47. Putting all the Noise down (part I)

Angelonia faktycznie prezentowała się nad wyraz skromnie, jak na miasteczko położone przy jednej z głównych tras regionu. Domki, a raczej chałupki tutejszych mieszkańców porozrzucane były to tu, to tam, a podłużne, ciągnące się na niemal dwa kilometry centrum wydawałoby się zapewne puste, żeby nie powiedzieć opustoszałe, gdyby nie porozstawiane ciasno jedne przy drugich stoiska hodowców przybyłych na targi. Z pozostałej infrastruktury były tu może ze trzy nieduże sklepiki, których asortyment, zwłaszcza jeśli chodzi o słodycze i przekąski, Abby surowo oceniła jako niewystarczający. 
– Co to za dziura, żeby nawet porządnego Laxa nie było? – marudziła pod nosem. – Dobrze, że chociaż budki z fast foodami dojechały. 
Nathaly przyglądała się z boku, jak jej przyjaciółka dojada trzeciego z kolei hot-doga. Sama raczej nie była zdziwiona, że żadna ze znanych sieci sklepów nie zdecydowała się otworzyć marketu w okolicy. Na zbyt wielki utarg liczyć by tu na pewno nie mogły. Skromne domostwa tutejszych ludzi mówiły same za siebie. 
Dochodziła dziesiąta, a oficjalne otwarcie imprezy zaplanowane było na godzinę dwunastą. Pan Courtney z pomocą dziewczyn zdążył ogarnąć swoje stoisko jeszcze przed dziewiątą, dlatego teraz wszyscy troje mieli sporo czasu na spokojne zorganizowanie sobie śniadania. Wybór nie był co prawda powalający – poza hot-dogami, które tak bardzo przypadły do gustu Abby, na stanie przybyłych już wczorajszego wieczora food trucków były jeszcze zupki z proszku, zapiekanki i kanapki ze średnio świeżego pieczywa. 
– Po śniadaniu jestem umówiony – oświadczył pan Courtney, przełykając ostatni kęs lekko czerstwej bułki i popijając pomidorówką ze styropianowego kubka. 
– Czy to znaczy, że mamy zniknąć na jakiś czas? – zapytała taktownie Nathaly. 
Ona już dawno uporała się ze swoją kanapką i teraz dokładała ostatnie bibeloty do i tak już okazałego stoiska. Na długiej ławie, która przypadła panu Courtney’owi w udziale, aż roiło się od wszelkiego rodzaju odżywek, próbek ręcznie mielonej karmy dla poszczególnych typów Pokemonów, suszonych jagód najrzadszych odmian, przedmiotów ewolucyjnych i najróżniejszych akcesoriów do pielęgnacji, z których połowy Nathaly nie umiałaby nawet użyć. 
– Nie, nie. – Pan Courtney zaśmiał się, lekko zmieszany. – To nie o takie spotkanie chodzi. To raczej sprawa biznesowa, niż osobista. Jak najbardziej możecie zostać. Szczerze mówiąc, liczę nawet na jakąś drobną podpowiedź z waszej strony. 
– Oczywiście, chętnie pomożemy, ale… Z całym szacunkiem, panie Courtney, żadna z nas nie jest hodowcą i nie znamy się za bardzo na tych wszystkich specjalistycznych sprawach – odparła skromnie Nathaly, wskazując na stertę książek i poradników, która piętrzyła się obok stoiska na niewysokim taborecie. 
– Ale zapewne trochę znacie się na ludziach. To przydatna umiejętność, kiedy się tyle podróżuje – odparł mężczyzna. – Pozwól, Nathaly, że wytłumaczę ci wszystko od początku. 
Dziewczyna skinęła głową i usiadła na jednym z turystycznych krzesełek, które pan Courtney przywiózł razem z resztą klamotów. Trzeba było przyznać, że był porządnie spakowany i przygotowany na niemal każdą ewentualność. 
– Widzisz, na rynku hodowców nie jest ostatnio zbyt różowo – zaczął, wzdychając ciężko. – Konkurencja spora, a w dodatku ludzie coraz częściej wychodzą z założenia, że jeśli coś jest do wszystkiego, to jest w sumie do niczego. Dawniej, kiedy dopiero zaczynałem w tym biznesie, było tak, że hodowca zajmował się wszystkim. Od wykluwania, przez odkarmianie młodych, wzmacnianie siły, potencjału i poprawę wyglądu, rozród, ewolucję… no, ogólnie wszystkim. Dziś trenerzy chętniej udają się do wyspecjalizowanych ośrodków, które zajmują się tylko jedną, konkretną dziedziną z zakresu hodowli. A z nimi takie tradycyjne firmy jak moja nie mają szans. Dlatego postanowiłem pójść z duchem czasu i też się wyspecjalizować. A co, w końcu nie jestem jeszcze taki stary – zakończył pan Courtney, śmiejąc się tubalnie. 
– Zaraz... – odezwała się Abby. Widać wraz ze zniknięciem ostatniego hot-doga wróciła jej zdolność aktywnego słuchania. – W takim razie te wszystkie… specjalne ośrodki, co one właściwie takiego robią, czego pan nie może robić? 
– Na dobrą sprawę, to robią dokładnie to samo, tylko dużo dokładniej. – Pan Courtney uśmiechnął się pod nosem. – Wiesz, to tak jak z lekarzem. Jeśli boli cię serce, pójdziesz do kardiologa. Jeśli złamiesz nogę, wyślą cię do chirurga. Ja jestem takim, można powiedzieć, lekarzem pierwszego kontaktu. Niby można się do niego umówić na wizytę, ale to już raczej, jak to się mówi, tylko z braku laku, kiedy żadnego specjalisty nie będzie akurat pod ręką. 
– A te specjalności – zapytała Nathaly, teraz już żywo zainteresowana tematem – to tak jak na przykład opieka nad jajkami Pokemonów na Fiołkowym Ranczo? 
– To się fachowo nazywa wylęgarnia – poprawił ją mężczyzna. – Tak, to jedna ze specjalizacji. W wylęgarniach hodowcy pracują nad tym, żeby zapewnić jajom jak najlepsze warunki do rozwoju i tym samym zwiększyć ich potencjał już po wykluciu. Później nowo wyklute maluchy trafiają do tak zwanych szkółek albo przedszkoli. Jest to rodzaj hodowli, które zajmują się Pokemonami do czasu osiągnięcia fizycznej i psychicznej gotowości do przekazania ich pod opiekę nowym trenerom. Zdrowiem, urodą i ogólnym dobrostanem Pokemonów zajmują się Poke-styliści. Jeśli chcesz, żeby twój Pokemon miał potomstwo, oddajesz go na jakiś czas pod opiekę hodowców, na których mówi się parki. Wtedy, przy odrobinie szczęścia i jeśli oczywiście twój podopieczny jest na to gotowy, możesz doczekać się pokemonowego jaja. Jednak bycie parką to dość ryzykowny biznes. Rzadko zdarza się, żeby Pokemony miały ochotę na młode akurat wtedy, kiedy zamarzy o tym ich trener. 
– Rany… nie miałam pojęcia, że bycie hodowcą może być aż tak skomplikowane – westchnęła Abby. 
– Prawda? – Pan Courtney uśmiechnął się pod nosem. – Wyobraźcie sobie, że są nawet hodowcy, którzy prowadzą pokemonowe domy spokojnej starości. Trafiają tam najczęściej Pokemony ciągle podróżujących trenerów, które z racji swojego wieku i słabszej już kondycji nie mogą stale im towarzyszyć. W ten sposób trenerzy zapewniają im spokój i fachową opiekę na stare lata, a jeśli się za sobą stęsknią, mogą w każdej chwili poprosić o zorganizowanie spotkania. No i są też oczywiście dzienne centra opieki, czyli coś, czym niedługo sam zamierzam się zająć. 
– Dzienne centrum opieki? A to co takiego? 
– Widzę, że nigdy nie korzystałaś z usług takiego ośrodka. – Mężczyzna popatrzył na Nathaly, która wyglądała na szczerze zdziwioną. Dziewczyna tylko pokręciła głową w odpowiedzi. – Najogólniej mówiąc chodzi o to, żeby zbadać potencjał Pokemona pod kątem jego ewolucji. Widzisz, często zdarza się tak, że Pokemon wydaje się być gotowy na zmianę formy, jego trener też wyraża taką chęć, wszystkie warunki do tego niezbędne wydają się być spełnione, a jednak nic się w tym kierunku nie rusza. Wtedy właśnie z pomocą przychodzą dzienne centra opieki. Zostawiasz tam swojego podopiecznego na cały dzień, stąd nazwa, a specjalista przeprowadza kompleksową obserwację i szuka przyczyny problemu. Najczęściej chodzi o drobnostki. Brak jakiegoś mikroelementu w diecie, albo nieodpowiednio dobrany przedmiot ewolucyjny. Hodowca, który naprawdę zna się na rzeczy, bez trudu to wyłapie. Ale opieka nad cudzymi Pokemonami, choćby tylko na jeden dzień, to spora odpowiedzialność. Dlatego nie ukrywam, że przyda mi się pomoc, taka na stałe. I to właśnie jeden z dwóch głównych powodów mojego przyjazdu tutaj. Dałem ogłoszenie, że szukam asystenta i jestem na dziś umówiony z kilkoma kandydatami. Uznałem, że targi hodowców to idealne miejsce na znalezienie sobie pomocnika. Lada chwila powinni się zjawić. 
– A drugi powód? – zapytała niespodziewanie Abby z wrodzoną sobie ciekawością. 
– Drugi powód – odparł pan Courtney z tajemniczym uśmiechem, wyjmując z kieszeni wypolerowany na błysk Pokeball, który momentalnie powiększył się w jego dłoni – jest tutaj. 
W krótkim błysku światła z kuli wyłonił się maleńki stworek, przypominający śnieżnobiałego szczeniaczka Vulpixa z kudłatą grzywką, błękitnymi ślepkami i zaledwie jednym, puchatym ogonkiem, który świadczył o jego bardzo młodym wieku. Pan Courtney podniósł go delikatnie i usadził na wcześniej przygotowanym, podwyższonym legowisku, a Abby omal nie rozpłynęła się z rozkoszy nad śliczną mordką maleństwa. 
– Jaki słodziutki! – zapiszczała na najwyższych rejestrach, jakie Nathaly miała okazję usłyszeć w jej wykonaniu. – Czy to odmiana shiny? 
– Na pewno nie – zaprzeczyła stanowczo druga z dziewczyn. – Widywałam już shiny Vulpixy i wyglądały zupełnie inaczej. 
– Zgadza się, to nie shiny. – Pan Courtney pokiwał głową. – Poznajcie Freezy Flame, moją najmłodszą dumę. Fifi, bo tak ją pieszczotliwie nazywam, jest mieszanką Vulpixa alolańskiego i naszej rodzimej odmiany. 
– Yyy… Vulpixa jakiego? – zapytała Abby z miną sugerującą, że nie bardzo orientuje się w temacie. 
Widząc to, mężczyzna natychmiast przystąpił do wyjaśnień. 
– Jakiś czas temu wybrałem się do Aloli, regionu tak odległego i tak różnego od Johto czy Kanto pod wieloma względami, że nawet żyjące tam Pokemony nie przypominają tych, które widujemy u nas. I nie mówię tu tylko o wyglądzie. Przedstawiciele tego samego gatunku mogą nawet różnić się typem. Dajmy na to, taki Vulpix. U nas oczywiście ognisty, a w Aloli występuje jako typ lodowy. I chociaż krzyżowanie tych dwóch odmian jest możliwe, to potomstwo zazwyczaj w zupełności dziedziczy zarówno wygląd, jak i typ po jednym z rodziców. Nie spotkałem się jeszcze z sytuacją, żeby młode przejęły część cech po ojcu, a część po matce. Wygląda na to, że Fifi jest pierwsza. Chociaż zewnętrznie niczym nie różni się od innych Vulpixów alolańskich, jest czysto ognistego typu. Jak do tej pory nie zaobserwowałem u niej nawet najmniejszych skłonności do przyswajania lodowych ataków. Wszystko wskazuje na to, że Fifi jest ewenementem na skalę światową. Chciałem się nią po prostu pochwalić – dokończył pan Courtney z pełnym dumy uśmiechem na ustach. 
– Oho, skoro mowa o chwaleniu się, to wnioskuję, że dobrze trafiliśmy. Od zawsze lubiłeś się przechwalać. 
Pan Courtney odwrócił się momentalnie, słysząc głos, który najwyraźniej wydał mu się znajomy. 
– I kto to mówi? Nie bez powodu nazywano cię największym chwalipiętą w szkole – zaśmiał się, odpowiadając. 
Chwilę później obaj panowie ściskali się już serdecznie i wymieniali uprzejmości. 
– Dziewczyny, poznajcie proszę, to Pierre, mój dawny przyjaciel, jeszcze z czasów szkolnych – wyjaśnił pan Courtney, wskazując na dopiero co przybyłego mężczyznę. – Rywalizowaliśmy we wszystkim, w czym się dało. Raz nawet zapisaliśmy się na zajęcia z robótek ręcznych, bo poszliśmy o zakład, który z nas pierwszy ogarnie szydełkowanie. 
Abby i Nathaly odruchowo zmierzyły Pierre’a wzrokiem. Był szczupły, wręcz chudy i dość wysoki. Zabawny, spłaszczony beret zakrywał większość kędzierzawych, kruczoczarnych włosów, a zakręcony, czarny i zdecydowanie zbyt wąski wąsik pod nosem owego jegomościa odejmował mu nie tylko lat, ale i powagi. 
– Witam panienki serdecznie – powiedział ze śmiesznym akcentem, po czym skłonił się lekko i wskazał ręką na nastoletniego chłopca, który wychylał się zza jego pleców. – A oto moja latorośl, mój pierworodny, moja chluba i duma, moje… Louigi? Gdzie ty jesteś? Gdzie twoje maniery? No dalej, przedstawże się chociaż! 
– Yyy… cześć. Jestem Lou – wydukał nieśmiało chłopak, po czym zatopił twarz na tyle na ile się dało w grubym kołnierzu pasiastego golfa. 
– Tak się cieszę, przyjacielu, że zgodziłeś się przyjąć go na staż! Louigi bez wątpienia ma przed sobą wspaniałą karierę jako hodowca, a po co mam oddawać chłopaka obcym, skoro pod twoimi skrzydłami na pewno bardzo szybko się wszystkiego nauczy. 
– No… tak – bąknął pan Courtney bez przekonania. – Wiesz, Pierre, z tym stażem, to się jeszcze zobaczy. Muszę najpierw… 
– Przepraszam, czy pan Courtney? – Ciemnoskóra dziewczyna zjawiła się w idealnym momencie, by wybawić mężczyznę z niezręcznej sytuacji. – Jeśli tak, to zdaje się, że byliśmy umówieni. 
Pan Courtney popatrzył na nią z cichą wdzięcznością. Była naprawdę zgrabna. Miała wyraźnie zarysowaną twarz, a krótkie, rozjaśniane włosy odkrywały pokaźnych rozmiarów kolczyki dyndające u jej uszu przy najmniejszym nawet ruchu. Największą uwagę przyciągały jednak jej duże, błyszczące tęczówki o niespotykanym kolorze dojrzałych wiśni. 
– Ach, ty musisz być Ruby – stwierdził, na co dziewczyna od razu skinęła głową. – A twój towarzysz to pewnie Jason? – zwrócił się do nastolatka, który stał tuż obok. 
– Witam pana, panie Courtney – odpowiedział tamten. Jego głos był formalny, wręcz surowy i pełen pewności siebie. Trochę nie pasował do wieku chłopaka, który wydawał się z nich wszystkich najmłodszy. No, może z wyjątkiem Abby. – Tak, to ja. Spotkaliśmy się z Ruby po drodze i tak jakoś udał nam się zgadać, że zmierzamy w to samo miejsce. 
– Fantastycznie. W takim razie jesteśmy już w komplecie. 
– Zaraz. Chwileczkę – uniósł się Pierre, nie tracąc śmiesznego akcentu. – Courtney, kim są te dzieciaki? 
– To pozostali kandydaci na miejsce mojego asystenta. 
– Jak to pozostali kandydaci? Przecież obiecałeś, że to mój syn trafi do ciebie na praktyki! 
– Obiecałem, że z nim porozmawiam i zobaczę, co da się zrobić – wyjaśnił Courtney wzburzonemu przyjacielowi. – Zresztą, chciałbym porozmawiać z całą waszą trójką, sprawdzić, jak radzicie sobie z pewnymi rzeczami. A później zobaczymy, które z was nada się najlepiej do współpracy ze mną. Niech to będzie pewnego rodzaju test, taki, można powiedzieć, egzamin. Zgoda? 
Ruby pokiwała głową ze skupioną miną. Lou po raz kolejny wychylił się zza pleców ojca, nerwowo przełykając ślinę, a Jason spojrzał na niego z wyższością i wywrócił wymownie oczami. 
– Jeśli to ma być egzamin, to chyba już wszyscy wiemy, kto go obleje – stwierdził obojętnie, ku wyraźnemu niezadowoleniu pana Pierre’a. 
– No dobrze, przejdźmy do rzeczy. A może wy zgodziłybyście się pomóc, co, dziewczyny? Na pewno macie przy sobie jakiegoś Pokemona, który mógłby już ewoluować, a jeszcze tego nie zrobił. 
– Hmm, nie wydaje mi się – zamyśliła się Nathaly. 
Abby, natomiast, nie zamierzała tracić czasu na myślenie. 
– Ja! Ja mam! – zapiszczała ochoczo, po czym wyrzuciła w górę wszystkie cztery Pokeballe. 
Sentret, Hoppip, Sunkern i Hoothoot pojawiły się przed nią, wszystkie lekko zdziwione. 
– Same pierwsze formy. Fantastycznie – ucieszył się pan Courtney. – W porządku, zacznijmy może od czegoś prostego. Sunkern. Co byście zrobili, żeby pomóc mu ewoluować? Lou? 
Chłopak zmarszczył niepewnie brwi, spoglądając na gruszkowatego Pokemona, jakby ten miał co najmniej pożreć go w całości. 
– No, co byś zrobił? – zachęcał go mężczyzna, kątem oka wymownie spoglądając na słońce, które ciągle jeszcze nie zdążyło wznieść się zbyt wysoko na nieboskłon. 
– A… bo ja wiem? Oddałbym go gdzieś, albo coś… 
– Dobre – parsknął pod nosem Jason, zakładając ręce. – Tak się składa, że jeśli dostaniesz tę robotę, to „gdzieś” będzie oznaczało właśnie pod twoją opiekę, geniuszu. 
– Okej, to w takim razie co ty byś zrobił? – Pan Courtney przeniósł na niego wzrok. 
– Z Sunkernem? To banalne – odparł chłopak, wstrząsając lekko ramionami. – Przecież ten Pokemon żyje tylko po to, żeby ewoluować. Można o tym przeczytać w każdym podręczniku hodowli dla laików. Wystarczy dać mu Kamień Słoneczny, a na pewno od razu sam się na niego rzuci. 
– Niekoniecznie – wtrąciła się Ruby. – Jeśli chodzi o ten gatunek, bardzo istotną rolę odgrywa ilość światła słonecznego, które zaabsorbuje Sunkern, będąc jeszcze w jajku. Istnieją bardzo wiarygodne badania, które udowadniają, że Sunkerny, których jajka przebywały w bardziej nasłonecznionych miejscach, rosły szybciej i były bardziej skłonne do ewolucji, niż te, których jajka znaleziono w miejscach zacienionych. Chociaż ten akurat wygląda na dość sporego. 
– Bo ciągle tylko je i śpi – warknęła Abby, posyłając stworkowi znaczące spojrzenie. Sunkern nie przejął się nim zupełnie. 
– Tak czy inaczej, bez Kamienia Słonecznego się nie obejdzie – zawyrokował stanowczo Jason. – Jeśli go nie masz, to nie mamy o czym rozmawiać. 
– Tak się składa, że mam go akurat przy sobie – odezwała się nagle Nathaly. Odpuściła sobie perfidny uśmieszek, ale w myślach już chichotała, wyobrażając sobie minę Jasona, kiedy zobaczy reakcję Pokemona na widok przedmiotu. – Proszę – powiedziała, podając mu kamień. 
– No i w czym problem? Wystarczy tylko… 
Chłopak nie zdążył nawet wyciągnąć ręki w stronę Sunkerna, bo ten od razu rzucił się na niego i trącił go w ramię z taką siłą, że Kamień Słoneczny wypadł mu z dłoni i potoczył się na ładnych parę metrów. Zanim jednak ktokolwiek zdążył zareagować, wyjątkowo żwawy Gloom pojawił się dosłownie znikąd i mocno obłapił kamień obiema łapkami. Kilka sekund później, w błysku białego światła, dokonała się jego błyskawiczna przemiana i na miejscu Glooma stał już zielony stworek w liściastej sukience. 
Jako pierwsza w sytuacji połapała się Nathaly i czym prędzej zeskanowała małego przybysza Pokedexem.
 
 
 
 
 
 
 
– Bellossom, Pokemon trawiasty, jedna z możliwych ostatecznych form ewolucji Oddisha. Powszechnie znany ze zdolności przywoływania słońca swoim specyficznym tańcem. Mówi się, że im gorszy zapach wydzielał Gloom przed ewolucją, tym piękniej rozwijają się później kwiaty na głowie Bellossoma. 
– Rany, ten tutaj musiał naprawdę okropnie śmierdzieć – wykrzyknęła z podziwem Abby, nie do końca zdając sobie sprawę, że chyba tylko ona postrzegała wypowiedziane przez siebie słowa jako komplement. 
Nathaly zdołała zaledwie schować Pokedex, nim do trawiastego stworka dopadł młody, zdyszany mężczyzna z kolorową czapką na głowie i wystającą spod niej, istną burzą grubych dredów. 
– Gloom! Coś ty najlepszego narobił?! – wyzipiał przeciągle, karcąc Pokemona ciężkim spojrzeniem. 
– Zdaje się, że już nie Gloom – odpowiedziała Nathaly, lekko zakłopotana. – Twój Pokemon był łaskaw ewoluować się przy pomocy mojego kamienia – wyjaśniła. 
– Naprawdę? Kurczę, strasznie cię przepraszam! Od jakiegoś czasu wiedziałem, że bardzo chce ewoluować i obiecałem mu, że wkrótce zadziałam coś w tym kierunku, ale nie spodziewałem się, że zamiast Kamienia Liścia wybierze ten drugi. Co zrobić, zew natury. Z tym nie wygrasz. 
– Na to wygląda – zaśmiała się Nathaly. 
– Co nie zmienia faktu, że strasznie mi głupio. Chyba powinienem ci zapłacić. Albo nie, mam lepszy pomysł. Wiesz co? Mam tu niedaleko stoisko z naturalnymi suplementami dla Pokemonów. Chodź ze mną, coś sobie wybierzesz w zamian za ten kamień, zgoda? 
– No w sumie, czemu nie? – zgodziła się Nathaly, po czym obie z Raichu ruszyły za młodym mężczyzną. 
– Dobra, a my działamy dalej. – Pan Courtney zatarł ręce, a Abby zacisnęła piąstki, mierząc swoje Pokemony wzrokiem pełnym determinacji. 
Trener Bellosoma prowadził Nathaly i Raichu wzdłuż kolejnych alejek na tyle szybko, że ledwie zdążyły rzucić okiem na mijane stoiska. A te były bardzo różnorodne. Zdrowie, uroda, siła, problemy behawioralne Pokemonów, ich rozród, psychologia… Nie było chyba tematu, którego by tu nie poruszano. Kiedy wreszcie dotarli na miejsce po kilku minutach szybkiego marszu, okazało się, że mężczyzna nie kłamał. Rzeczywiście rozstawił się ze swoim sklepikiem, ten jednak, w porównaniu do innych stoisk, wyglądał na niezbyt okazały. Ot, zwyczajny stolik, sklecony naprędce ze starych, drewnianych palet, przykryty kawałkiem ciemnozielonego materiału i postawione obok pudełko po pizzy z odręcznym napisem: „Ziołowe suplementy – zwiększ potencjał swojego Pokemona w naturalny sposób”. 
Nathaly przebiegła wzrokiem po stosiku woreczków strunowych, które walały się w nieładzie po prowizorycznym stole. Każdy z nich był podpisany, aczkolwiek niezbyt starannie i każdy zawierał szczyptę bliżej niezidentyfikowanego, suszonego zielska, które prawdopodobnie miało działać zbawiennie na statystyki Pokemonów. Co do tego ostatniego dziewczyna nie była jednak do końca przekonana. 
– Odpuść sobie te przyprawy – zaśmiał się cicho właściciel stoiska. – To zwykłe placebo. Dobre dla dziesięciolatków, które chcą szybko podkręcić swojego startera. W zamian za twój kamień należy się coś specjalnego. – To mówiąc, wyjął zza pazuchy wygniecionej koszuli jeszcze jeden woreczek, nieco mniejszy i bez podpisu. 
Nathaly zmarszczyła brwi, kiedy mężczyzna zamachał jej torebeczką przed nosem. 
– Dosyp to swojemu Pokemonowi do karmy na wieczór przed walką, a następnego dnia dosłownie rozniesie przeciwnika na strzępy. Osobiście widziałem, jak Magikarp rozkłada na łopatki gigantycznego Venusaura po zaledwie jednej dawce. Tylko nie mieszaj z dużą ilością cukru i z kofeiną, bo efekt może być zbyt gwałtowny. 
– Czy to jest… legalne? – zapytała cicho Nathaly, zupełnie nie mając ochoty pakować się w kłopoty. 
– Powiedzmy, że jest skuteczne. I na tym bym poprzestał – odparł młody mężczyzna, znacząco puszczając do niej oczko. – No, nie krępuj się. Śmiało, to mój najlepszy towar. Sam suszyłem, sam mieliłem. 
Trenerka już zaczęła kombinować, jak wykręcić się z tej kłopotliwej sytuacji, kiedy coś innego odwróciło jej uwagę. Kawałek dalej, w miejscu, gdzie nie roiło się już od stoisk, a pomiędzy jedną alejką a drugą pozostał niewielki, pusty plac, zauważyła całkiem spore zbiegowisko. Do jej uszu docierały natomiast pełne ekscytacji okrzyki i znajome odgłosy – bez wątpienia były to odgłosy walki. 
– Co tam się dzieje? – zapytała, zupełnie już niezainteresowana szemranymi ziółkami swojego rozmówcy. 
– Tam? Hodowcy szpanują swoimi pupilkami. Każdy, kto chce sprawdzić w walce swojego Pokemona, może podejść i rzucić wyzwanie. Trzeba przyznać, że niektórzy całkiem nieźle odpicowali te swoje bestyjki. I to bez wspomagaczy. – Mężczyzna zaśmiał się sugestywnie. 
– Pojedynki? – mruknęła Nathaly, zamyślona. – Wiesz co? Ja chyba jednak podziękuję za te twoje wynalazki. A Kamień Słoneczny, powiedzmy, że był gratis. I tak nie zanosiło się na to, żeby miał się nam przydać. A teraz wybacz, ale walki interesują mnie o wiele bardziej, niż… medycyna naturalna – wyjaśniła, przez chwilę szukając w głowie najodpowiedniejszego sformułowania. 
Skinęła na Raichu i nie odwracając się za siebie, ruszyła prosto ku rozkrzyczanemu zbiegowisku hodowców. 
Walka, na którą trafiła, najwyraźniej dobiegała już końca. Blady i spocony Croconaw z trudem utrzymywał się na nogach, podczas gdy trzykrotnie większy od niego Nidoking stał niewzruszony po przeciwnej stronie placu. Jego opiekun, smukły mężczyzna w dopasowanym garniturze, dał znak ręką i ostateczny cios olbrzyma powalił Croconawa już na dobre. Ledwie tamten zniknął w Pokeballu, mężczyzna w garniturze zaśmiał się donośnie i z niesmaczną wręcz pewnością siebie, wykrzyknął: 
– Ktoś jeszcze chciałby popróbować czempionów z mojej hodowli, czy wszyscy widzieli już wystarczająco, żeby zrozumieć, że lepiej tego nie robić? 
– Ja chciałabym spróbować, jeśli można – zawołała Nathaly, z trudem przeciskając się przez tłum. 
Mężczyzna w garniturze zmierzył ją niechętnym wzrokiem. 
– Może i można, ale czy warto? – prychnął ozięble. – Może lepiej idź pokazywać swoje koordynatorskie sztuczki gdzie indziej, dziewczynko. Tu się odbywa ciężkie walczenie. 
– Tym lepiej – wycedziła przez zęby Nathaly. 
Miała pewien plan i nie zamierzała czekać, aż opuści ją odwaga, by go zrealizować. Wyjęła odpowiedni Ball i zacisnęła go w dłoni. 
– No dobrze, skoro nalegasz. – Mężczyzna wstrząsnął ramionami. – Tylko nie chcę później słuchać pretensji i lamentów, że w okolicy nie ma Centrum Pokemon, które poskłada twoje pieszczoszki do kupy. Pamiętaj, ostrzegałem. Pomyślmy, którego by tu wybrać… 
– Najsilniejszego – dopomniała się stanowczo dziewczyna, patrząc, jak tamten przegląda swoje pozostałe Pokeballe. Wiedziała, że w tej chwili potrzebuje naprawdę twardego przeciwnika, w razie gdyby sprawy wymknęły jej się spod kontroli. 
– Ohoho, panienka lubi na ostro – zaśmiał się. – Niech będzie. Ty jeszcze dziś nie walczyłeś. Naprzód, Golem! 
Mężczyzna w garniturze złapał odpowiednią kulę i cisnął nią niedbale przed siebie. Nathaly patrzyła, jak naprzeciw niej materializuje się półtorametrowy, trzystukilowy głaz, wyposażony w ręce, nogi i mały łeb, trochę przypominający gadzi łeb dinozaura. 
Poczuła strach. I choć wielki, groźnie łypiący na nią czerwonymi ślepiami Golem wyglądał niczym maszynka do zabijania, to wcale nie jego się bała. Bała się tego, co zamierzała zrobić, ale wiedziała doskonale, że prędzej czy później będzie musiała się przełamać. Przekonując samą siebie całą siłą woli, że im prędzej, tym lepiej, wreszcie podrzuciła w górę Ball, który już od kilku minut ściskała w spoconej dłoni. 
Chłodny, nieprzyjemny dźwięk skrzypiącej stali wypełnił jej uszy, kiedy Scizor wyprostował się przed nią i kilkukrotnie, ospale poruszył skrzydłami. Nathaly podeszła do niego, drżąc lekko. Strach ciągle w niej był. Może już nie tak ogromny, nie tak paraliżujący jak kiedyś, ale Nathaly wciąż była świadoma jego mrożącej obecności. Mimo to, wyciągnęła przed siebie rozedrgane dłonie, z trudem rozwiązując zawieszoną na szyi Pokemona wstążeczkę. 
– Chciałabym spróbować – powiedziała cicho, niemal szeptem, na co Scizor zareagował mieszanką ekscytacji i niepokoju. – Chcę po prostu zobaczyć, czy jesteś… czy oboje jesteśmy na to gotowi – poprawiła się, zdejmując Kojący Dzwonek i delikatnie zamykając go w swojej dłoni. 
Scizor popatrzył na nią niepewnym, ciągle jeszcze trochę nieobecnym wzrokiem. Widać działanie dzwonka nie ustawało natychmiast po jego ściągnięciu. 
– Jeśli ty też chcesz spróbować… – szepnęła, wskazując dłonią na zipiącego groźnie Golema, szykującego się do walki. 
Scizor nie odpowiedział. Odwrócił się i powoli, trochę chwiejnie, zajął miejsce naprzeciw skalnego giganta. 
– Czas rozpocząć show! – zawołał mężczyzna w garniturze, wskazując na Golema palcem. – Pokażmy się z jak najlepszej strony, Łamacz Cegieł! 
Stwór ryknął krótko i ruszył naprzód. Miał do pokonania zaledwie kilka metrów, ale każdy jego ciężki krok wprawiał cały plac w drgania. Zamachnął się wielką łapą i z całej siły uderzył Scizora w lewy bok. Tamten w ogóle nie zareagował. Siła ciosu zgięła go w pół i z impetem powaliła na ziemię, wzbijając z niej kurz. Golem sapnął z wyższością, a jego trener wyszczerzył zęby w pełnym satysfakcji uśmiechu. 
– Drodzy państwo, proszę się nie rozchodzić – zawołał do ludzi obserwujących pojedynek. – Już za chwilę ja i Golem będziemy gotowi na kolejne wyzwanie. To nie potrwa długo. Łamacz Cegieł, jeszcze raz! 
Golem poprawił się na ciężkich łapach, zabalansował z boku na bok i zamachnął się po raz drugi, posyłając Scizora na ziemię zaledwie sekundy po tym, jak ten zdołał pozbierać się po poprzednim upadku. 
Kiedy Scizor znów podnosił się z kolan, a Nathaly nerwowo zaciskała pięści obserwując jego starania, mężczyzna znów się uśmiechnął. 
– I kolejny! – zawołał rozkazującym tonem. – Spodziewałem się, że to nie będzie zbyt wymagający pojedynek, ale żeby aż tak? 
Golem ryknął, sapnął, machnął ciężkim łapskiem. Nathaly zacisnęła powieki, nie chcąc patrzeć, jak Scizor po raz kolejny obrywa i upada. To wszystko nie miało sensu. Jeszcze nie byli gotowi. Być może nigdy nie będą… 
Wtedy stała się jednak rzecz niesamowita. Krótki świst przeciął powietrze i jedne z ostrych szczypiec Scizora stanęły na drodze pięści Golema, blokując ją w pół drogi do celu. Skalny stwór popatrzył z mieszanką zdziwienia i wściekłości na cienką stróżkę krwi, która popłynęła z rozciętej skóry na jego przedramieniu. Scizor nie zostawił mu jednak zbyt dużo czasu na przeanalizowanie sytuacji. Okręcił się wokół własnej osi niczym rasowy ninja, odpychając przeciwnika od siebie błyszczącym ostrzem Stalowego Skrzydła. Kompletnie zaskoczony Golem stracił równowagę i upadł, a ziemia ponownie zadrżała pod jego ciężarem. Zasapał boleśnie i właśnie wtedy Nathaly przypomniała sobie o jego dużej wrażliwości na stalowe ataki. 
– Tak… tak jest, Scizor – zawołała, wciąż trochę niepewnie. Kto wie, może jednak będzie jakiś chleb z tej mąki? – Stalowe ruchy to chyba całkiem dobra strategia. Spróbujmy jeszcze… 
Ale Scizor już jej nie słuchał. Zanim zdążyła dokończyć zdanie, rozłożył szczypce jak szeroko i potrząsnął nimi groźnie, a te zapłonęły wściekle czerwoną poświatą. 
Golem nie dał się długo prosić do tego bitewnego tańca. Natychmiast stanął pewnie na ziemi i zacisnął łapy w pięści, gotów do parowania ciosów. Szybko jednak zorientował się, że nie jest w stanie dotrzymać kroku rywalowi. Jedyne, co mógł zrobić, to podnieść gardę i starać się zminimalizować obrażenia. Scizor był zbyt szybki, zbyt zwinny. Zbyt silny, nawet dla tak twardego oponenta. Nathaly wiedziała jednak, że był po prostu zbyt pochłonięty wściekłością. Jego błyszczące szczypce bezlitośnie uderzały Golema, trafiając to w kamienny pancerz, to w nieudolnie osłanianą skrzyżowanymi ramionami głowę. Miażdżyły, niszczyły, cięły… 
Mężczyzna w garniturze wykrzykiwał kolejne polecenia, coraz bardziej spanikowany, w miarę jak jego Pokemon zbliżał się do utraty przytomności. Wreszcie pojął, że jego okrzyki nie mają już sensu, gdyż Golem padł na ziemię bez ruchu. Scizor nie zamierzał jednak przestać. Dalej ciął i miotał się nad swoją ofiarą, bo przeciwnikiem już nazwać Golema się nie dało. Mężczyzna uchylił usta z przerażenia i wrzasnął w stronę Nathaly: 
– Dość! Dość, każ mu przestać! 
Nathaly była nie mniej przerażona. 
– Wystarczy! – zawołała przez zaciśnięte gardło. – Scizor, słyszysz?! Już wystarczy! 
Nie słyszał. Do reszty zanurzył się w bitewnym szale i utonął w nim, atakując z taką zajadłością, jakby od tego zależało jego własne życie. Za wszelką cenę chciał wyrzucić z siebie kotłujący się pod jego stalowym pancerzem gniew. Im bardziej się jednak starał, tym bardziej on narastał, popychając Scizora do dalszej walki i odcinając go od wszystkich bodźców z zewnątrz. 
Dziewczyna zbladła. A co, jeśli Golem tego nie przeżyje? Przecież to miał być tylko zwykły trening, żadna walka nie powinna się kończyć w taki sposób… 
Wyciągnęła przed siebie Sport Ball i starając się opanować drżenie dłoni, spróbowała przywołać Scizora do środka. Na próżno. Pokemon zbyt szybko poruszał się z miejsca na miejsce, a w dodatku był tak otumaniony gniewem, że nawet promień Pokeballa traktował jako próbę ataku i unikał go niczym ognia. 
Kolejna fala ciosów spadła na Golema. Kolejna seria cięć, zostawiająca rany i bruzdy na spękanej, twardej skórze. Wreszcie trafiony silniejszym uderzeniem stwór upadł kilka metrów dalej, a powietrze mimowolnie wydostało się z jego płuc, uwalniając z nich nieprzytomny jęk. Golem był już na skraju wytrzymałości. Jego trener wrzeszczał spanikowany. Ludzie wokół pokrzykiwali i wzdychali z przerażenia. Nathaly poczuła mrowienie w ramionach, później w nogach, aż wreszcie w całym ciele. Czuła, że kręci jej się w głowie, że za chwilę straci przytomność z nadmiaru emocji. Nie mogła na to pozwolić! Za nic w świecie nie mogła dopuścić, żeby Golem z jej winy stracił życie. Tylko… co właściwie mogła zrobić? Chyba tylko jedno.
– Dooość!!! 
Jej krzyk niespodziewanie pogrążył cały plac w bezruchu. Wszystko ucichło, zastygło. Zupełnie, jakby dziewczyna zamroziła cały świat swoim wrzaskiem. Nathaly sama nie wiedziała, jakim cudem udało jej się wydobyć z siebie taki ryk. Nie miała pojęcia jak i kiedy znalazła się pomiędzy gorejącym gniewem ostrzem Scizora, a nieprzytomnym Golemem. Faktem było jednak, że stała tam, rozdzielając oba Pokemony własnym ciałem i wyciągając w kierunku jednego z nich dłoń, u której, na czarnej, aksamitnej wstążeczce, zwisała mała, srebrna kuleczka, melodyjnie pobrzękująca na wietrze. 
Scizor ani drgnął, wsłuchany w kojący dźwięk dzwonka. Nathaly nie zamierzała marnować tej szansy. Działając trochę z automatu, zupełnie jak w chwili, kiedy po raz pierwszy udało jej się schwytać owadziego Pokemona, wyciągnęła przed siebie Sport Ball i zamknęła stalowego owada w jego wnętrzu. Później, podobnie jak wtedy w Parku Narodowym, osunęła się bezsilnie na kolana. 
Klęczała tak, nieprzytomnie, nie zwracając uwagi na ruch i nerwowe nawoływania ludzi wokół niej, na rozpaczliwe krzyki mężczyzny w garniturze, proszącego o wezwanie pomocy dla jego Pokemona. Klęczała, drżąc z przerażenia i bezsilności. Co prawda udało jej się zapobiec tragedii, przynajmniej tym razem, ale co, jeśli kolejnym razem już się nie uda? A później zadrżała jeszcze mocniej, uświadamiając sobie, że pomimo przeogromnych chęci, pomimo wszystkich swoich wysiłków, nie może zaoferować Scizorowi nic więcej, niż to, czego doświadczył przed chwilą – wieczną huśtawkę pomiędzy furią a letargiem.

6 komentarzy:

  1. Cześć,
    no no, dzieje się sporo, z tego, co tutaj widzę. Tak szczerze, ty też mie lubisz Scizorów, czy to tylko tak u bohaterki? Bo ja tam te robaczki całkiem lubię, chociaż zdecydowanie wolę Heracrossa, albo nawet Duranta, jak idziemy w robaczo metalowe typy.
    U mnie niestety jakoś wena częściowo sobie chodzi obok, jak chodzi o pokemony, ale jakoś to się ciągnie.
    No nic, życzę chociaż tobie tej weny! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Scizora bardzo lubię, podobnie jak Scythera, chociaż jak tak teraz pomyślę, to chyba to lubienie go dopiero mi się urodziło w tym czasie, kiedy postanowiłam wcisnąć go Nathaly do drużyny 😅 Heracrossa bardzo lubiłam jako mała dziewczynka, kiedy w naszej tv Johto debiutowało. Teraz jakoś mniej pałam do niego sympatią, ale ciągle uważam, że jest ok.
    A Tobie odrodzenia weny życzę 😉

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam ponownie! :D
    No mam nadzieję, że jakoś to z tą weną będzie. Bo na wszystko inne jest, ale na poki właśnie nie. Co z tego, że plan fabularny wsumie mam, jak jeszcze trzeba to jakoś sensownie połączyć, prawda?
    Tak swoją drogą, co myślisz o IX generacji i tych stworach, które już pokazali? Jak dla mnie trawiasty starter poprostu coś, czego brakowało. Ja bardzo lubię typ trawiasty i koty, no to się łączy. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak dla mnie szału nie ma, no ale już dawno straciłam nadzieję, że po tylu generacjach powstanie coś oryginalnego... Quaxly - kaczka typu wodnego, cóż za niespodzianka. Albo Pawmi - cóż by to była za generacja bez elektrycznego gryzonia -.- Dla mnie dobre były pierwsze 4, ewentualnie kilka Pokemonów z 5. Legendy w tej najnowszej generacji to kalka z poprzednich, tylko inny kolor i dodatki. Miraidon i Koraidon to taka bardziej tęczowa wersja Zerkoma i Reshirama. A ten świniak to w ogóle patrzy, jakby mówił "Co ja tu robię?" XD

      Usuń
  4. Ale patrz, wsumie to jest sporo poksów, które mogły by powstać. Czy pokemon dzik np był? Tylko Piloswine, ale to też nie do końca dzik jest tak wsumie, bo kudłaty, a nie taki, no wiesz o co mi chodzi raczej. Oczywiście tego jes o wiele więcej. Pokemon borsuk, kuna, soból, jakiś kojot, no wg mnie sporo tego możnaby jeszcze zrobić, ale jakoś albo tam w studio nie mają pomysłu, albo sam nie wiem co. No i tak po za tym, czekam na takie prawdziwe połączenia, nie jakieśtam formy regionalne typów trawiastego ze smokiem jabłko się nie liczy, bo co w tym smoczego? :D elektryczno trawiasty, normalno duchowy swoją drogą killer, bo odporny jest na 3 typy, a obrywa tylko od mrocznego efektywnie, ognisto trawiasty czemu nie? Są przecież rośliny, które się często pali, albo wyglądają, jakby się paliły? Wodno ognisty jest tylko Volcanion, a to ma sens, taki pokemon żywiołak np. Elektryczno ognisty wsumie chyba jest tylko |Rotom, a to też fajne połączenie. Po za tym przydało by się kilka ewo i mega ewo, taki Dunsparce np spokojnie mógłby być smoczo lodowy, swoją drogą kolejny ciekawy pomysł tak, jest Kyurem, ale to znowu legenda! Kanga powinien mieć kategorycznie preewolucję, Blastoise dla mnie ma typ stalowy, no sporo tego jest. Masz jakieś zpostrzeżenia na ten temat? Ps, nawet zrobiłem hacka do pokemon crystal, gdzie kilka zmian poczyniłem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moim zdaniem największą bolączką nowych generacji jest to, że w większości bazują na tym samym szablonie. A to wszystko po to, żeby wygodnie było kolejne gry robić. No bo zanim jeszcze wyjdzie jakaś nowa generacja, to z góry wiadomo, co dostaniemy - startery, tu ok, wiadomo, takie prawa uniwersum, to być musi. Ale poza tym - randomowy owad do łapania w pierwszej wysokiej trawie; jakiś wróbel/gołąb do złapania w drugiej trawie; obowiązkowo elektryczny gryzoń - no bo jak to to tak, Pikachu by zdechł ze zgryzoty, gdyby takiego nie było :P Plus dwie wykoksione legendy, które są swoim przeciwieństwem w stylu światło/mrok, woda/ogień, prawo/lewo, albo coś w ten deseń. Pewnie jeszcze jakaś mała, słodka półlegenda, co by się o niej fajnie później film pełnometrażowy robiło.
      A może to tylko ja się czepiam? W końcu ludzie od lat takie gry biorą i kochają, i już do tego przywykli? Mnie, mówiąc szczerze, wykończyło to już na poziomie serialu i wymiękłam w jednej trzeciej Kalos ^^"

      Usuń