"Świat Trenera" - urodzinowa notka specjalna (maj 2015) [SPOILER ALERT!]

                W dzisiejszym wydaniu „Świata Trenera” kontynuujemy nasz cykl wywiadów z liderami sal Kanto. W tym tygodniu rozmowa z liderką sali w Viridian City, Nathaly Root. Wywiad przeprowadził dla naszego magazynu znany reporter telewizyjny i radiowy, Bobby Hunter.
 
                Bobby Hunter: Witaj Nathaly, kopę lat. Albo raczej można by powiedzieć tuzin, bo właśnie w tym roku mija dwunasta rocznica twojej nominacji na lidera sali w Viridian. Powiedz, czy potrafiłabyś po tak długim czasie zrezygnować ze swojej pracy i wrócić do normalnego życia?
 
                Nathaly Root: Już dwanaście lat? Nie zauważyłam. [śmiech] Ale na poważnie. Czy bym potrafiła? To zależy co uznamy za normalny tryb życia. Przywyknięcie do obowiązków lidera zajęło mi trochę czasu, ale podejrzewam, że odzwyczajenie się od tego potrwałoby przynajmniej trzy razy dłużej. Chyba, że wybrałabym się w kolejną podróż. Przyznam szczerze, że tego brakuje mi najbardziej. Oczywiście na pracy życie się nie kończy. Jest jeszcze dom, rodzina i inne tym podobne. Normalne sprawy, jak to ująłeś.
 
                B. H.: No właśnie, rodzina. Na pewno wszyscy trenerzy są ciekawi, jak wygląda życie lidera od kuchni. Nie oszukujmy się, liderzy mają dość nienormowany czas pracy. Potrafisz pogodzić swoje obowiązki i sprawy osobiste?
 
                N. R.: Nienormowany, łagodnie powiedziane. Oczywiście żaden wyzywający nie jest aż tak niecierpliwy, żeby prosić o pojedynek w środku nocy. Najgorsze to wejść w odpowiedni rytm, potem nie jest już tak źle. Sam, mój mąż, jest oficjalnym arbitrem Ligii i sędziuje większość moich pojedynków, więc nawet w pracy jesteśmy na siebie skazani. [śmiech] Za to przyjmowanie wyzwań to pestka w porównaniu z opanowaniem dwójki dzieci.
 
                B. H.: Domyślam się. Właśnie, Anabelle i Barreth, twoi mali mistrzowie. Zechcesz opowiedzieć coś więcej? Może któreś z nich planuje pójść w ślady mamy?
 
                N. R.: Na to wygląda. Chociaż jak tak na to patrzę z perspektywy czasu, ile razy podczas podróży wpadałam w tarapaty i to naprawdę poważne, to chyba bym oszalała, gdyby moje maluchy miały robić to co ja. Ale jeśli któreś z nich będzie chciało, nie będę niczego zabraniać. I wszystko wskazuje na to, że tak się właśnie stanie. Co prawda Barry będzie mógł rozpocząć podróż dopiero za dwa lata, ale już teraz bez przerwy opowiada o treningach, odznakach i mistrzostwach. Ani się obejrzę, a rzuci mi oficjalne wyzwanie. To dopiero będzie ciekawa walka. Za to Ana ma dopiero pięć lat, ale lgnie do Pokemonów jak Heracross do miodu. Ma do tego dobrą rękę. Myślę, że kiedyś może sprawdzić się jako hodowca. Na razie niech po prostu cieszą się dzieciństwem. Co będzie kiedyś to się zobaczy.
 
                B. H.: Jest jeszcze jedna sprawa, trochę osobista, o którą chciałbym zapytać. Od niemal dziewięciu lat jesteś w związku małżeńskim, szczęśliwym, z tego co mi wiadomo. Wielu ludzi zastanawia się dlaczego po ślubie nie zmieniłaś nazwiska.
 
                N. R.: Szczerze? Było kilka powodów. Po pierwsze – względy praktyczne. Zmienianie całej dokumentacji, rejestracji sali, legitymacji lidera i cała reszta papierkowej roboty skutecznie mnie do tego zniechęciły. Poza tym po prostu lubię swoje nazwisko i nie widzę powodu, dla którego miałabym je zmieniać.
 
                B. H.: Feministka?
 
                N. R.: Nie. Raczej realistka. Wychodzę z założenia, że kobieta to nie samochód i nie można jej przerejestrować wbrew jej woli.
 
                B. R.: Rozumiem. Wspomniałaś wcześniej, że brakuje ci podróży. Chciałbym pociągnąć ten temat. Jesteś jedyną z tak zwanej nowej generacji liderów, która na własnej skórze poznała blaski i cienie podróży trenerskiej i zbierania odznak oraz jedyną, która osobiście brała udział w zawodach ligowych, co więcej, której udało się wygrać jedne z nich. Czy myślisz, że dzięki tym doświadczeniom jesteś teraz lepszą liderką?
 
                N. R.: To zależy o co dokładnie pytasz. Jeśli pytasz o to, czy dzięki doświadczeniom z podróży jestem lepszą liderką od innych, zdecydowanie nie. Misty, Forrest i Aya, czyli pozostali liderzy nowej generacji, jak to ładnie określiłeś, są absolutnie niesamowici. Z każdym z nich odbyłam kiedyś oficjalny mecz i od każdego wiele się nauczyłam. Zresztą to moi dobrzy przyjaciele. Nie wiem jak jest w innych regionach, ale liderzy z Kanto są jak jedna rodzina. Jeśli natomiast pytasz o to, czy podróż pomogła mi w lepszym pełnieniu swojej funkcji, oczywiście. Dzięki niej rozumiem co czują wyzywający, którzy przekraczają próg mojej sali, potrafię lepiej pojąć ich potrzeby i obawy. Wiem co było potrzebne mnie jako początkującej trenerce i staram się dać to wszystkim, którzy przychodzą rzucić mi wyzwanie. Czasem jest to rada, czasem dobre słowo a czasem po prostu niezły wycisk podczas pojedynku.
 
                B. H.: Wracając do spraw rodzinnych: jak wszyscy zapewne wiedzą, twoim pierwszym i sztandarowym Pokemonem jest Raichu. Chodzą plotki, że ostatnimi czasy Raichu doczekała się drugiego malucha. Zdradzisz nam, kto jest ojcem tego sukcesu?
 
                N. R.: Spodziewałam się, że padnie to pytanie. [śmiech] Ludzie czasem strasznie ekscytują się takimi sprawami, czasami nawet bardziej, niż gdyby chodziło o plotki z życia ich ulubionych gwiazd. Musimy jednak pamiętać jedną rzecz: tu chodzi o Pokemony. Pokemony, zwłaszcza te pod opieką trenerów, rzadko kiedy łączą się w pary na dłużej niż tylko do zniesienia jaja, ewentualnie do odchowania młodych, więc naprawdę nie liczyłabym na wieści o płomiennych romansach. Jeśli jednak kogokolwiek to interesuje, to mogę zdradzić, że tym razem ojcem maluszka jest jeden z moich Pokemonów, a sam maluszek już dawno był obiecany porucznikowi Surge'owi i właśnie pod jego opiekę trafił jeszcze jako jajko. W końcu gdzie będzie mu lepiej niż pod czujnym okiem lidera elektrycznej sali? Zresztą, co pewnie już wszyscy słyszeli, to właśnie Surge'owi, a konkretnie jego wspaniałemu Raichu, moja Raichu zawdzięcza swojego pierwszego malucha. Jednak raz jeszcze przypominam to, co ciągle przypominał nasz nieodżałowany profesor Oak – jakkolwiek bardzo byśmy nie próbowali ich uczłowieczyć, Pokemony to nie ludzie i ich świat zawsze będzie rządził się swoimi prawami.
 
                B. H.: Skoro już o tym wspomniałaś... Choć przyznam, że dla wszystkich to bolesny temat, bo profesor Oak odszedł od nas zaledwie kilka miesięcy temu. Wiem, że byliście dobrymi znajomymi. Jak zniosłaś informację o jego śmierci?
 
                N. R.: Takie pożegnania zawsze są trudne. Tym bardziej, że profesor był w pewnym sensie osobą publiczną. Przez pierwsze kilka dni informacje o jego odejściu bombardowały dosłownie z każdej strony. Dla tych, którzy znali go osobiście było to podwójnie bolesne. Takie ciągłe przypominanie, a to urywki jego programów w telewizji, a to stare wywiady... Do teraz mam wrażenie, że kiedy wejdę do jego domu, on wychyli się ze swojego laboratorium i zaprosi mnie na herbatę. Ludzie bez przerwy powtarzają, że odszedł wielki autorytet naszych czasów. Prawda, ale dla mnie nie tyle był autorytetem, co po prostu przyjacielem. Był jak dziadek, którego odejście boli i będzie bolało jeszcze bardzo długo.
 
                B. H.: Nie ma ludzi zastąpionych, można by powiedzieć. Ale mimo wszystko Kanto potrzebuje profesora. Niemal wszyscy byliśmy pewni, że schedę po profesorze Oaku przejmie jego asystent, Tracey Sketchit, a tu taka niespodzianka. Elliot Redwood - bardzo młody, bez doświadczenia i pochodzący praktycznie z końca świata. Co sądzisz o niedawnej nominacji Rady Regionu? Czy aby nie była zbyt ryzykowna?
 
                N. R.: Absolutnie nie zgodzę się, że Elliot nie ma doświadczenia. Z profesorem Oakiem na pewno łączyło go jedno – obaj są genialnymi wynalazcami. Elliot zaprojektował i zbudował takie urządzenia, o których wielu naukowców nie śmiało nawet pomyśleć. Nie zapominajmy, że to on jest wynalazcą robiącej coraz większą furorę wśród trenerów maszyny technicznej, która pozwala bez trudu nauczyć Pokemona nowego ataku. Poza tym profesor Oak sam nie był o wiele starszy, kiedy zaczynał pracę nad pierwszą wersją Pokedexa. Jeśli chodzi o to, dlaczego Tracey nie zajął jego miejsca... Cóż, oczywiście rozmawialiśmy na ten temat i Tracey przyznał, że chce kontynuować niedokończone badania profesora Oaka, których podobno było całkiem sporo. A nowy profesor powinien znaleźć własną drogę i nią kroczyć, a nie podążać śladami innych. Myślę, że on i profesor Oak już dawno ustalili to między sobą i z całą pewnością to oni zasugerowali Radzie Regionu odpowiedniego kandydata. Jeśli o mnie chodzi, jak najbardziej zgadzam się z tą decyzją, choć oczywiście nie mam tu nic do gadania.
 
                B. H.: Nawet jeśli, to i tak byliśmy wszyscy strasznie ciekawi twojego zdania. Dziękuję za rozmowę i mam nadzieję, że kiedyś jeszcze znajdziesz chwilę, żeby udzielić mi krótkiego wywiadu.
 
                N. R.: Jeśli tylko będzie do tego odpowiednia okazja.
 
                B. H.: Okazji na pewno nie zabraknie. Raz jeszcze ogromne dzięki i do następnego razu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz