5. Little fire takes you higher

                Nathaly oddychała ciężko, coraz ciężej. Nasłuchiwała odgłosów z zewnątrz już od dobrych pięciu, może dziesięciu minut. Tak przynajmniej jej się wydawało, choć czas zdawał się płynąć dla niej znacznie wolniej, więc wiedziała, że nie warto wierzyć swoim przypuszczeniom. Z zewnątrz nie docierało do niej nic oprócz głuchego dźwięku uderzania wody w metalowe ściany kontenera.
                -Dlaczego woda? – jęknęła bezsilnie – Dlaczego to zawsze musi być woda?
                Nathaly ciągle nie przepadała za nią, jednak od czasu podróży po Kanto poczyniła w swojej nieudolnej sztuce pływania całkiem spore postępy. Nie żeby sprawiało jej to jakąkolwiek przyjemność, ale nie bardzo miała wybór. Misty, młoda liderka z Cerulean City, co weekend zjawiała się w jej domu i wyciągała ją na kilkugodzinną męczarnię do miejskiej pływalni w Viridian. Wtedy Nathaly wściekała się za wszystkie czasy, teraz jednak poczuła, że powinna być za to wdzięczna. W końcu potrafiła już jako tako przepłynąć spory kawałek i nie bała się panicznie każdego kontaktu z wodą głębszą niż ta w wannie. Chociaż akurat ten jeden raz miała doskonały powód, żeby się bać.
                -Przynajmniej mamy światło – powiedziała tonem, który miał uspokoić roztrzęsionego Cyndaquilla, jednak sam ze spokojnym niewiele miał wspólnego. Stworek kulił się w kącie kontenera, a migające płomienie na jego grzbiecie to rosły, to znów zmniejszały się nieznacznie w miarę jak Pokemon oddychał.
                -No i to całe pudło jest dość szczelne. Woda nigdzie nie przecieka. O nie… – Nathaly w jednej chwili połączyła fakty. Rozejrzała się po wnętrzu kontenera, po czym zatrzymała wzrok na płomieniu Cyndaquilla – Cyndaquil, musisz to zgasić.
                -Quill – pisnął przerażony stworek i sztywno pokręcił łebkiem.
                -Proszę cię, musisz to zrobić – błagała dziewczyna – Jesteśmy tu zamknięci, nie mamy dopływu powietrza. Jeśli dalej będziesz podtrzymywać płomień, to zaraz się zaczadzimy.
                 -Cynda quill… – zapiszczał Pokemon i raz jeszcze pokręcił łebkiem. Najwidoczniej nie przepadał za ciemnością.
                Nathaly westchnęła ciężko, widząc, że nie zdoła go przekonać. Był zbyt przestraszony.
                -No dobrze – odetchnęła raz jeszcze, odszukując wzrokiem zamkniętą szczelnie klapę kontenera. Na szczęście trenerka mogła teraz spokojnie jej dosięgnąć, bo metalowa skrzynia upadła do wody przewracając się na bok – Wygląda na to, że jednak musimy się trochę pomoczyć.
                -Cynda cynda! – zawołał stworek, panikując jeszcze bardziej. Dziewczyna starała się zachować spokój. Przynajmniej na zewnątrz, bo w środku panika aż się w niej przelewała.
                -Nie mamy wyjścia – powiedziała łagodnie – Jeśli nie zaryzykujemy, za kilka minut będzie po nas. Tym bardziej, że nie chcesz zgasić swojego płomienia. Rozumiem, że się boisz, ale chyba lepsze to, niż czekać tu na koniec, prawda? W porządku. Pozwól mi tylko jeszcze spróbować jednej rzeczy.
                Cyndaquill popatrzył przestraszonym wzrokiem na Nathaly, która odpięła od paska jeden z pustych Pokeballi i powiększyła go przyciskiem.
                -Oby się udało – wymamrotała pod nosem i delikatnie stuknęła kulą roztrzęsionego Pokemona. Ball otworzył się momentalnie, po czym wydał z siebie dziwny dźwięk i zamknął się równie szybko. Nathaly warknęła cicho – Przeklęta blokada. Przykro mi, ale nie mogę zamknąć cię w Pokeballu, skoro ktoś już to wcześniej zrobił. Będziesz musiał jakoś wytrzymać w wodzie. To potrwa tylko chwilę, obiecuję.
                Dziewczyna wyciągnęła dłoń w kierunku stworka. Tamten obwąchał ją niepewnie i ledwie dostrzegalnie skinął łebkiem.
                -Dobrze – powiedziała trenerka. Starała się by jej głos brzmiał na tyle pewnie, jak to tylko możliwe – za chwilę otworzę klapę. Woda wleje się tu bardzo szybko, więc kiedy tylko to zrobię musisz od razu zgasić swój płomień i nabrać powietrza, jasne?
                Cyndaquill pokiwał łebkiem.
                -Okej. Spróbuj wytrzymać jak najdłużej. Może i to nie będzie najprzyjemniejsze, ale nie szarp się i nie wierć, ja się wszystkim zajmę. I przede wszystkim zaufaj mi. Jak mówię, że cię stąd wyciągnę, to to zrobię. Prawdziwi trenerzy nie okłamują Pokemonów, słyszysz?
                Stworek przytaknął, nie do końca przekonany co do tego planu.
                -Quill – pisną cicho, kiedy Nathaly podeszła do klapy i położyła dłonie na jej zimnym uchwycie.
                -Teraz albo nigdy – przełknęła ślinę – Trzy, dwa, jeden… już!
                Ledwie klapa uchyliła się na parę centymetrów, woda zaczęła wdzierać się do środka. Ułamek sekundy później lała się już na całego. Nathaly i Cyndaquil jednocześnie zrobili porządny wdech, po czym dziewczyna złapała Pokemona i przycisnęła go mocno do siebie. Przez chwilę pociemniało jej w oczach. Teraz, kiedy płomień Cyndaquila zniknął, trudno było jej cokolwiek zobaczyć. Niezdarnie wydostała się z metalowej skrzyni. Zresztą i tak nie było sensu w niej dłużej siedzieć, bo już niemal cała napełniła się wodą. Woda była wszędzie, wdzierała się Nathaly do oczu, uszu, plecaka. „O nie…” – jęknęła w myślach – „plecak…”. Szybko jednak doszła do wniosku, że zamoczony Pokedex to w tej chwili jej najmniejszy problem. Dzielnie przezwyciężyła panikę, która ze wszystkich sił starała się przejąć kontrolę nad jej ciałem i zaczęła płynąć. Byle wyżej, byle na powierzchnię, byle do światła…
 
***
 
                -R23, trochę kultury – głos siedzącego w fotelu mężczyzny był przepełniony ironią – Tak bez pukania?
                -Proszę mi wybaczyć, Sir – wyjąkał zmieszany mężczyzna. Ubrany był w zwykły strój Team Rocket, jednak nie mógł być zwyczajnym członkiem tej organizacji, skoro mógł tak bez zapowiedzi wpadać do gabinetu Giovanniego. Wpadać w najbardziej dosłownym znaczeniu z możliwych. Rockets stał w drzwiach w takiej pozycji, jakby ktoś przed sekundą wepchnął go do środka – To nie był mój pomysł, to…
                Zanim dokończył zdanie, obok niego przepchnął się ktoś jeszcze i spokojnie wkroczył do gabinetu.
                -A, przybyli młodzi gniewni – Giovanni uśmiechnął się kącikiem ust, co wyglądało nie tyle zabawnie, co groźnie – B-R8 we własnej osobie. Podziwiam twój entuzjazm.
                -Giovanni, dostałem pierwszy raport. Obiekt jest w tej chwili w Cherrygrove City. Jeszcze dziś wyruszam do Johto.
                -I twoją odwagę – mówił dalej mężczyzna w fotelu, ani przez chwilę nie tracąc spokoju w chłodnym głosie – Moi najlepsi agenci zwracają się do mnie z szacunkiem. Nawet ci, którzy uważają się za moich przyjaciół, mówią do mnie „Sir”. A ty oficjalnie nie jesteś jeszcze nawet członkiem Team Rocket i zwracasz się do mnie po imieniu? Nie podejrzewam cię o głupotę, bo wtedy na pewno by cię tu nie było. A skoro to nie głupota, najwyraźniej mamy do czynienia z najczystszą odwagą. Brawo. Do rzeczy. Więc panna Root dotarła już na miejsce. Jest sama? Co z chłopakiem?
                -Sama. Syn policjanta, z tego co wiem, został w Celadon City.
                Giovanni zamyślił się na chwilę, jakby nie do końca o to pytał.
                -Dobrze. Jedź – rozkazał krótko.
                -Sir – powiedział z naciskiem młody agent, nie kryjąc się nawet ze swoją złośliwością i skłonił lekko głowę.
                -Nawet nie wiesz jakie masz szczęście, że jesteś po naszej stronie, B-R8 – tym razem Giovanni uśmiechną się naprawdę – Bo gdybyś nie był… – zawiesił na chwilę głos – Musisz wiedzieć, że z takimi aroganckimi typami rozprawiam się osobiście i to z największą przyjemnością. Oczywiście jeśli nie są po mojej stronie.
                -Całe szczęście, że potrafię wybrać odpowiednią stronę – odparł zdecydowanie chłopak.
                -Całe szczęście – zgodził się Giovanni, a jego głos znów stał się chłodny i opanowany. Skinął dłonią, odprawiając tym samym obu agentów, którzy od razu posłusznie opuścili jego gabinet.
 
***
 
                Jeszcze trochę, jeszcze tylko kawałek – ta jedna jedyna myśl tkwiła w głowie Nathaly, wypierając z niej wszystkie inne. Do powierzchni nie było daleko, zaledwie kilka metrów. Jednak nawet przebycie tak banalnego dystansu było wielkim osiągnięciem dla kogoś, kto z wodą chciałby mieć jak najmniej wspólnego. A tak się składało, że i Nathaly i Cyndaquil należeli do tej właśnie grupy. Na szczęście dziewczyna stanęła na wysokości zadania. Po kilku chwilach wstrzymania oddechu udało jej się wreszcie dotrzeć na powierzchnię i złapać jednego z metalowych kółek, służących do cumowania okrętów. Wybetonowany brzeg był zbyt wysoki by mogła wspiąć się na niego o własnych siłach.
                -Pomocy! – krzyknęła, wypluwając z ust nieprzyjemną w smaku słoną wodę, która mimo usilnego zaciskania warg dostała się jednak do środka – Niech ktoś nam pomoże wyjść!
                Z pomocą przyszła jej dwójka marynarzy, którzy akurat skończyli rozładowywać towar ze swojego statku i zrobili sobie krótką przerwę w pracy.
                -Jesteś cała? – zapytał jeden z nich, kiedy już udało im się wyciągnąć przemoczoną Nathaly na brzeg.
                -Tak myślę – odparła trenerka, dziękując im za wyratowanie z opresji.
                -Twój Pokemon nie wygląda najlepiej – zauważył drugi z marynarzy.
                -O nie – jęknęła dziewczyna, kładąc malucha na ziemi – Cyndaquil, możesz już przestać wstrzymywać oddech. Słyszysz? Jesteśmy bezpieczni. Cyndaquil?
                Nathaly potrząsała ognistym stworkiem coraz mocniej i mocniej, jednak tamten nie reagował. Leżał tylko nieruchomo, zupełnie jakby przez tę chwilę spędzoną pod wodą całkowicie zapomniał o oddychaniu.
                -O nie, o nie – powtórzyła w panice – Co robić?
                -Chyba nie oddycha – rzucił jeden z marynarzy.
                -Widzę – pisnęła nerwowo trenerka.
                -Zrób mu sztuczne oddychanie.
                -Co? – Nathaly popatrzyła na mężczyznę, jakby tamten był niespełna rozumu – Jak?
                -No, normalnie. Jak człowiekowi – wyjaśnił pospiesznie – Da się. Widziałem na takim jednym filmie.
                Nathaly nie zamierzała tracić czasu na wysłuchiwanie wiedzy rodem z kablówki. Odwróciła Pokemona na grzbiet i przyłożyła ucho do jego krótkiego, przemoczonego futerka na brzuchu.
                -Nic nie słyszę. Nie słychać serca – wyszeptała w panice – Jak mam to zrobić? To Pokemon, jest taki maleńki. Jak dziecko… Jak dziecko! – zawołała po chwili.
                Skoro Cyndaquil był taki drobny, postanowiła, że najlepszym wyjściem będzie pomóc mu tak, jak próbowałaby pomóc małemu dziecku. Złapała długi pyszczek Pokemona i odchyliła go ku górze.
                -Żadnych takich numerów kiedy jesteś pod moją opieką, jasne? – rzuciła szybko i niespokojnie, patrząc na nieprzytomnego Cyndaquila przerażonym wzrokiem, po czym zrobiła leciutki wdech prosto do rozchylonego pyszczka. Odczekała sekundę i zrobiła kolejny wdech.
                -Ostrożnie, dziewczyno. Zabijesz go – zawołał jeden z marynarzy, pochylając się nerwowo nad trenerką.
                -Zrobiłbyś to lepiej? – warknął drugi, odciągając towarzysza w tył – Na pewno nie, więc się nie wymądrzaj, tylko leć po siostrę Joy. I to już!
                Mężczyzna pokiwał szybko głową i odwrócił się na pięcie, ruszając pędem po pomoc. Tymczasem Nathaly już obejmowała bezwładne ciało stworka obiema dłońmi, delikatnie naciskając kciukami miejsce dokładnie pomiędzy jego przednimi łapkami. Nie miała pojęcia czy robi to tak jak powinna. Teoretycznie umiała udzielić pierwszej pomocy człowiekowi, jednak miała nadzieję, że nigdy nie będzie musiała wykorzystać tej teorii w praktyce. Tym bardziej, że chodziło o Pokemona, o którego anatomii nie wiedziała zbyt wiele. Była pewna tylko jednego – coś zrobić musiała. Nacisnęła jeszcze trzy razy, po czym znów zaczęła wdmuchiwać powietrze. Cyndaquil nadal nie wykazywał żadnych, nawet najmniejszych znaków życia.
                -No dalej mały – wycedziła Nathaly przez zaciśnięte zęby, kiedy znów zaczęła uciskać miejsce powyżej brzuszka Pokemona – No już. Za dużo przygód przed tobą, żebyś tak szybko zawijał się z tego świata. No dalej!
                Stworek nie reagował. Mimo to dziewczyna nie dawała za wygraną. Na przemian to uciskała go kciukami, które powoli zaczynały jej cierpnąć, to znów wdmuchiwała powietrze do jego pyszczka. I tak w kółko przez kolejne i kolejne sekundy, potem minuty.
                -Nathaly! – usłyszała za sobą czyjeś wołanie. Nie odwróciła się jednak. Nie miała czasu. Dopiero kiedy przy jej boku pojawiła się Raichu, zobaczyła kto właśnie przybiegł z pomocą. Nad nią stał młody profesor Elm, dysząc ciężko i patrząc na leżącego stworka z niedowierzaniem – Wielkie nieba, co tu się stało?!
                -Nie oddycha – wyrzuciła z siebie dziewczyna, nie mogąc już dłużej powstrzymywać wybuchu paniki. To było już dla niej zbyt wiele.
                -Był w wodzie, tak? Więc chyba wiem dlaczego – powiedział szybko Elm, mierząc wzrokiem przemoczoną dziewczynę i Pokemona – Spokojnie, nie przestawaj uciskać. Zaraz będzie po wszystkim. Raichu, potrzebna pomoc.
                -Rai – pisnął stworek, prostując się w gotowości.
                -Dobrze. Policzek do czoła, a ogon tutaj – poinstruował profesor, wskazując palcem na miejsce, które Nathaly ciągle uciskała. Raichu w jednej chwili ustawiła się jak należy – Teraz szybki impuls. Dość mocny, ale bardzo krótki.
                Elektryczny stworek zacisnął zęby i uwolnił pojedynczą iskrę, która wstrząsnęła ciałem Cyndaquila. Nathaly, która ciągle obejmowała go dłońmi, poczuła jak elektryczność nieprzyjemnie razi też i jej palce. Opanowała się jednak i dzielnie zniosła okropne uczucie.
                -Jeszcze raz – zadecydował Elm po szybkim obejrzeniu Cyndaquila – Trochę mocniej.
                Raichu po raz drugi zrobiła to, co kazał. Tym razem Cyndaquil drgnął nieco inaczej niż poprzednim. Jego ciało naprężyło się na kilka sekund, a gdy się wreszcie rozluźniło, Pokemon zrobił pierwszy wdech. Nieduży i dziwnie świszczący, ale jednak był to jego wdech, zupełnie o własnych siłach, po którym nastąpiły też kolejne.
                -Wreszcie – profesor Elm również odetchnął i popatrzył na Nathaly z nieznacznym, uspokajającym uśmiechem – Chyba możemy uznać, że sytuacja opanowana.
                Wieczorem w Centrum Pokemon w końcu zapanował spokój. Nathaly tak bardzo przyzwyczaiła się do nerwowych okrzyków w poczekalni, że kiedy te ucichły, od razu wyszła ze swojego pokoju, żeby sprawdzić, czy aby nic złego się nie stało. Pomieszczenie było niemal zupełnie puste. Jedynie Chansey stała za ladą, polerując wciskany dzwonek, którym można było przywołać pielęgniarkę, kiedy nie ma jej akurat w pobliżu. Po drugiej stronie poczekalni, przy jednym z okrągłych stolików siedział profesor Albert Elm, jak zawsze zaczytany w swoich notatkach.
                -Jeszcze tutaj? – zapytała Nathaly, dosiadając się do niego.
                -O, to ty. Chciałem jeszcze dokończyć kilka spraw zanim położę się spać. Obawiam się, że jutro mógłbym się już w tym nie połapać.
                Dziewczyna pokiwała ze zrozumieniem głową, spoglądając na leżące w nieładzie zapiski, zajmujące niemal cały blat.
                -A gdzie reszta? – zapytała po chwili milczenia.
                -Reszta?
                -No, ci wszyscy trenerzy od pogubionych Balli.
                -A, oni – Elm poprawił okulary i odłożył na moment notatki – Siostra Joy już sobie z nimi poradziła.
                -Czy to znaczy, że wszystkie Pokemony się odnalazły?
                -Niestety nie. Słyszałem, że dwa albo trzy wsiąknęły bez śladu. Ale ponieważ cała sprawa została już przekazana policji, ich trenerzy siedzą teraz na głowie oficer Jenny, a nie siostrze Joy. A ty co tu robisz o tej porze?
                -Zostawiłam tu Raichu zaraz po kolacji. Siostra Joy wreszcie zgodziła się rzucić na nią okiem. I tak sobie pomyślałam, że odbiorę ją jeszcze zanim pójdę spać.
                Ledwie Nathaly skończyła zdanie, wesoły pisk jej podopiecznej rozległ się od strony wejścia na zaplecze.
                -O proszę, mówisz i masz – zaśmiał się profesor.
                -Raichu jest w doskonałej formie – powiedziała z przekonaniem pielęgniarka, która zaraz potem dołączyła do rozmawiających – Trochę senna, ale to normalne po podróży i tak emocjonującym dniu. Spisała się, musi jakoś odreagować.
                Nathaly uśmiechnęła się w odpowiedzi. Dwie godziny wcześniej profesor Elm opowiedział jej, jak Raichu wpadła do Centrum tego popołudnia, wyciągnęła go za rękaw i poprowadziła na ratunek swojej opiekunce. Co stało się z Cassidy i Butchem Nathaly nie zdołała już od niej wyciągnąć. Wiedziała jednak, że Raichu ma swoje sposoby, by przechytrzyć największego nawet cwaniaka.
                -A co z Cyndaquilem? – zapytała, drapiąc swoją podopieczną za uchem.
                -Dochodzi do siebie. To młody Pokemon, szybko odzyskuje siły. Myślę, że jutro będzie jak nowy. Niech tylko się porządnie wyśpi. Wam też to radzę – kobieta spojrzała wymownie na siedzącą przy stoliku dwójkę, po czym skłoniła uprzejmie głowę i odeszła do swoich spraw.
                -Chyba ma rację – przyznał Elm, ziewając szeroko – Pora do łóżka.
                -Jeszcze tylko jedno pytanie – powiedziała Nathaly, zatrzymując go, zanim zdążył wstać od stołu – Mówiłeś, że wiesz co stało się Cyndaquilowi, dlaczego przestał oddychać. Więc co się właściwie stało?
                Młody profesor popatrzył na nią zmęczonym wzrokiem.
                -Chcesz wersję uproszczoną czy naukową? – zapytał.
                -Nie zaszkodzi dowiedzieć się czegoś nowego – Nathaly uśmiechnęła się niewinnie.
                Elm westchnął ciężko i przewrócił oczami.
                -No dobrze, więc tak – zaczął, chcąc jak najzwięźlej wyjaśnić całą sprawę – Cechą wspólną ognistych Pokemonów jest to, że w ich ciałach nieustannie trwają procesy chemiczne, które powodują ciągłe utrzymywanie się tam bardzo wysokiej temperatury. Utrzymuje się ona niezależnie od temperatury otoczenia, dlatego nawet w najmroźniejsze dni ogniste Pokemony nie są w stanie zamarznąć. Woda powoduje spowolnienie tych procesów. Im więcej wody, tym są one wolniejsze. Wreszcie kiedy wody jest zbyt dużo, przemiany chemiczne zupełnie ustają i Pokemon umiera z wyziębienia. Dlatego jeśli ognisty Pokemon trafi do środowiska wodnego, zmniejsza się tempo jego metabolizmu, żeby jak najmniej cząsteczek wody dostało się do jego organizmu i zakłóciło przebieg reakcji. Obniżenie metabolizmu wiąże się ze spowolnieniem pracy serca, zmniejszeniem częstotliwości oddechu i ograniczeniem ruchliwości. Niektóre Pokemony, szczególnie te bardzo młode, nie potrafią nad tym zapanować i dostają czegoś w rodzaju zapaści. Czyli teoretycznie rzecz biorąc Cyndaquil wcale się nie podtopił, tylko miał kontrolowany atak serca. No, przynajmniej coś w tym rodzaju.
                -Rany – Nathaly wytrzeszczyła oczy – brzmi strasznie naukowo.
                -Sama chciałaś – profesor Elm wyszczerzył zęby w pełnym satysfakcji uśmiechu.
                -Ale nic mu nie będzie?
                -Nie, spokojnie. U Pokemonów ognistych to normalna reakcja na wodę. Skrajna, ale naturalna. Czytałem kiedyś, że bardziej doświadczone potrafią w ten sposób przetrwać w wodnym środowisku nawet kilkadziesiąt minut, jeśli tylko mają czym oddychać. Czy teraz już możemy iść spać? – Zapytał Elm, składając swoje notatki ze stołu i pakując je niedbale do teczki.
                -Jasne. Jutro rano wpadnę sprawdzić co tam u naszego malucha. A tymczasem miłych snów – trenerka uśmiechnęła się do młodego profesora i skinęła na Raichu, po czym obie wróciły do pokoju, odpocząć po męczącym dniu.
                Nazajutrz Nathaly obudziła się dość późno, przynajmniej jak na nią. Kiedy na budziku zobaczyła, że właśnie minęła ósma, w ekspresowym tempie umyła się, ubrała i wybiegła z pokoju, pędząc prosto do szpitalnej części Centrum. Kiedy dotarła do sali, w której poprzedniego dnia siostra Joy umieściła Cyndaquila, niemal zderzyła się w drzwiach z Chansey, która właśnie wychodziła stamtąd z niewielką tacą w łapkach.
                -O, Nathaly – pielęgniarka podniosła głowę znad leżącego na łóżku stworka i odruchowo wyjęła z uszu stetoskop – W samą porę.
                -W samą porę na co? – zdziwiła się dziewczyna.
                -Żeby zabrać tego malucha do profesora Elma. Mogę cię o to prosić, prawda?
                -Czy to znaczy, że Cyndaquil czuje się już dobrze? – zapytała trenerka. Siostra Joy tylko skinęła głową – To wspaniale. Oczywiście, że go zabiorę. Nie ma problemu.
                Cyndaquil natychmiast poderwał się na równe łapki, zeskoczył z łóżka i podreptał po podłodze prosto do stóp Nathaly, która nachyliła się i wzięła go na ręce.
                -Dziś rano dostał jeszcze kroplówkę na wzmocnienie – powiedziała pielęgniarka i zajęła się zmienianiem pościeli na łóżku, które jeszcze przed chwilą było zajęte przez małego pacjenta – Odżywka, trochę witamin, generalnie nic takiego. Nie widzę powodów, żeby dłużej go tu trzymać. Jeśli możesz, zaprowadź go od razu, bo lada chwila zjawią się trenerzy po odbiór starterów.
                -Jasne – dziewczyna przytaknęła, spoglądając na siedzącego spokojnie w jej ramionach malca – To jak Cyndaquil, gotów na swoją własną wielką przygodę?
                -Quill! – zapiszczał radośnie stworek. Nathaly uznała to za potwierdzenie. Nie czekając dłużej odwróciła się i ruszyła korytarzem w stronę poczekalni.
                Profesor Elm siedział przy swoim ulubionym stoliku. Nathaly nie widziała, żeby stolik ów różnił się czymkolwiek od kilku pozostałych, jednak profesor z sobie tylko znanego powodu za każdym razem zajmował to samo miejsce. Po drugiej stronie stołu siedziała jakaś dziewczynka, prawdopodobnie kandydatka na nową trenerkę, bo była wyraźnie podekscytowana. Na blacie pomiędzy nimi stało nieduże zielone stworzonko z wielkim liściem wyrastającym dokładnie z czubka głowy. Elm był tak zaczytany w swoich notatkach, że nie zwracał najmniejszej uwagi ani na dziewczynkę, ani na zielonego Pokemona, który nudził się już do tego stopnia, że przy pomocy swoich pnączy złapał jedną z leżących luzem, zapisanych do góry do dołu kartek i zaczął składać z niej origami. Na widok Nathaly dziewczynka poderwała się czym prędzej, czym wreszcie zyskała sobie uwagę Elma.
                -Och, już sobie zabrałaś Cyndaquila? – zawołała z mieszanką rozczarowania i wyrzutu w głosie.
                -Nie – wyjąkała zaskoczona Nathaly, nie do końca wiedząc, o co tak właściwie jest posądzana – Nie, skąd? Ja go dopiero przyniosłam – wyjaśniła, stawiając Cyndaquila na blacie stołu.
                -To świetnie – dziewczynka klasnęła w dłonie i zmierzyła wzrokiem oba stworki – Pomyślmy…
                Nathaly również popatrzyła na Pokemony, po czym wykorzystała okazję i sprawdziła ich opisy w Pokedexie.
                -Cyndaquill, Pokemon ognisty. Płomienie na jego grzbiecie służą głównie do obrony, rzadziej do ataku. W razie niebezpieczeństwa Cyndaquill często zwija się w kulkę i niespodziewanie odpala swój płomień, co skutecznie odstrasza większość napastników.
                -Chikorita, Pokemon trawiasty. Uwielbia wygrzewać się na słońcu. Kiedy Chikorita jest zadowolona, zaczyna powoli wachlować swoim liściem, z którego wydobywa się wtedy przyjemny zapach. 
                -Skoro już o tym mowa – odezwał się Elm, wyjmując coś kieszeni – tobie też należy się Pokedex – powiedział, podając przyszłej trenerce czerwone urządzenie, nieco różniące się od Pokedexa Nathaly.
                -Dziękuję – pisnęła tamta uradowana – Myślę, że wezmę Cyndaquila – dodała nie mniej entuzjastycznie, wyciągając dłonie ku ognistemu stworkowi.
                Cyndaquil jednak był innego zdania. Ledwie ręce dziewczynki zbliżyły się do niego, z otworów na jego grzbiecie buchnął płomień tak wysoki, że zarówno ona, jak i profesor cofnęli się gwałtownie.
                -Co jest? – zdziwiła się ta pierwsza.
                -Nie mam pojęcia – przyznał Elm – Może Cyndaquil jest jeszcze trochę przestraszony? Wiesz, tak się składa, że mieliśmy tu wczoraj taką trochę niemiłą przygodę. Niewykluczone, że odbiło się to na jego psychice. Będziesz musiała sobie z tym poradzić, ale jeśli poświęcisz mu odpowiednio dużo czasu, jestem pewien, że się do ciebie przekona. Poczekaj, mam tu gdzieś jego Pokeball.
                Profesor Elm zdążył zaledwie wyjąć dwukolorową kulę z kieszeni, kiedy Cyndaquil skoczył ku niemu, porwał Ball w pyszczek i uciekł z nim na drugą stronę poczekalni, wciskając się pod ladę siostry Joy, między kosz na śmieci a karton z makulaturą.
                -Co mu odbija? – dziewczynka zmarszczyła brwi z niezadowoleniem. Szybko jednak na jej twarzy pojawił się wyraz zatroskania – Mam nadzieję, że to nic poważnego.
                -Naprawdę nie wiem – powiedział przepraszająco profesor – Zaraz z nim porozmawiam.
                Elm wszedł za ladę i pochylił się, znikając dziewczynom z oczu. Nathaly i początkująca trenerka wymieniły zaniepokojone spojrzenia, po czym do ich uszu dobiegł łagodny głos młodego profesora:
                -No już Cyndaquil, nie bój się. Już nic ci nie grozi. Będzie dobrze. Oddaj tylko Pokeball. Powolutku. Tak, właśnie ta…
                Głos urwał się nagle, a zza lady buchnął niespodziewany błysk. Chwilę później profesor Elm podniósł się z twarzą całą od sadzy i cichym jękiem na ustach.
                -Może ja spróbuję? – zaoferowała się szybko Nathaly. Nie spodziewała się osiągnąć wiele więcej niż profesor, ale musiała przynajmniej spróbować. Weszła za ladę i wetknęła głowę za karton z makulaturą, gdzie siedział skulony Cyndaquil, zawzięcie ściskając w łapkach dwukolorową kulę – Tu jesteś.
                -Tylko ostrożnie – poradził półgłosem Elm, cofając się niemal pod ścianę – Jest trochę wybuchowy.
                -Zauważyłam – trenerka odwróciła się na chwilę i popatrzyła na mężczyznę spod ściągniętych brwi – No dobra Cyndaquil, o co chodzi? – zapytała, ponownie nurkując pod ladę – Dlaczego się chowasz? To już pora. Twoja wielka przygoda, pamiętasz?
                -Quill… – pisnął smutno stworek, zaciskając łapki jeszcze mocniej na Ballu.
                -Boisz się? Rozumiem, to nic złego. Ale ja wiem, że sobie poradzisz. Wiesz czemu? Bo widziałam jaki jesteś odważny. Widziałam, jaki odważny byłeś wtedy pod wodą.
                -Cynda cynda – Pokemon pokręcił sztywno łebkiem i opuścił go z rezygnacją.
                -Bałeś się, to oczywiste – mówiła dalej Nathaly – Ja też się bałam. Byłoby głupie nie bać się w takiej chwili. Ale wiesz, w odwadze wcale nie o to chodzi, żeby się nie bać. Chodzi o to, żeby coś zrobić pomimo strachu. Cyndaquil, proszę cię, wyjdź stąd. Te wszystkie przygody, które na ciebie czekają są tego wartę, naprawdę. Nawet jeśli trzeba będzie się trochę bać od czasu do czasu.
                -Cynda? – Cyndaquil powoli uniósł głowę.
                -Uwierz mi. Prawdziwi trenerzy nie okłamują Pokemonów, przecież wiesz.
                Minęło kilka sekund pełnej napięcia ciszy, po czym Pokeball wypadł z łapek ognistego Pokemona i potoczył się kawałek, zatrzymując się o kolana klęczącej tuż obok Nathaly.
                -A mnie się wydaje – odezwał się ni stąd ni zowąd kobiecy głos – że Cyndaquil wcale nie chce iść. Albercie, zrobisz co uznasz za słuszne, ale jestem pewna, że zmuszanie go do tego, to najgorsza rzecz jaką możesz zrobić.
                Nathaly odwróciła się gwałtownie, szukając wzrokiem osoby, która wypowiedziała te słowa. W drzwiach na zaplecze stała siostra Joy, opierając się z założonymi rękoma o futrynę.
                -Wiem – odparł krótko profesor Elm – Problem w tym, że nie mam pojęcia co z tym faktem zrobić. Nie powinienem odmawiać początkującym trenerom żadnego ze starterów. Z drugiej strony, najważniejsze jest dobro Pokemona…
                -Nie szkodzi – przerwała mu nagle dziewczynka – Nic na siłę. Jeśli Cyndaquil nie chce ze mną iść, wezmę Chikoritę. Prawdę mówiąc nad nią też się długo zastanawiałam. To znaczy, jeśli ona nie ma nic przeciwko.
                -Chiko – zawołał wesoło trawiasty stworek i przy pomocy pnącza podał dziewczynce złożony z papieru kwiatek, nad którym pracował przez cały ten czas, kompletnie nie zwracając uwagi na zamieszanie z Cyndaquilem w roli głównej.
                -Jest słodziutka. I taka zdolna – zapiszczała z zachwytu dziewczynka, biorąc Chikoritę na ręce – Tak, panie profesorze, jestem już zdecydowana.
                -Moje notatki – jęknął słabo profesor Elm, patrząc bezradnie na solidnie wymiętoszone dzieło Chikority.
                -Odpuść – zaśmiała się cicho siostra Joy.
                -A zresztą – Elm machnął ręką i opuścił głowę w geście rezygnacji – I tak miałem je poprawić.
                Chikorita i jej nowa trenerka uśmiechnęły się do siebie szeroko, a siostra Joy pokręciła głową z rozbawioną miną. Nathaly tymczasem wydobyła Cyndaquila spod lady i postawiła go na niej, tuż obok wciskanego dzwonka.
                -Proszę – powiedziała, kładąc tam też dopiero co odzyskany Pokeball.
                Cyndaquil zdążył się już nieco uspokoić i siedział cierpliwie tam gdzie go posadzono, czekając, co powie profesor Elm o jego dalszym losie.
                -I co ja mam teraz z tobą zrobić? – westchnął ciężko tamten – Najlepiej będzie, jeśli odeślę cię z powrotem do hodowli. Może tam się trochę uspokoisz.
                -Albercie – wtrąciła pielęgniarka – nasz system przesyłania Pokeballi ciągle nie działa i nie wydaje mi się, żeby został uruchomiony w najbliższym czasie. Jenny powiedziała, że nie pozwolą na to, dopóki nie zbadają dokładniej sprawy zaginionych Pokemonów.
                -Trudno – powiedział młody profesor po dłuższej chwili namysłu – Najwyżej poproszę kogoś, żeby przy okazji podrzucił Cyndaquila do Violet City, albo sam się tam wybiorę, jeśli nie będzie innego wyjścia.
                -Do Violet? – Nathaly włączyła się do rozmowy, słysząc nazwę miasta – My właśnie idziemy do Violet, prawda Raichu?
                -Chu – elektryczny stworek potwierdził te słowa zdecydowanym skinięciem.
                -Możemy zabrać Cyndaquila. Oczywiście, jeśli nie będzie mu przeszkadzało nasze towarzystwo.
                Cyndaquil pokręcił żwawo łebkiem i zapiszczał z zadowoleniem.
                -Naprawdę? To nie będzie dla ciebie żaden problem? – upewnił się profesor.
                -Ani trochę – odparła szczerze Nathaly. W końcu tłukła się do innego regionu specjalnie żeby odwieźć do domu jednego pokemonowego malucha, dlaczego teraz nie miałaby podrzucić też drugiego? Te przemyślenia jednak zachowała już dla siebie. Poza tym zdążyła już polubić Cyndaquila, więc wspólna wędrówka do Violet City brzmiała całkiem nieźle. – Zaraz możemy wyruszać. Tylko najpierw… – bąknęła wyraźnie zmieszana – Siostro Joy, będę ogromnie wdzięczna za jakiekolwiek śniadanie.
                -Do usług – zaśmiała się pielęgniarka i zniknęła na zapleczu, nucąc pod nosem wesołą melodię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz