Historia pewnej znajomości - walentynkowa notka specjalna (Walentynki 2017) [SPOILER ALERT!]

                – Nie, proszę pana, na pewno nie jestem zainteresowana przedłużeniem umowy z państwa firmą. – Nathaly zmarszczyła brwi, sycząc do słuchawki przez zęby.
               Sam ostrożnie wychylił się zza drzwi, nie chcąc przeszkadzać w ważnej rozmowie. Musiała być ważna, skoro trwała już ponad kwadrans, a przez niemal cały ten czas Nathaly nadawała przez telefon ostrym, podniesionym głosem. Dziewczyna zauważyła go dopiero po chwili i szybko uniosła dłoń, gestem prosząc, by dał jej jeszcze moment.
               – Owszem, byłam zadowolona z naszej współpracy, ale w ostatnich tygodniach jakość waszej karmy widocznie się pogorszyła. Proszę? Nie, to nie są bezpodstawne stwierdzenia. Oddałam próbkę do zaufanego laboratorium, by zbadano jej skład i wyniki nie były satysfakcjonujące. Och, oczywiście, rozumiem, twarde prawa rynku, coś kosztem czegoś. Ale czy przypadkiem klienci nie płacą za jakość? I to płacą całkiem sporo, bo pragnę zauważyć, że państwa produkt do najtańszych nie należy.
               Sam westchnął cicho, siadając na jednym z wysokich kuchennych krzesełek i oparł się łokciami o blat. Nie było co się wtrącać. Nathaly nakręciła się już do tego stopnia, że nie skończy, dopóki ostatnie słowo nie będzie należeć do niej.
               – Proszę pana, powiem jasno, nie zamierzam sygnować swoim własnym nazwiskiem produktu, którego producenci oszukują klientów w tak bezwzględny sposób. Nie jestem specem od marketingu, nie interesuje mnie ani zysk waszego przedsiębiorstwa, ani te wasze słupki popularności. Ta karma nie nadaje się dla kamiennych Pokemonów i ani ja, ani Aerodactyl nie pojawimy się już więcej w jej reklamach. Koniec, kropka. – Kolejne głuche warknięcie wydostało się zza zaciśniętych zębów dziewczyny. – Nie, proszę się nie martwić, na pewno nie będę żałować tej decyzji. Do widzenia!
               Słuchawka trzasnęła o aparat z takim impetem, że niemal pękła. Nathaly przetarła twarz dłońmi, wzdychając ciężko. Jej oczy mówiły wyraźnie to, czego Sam domyślił się już z usłyszanego fragmentu rozmowy. Nie było lekko.
               – Co za debil.
               – I z powodu debila po tamtej stronie, próbujesz rozwalić telefon po tej stronie? Co jest, znowu C.S. Breeding Company?
               – Od miesiąca męczą mnie, żebym przedłużyła z nimi tę durną umowę marketingową.
               – Może powinnaś to zrobić? W końcu przez pół roku przysyłali nam darmową karmę dla Aerodactyla. A on całkiem sporo tego potrzebuje, sama przecież wiesz.
               – Karmę? Chyba żartujesz! – fuknęła nerwowo Nathaly. – Tracey badał to to cztery razy. Ta ich niby karma ma o czterdzieści procent białka za mało. Nic dziwnego, że Aerodactyl próbował zeżreć tego Beedrilla, z którym walczył dwa tygodnie temu. Przecież owady to bogate źródło białka.
               – Ale mina jego trenera była bezcenna, sama przyznaj – odparł Sam nieco weselej.
               Po twarzy Nathaly również przemknął cień uśmiechu. Szybko jednak odegnała go tysiącem różnych myśli i spraw, które miała jeszcze na głowie tego dnia.
               – Przestań. To wcale nie było aż takie śmieszne. Ile się naprzepraszałam tego biednego chłopaka! Do teraz mi głupio, kiedy o tym pomyślę.
               – Bez przesady, to tylko pojedynczy przypadek.
               – Nie, Sam. To nie tylko przypadek. To poważne niedopatrzenie, które mogło się skończyć tragedią, a do którego jako lider nie powinnam była dopuścić.
               – No dobrze już, dobrze. Nie denerwuj się tak. Na szczęście skończyło się tylko na strachu. – Sam postanowił nie drążyć tego tematu. Zwłaszcza, że przyszedł do Nathaly w całkiem innej sprawie. I to takiej, w której dobry humor młodej liderki miał dość istotne znaczenie. Nie owijając dłużej w bawełnę, przeszedł do konkretów: – Wiesz, tak sobie pomyślałem, że może zjemy dziś razem kolację?
               – W sumie, czemu nie. – Nathaly uśmiechnęła się lekko. Wreszcie usłyszała jakąś przyjemniejszą propozycję. Miła odmiana po tej telefonicznej przeprawie z natrętami od pędzonej niby-karmy. – Zamówię coś po drodze i odbiorę kiedy będę wracać.
               – Wyjeżdżasz gdzieś?
               – Do Cerulean. To tylko na parę godzin – zapewniła szybko Nathaly, widząc niepocieszoną minę Sama. – Misty dzwoniła zanim przyszedłeś. Ma problem ze swoją Staryu. Poharatała się o jakieś potłuczone szkła, kiedy pływała w rzece za miastem. Siostra Joy już się nią zajęła, ale rany są dość głębokie. Bez specjalnej ziołowej maści zostaną brzydkie blizny.
               – A ty ją oczywiście masz, tę maść?
               – Przypadkiem, ale mam. Wysłali mi ją kiedyś z apteki internetowej, zamiast odżywki dla Woopera. Miałam zgłosić reklamację, ale odżywkę kupiłam przy okazji w Celadon, a potem tak jakoś wypadło mi z głowy. I nawet dobrze, bo teraz się przyda. Po co ma się zmarnować?
               – No jasne, po co… – westchnął cicho Sam.
               – Nic się nie martw, wieczorem będę z powrotem. To co mam zamówić? Pizza? Spaghetti?
               – Wiesz… myślałem raczej o czymś bardziej eleganckim…
               Nathaly nieco zrzedła mina.
               – O… Chcesz coś ugotować? Znaczy, wiesz, też mogłabym się postarać i przygotować coś oryginalnego, ale, rozumiesz, dziś na pewno już się nie wyrobię. Obiecałam Misty, bardzo na mnie liczy. Przepraszam…
               Sam popatrzył w zielone oczy dziewczyny, w których odbijały się teraz ogromne, coraz większe wyrzuty sumienia. Nie, nie, nie! Przecież nie o to mu chodziło! Zupełnie nie o to.
               – No co ty, nie przepraszaj. To ja tak wyskoczyłem znienacka. Myślałem, że skoro nie masz dziś żadnych pojedynków, to posiedzimy trochę razem. Ale nic nie szkodzi, możemy kiedy indziej.
               – Tak, masz to jak w banku – obiecała szybko Nathaly. Przemknęła obok Sama jak burza, w biegu zarzucając plecak na jedno ramię. – Jak tata wróci z lasu, powiedz mu, żeby nakarmił Raichu i Ivysaura, kiedy się obudzą. Wciąż są osłabione po ostatniej walce. Będę najpóźniej po dziesiątej. Dzięki, pa!
               – Ja to zrobię, nie będę mu zawracał głowy takim drobiazgiem. A ty już leć ratować świat.
               Nathaly uśmiechnęła się porozumiewawczo przez ramię, zanim na dobre zniknęła za drzwiami. I tyle jej było w Viridian.
               Opustoszały domek państwa Root wydawał się Samowi przerażająco cichy. Pani Olivia wyszła gdzieś na dłuższe zakupy; pan Edward, jak zwykle, całymi dniami wędruje po lesie; Nathaly znów wybyła na kilka godzin. Tylko on, trochę gość, a trochę domownik, został w tych czterech, drewnianych ścianach, pilnując nie wiadomo czego i nie wiadomo po co. Bo, biorąc sprawę na zdrowy rozum, kto włamywałby się do domu liderki, pilnowanego przez całkiem sporą gromadkę jej świetnie wyszkolonych Pokemonów, gotowych spuścić łomot każdemu nieproszonemu gościowi?
               Sam siedział sobie przy stole, próbując poukładać myśli. Nie do końca tak miało to wyglądać, dzisiejszy wieczór, nawet cały dzień. Ciągły pośpiech, ciągle coś do załatwienia. I codziennie to samo. Od kiedy Nathaly została liderką, stała się najbardziej zabieganą osobą, jaką znał. Chłopak pomagał jej jak mógł. Przez cały pierwszy rok „liderowania” Nathaly, oboje prawie nie sypiali po nocach. Oczywiście Nathaly od razu poprosiła Sama, by został jej oficjalnym arbitrem, a on zgodził się bez chwili wahania, nie widząc dla siebie ani innej drogi, ani innego miejsca, jak to u jej boku. Tłumaczyli sobie, że razem jakoś sobie poradzą, że początki zawsze są trudne. I były trudne, koszmarnie! Tym bardziej, że Sam mieszkał wtedy jeszcze w Celadon. Jego dziadek kategorycznie odmawiał przeniesienia się gdziekolwiek indziej, a Sam zbyt wiele mu zawdzięczał i za bardzo szanował, żeby choć przez chwilę pomyśleć o tym, by zostawić go tam samego. Bez narzekania znosił więc codzienne dojazdy z Celadon do Viridian i z powrotem, starając się jak najsprawiedliwiej dzielić swój czas pomiędzy dwie najważniejsze w jego życiu osoby. Wreszcie, kiedy pan Henry odszedł do lepszego świata, Sam zrozumiał, że nic go już w Celadon nie trzyma. Sprzedał dom i przeniósł się do Viridian, znajdując dla siebie kąt w tutejszej sali, z której Nathaly i tak korzystała tylko sporadycznie, a którą chłopak przekształcił w Regionalne Muzeum Archeologiczne imienia Henry’ego Stonefielda.
               Od kiedy Sam się przeprowadził, było już nieco łatwiej. Sponsorzy ciągnęli do najnowszej liderki Kanto drzwiami i oknami, dzięki czemu muzeum rozwijało się z tygodnia na tydzień. Sam szybko przyzwyczaił się do nowego trybu życia. Zawsze był spokojny i poukładany, nie miał problemu z nawałem obowiązków. Jednak Nathaly była zupełnie inna. Kiedy Sam spotkał ją po raz pierwszy, najbardziej zapadł mu w pamięci jej zapał. Chęć do działania, jakaś wewnętrzna motywacja, niewidoczna dla reszty świata siła napędowa, która ciągle i ciągle popychała ją do działania. Było to dobre dla nastolatki, podróżującej w poszukiwaniu nowych wyzwań. Dla wchodzącej w świat dorosłości młodej liderki już niekoniecznie…
               Nathaly pełniła funkcję viridiańskiego lidera już od niemal dwóch lat, a ciągle nie potrafiła znaleźć w tym wszystkim chwili dla siebie. Widać, że kochała to co robi, a Sam kochał ją, więc z cierpliwością znosił wieczną bieganinę i nieustanny brak czasu. Wszystko to jednak z nadzieją, że Nathaly wreszcie odnajdzie się w nowej roli. Najwidoczniej jednak odnalazła się w niej aż zbyt dobrze, bo poza wyzywającymi, treningiem i ciągłym „byciem do dyspozycji całego świata”, praktycznie nie miała własnego życia. A Sam patrzył na to wszystko z bliska i martwił się o nią. Martwił się z każdym dniem coraz bardziej. No bo ile człowiek, nawet tak uparty jak Nathaly, może wytrzymać pracując bez przerwy na pełnych obrotach?
 
***
 
                Jeden druczek, drugi druczek, dziesiąty… Gdyby dwa lata temu ktoś uprzedził Nathaly, że prowadzenie sali wymaga aż tyle papierologii, z całą pewnością by się na to nie zgodziła. Pokręciła głową nad kolejnym formularzem, robiąc głęboki wdech. Zawsze powtarza to sobie w myślach i zawsze szybko dochodzi do wniosku, że sama siebie okłamuje. Znalazła swoje powołanie, coś, do czego została stworzona. Z papierologią czy bez, będzie liderką dopóki starczy jej sił, żeby rzucić Pokeballem.
               Miała emocjonujące, pełne wyzwań życie, w którym niczego nie żałowała. No, może prawie niczego. Chciałaby mieć trochę więcej czasu dla przyjaciół. Ann i Ben bardzo wcześnie założyli rodzinę, ich mała Samantha rosła jak na drożdżach. Nathaly była jej matką chrzestną, a widziała ją najwyżej raz w miesiącu. Z Misty widywała się tylko wtedy, kiedy miała z nią jakąś sprawę do załatwienia. Tracey wyświadczał jej setki drobnych przysług, ale żeby usiąść i na spokojnie pogadać, to nigdy nie mieli czasu. Z Abby od prawie pół roku wisiały tylko na telefonie. Tyson pracuje prawie tyle, co ona. Candy robi karierę w wielkim świecie. Tylko Sarah odwiedzi ją od czasu do czasu, ale ile razy można tłuc się z innego regionu na zwykłą herbatkę i pogaduchy? No i Sam, biedny Sam, którego Nathaly było szkoda najbardziej. Chłopak poświęcił dla niej wszystko. Sprzedał rodzinny dom, chciał nawet rzucić swoją archeologiczną pasję, żeby sędziować jej pojedynki na każde zawołanie. Nathaly niemal siłą i szantażem musiała namawiać go na otwarcie muzeum w Viridian. Zresztą sam pomysł bardzo jej się spodobał już od pierwszej chwili, kiedy mimochodem padł kiedyś w rozmowie. Podłapała go natychmiast i wierciła Samowi dziurę w brzuchu tak długo, aż wreszcie zgodził się go zrealizować. Przynajmniej tyle Nathaly mogła dla niego zrobić. I tak czuła się podle, że chociaż spędzają ze sobą tyle czasu, to praktycznie wcale go dla siebie nie mają. I to, z bólem przyznawała w duchu, właśnie z jej winy. Ale to przecież takie trudne… Tyle rzeczy do zrobienia, każdy czegoś od niej chce… A Sam chciał tylko… on tylko...
               I tu rozmyślania Nathaly urwały się na dobre. Zasnęła, tak jak siedziała, z czołem opartym o blat biurka, z długopisem w dłoni i na wpół uzupełnionym formularzem przed sobą. Chrapnęła cicho, kiedy drzwi za nią nieznacznie skrzypnęły. Sam zajrzał do środka, ostrożnie, nie chcąc przeszkadzać jej w pracy, a dokładniej, w tej nudniejszej, bardziej uciążliwej części obowiązków każdego lidera.
               – Nathaly? Możemy chwilę porozmawiać? – zapytał jeszcze, zanim zorientował się, że dziewczyna i tak go nie usłyszy, bo śpi już w najlepsze. Kiedy jednak wreszcie to do niego dotarło, stanął nad nią, podparł się pod boki i westchnął ciężko. – Zasnęła? Oczywiście…
               Delikatnie wyjął długopis z dłoni Nathaly, odsunął papiery na bok i złapał dziewczynę na tyle ostrożnie, żeby ani jej nie obudzić, ani, w najgorszym razie, nie przestraszyć. Nathaly była jednak tak bardzo zmęczona, że jedynym ruchem, jaki z siebie wykrzesała, było przyciśnięcie policzka do koszulki Sama. Potem mruknęła coś po cichu i najzwyczajniej spała dalej. Chłopak przeniósł ją na łóżko, położył i przykrył kocem. Pocałował lekko w czoło, zakryte potarganą grzywką, i wycofał się do drzwi. Zanim jednak nacisnął na klamkę, coś go zatrzymało. Popatrzył na Nathaly – zmęczoną, jak zwykle zresztą, a mimo to śpiącą tak spokojnie, tak nieruchomo. On też znieruchomiał na chwilę. Patrzył i patrzył, aż wreszcie zrozumiał. Coś bardzo ważnego wreszcie do niego dotarło.
               – O nie. Tak robić nie będziemy – szepnął, po czym cofnął się czym prędzej i sięgnął po niewielki notes, leżący na samym szczycie stosu papierów i protokołów. Przewertował kartki w pośpiechu, aż w końcu zatrzymał się gdzieś w środku i prędko coś zapisał. Potem odłożył notatnik na swoje miejsce i raz jeszcze spoglądając na śpiącą Nathaly, na dobre wyszedł z pokoju.
 
***
 
               Nathaly wpadła na pole walki jak szalona.
               – Niech to – warknęła pod nosem. – Już jestem po czasie.
               Rozejrzał się nerwowo po sali. Wyzywającego jeszcze nie było. Tylko Sam stał za linią boczną, spokojnie majstrując przy jednej z sędziowskich chorągiewek. Jak mogła zapomnieć w walce? No jak? Co prawda była gotowa przysiąc, że nie umawiała się na dziś z żadnym trenerem, ale pomyłki się zdarzają. Po to właśnie zapisuje sobie wszystko w terminarzu. Szczęście, że akurat musiała coś w nim sprawdzić. Inaczej biedny trener zaczekałby się tu na śmierć. Problem jednak w tym, że umówionego trenera też jeszcze nie było. Jeszcze, a może już?
               – Tylko mi nie mów, że… – zaczęła Nathaly, z nerwów nie mogąc sklecić kompletnego zdania. – Czy ten wyzywający, czy on już sobie… no wiesz?
               Sam powoli pokręcił głową w odpowiedzi, na co Nathaly odetchnęła z ulgą. Uff, jeszcze go nie było. Czyli jednak zdążyła! Była zła na siebie. Tak rzadko ktoś prosi o pojedynek w starej viridiańskiej sali. Kiedy już znajdzie się ktoś taki, nie powinna o tym zapominać. W końcu to kawałek drogi od jej domu, a wypada, żeby liderka zjawiała się choć trochę wcześniej przed wyzywającym. Jak ma go teraz podejmować? Taka zdyszana? To przecież takie nieprofesjonalne!
               – Gdzie on jest? – mruknęła niecierpliwie, spoglądając na stary zegar z rzymskimi liczbami, stojący przy wyjściu.
               – Nikt już dzisiaj nie przyjdzie – stwierdził Sam, niespiesznie podchodząc bliżej.
               – Och. Skąd wiesz? Ten wyzywający do ciebie dzwonił? Odwołał nasz mesz?
               – Nie – odparł Sam głosem pełnym zdecydowania. – Nikt nie przyjdzie, bo wszyscy, którzy są potrzebni, są już na miejscu.
               Nathaly zaoponowała ostro.
               – Jak to wszyscy? A wyzywający?
               – To ja jestem wyzywającym. Oficjalnie wyzywam cię na pojedynek!
               – Że co?! – Nathaly w pierwszej chwili kompletnie zatkało. – Ale zaraz, poczekaj. Jak to ty mnie wyzywasz? Chwila, chwila… czy ten niespodziewany wpis w moim terminarzu to nie jest przypadkiem twoja sprawka? – zapytała z lekkim wyrzutem. – Sam, jeśli chciałeś zawalczyć o odznakę, to mogłeś najpierw…
               – Nathaly, nie chcę od ciebie odznaki.
               – O? – Zdziwiona dziewczyna otworzyła szeroko oczy. – To… w takim razie po co to wszystko?
               – Proponuję własne zasady. Wyzywam cię na pojedynek, a jeśli wygram, to… – Sam urwał na chwilę. To była ostatnia chwila, w której mógł zrezygnować. Tak czy inaczej, nie zamierzał. – Jeśli wygram, to zgodzisz się zostać moją żoną!
               – Co?! – Nathaly nie wiedziała, czy śmiać się, wkurzać, czy cieszyć. Czy był to żart, którego nigdy by się po Samie nie spodziewała? A może tylko się przesłyszała? – Czekaj, czy ja dobrze zrozumiałam? Wyzwałeś mnie na pojedynek, żeby mi się oświadczyć?
               Chłopak wziął głęboki wdech dla uspokojenia nerwów.
               – Tak. I liczę, że nie odrzucisz wyzwania, jak na profesjonalną liderkę przystało.
               – Ale Sam… przecież, to zupełnie nie w twoim stylu!
               – Racja. Ale zupełnie w twoim. Nathaly, posłuchaj. Od niemal tygodnia próbuję poprosić cię o rękę, ale nigdy nie ma na to czasu. Albo gdzieś pędzisz, albo walczysz z trenerami, albo padasz z przemęczenia. Nie winię cię za to. Rozumiem, taka jesteś i taką masz pracę. Ale wczoraj, kiedy znowu zasnęłaś nad papierami, zrozumiałem coś jeszcze. Jeśli chcę być częścią twojego świata, ale tak naprawdę, to muszę to zrobić po twojemu. Innej opcji nie ma. To jak? Co na to powiesz?
               Nathaly milczała. Przez dłuższą chwilę błądziła wzrokiem po twarzy Sama, którego niby znała tak dobrze, a który mimo to wciąż potrafił ją zaskoczyć. Patrzyła i patrzyła, jednak znalazła tam tylko ciche potwierdzenie. On nie żartował. Mówił serio.
               – Mogę powiedzieć cokolwiek, ale to w tej chwili nie będzie miało żadnego znaczenia, prawda?
               Sam dziwił się głęboko, kiedy dziewczyna cmoknęła go lekko w usta i odwróciła się plecami, odchodząc.
               – Dokąd idziesz? Zrobiłem coś nie tak?
               Nathaly nie odpowiedziała. Nie odeszła jednak. Zatrzymała się na drugim końcu boiska i odwróciła powoli, odpinając od paska jeden z Pokeballi.
               – Zdaje się, że mamy mecz do rozegrania. No dalej, pokaż jak bardzo ci zależy – powiedziała pewnie z zadziornym uśmiechem na ustach.
               Tak, zupełnie w jej stylu – pomyślał Sam. Również lekko się uśmiechnął i także sięgnął po Pokeball. Spojrzał na Nathaly, skupioną i zdecydowaną, i wiedział już na pewno. Tej walki nie zapomni do końca życia. Ani jednej jej sekundy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz