21. The change that is happening

               – Daj mi go, proszę. Daj – marudziła bez przerwy Abby. Nathaly miała już serdecznie dosyć tego jej ciągłego jęczenia. – No daj, przecież obiecałaś!
               Trenerka odwróciła się na chwilę, tylko po to, by zobaczyć nadąsaną minę swojej towarzyszki podróży. Abby najwidoczniej postanowiła rozpocząć oficjalny strajk, bo stanęła z nadmuchanymi policzkami i założonymi rękoma, i nie zanosiło się na to, by zamierzała pójść dalej.
               – Abby, daj już spokój. Obiecałam, że ci go dam, to dam. Tylko nie teraz, nie tutaj. Zobacz, niedługo się ściemni, a my mamy już tylko kawałek drogi do Centrum. Jesteśmy zmęczone i głodne, nasze Pokemony też. Naprawdę myślisz, że to dobry pomysł, żeby akurat teraz się tym zajmować? Nie lepiej poczekać to parę chwil i zrobić to na spokojnie?
               – Ale daj!… – wymruczała po raz kolejny Abby, patrząc na przyjaciółkę błagalnie.
               Sterta racjonalnych argumentów, którymi Nathaly zasypywała ją już od dobrych dwóch godzin, zdawała się odbijać od twardej, szczelnej jak wieczko Pokeballa czaszki Abby i szybować w kosmos. Nathaly widziała to oczami wyobraźni niemal tak wyraźnie, jakby widziała to na żywo. Westchnęła ciężko. Już miała się poddać, już opuściła plecak na jedno ramię i wyciągnęła ku niemu dłoń, ale resztki jej silnej woli w ostatniej chwili zebrały się w sobie i powstrzymały ją przed ulegnięciem piskom i jękom Abby.
               – O nie – odparła na tyle twardo, na ile tylko była w stanie. – To ja zdobyłam Kamień Słoneczny i leży on sobie w moim plecaku, dlatego dostaniesz go wtedy, kiedy ja uznam to za stosowne.
               Abby zrobiła skrzywioną minkę, przez co Nathaly wnet pojęła, że chyba jednak jej ton był nieco zbyt ostry.
               – Okej, w porządku… – mruknęła tylko dziewczynka. – Jeżeli wolisz zostawić go dla siebie…
               – Abby, posłuchaj. – Nathaly westchnęła ciężko i cofnęła się po przyjaciółkę, kładąc jej dłoń na ramieniu. – Nie to, że nie chcę ci go dać. Wiesz przecież, że po to startowałyśmy w konkursie. Poza tym mnie w ogóle nie jest potrzebny. Ale zrozum, Sunkern powinien trochę odpocząć zanim potraktujesz go kamieniem ewolucyjnym. Ewolucja to bardzo ważny moment dla każdego Pokemona i nie powinno się…
               – Dobra już, dobra – Abby przerwała jej, bez ceregieli machając ręką i ruszając przed siebie. – Chodźmy już do tego Centrum. I tak nie dasz mi kamienia, dopóki tam nie dotrzemy, uparciuchu jeden.
               Nathaly zdębiała. Spojrzała pytająco na równie zdębiałą Raichu, a potem na plecy przyjaciółki, która, niczym nie zrażona, oddalała się od nich szybkim krokiem.
               – Wykończą mnie kiedyś te jej zmienne humorki – syknęła przez zęby.
               – Rai? Chu-u… – odetchnął Pokemon, bezradnie rozkładając łapki.
               Małe i skromne Centrum Pokemon, do którego dziewczyny dotarły niecałą godzinę później, leżało na granicy lasu Ilex, największego i najstarszego lasu w regionie. Drewniana chatka przypominała raczej leśniczówkę, niż szpital dla Pokemonów – o tym Nathaly mogła coś powiedzieć, w końcu sama wychowywała się w podobnym miejscu, na skraju lasu. Niski płotek przed budynkiem i podniszczony znak głoszący, że oto wędrowcy wstępują w gościnne progi Centrum Pokemon Ilex – Północ, były gęsto porośnięte pędami dzikiego bluszczu. Dębowe drzwi z lakierowanego drewna zapraszały do środka cichym skrzypnięciem. A w środku – jeszcze przytulniej i jeszcze gościnniej. Kolorowe zdjęcia Pokemonów-owadów wisiały na ścianach w oryginalnych ramkach ze sklejonych starannie patyków. Wymyślny stroik z kępek leśnego mchu i malowanych szyszek zdobił krótką ladę, na której, oprócz niego, leżało jeszcze kilka kartek i długopis, oraz stary, dobry dzwonek w hotelowym stylu. Trzy krzesła i okrągły stoliczek, wszystko z surowego drewna, zajmowały jedyny wolny kąt poczekalni. Żadnego wideofonu, żadnych automatycznych drzwi, żadnego hałasu i tłoku.
               Nathaly zakochała się w tym miejscu już od pierwszej chwili. Kiedy weszły do środka i Abby natychmiast podbiegła do lady, by znęcać się nad biednym dzwonkiem, Nathaly spokojnym krokiem podeszła do niewielkiej tablicy ogłoszeń, z ciekawością studiując zawieszoną tam informację na temat pobliskiego lasu. Ilex, jak udało jej się wyczytać, był lasem mieszanym, obfitującym w różne gatunki Poke-owadów – zarówno te rodzime, jak i pochodzące z Kanto. Rozciągał się na ogromnym obszarze pomiędzy dwoma miastami: Goldenrod i Azalea Town, do którego dziewczyny właśnie zmierzały. Od dalszej lektury oderwał Nathaly metaliczny dźwięk maltretowanego bez litości dzwonka. Dziewczyna odwróciła się i zobaczyła Abby, która niecierpliwie uderzała w niego dłonią raz za razem.
               – Hej, to nie działa w ten sposób! – Trenerka podbiegła czym prędzej i zatrzymała rękę Abby w połowie drogi, bojąc się, że siostra Joy może lada chwila wywalić je obie z Centrum za zakłócanie spokoju. – Musisz chwilę poczekać.
               Jedno spojrzenie na Abby wystarczyło, by zrozumieć, że czekanie to dla niej pojęcie czysto abstrakcyjne. Na szczęście siostra Joy pojawiła się w końcu za ladą i nie wyglądała na rozzłoszczoną tym niecierpliwym zachowaniem. Wręcz przeciwnie, przywitała obie dziewczyny serdecznym uśmiechem.
               – Troszkę późno jak na wyprawę do lasu. W czym mogę wam pomóc? – zapytała uprzejmie.
               – Niech nam pani szybciutko da klucze, żeby mój Sunkern mógł w końcu ewoluować! – wypaliła natychmiast Abby.
               Joy oczywiście niewiele z tego zrozumiała.
               – Och, przepraszam moja droga, ale… To znaczy, nie chcę ci się wtrącać do metod hodowli i przyznaję, że nie idę w tym temacie z duchem czasu, jednak czy mogłabyś mi wytłumaczyć?… Jak zamierzasz ewoluować Sunkerna przy pomocy kluczy? I jakie klucze konkretnie masz na myśli? Takie do drzwi, czy bardziej jakiś zestaw do majsterkowania?
               Nathaly poczuła, jak oczy same jej się wywracają. Do specyficznego poziomu inteligencji Abby zdążyła już przywyknąć, ale tutejsza Joy najwyraźniej nie podnosi średniej. Nathaly chciała wierzyć, że pielęgniarka po prostu jest zmęczona po całodziennym dyżurze i dlatego mało co kontaktuje, zrobiła więc głęboki wdech, powoli i cierpliwie tłumacząc wszystko od początku.
               – Ten mały narwaniec miał na myśli to, że bardzo byśmy prosiły o pokój dla dwóch osób i zajęcie się naszymi Pokemonami…
               – Bo inaczej Nath nigdy nie da mi tego Słonecznego Kamienia, no! – zawołała z wyrzutem Abby, nie wytrzymując nawet do końca zdania. Oczywiście.
               Siostra Joy popatrzyła na nie, ciągle bez przekonania.
               – Jeśli chodzi wam o to, że chcecie przenocować, to nie wiem, czy mogę wam pomóc – powiedziała w końcu, zostawiając sprawę kamienia i ewolucji do rozstrzygnięcia przez same dziewczyny. Bo i po co miała się wtrącać, skoro i tak nie wie o co chodzi? W gruncie rzeczy całkiem mądra z niej kobieta.
               – Jak to? – zdziwiła się szczerze Nathaly. – Przecież Centrum wygląda na zupełnie puste.
               – I tak i nie. W sumie na chwilę obecną jest prawie puste, ale i tak można powiedzieć, że mamy maksymalne obłożenie i brak wolnych łóżek.
               – Jak to? – Trenerka popatrzyła na różowowłosą pielęgniarkę, nic już z tego wszystkiego nie rozumiejąc.
               – Jesteśmy małą placówką i nie prowadzimy tu bazy noclegowej. A z naszych usług korzystają głównie trenerzy, którzy przechodzą tędy podczas wędrówki po lesie. Wstępują na chwilę, leczą Pokemony i idą dalej. Do Goldenrod jest stąd tak niedaleko, że trenerzy zawsze wolą zatrzymać się na nocleg w mieście.
               – Do Goldenrod?… – Abby jęknęła żałośnie.
               – Ile czasu zajęłaby nam podróż? – zapytała od razu Nathaly. Muszą w końcu wiedzieć na czym stoją, w razie gdyby faktycznie nie dało się przenocować w tym Centrum.
               – Jakieś trzy godziny, może nawet nie.
               – Niedobrze. Goldenrod nam nie po drodze. Szłyśmy tutaj prosto z Ecruteak i raczej bocznymi drogami, nie wstępowałyśmy do żadnego większego miasta. Gdybyśmy miały cofać się do Goldenrod, nadłożymy sześć godzin drogi do Azalea, a jesteśmy już naprawdę zmęczone.
               Choć Nathaly mamrotała raczej do siebie, głośno tylko myśląc, siostra Joy, słysząc jej słowa, przejęła się bardzo.
               – Z Ecruteak? Bez dłuższych przystanków? Moje biedactwa, faktycznie musicie być bardzo zmęczone! Chciałabym wam pomóc, ale mamy tu tylko jeden, awaryjny, jednoosobowy pokoik, który od jakiegoś czasu jest akurat zajęty.
               – Ale nie będę miał nic przeciwko, żeby się nim podzielić, siostro Joy. – Znajomy głos dobiegł gdzieś zza pleców pielęgniarki. Nathaly odruchowo wyprostowała się na jego dźwięk. – Cześć dziewczyny.
               – Znowu ty?! – Abby zmarszczyła brwi na widok chłopaka, który wychylił się właśnie zza drzwi. Ku jej ogromnemu niezadowoleniu, Nathaly niemal przeskoczyła przez wąską ladę, próbując uściskać go serdecznie. Doprawdy, ta dziewczyna nie ma za grosz instynktu samozachowawczego! Kiedy poprzednim razem Abby zostawiła ją z tym gościem sam na sam, omal nie doszło do nieszczęścia. Niby ten cały Sam podaje się za przyjaciela Nathaly i za takiego też Nath go uważa, ale mimo wszystko obmacywał ją, biedną, owiniętą w sam tylko kąpielowy ręcznik. O nie, Abby nie miała najmniejszego zamiaru mu ufać…
               – Hej, Abby, wróć do nas!
               Dziewczynka ocknęła się dopiero, kiedy palce Nathaly pstryknęły jej cicho tuż przed nosem. Szybko zorientowała się, że rozważania nad niecnymi zamiarami Sama względem biednej, nieświadomej niczego Nathaly, pochłonęły ją tak głęboko, że nie słyszała nawet, co się do niej mówi.
               – Mówiłam, że zostajemy – powtórzyła Nathaly, siląc się na cierpliwość. – Ogarnij dla Sunkerna jakąś porządną kolację, daj mu chwilę na odpoczynek i wtedy będziemy mogły spróbować z tym Kamieniem Słonecznym.
               – No i to ja rozumiem – zawołała natychmiast Abby. – Pani prowadzi do lodówki – zwróciła się do siostry Joy z beztroskim uśmiechem.
 
***
 
               Nie wiedziała jak późno było, kiedy dotarli na miejsce. Ba, nie wiedziała nawet gdzie dotarli. Większość drogi Margot spędziła z głową owiniętą w płócienny worek – zbyt szczelny, by widzieć cokolwiek, ale nie na tyle szczelny, by się udusić. Jedno, co wiedziała na pewno, to że było ciemno. Ciemno i mokro. Od kiedy usłyszała za sobą trzask zamykanych drzwi, okropny zapach zawilgoconej piwnicy nie dawał jej spokoju.
               – Życzymy miłego pobytu – warknął grubym głosem ktoś tuż za jej plecami.
               Potem Margot poczuła silne popchnięcie i jednocześnie ześlizgujący się z jej głowy worek. To oznaczało ni mniej ni więcej, jak koniec podróży. Przez długi czas mrugała i marszczyła brwi, chcąc przyzwyczaić oczy do ponownego widzenia kształtów, które majaczyły niewyraźnie w ciemności. Nie było tego wiele. Zarys grubych, stalowych prętów, oddzielających ją od wolności. Długi, wąski korytarz po drugiej stronie. Coś jakby krzesło, ustawione pod ścianą. To wszystko. Chociaż nie, było tam jeszcze coś, otoczone mrokiem i bez wyraźnego kształtu. Coś, co po chwili wydało z siebie cichy, chrapliwy jęk. Margot długą chwilę zastanawiała się, czy powinna podejść bliżej. Wreszcie jednak rozsądek przegrał z ciekawością. Widać wiele lat zgrywania rasowego naukowca odcisnęło na niej swoje piętno.
               Gdy się zbliżyła, poczuła odór jeszcze gorszy od zapachu wilgoci. Zapach, a raczej smród niemytego ciała, ropiejących ran i ludzkich fekaliów uderzył w jej nozdrza z taką mocą, że natychmiast cofnęła się o krok.
               – Czego… czego znów chcecie? – wymamrotała słabo bezkształtna masa, kuląca się na ziemi.
               Margot musiała mocno wytężyć wzrok, zanim odkryła, że masa nie była wcale aż taka bezkształtna. Miała ręce i głowę. Posiniaczoną co prawda, a miejscami nawet pozszywaną, ale miała. Tylko stopy wyglądały jakoś dziwnie, jakby na końcu każdego z palców ktoś dla żartu dokleił niedużą, bawełnianą kulkę. Margot z przerażeniem odkryła, że były to bandaże, przesączone brudną krwią i cuchnące niemiłosiernie.
               – Gnoje. Co oni ci zrobili… – warknęła pod nosem.
               Leżąca postać zdawała się w pierwszej chwili nie rozumieć jej słów.
               – Nie mam już nic – wystękała żałośnie. – Nic już nie możecie mi zrobić, nic zabrać. Możecie tylko dobić. Zrobicie to na pewno… Nie, nie, nie… Jestem dla was zbyt cenny.
               – Na Arceusa – szepnęła Margot. Samo wymknęło jej się to z ust, bo przecież nigdy nie miała nic wspólnego z religią. Żadną. Przemogła się i pomimo odrzucającego smrodu, pochyliła się nad zmaltretowaną postacią. Kim ty jesteś?… Mistrz Kurt?!
               Umęczony i na wpół żywy staruszek uniósł lekko głowę, słysząc swoje imię.
               – Dziecko – wydusił z siebie współczującym tonem. – Jeśli ciebie też będą tak męczyć… Dziecko, biada…
               – Co to jest? Co oni zrobili? – Margot wskazała na zabandażowane stopy staruszka. Dziwnie to wyglądało, każdy palec opatrzony osobno.
               – Paznokcie… Zrywali je… – wyjęczał Kurt. Kobieta odruchowo odnalazła w ciemności dłonie starego mistrza i obejrzała je dokładnie. – Tylko u stóp – wyjaśnił tamten. – Moje dłonie są zbyt cenne.
               – Po co, do jasnej cholery. Mistrzu, coś ty im zawinił?
               – Nie umiałem im pomóc – powiedział Kurt resztkami sił, po czym jego głowa opadła z powrotem na ziemię.
               Margot pochyliła się jeszcze bardziej. Mężczyzna oddychał powoli, oszczędzając resztki sił. Nie przeszkadzała mu w tym. Wiedziała, że na razie i tak nie dowie się niczego więcej.
 
***
 
               Był już dość późny wieczór, kiedy Sam zaprowadził dziewczyny do naprawdę maleńkiego pokoiku, który do tej pory zajmował tylko w pojedynkę. Nathaly i Abby były już po kolacji, a ich Pokemony ciągle jeszcze odpoczywały pod czujnym okiem siostry Joy. Dziewczyny miały więc chwilę, by rozpakować się i przygotować do snu.
               – Ale wąskie łóżko – pisnęła Abby, ledwie zajrzała do środka.
               – Zaraz zabiorę z niego swoje rzeczy, żebyście mogły się rozłożyć – powiedział prędko Sam.
               – Za mało miejsca – stwierdziła Nathaly. – Nie zmieścimy się tu we dwie.
               – Ja jestem najmłodsza i najszybciej rosnę – wypaliła Abby jak na zawołanie, rzucając się na łóżko czym prędzej. – Dla dobra mojego młodego kręgosłupa powinniście ustąpić mi miejsca.
               – W porządku, jak chcesz. Mnie i mojemu kręgosłupowi nocka w śpiworze nie przeszkadza. – Nathaly nie zamierzała się spierać. Była zbyt zmęczona, a nocleg na podłodze naprawdę nie był dla niej żadnym problemem. Zanim jednak zdążyła wyjąć śpiwór z plecaka, rozległo się ciche pukanie do drzwi.
               – Przepraszam was najmocniej – Siostra Joy nieśmiało zajrzała do środka, choć w gruncie rzeczy była przecież u siebie. Jej zachowanie zdradzało, jak bardzo nie była nawykła do nocujących pod jej dachem gości. – Sam, mogę cię prosić o pomoc? Znów ten ciężki baniak z wodą. Nie mogę go załadować do aplikatora. Pomożesz?
               – Jasne – odpowiedział uprzejmie Sam i rzucając ciche „zaraz wracam”, ruszył pielęgniarce z pomocą.
               Dziewczyny zostały w pokoiku same. Abby przekręciła się leniwie na wąskim łóżku, przypadkiem strącając na podłogę odpięty plecak chłopaka. Zawartość bagażu rozsypała się po całym pokoju. Nathaly i Abby czym prędzej rzuciły się na kolana, chcąc pozbierać rzeczy Sama. Nathaly zanurkowała pod łóżko w pogoni za jednym z Pokeballi, który potoczył się właśnie gdzieś w tamtą stronę. Abby niedbale poupychała do plecaka wszystkie ubrania, które jeszcze przed chwilą prezentowały swoim ułożeniem idealny wręcz porządek. Kiedy sięgnęła po ostatnią koszulkę, znalazła pod nią coś, co bardzo ją zainteresowało.
               – No proszę – mruknęła przeciągle, podnosząc wymiętoloną fotografię i przyglądając się jej ciekawie. – Taki milutki ten twój Sam, taki grzeczniutki, a dziewczynę przygruchał niczego sobie.
               – O czym ty mó… Auć! – zawołała Nathaly, kiedy próbując wydostać się spod łóżka z Pokeballem w dłoni, przyłożyła głową w metalowy stelaż.
               – Chociaż… strasznie do niego podobna. Może to jego siostra?
               – Sam nie ma żadnej siostry. Pokaż mi to. – Nathaly nerwowym ruchem sięgnęła po wymięty kawałek papieru.
               Ledwie to zrobiła, zamarła. Dziewczyna na zdjęciu rzeczywiście była podobna do Sama jak siostra, a może nawet bardziej. Te kruczoczarne włosy, splecione w długi warkocz, przerzucony do przodu przez ramię. Ta blada cera, te czarne oczy i lekki uśmiech, który Nathaly znała aż za dobrze. Sam uśmiechał się tak samo. Nigdy szeroko, nigdy od ucha do ucha. Zawsze delikatnie, tylko ledwie ledwie. I zawsze nieco poważnie. Nawet, kiedy coś bardzo go śmieszyło, na jego twarzy bez przerwy widniał lekki cień powagi. Zupełnie jak u tej dziewczyny ze zdjęcia. Miała nie więcej niż naście lat i była na swój sposób piękna w tej dziwnej młodzieńczej dojrzałości.
               Jednak Nathaly nie dała się zwieźć ani młodemu wiekowi, ani zupełnie innej fryzurze, ani nieco gładszej twarzy. Kiedy Abby wpadła na pomysł z siostrą, a ona sama zobaczyła fotografię, coś w jej głowie kliknęło i wskoczyło na odpowiednie miejsce. Było to tak nagłe i tak oczywiste, że niemal poczuła w uszach głośne i bolesne „klik!”. Oczywiście! Jak mogła nie wpaść na to już wtedy, w jaskini pod Ecruteak City, gdzie spotkała tamtą kobietę? Od początku miała wrażenie, że ta cała pani profesor wyglądała bardzo znajomo, ale jakim cudem nie wpadła na coś tak oczywistego? Teraz nie miała już cienia wątpliwości. Dziewczyna ze zdjęcia musiała być tamtą kobietą z jaskini, profesor Margot za młodych lat. I wszystko wskazywało na to, że profesor Margot, to profesor… Stonefield? Może wtedy, w jaskini Mt. Mortar nie było to aż tak wyraźne, ale wystarczyło odjąć parę lat, tak jak na zdjęciu i… Nie, tego podobieństwa ani Sam ani profesor Margot nie wyparliby się za żadne skarby.
               – Jestem – Spokojny głos Sama dotarł do uszu Nathaly jeszcze zza uchylonych drzwi. Przestraszona i wyrwana z głębokich myśli, rzuciła fotografię na łóżko, przykrywając ją rogiem kołdry. – Siostra Joy mówi, że jeśli chcecie, możecie już odebrać swoje Pokemony. Co tu się stało? – Sam zdziwił się niewymownie na widok swoich rzeczy porozrzucanych po podłodze.
               – Już możemy? To świetnie! – Abby migiem wykaraskała się z niezręcznej sytuacji, doskakując do plecaka Nathaly i wygrzebując z przedniej kieszeni Słoneczny Kamień, po czym wybiegła z pokoju, zostawiając przyjaciółkę samą z całym tym bałaganem. – Pora na ewolucję! – zawołała na odchodnym.
               Sam, z trudem odnajdując się w sytuacji, zaczął zbierać pozostałe na podłodze drobiazgi, termos, resztę Balli i kieszonkowy atlas regionu. Nathaly przyglądała mu się bez słowa. Zdawała sobie sprawę, że dosłownie przewierca go wzrokiem na wylot, i że nie jest to ani grzeczne ani przyjemne, ale po prostu nie potrafiła inaczej.
               – Co? – zapytał wreszcie chłopak, nie wytrzymując budującego się między nimi napięcia. – Stało się coś, kiedy wyszedłem?
               – Abby – wymamrotała Nathaly zamyślonym głosem. Szybko potrząsnęła głową, żeby brzmieć choć trochę przytomniej. – Abby przypadkiem strąciła twój plecak i trochę się rozsypało.
               – I przez to ten cały stres? No naprawdę, chyba nie myślisz, że będę się złościł o coś takiego? – Sam poweselał nieco i uśmiechnął się delikatnie. Widząc ten uśmiech, Nathaly nie wytrzymała.
               – Naprawdę uśmiechasz się dokładnie tak samo jak ona – mruknęła pod nosem.
               – Słucham?
               – Chodź. – Trenerka pociągnęła przyjaciela za rękę, zmuszając, by usiadł na łóżku obok niej. Zdziwiła się bardzo, czując jak zimna w dotyku była jego dłoń. Pewnie razem z siostrą Joy grzebali coś przy zimnej wodzie. Szybko przestała o tym myśleć, miała w końcu w głowie coś o wiele trudniejszego. – Możemy pogadać?
               – Czyli jednak coś się stało. – Sam od razu poczuł, jak rośnie w nim niepokój. Do tej pory rzadko zdarzało im się rozmawiać w taki sposób. Teraz za każdym razem, kiedy się spotykają, muszą przejść przynajmniej jedną trudną rozmowę. Nie podobało mu się to bardzo, ale widocznie nie dało się inaczej.
               – Wiem, że nie powinnam grzebać w twoich rzeczach – zaczęła niepewnie Nathaly i powoli sięgnęła ręką po ukrytą pod kołdrą fotografię – ale kiedy Abby wszystko rozsypała, przypadkiem znalazłyśmy to.
               – To nic takiego. Tylko stare zdjęcie – wydusił z siebie Sam.
               Nathaly widziała, jak bardzo nie chciał o tym mówić, ale nie potrafiła odpuścić. Kiedy chwila milczenia pomiędzy nimi zaczęła się nieznośnie ciągnąć, powiedziała:
               – Sam, ja wiem. Wiem kto to jest.
               – Skąd? Dziadek?…
               – Twój dziadek nic mi nie powiedział. Nawet z nim nie rozmawiałam – wyjaśniła szybko. Znowu cisza. Nathaly wzięła głęboki wdech i spróbowała popatrzeć w oczy przyjaciela. Nie udało się, Sam odwrócił wzrok. – Wyobrażam sobie, że to dla ciebie trudne. Ale jeśli choć trochę ci na mnie zależy, to nie pozwól mi cierpieć dlatego, że ty cierpisz, a ja nie wiem jak ci pomóc – wzięła go pod włos.
               – Jeśli nie od dziadka, to skąd o wszystkim wiesz?
               – Nie wiem o wszystkim. Właściwie nawet nie wiem czy wiem, ale się domyślam. Bo wiesz, ja… ja ją spotkałam i… rozmawiałam z nią, ale jeszcze wtedy nie wiedziałam, nie wpadłam na to, że ona może być… Sam, to dla mnie też jest bardzo trudne. Naprawdę nie mógłbyś mi choć trochę ułatwić?
               – Ja? Jak?
               – Powiedz mi. Proszę, powiedz, kiedy ostatnio widziałeś swoją mamę?
               – To znaczy… – Sam do ostatniej chwili walczył ze sobą. Nie wiedział, czy to dobry pomysł, żeby wciągać Nathaly w swoje problemy. Z jednej strony chciał z kimś porozmawiać, zrzucić to z siebie, ale z drugiej… Dlaczego Nathaly miałaby cierpieć razem z nim? Czy naprawdę są ze sobą aż tak blisko?
               – Sam, proszę…
               Chłopak wziął głęboki wdech. Czuł się postawiony pod ścianą, ale jakaś jego część naprawdę chciała o tym porozmawiać.
               – To będzie… prawie piętnaście lat – wydusił wreszcie.
               – Co? Ile? – Nathaly poczuła, jak ściska jej się gardło, sama nie wiedziała dlaczego. Wróć, wiedziała doskonale. To wyrzuty sumienia. Poczuła się winna. Znają się z Samem już tak długo. Jak mogła nigdy tego nie zauważyć? Myślała, że on po prostu nie ma ochoty rozmawiać o swoich rodzicach. Myślała, że zwyczajnie nie ma o czym rozmawiać. Nigdy jednak nie pomyślałaby, że sprawa jest aż tak poważna. A była. – Sam, ja… przepraszam.
               – Dlaczego? Nathaly, za co mnie przepraszasz?
               – Za to, że nie pytałam. Nigdy nie pytałam o twoich rodziców, o twoją przeszłość. Myślałam, że wiem dosyć dużo, że znam cię już dość dobrze.
               – Bo znasz – przerwał jej Sam.
               – Wciąż za mało. Chcę wiedzieć więcej. Powiedz mi więcej, proszę. Powiesz?
               Spojrzenie Nathaly było tak przepełnione desperacją, że Sam nie potrafił jej odmówić. Zresztą prawie nigdy tego nie potrafił. Jego słabość do tej dziewczyny była aż nazbyt oczywista. Skinął lekko głową i nabrawszy spory haust powietrza, zaczął mówić:
               – Moja matka zaszła w ciążę, kiedy miała ledwie szesnaście lat. Szesnaście lat, możesz to sobie wyobrazić? Była w twoim wieku, kiedy dowiedziała się, że zostanie matką. Nie wiem, jak do tego doszło. Czy sama tego chciała, czy ktoś ją do tego zmusił. Podobno była bardzo odpowiedzialna jak na swój wiek. Dziadek mówił, że była bardzo zdolną trenerką, że odnosiła duże sukcesy. Kiedy dowiedziała się o ciąży, wróciła do Celadon City, ale nigdy nie przyznała się, kto jej to zrobił.
               – Jak to? Nie powiedziała ci? To znaczy, że nie wiesz kto…
               – Nie wiem kto jest moim ojcem. – Chłopak przytaknął lekko. – Nigdy go nie poznałem i nigdy jakoś specjalnie nie miałem na to ochoty. Moja matka odeszła z domu, kiedy tylko stała się pełnoletnia. Powiedziała dziadkowi, że wszystko naprawi. Że musi czegoś poszukać i że nie wróci, dopóki tego nie znajdzie. Tylko tyle. Dziadek nigdy nie dowiedział się, o czym wtedy mówiła. Próbował ją odszukać kilka razy, ale marnie mu to szło. Miał w końcu na głowie swoje wykopaliska, do tego jeszcze dwuletnie dziecko na utrzymaniu. Nie mógł poświęcić pracy, żeby szukać jej nie wiadomo gdzie. Kiedy byłem mały, dziadek mówił mi, że moi rodzice pracują jako naukowcy w innym regionie i dlatego ciągle nie ma ich w domu. Oczywiście powiedział mi prawdę kiedy podrosłem, ale ja sam wolałem trzymać się wersji o naukowcach i pracy za granicą. Lepsze to, niż niewygodne pytania kolegów ze szkoły.
               – Wyobrażam sobie, jak musiało ci być ciężko – powiedziała cicho Nathaly. – A teraz? Co się stało, że nagle przyjechałeś do Johto? Chcesz ją odnaleźć?
               – Teraz dopiero wiem gdzie szukać. Nie wiedzieliśmy z dziadkiem, że może tu być. Ale ostatnio zaczęły o niej pisać gazety. I chyba już wiem, czego moja matka tak długo szukała.
               To mówiąc, Sam sięgnął po plecak i odpiął boczną kieszeń – jedno jedyne miejsce w całym jego bagażu, w którym, z racji solidnego zapięcia podwójnym rzepem, Abby nie udało się narobić bałaganu. Wyjął stamtąd kilka wycinków z gazet, głównie z czasopism archeologicznych i popularnonaukowych, i rozłożył je na łóżku przed Nathaly. Wszystkie traktowały o tym samym: o Strażniku Mórz i jego rychłym odnalezieniu przez zdolną panią profesor.
               – Lugia? – Usta Nathaly ledwie poruszyły się w mizernym szepcie. – Zaraz, słyszałam już o niej… Władczyni morskich głębin, tak? Tak! Twoja matka mi o niej opowiadała. Wtedy, w jaskini.
               – Jakiej jaskini?
               – Spotkałam ją przypadkiem w jaskini Mt. Mortar, kiedy zatrzymałyśmy się z Abby w Ecruteak City. Opowiedziała mi legendę o spalonej wieży.
               – Rozmawiałaś z nią – powiedział po chwili Sam, niby do Nathaly, a jakby do siebie. Zamilkł po raz kolejny, a jego nieprzytomny wzrok spoczął na bladej ścianie pokoiku, na której nie było przecież nic, co warto oglądać z takim skupieniem. Dopiero po chwili odezwał się znowu: – Nathaly, powiedz… Jaka ona jest?
               Nathaly zastanowiła się głęboko. Wiedziała doskonale, że odpowiedzią na to jedno, z pozoru proste, a jednak tak trudne pytanie, może Sama bardzo łatwo zranić. A tego by przecież nie chciała.
               – Trudno mi powiedzieć. Rozmawiałyśmy tylko chwilę – zaczęła ostrożnie. – Ale zdaje mi się, że jest całkiem do ciebie podobna. – Ugryzła się w język, nie chcąc chlapnąć niczego, czego by potem żałowała. Nie powie przecież własnemu przyjacielowi, że jego matka wydała jej się dziwna, bardzo dziwna. Nie dodając już ani słowa, w milczeniu czekała na reakcję chłopaka.
               – W innych okolicznościach – odparł tamten powoli – pewnie ucieszyłoby mnie takie stwierdzenie. Ale teraz jest jak jest i sam już nie wiem.
               – Naaath! – Donośny krzyk Abby, dochodzący z drugiego końca Centrum, szturmem wdarł się do ich rozmowy. – Nath! Chodź tu szybko, mamy problem!
               Nathaly i Sam popatrzyli na siebie. Znając Abby, owym „problemem” mogło być dosłownie wszystko. A najpewniej coś takiego, czego kompletnie się nie spodziewali. Czym prędzej wybiegli z pokoju i ruszyli dziewczynce z pomocą.
               Widok, jaki zastali w poczekalni, nie zdziwił ich nawet tak bardzo, jak się tego spodziewali. Abby, z Kamieniem Słonecznym w dłoni, próbowała dorwać biednego Sunkerna, który, gdy tylko zbliżała się do niego, odskakiwał jak oparzony, byle dalej od niej i kamienia. Raichu stała na ladzie, obok zakłopotanej siostry Joy i obie śledziły wzrokiem poczynania upartej dziesięciolatki.
               – Ten mały odmieniec… nie chce się dać… ewoluować! – zawołała z wyrzutem Abby, pomiędzy kolejnymi susami.
               – Nie wiedziałem, że Sunkerny potrafią być aż takie szybkie. – Sam z podziwem pokiwał głową. Zaraz potem bulwiasty stworek odbił się od ziemi i wylądował w jego ramionach, szukając tam schronienia.
               – Ej, oddawaj! No dawaj, no, to mój Pokemon! – złościła się Abby, skacząc wokół Sama, jak napompowany Jigglypuff. Na próżno. Chłopak spokojnie przytrzymywał Sunkerna w górze, zupełnie poza jej zasięgiem.
               – Abby, co ty znowu wyprawiasz? – spytała Nathaly surowym tonem.
               – A jak ci się zdaje? Siostra Joy w Ecruteak mówiła, że wszystkie Sunkerny dążą do ewolucji. Tylko mnie trafił się taki dziwak, który przed nią ucieka. – To mówiąc, Abby raz jeszcze spróbowała doskoczyć do swojego Pokemona. Na szczęście Sam był od niej o wiele wyższy.
               – Próbowałam jej wytłumaczyć, ale łatwiej uspokoić rozjuszonego Ursaringa. – Pielęgniarka bezradnie rozłożyła ręce.
               – W takim razie ja się tym zajmę – powiedziała stanowczo Nathaly i zdecydowanym ruchem wyszarpnęła z dłoni Abby kamień ewolucyjny.
               – Hej! Mówiłaś, że mi go dasz! A kto daje i odbiera, to wiesz co!
               – Dostaniesz go, kiedy zmądrzejesz na tyle, że będziesz wiedziała, jak go wykorzystać. Abby, rozumiem, że nie wszystkie twoje pomysły są mądre, ale teraz przechodzisz już samą siebie. Popatrz tylko – trenerka wskazała na przestraszonego Sunkerna. – On wcale nie chce ewoluować.
               – Ale ja przecież chcę dla niego dobrze – nadąsała się Abby.
               – To przestań z łaski swojej uszczęśliwiać go na siłę. Abby, tak się nie robi.
               – No dobra – mruknęła z niezadowoleniem dziewczynka. Z naburmuszoną miną i zmarszczonymi brwiami, ale wreszcie dała za wygraną. – Zero wdzięczności na tym świecie, naprawdę…
               Na szczęście Sunkern nie przejął się za bardzo tym, że Abby przez resztę wieczoru patrzyła na niego z ciężkim wyrzutem. Tak długo, jak miał przed sobą pełną miskę, a Kamień Słoneczny nie straszył go swoją zbytnią bliskością, był całkowicie zadowolony. Na tyle zadowolony, że pozwolił nawet zamknąć się grzecznie w swoim Ballu, kiedy całe towarzystwo szykowało się już do snu. Abby, choć o wiele mniej zadowolona od swojego Pokemona, też jakoś w końcu przebolała tę nieudaną ewolucję i niespełna godzinę później chrapała już w najlepsze, rozwalona na wąskim łóżku. I właśnie za sprawą jej uciążliwego chrapania, Nathaly wierciła się i kręciła, i za nic w świecie nie mogła zasnąć. Kiedy, po długich i męczących staraniach, straciła już resztki nadziei, że uda jej się ułożyć do snu na lewym boku, z cichym westchnięciem przewróciła się na prawy. Odwróciła głowę i drgnęła odruchowo, widząc tuż przed sobą szeroko otwarte, błyszczące w świetle księżyca, nieobecne oczy Sama. Jego twarz, blada na co dzień, teraz też odznaczała się w ciemności dziwnym, srebrnoszarym blaskiem. Nathaly była jednak pewna, że z twarzą chłopaka nie dzieje się nic niezwykłego, to tylko jej zmęczony wzrok płata jej figle.
               – Nie śpisz? – zapytała szeptem.
               – Zauważyłaś? – Sam odpowiedział pytaniem na pytanie. – Coś się zmieniło.
               – Sam, o czym ty mówisz?
               Chłopak wyjął rękę ze śpiwora. W ciemnościach odszukał dłoń Nathaly i ścisnął ją delikatnie.
               – Dobrze się czujesz? – zadał kolejne pytanie. – Jesteś jakaś taka… nie wiem, rozpalona? Taka niezdrowo gorąca.
               – Ja? Rozpalona? – Trenerka szybko sięgnęła wolną ręką do swojego czoła, by sprawdzić, czy może faktycznie coś jest z nią nie tak. Jednak wszystko zdawało się być w porządku. – Nie wydaje mi się. Raczej to ty masz lodowate ręce. Zauważyłam to już wcześniej. Przeziębiłeś się, czy coś?
               Sam pokręcił lekko głową.
               – Czyli jednak – szepnął. – Coś się zmieniło.
               – Sam? Nie strasz mnie. Co się dzieje? – zapytała nerwowo dziewczyna. Nie podobał jej się ten nieobecny wyraz twarzy przyjaciela. Czuła, że coś niepokojącego wisi w powietrzu. – Przecież to tylko ręce. Zimne, ciepłe, co za różnica, prawda? Prawda? – powtórzyła, nie doczekawszy się odpowiedzi.
               Chłopak znów pokręcił głową, tym razem nieco mocniej.
               – Wiesz, od kiedy się znamy, ja… nigdy nie myślałem, że powiem coś takiego, ale teraz czuję, że jest we mnie coś nowego, coś… coś dziwnego. Coś pomiędzy sercem a rozumem, co każe mi trzymać się od ciebie z daleka.
               – O czym ty mówisz? – Teraz Nathaly naprawdę przejęła się nie na żarty. Nie wiedziała co prawda o co chodzi, ale nie brzmiało to dobrze.
               – I do tego jeszcze to nieznośne przeczucie. Ciągle mam wrażenie, że teraz kiedy odejdę, to nie zobaczymy się przez bardzo, bardzo długi czas. Albo już wcale.
               Nathaly zadrżała, jakby do pokoju wpadł nagły powiew chłodnego wiatru. Okno było jednak zamknięte, musiało jej się tylko wydawać. Nie rozumiała co się dzieje. Dlaczego Sam, poważny, stąpający twardo po ziemi i dojrzały jak chyba nikt inny w tak młodym wieku Sam, plecie jej po nocy jakieś dziwactwa o złych przeczuciach? Co takiego zrobiła, żeby musieć słuchać takich rzeczy? Co zrobiła, że Sam patrzył na nią tak chłodno, smutno i nieprzytomnie? Przecież była tą samą Nathaly, przecież nie zmieniła się aż tak bardzo… chyba nie. Co więc mogło się zmienić? Z ciężkim, niemal fizycznym, bólem serca, zmusiła się by spojrzeć Samowi w oczy. Było to koszmarnie trudne, kiedy chłopak patrzył prosto na nią, ale wcale jej nie widział – tak był nieobecny. Spojrzała jednak i poprosiła słabym głosem o jedną, jedyną rzecz, o jaką mogła w tamtej chwili poprosić:
               – W takim razie… nie odchodź.
               Sam mrugnął raz i drugi, z trudem skupiając wzrok na twarzy dziewczyny. Przez chwilę wyglądał, jakby właśnie przebudził się z głębokiego snu, a zaraz potem przysunął się bliżej, wyciągnął ramiona i mocno przycisnął Nathaly do siebie. Na początku nie było to przyjemne. Nathaly czuła się niezręcznie, a skóra Sama zdawała jej się tak zimna, że nawet przez ubranie jej dotyk wywołał u dziewczyny gęsią skórkę. Zaraz jednak przywykła do nowego uczucia. Wiedziała bowiem, że Sam właśnie tego w tamtej chwili potrzebował. Powoli rozluźniła napięte mięśnie i cierpliwie czekała, aż wypuści ją z uścisku. Nie wypuścił. Leżała więc, oddychając spokojnie, z każdą kolejną minutą coraz bliżej snu. Aż wreszcie, po raz pierwszy w życiu, zasnęła w jego ramionach.
               Kiedy blade, stłumione przez zaciągniętą na okno zasłonę, światło wschodzącego słońca obudziło ją następnego dnia, na posłaniu obok nie było już nikogo. Tylko Abby pochrapywała miarowo, wiercąc się na łóżku za jej plecami. Lekki, świszczący oddech Raichu rozlegał się gdzieś z tyłu. Wszyscy i wszystko w małym Centrum Pokemon jeszcze spało. Wszystko, oprócz Nathaly. I oprócz Sama, który jednak nie posłuchał jej prośby. Nie było go. Odszedł.

1 komentarz:

  1. Hello darkness my old friend~

    Nathaly, podziwiam za cierpliwość.
    Nath, nie dawaj się tak łatwo! :<
    Damn, Abby, a kultura osobista. :/
    Ja zawsze schizuję, jak mam ten dzwonek nacisnąć. XD
    Biedny dzwonek.
    Okej, mindfnck Joy był piękny. XD
    SAM, SAM, THE GORGEOUS MAN!!!! <3
    (#fav #myson)
    I ten stosunek Abby do Sama... XD
    "Pani prowadzi do lodówki" - Evyl, wchodząc gdziekolwiek.

    Oh. Not nice. Not nice at all. ;-; Biedny Kurt.

    [Angst intensifies] [NathalyxSam intensifies]

    ABBY FOR FNCK'S SAKE, JA TU SIĘ WCZUWAŁAM W KLIMĘ. D:<

    Ha! Tak trzymaj Sam! #fav UvU

    Ło, ło, ło. To brzmiało dziwnie.

    Whaa- Nie, Sam. :<
    Sam. Don't do this.
    [Shippers gonna ship]

    ("HOW COULD THIS HAPPEN TO ME" grane w tle)
    Saaam. Whyyyyy. :'<
    Smuteczek.

    Tyle pięknego angstu~ Yep, to mój klimat~ ♥
    ♥♥L♥♥O♥♥V♥♥E♥♥
    Także, to tyle z mojej strony?
    Pozdrawiam!
    PS. Planujesz robić jakieś strony postaci? :V

    OdpowiedzUsuń