziemy do środka. Chyba dość już namarzliśmy, co?
                 Kiedy tylko otworzyły się drzwi, przyjaciół uderzyła fala cudnego zapachu domowych wypieków.
                 -O ho, Wygląda na to, że Sam się spisał - jęknął rozanielonym głosem Ben i pognał prosto do kuchni, zostawiając w przedpokoju choinkę i biednego Tysona, który niemal został nią przygnieciony. Koordynator doskoczył do stołu i wbił wzrok w pięknie udekorowane ciasto ze spiralnym, makowym wzorkiem - ale ktoś musi się upewnić, czy aby na pewno dobrze mu wyszło.
                 -Zapomnij - warknęła Ann, zdzielając chłopaka chochlą po ręce, która już wędrowała w kierunku strucla - dopiero wieczorem.
                 -A zwykłe cześć by nie wystarczyło? - skrzywił się Ben.
                 Nathaly i Tyson parsknęli głośnym śmiechem, dzięki czemu Ann zauważyła, że oni też właśnie zjawili się w kuchni.
                 -Nathaly, jak się masz? - koordynatorka ścisnęła przyjaciółkę z całej siły, po czym popatrzyła na stojącego obok niej chłopaka.
                 -Tyson, kopę lat.
                 -Tak, ciebie też miło znowu widzieć - odparł blondyn, po czym i oni uścisnęli się przyjaźnie.
                 W tym właśnie momencie głowa Sama wychyliła się zza drzwi salonu.
                 -Pomożecie nam z dekoracjami? - zapytał - trzeba w końcu ubrać to koślawe drzewko.
                 -Hej, jakie koślawe? - oburzył się Ben i w mgnieniu oka pobiegł do salonu bronić honoru swojej leśnej zdobyczy.
                 W domu Nathaly zrobiło się trochę ciaśniej niż zwykle. W końcu wszyscy jej przyjaciele i ich Pokemony, to już spora gromadka gości. Jednak nie było mowy, żeby dla kogokolwiek zabrakło miejsca. Młodzi trenerzy zajęli się ostatnimi przygotowaniami, a ich podopieczni pomagali jak umieli, albo po prostu wylegiwali się i błogo leniuchowali przy wesoło migocącym ogniu kominka. Choinka była już prawie ubrana. Zostało kilka bombek i oczywiście gwiazda, którą Nathaly, jako pani domu, właśnie zamierzała przymocować na czubku drzewka.
                 -Gotowi na historyczną chwilę? - zaśmiała się, stojąc na kilkuszczeblowej drabince i wyciągając złotą gwiazdę z pudełka.
                 Niestety, kiedy już miała umieścić ją gdzie trzeba, Oddish i Sandshrew, którzy akurat wybrali sobie tak niefortunną porę na zabawę w gonitego, wpadli prosto na drewnianą drabinkę, przez co dziewczyna natychmiast straciła równowagę. Jej urwany krzyk rozległ się w salonie, a wszyscy mimowolnie wstrzymali oddech. Na szczęście Sam i Golduck wykazali się refleksem, bo Nathaly wylądowała ostatecznie w ramionach przyjaciela, a kartonik z bombkami otoczył się fioletową poświatą i również znalazł w jednym kawałku na ziemi za pomocą Konfuzji.
                 -Żyjesz? - spytał Sam, odstawiając Nathaly na ziemię.
                 -Tak, wszystko okej. Dzięki - odparła, po czym zaśmiała się - nie ma to jak spadająca gwiazda w wigilijny wieczór, co?
                 Sarah odetchnęła z ulgą i spojrzała karcąco na Oddisha, który natychmiast zrobił skruszoną minkę.
                 Czas upływał na wesołych rozmowach i przygotowaniach, a za oknem powoli robiło się ciemno. Ben coraz częściej przechodził obok nakrytego białym obrusem stołu, na którym z każdą chwilą pojawiały się nowe dania.
                 -Ech, nie ma to jak składkowe imprezy - westchnął, wciągając przez nozdrza kompozycję cudownych zapachów.
                 -Przestań tak wąchać, tylko lepiej idź rozpalić w kominku - zawołał do niego Sam. - Trochę się zagapiliśmy i ogień do reszty zgasł.
                 Koordynator raz jeszcze tęsknie spojrzał w kierunku stołu, po czym przeniósł wzrok na kominek. Rzeczywiście było w nim kompletnie ciemno. Bez szczególnego pośpiechu zaczął szukać zapałek, jednak gdy jego poszukiwania okazały się bezskuteczne, postanowił rozejrzeć się za swoimi Pokemonami. Wyszedł z salonu i ruszył do przedpokoju, gdzie znalazł wreszcie kogoś do pomocy. Growlithe i Vulpix leżeli wtuleni w miękki dywanik i obserwowali kuchenną krzątaninę.
                 -Growlite, użyczysz mi swojego płomienia? - zapytał, klepiąc ognistego szczeniaka po głowie. W odpowiedzi stworek warknął cicho.
                 -Tu jesteś Vulpix - chłopak usłyszał po swojej prawej głos Ann, która schyliła się i wzięła niezadowoloną z takiego obrotu sprawy podopieczną na ręce. - Szukam cię i szukam, zaczynałam się już martwić.
                 -A co niby mogłoby się jej tutaj stać? - rzucił obojętnie chłopak. Ann jedynie zmarszczyła brwi. Znaczące chrząknięcie zapobiegło zbliżającej się kłótni. Naburmuszona dwójka popatrzyła na stojącą kilka kroków od nich z wyraźnie rozbawioną miną Sarah.
                 -Wiecie co - zaczęła dziewczynka - wydaje mi się, że Vulpix i Growlithe nie bez powodu leżeli sobie akurat w tym miejscu - mówiąc to wskazała palcem w górę. Dwójka koordynatorów jednocześnie uniosła głowy. Dokładnie nad nimi wisiała ogromna kula żywozielonej jemioły, którą Nathaly zawiesiła po powrocie z lasu.
                 -Phi, głupota - prychnął Ben, zakładając ręce.
                 -Może i głupota, ale taka tradycja - stwierdziła Ann, wywracając oczyma, po czym obdarowała chłopaka szybkim całusem w prawy policzek. - Tylko pamiętaj, że nadal cię nie cierpię - dodała.
                 Ben, który zupełnie się tego nie spodziewał, natychmiast zrobił się czerwony, niczym świąteczny barszcz.
                 Na szczęście wołanie Candy przerwało tę niezręczną sytuację.
                 -Jest! Jest, widzę ją - pisnęła uradowanym głosem, z twarzą dosłownie przyklejoną do szyby. - Pierwsza gwiazdka, możemy zaczynać.
                 Na ten znak cała siódemka zgromadziła się przy stole, a każdy z Pokemonów znalazł dla siebie kawałek miejsca w salonie.
                 -To co? Może ja zacznę - powiedział cicho Sam, biorąc do ręki opłatek i podając wyłożony białą serwetką talerzyk do Nathaly, a potem kolejno do wszystkich pozostałych. - Moi drodzy...
                 -Jak to głupio brzmi - parsknął Ben, przerywając mu w pół zdania, jednak Ann przywróciła go do porządku konkretnym kuksańcem w bok.
                 -Uspokój się, ludzie patrzą.
                 Tymczasem Sam mówił dalej, nie zwracając uwagi na rozbawionego przyjaciela:
                 -Chcieliśmy wam z całego serca podziękować, że już drugie święta jesteście z nami.
                 -Naprawdę jesteście dla nas bardzo ważni - dodała Nahaly - bo to dla was i dzięki wam istniejemy. Dlatego chcielibyśmy dzisiaj złożyć wam wyjątkowe życzenia.
                 -Przede wszystkim dobrego humoru, co by się nie działo - mrugnął jednym okiem Sam.
                 -I umiarkowania w jedzeniu i piciu - Ann wyraźnie zaakcentowała ostatni wyraz i bardzo wymownie popatrzyła na młodego koordynatora, który zmieszał się nieco.
                 -Duuużo słodyczy - pisnęła Candy.
                 -Wiary w siebie i w swoich przyjaciół - dodała nieśmiało Sarah.
                 Tyson zastanowił się chwilkę, po czym powiedział:
                 -Wytrwałości w spełnianiu marzeń. Nawet tych najbardziej szalonych.
                 -I żeby nikt z was nigdy nie czuł się samotny - dorzucił Sam, przytakując lekko głową.
                 -Ale co najważniejsze - zaczęła Nathaly, wbijając swoje błyszczące, zielone oczy w sam środek monitora - żebyście zawsze byli sobą i podążali za tym, co naprawdę kochacie. Nasz świat jest zbudowany z marzeń, dlatego wcale nietrudno być w nim szczęśliwym. Wystarczy kilka stuknięć w klawiaturę i sny każdego z nas mogą stać się rzeczywistością. Wam jest znacznie trudniej. Rozumiemy to i podziwiamy. To właśnie dlatego wszystko co uda wam się osiągnąć jest tak cenne i piękne. Prawdziwe życie jest piękne. To ogromny dar, móc istnieć naprawdę. Korzystajcie z niego każdego dnia...
                 Wraz z głosem Nathaly zamilkło wszystko inne. Absolutna cisza trwała chwilę, by wszyscy mogli usłyszeć bicie własnych serc. A biły one zgodnie i w rytm tej samej melodii, aż nie zagłuszył ich wspólny okrzyk młodych przyjaciół:
                 -Wesołych Świąt!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz