10. Enter the Dragon, Exit the Dragonair!

                Popołudnie w Blackthorn City przyniosło gwałtowną zmianę pogody. Po słonecznym, bezchmurnym poranku pozostało jedynie wspomnienie. Ciężkie, burzowe chmury zebrały się nad miastem, strasząc wszystkich jego mieszkańców złowrogimi pomrukami grzmotów i nagłymi błyskawicami.
                -Raiii… – pisnęła bezsilnie Raichu, czując pojedyncze iskry, skaczące po jej policzkach zupełnie bez kontroli.
                -Umm… Nath? – Abby ze zdziwieniem popatrzyła na pomarańczowego stworka. – Twoja Raichu chyba ma jakieś przebicie. Zobacz, prąd jej wycieka.
                -Nic nie wycieka. – Nathaly wymowie przewróciła oczami. – To normalna reakcja Raichu na zbliżającą się burzę. Lepiej szybko znajdźmy jakieś schronienie, bo zanim dotrzemy do sali może nas dorwać ulewa.
                -Może tam? – zaproponował Ben, wskazując palcem na ogromną willę w starym stylu, stojącą nieco na uboczu, z dala od innych budynków miasta. Rzeczywiście to do niej mieli najbliżej. – Hej, widzicie tego kogoś w drzwiach? Czy tylko mnie się zdaje, że macha do nas?
                Nathaly przyjrzała się uważniej. Faktycznie, w otwartym na oścież skrzydle zdobionych drewnianych drzwi stała młoda kobieta i wyraźnie nawoływała kogoś gestem. Trenerka rozejrzała się dookoła siebie.
                -Nikogo innego tu nie ma – powiedziała cicho. – Musi jej chodzić o nas. Może chce nam zaproponować, żebyśmy przeczekali u niej burzę?
                -Albo jest wariatką i seryjną morderczynią, która zwabia nieostrożnych trenerów i następnego dnia przyrządza ich sobie na kolację – mruknęła mimochodem Abby.
                Nathaly pokręciła głową, wzdychając ciężko.
                -Lepiej po prostu zapytajmy – rzuciła przez ramię, ruszając w stronę nieznajomej.
                -No co? – Abby popatrzyła niewinnym wzrokiem na Bena, który chichotał pod nosem.
                -Nic, nic – odparł rozbawiony. – Po prostu widzę, że Nathaly ma z tobą wesoło.
                Wszyscy troje przyspieszyli kroku i w kilka chwil znaleźli się u drzwi pokaźnego budynku.
                -Wchodźcie. – Młoda kobieta zaprosiła ich do środka. Dosłownie kilka sekund później rozpadało się na dobre. – Jesteście może trenerami?
                Nathaly szybko pokiwała głową.
                -A nie mówiłam? – Abby szepnęła do Bena, który z trudem powstrzymał kolejne parsknięcie śmiechem.
                -Ale… tymi trenerami? – zapytała po raz drugi nieznajoma.
                -Tymi? – zdziwiona Nathaly zmierzyła ją wzrokiem. Była wysoka i zgrabna, a jej długie, jasnoniebieskie włosy wisiały w nieładzie, upięte niedbale w luźny kok z tyłu głowy. Na oko nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia pięć lat, choć jej rysy twarzy zdawały się nad wyraz zdecydowane jak na tak młody wiek.
                -Tymi, na których czekam – wyjaśniła. – Trenerami z Ecruteak City.
                -Skąd? – Nathaly nie zdążyła powstrzymać zdziwionego pytania, które samo wydarło jej się z ust.
                Na szczęście z pomocą przyszedł Ben.
                -Nie, nie. Nic z tych rzeczy – powiedział. – My po prostu szukaliśmy tutejszego lidera, ale zanim udało nam się znaleźć jego salę, pogoda się trochę popsuła.
                -Rozumiem – mruknęła cicho młoda kobieta. – W takim razie proszę, wejdźcie dalej.
                Zostali zaproszeni w głąb mieszkania, do przestronnego salonu. Pomieszczenie było tak duże, że bez problemu zmieściłoby się w nim całe stado Snorlaxów. Urządzone w starym stylu, z wielkimi obrazami wiszącymi na ścianach. Większość dzieł przedstawiała walczące smoki, zarówno te istniejące naprawdę, jak i mityczne bestie ze starożytnych legend. Na wielkim kominku, największym jaki Nathaly widziała do tej pory, stał niemal naturalnej wielkości posążek Dratini i kilka dużych zdjęć w ozdobnych, złotych ramkach. Jedna z fotografii szczególnie przykuła uwagę Abby.
                -Zaraz – wymamrotała, przyglądając się podobiźnie niebieskowłosej kobiety, uczesanej w nienaganny kucyk, ubranej w błękitny strój rodem z komiksów o superbohaterach i stojącej na tle gromadki Pokemonów, z której na pierwszy plan wysuwał się niebieski pysk Dragonaira. – Przecież to zdjęcie Clair. Chwila, teraz jak tak na ciebie patrzę, to jesteś nawet trochę podobna. Już wiem, ty musisz być jej siostrą!
                Kobieta zaśmiała się nadspodziewanie lekko, zasłaniając przy tym usta dłonią.
                -Niestety, nie mam siostry – wyjaśniła. – Mam za to dwóch braci, jeśli cię to interesuje. A że jestem podobna do Clair… Cóż, chyba byłoby kiepsko, gdybym nie była podobna sama do siebie.
                -Eee… – Abby potrzebowała dłuższej chwili, żeby dotarł do niej sens słów, które przed sekundą usłyszała. Raz jeszcze zlustrowała wzrokiem nieład na głowie kobiety i rozciągnięty T-shirt, w który była ubrana, i powiedziała powoli: – Naprawdę? Ty jesteś Clair? A gdzie ta fajna Clair, w superaśnym kostiumie, superidealnym makijażu i z supersilnym Dragonairem u boku?
                -Daj spokój, przecież to tylko pod publiczkę. – Liderka skrzywiła się lekko. – Blackthorn City chce swojej niepokonanej superbohaterki, smoczej mistrzyni, więc dostaje smoczą mistrzynię. No chyba nie myślałaś, że chodzę tak ubrana na co dzień – dodała, wskazując zdjęcie stojące na kominku.
                -Szczerze? – Abby zrobiła zawiedzioną minę.
                -Dobrze, chyba nie chcę wiedzieć – odparła błyskawicznie kobieta.
                -I tak wolę tamtą Clair – wybąkała dziesięciolatka, z wyrazem rozczarowania na twarzy.
                Clair najwidoczniej poczuła się urażona jej słowami, bo założyła ręce i zmierzyła swoich gości chłodnym wzrokiem.
                -Może skończymy tę zajmującą dyskusję o tym jak wyglądam, a jak wyglądać powinnam i powiecie mi w końcu po co właściwie mnie szukaliście.
                -To jasne, żeby cię wyzwać na pojedynek – wypaliła Abby tak szybko, że Ben i Nathaly zdążyli zaledwie nabrać powietrza, nie wspominając już o wydaniu z siebie choćby jednego dźwięku.
                -Świetnie – rzuciła liderka nieco obojętnym tonem. – A które z was konkretnie?
                -Ona – dziewczynka wyrwała się po raz kolejny, z przekonaniem wskazując na Nathaly palcem.
                -Ja? – Nathaly nie potrafiła ukryć zdziwienia.
                -Nie wytrzymam, co za czasy. – Clair wywróciła oczami, z rezygnacją opadając na długą kanapę, obitą ciemnobrązowym materiałem. – Nie dość, że wyzywający mają pretensje co do wyglądu lidera, to jeszcze sami nie wiedzą, czy chcą walczyć, czy nie.
                -Wybacz. – Nathaly posłała jej przepraszające spojrzenie, po czym zacisnęła dłoń na nadgarstku Abby. – Daj nam chwilkę – dodała, odciągając dziewczynkę na bok.
                -One tak zawsze? – Clair popatrzyła na Bena, jak na ostatniego z całej trójki, który pozostał przy zdrowych zmysłach. Tamten jednak bezradnie pokiwał głową.
                -Co to miało znaczyć? Co ty wygadujesz? – piekliła się Nathaly. – Przecież to ty miałaś walczyć. Dlaczego mnie okłamałaś?
                -O przepraszam – naburmuszyła się Abby – nie okłamałam cię.
                -Jak to nie? Mówiłaś przecież, że chcesz wyzwać Clair. Cały czas męczyłaś o to, żeby tu przyjść.
                -Powiedziałam tylko, że chcę odwiedzić jej salę. A później po prostu nie zaprzeczałam, kiedy ty dopowiedziałaś sobie resztę.
                -Co?! – rozgniewana Nathaly wytrzeszczyła oczy. – Gdybyś od razu powiedziała, że nie chcesz walczyć o odznakę, w ogóle nie musielibyśmy tu przychodzić.
                -No właśnie – mruknęła marudnie Abby.
                -Jak to no właśnie? Abby, coś ty znowu wymyśliła?
                -Oj no, bo ja chciałam, żebyś tu przyszła i zawalczyła z Clair. Ja już spróbowałam się w walce z liderem i wiem, że to nie moja działka, ale ty jesteś w tym naprawdę świetna. Nie rozumiem dlaczego nie chcesz zostać i podróżować po Johto, przecież sama opowiadałaś, jak wspaniale było zbierać odznaki w Kanto. Dlaczego tak się uparłaś, żeby nie spróbować raz jeszcze?
                -Aghrrr… – Nathaly zagryzła zęby i złożyła dłonie w pięści, ze wszystkich sił próbując się uspokoić. Po chwili zrobiła głęboki wdech. – No dobrze – powiedziała cicho, odwracając się z powrotem w stronę Clair. – Wybacz to małe nieporozumienie. Nazywam się Nathaly Root i chciałam zapytać, czy zgodzisz się przyjąć moje wyzwanie.
                -Jesteście jacyś dziwni – mruknęła pod nosem liderka. – W porządku, chodźcie. Ale to będzie szybki mecz, jeden na jeden. Mówiłam już, że czekam na kogoś ważnego.
 
***
 
                Blask niezwykłego płomienia padał na zimne ściany jaskini. W jej wnętrzu, pośród mroku, siedziały trzy przedziwne bestie. Ich wielkie, groźne ślepia wpatrywały się w jedną, jedyną twarz. Twarz młodego mężczyzny, który odważnie i bez strachu odwzajemniał ich spojrzenia. W jego oczach było coś, co napawało niepokojem. Zupełnie jakby znał pewien sekret, który ciążył mu na sercu, którego wolałby nigdy nie usłyszeć.
                -Zawiadomiłeś Clair? – spytała jedna z bestii. Choć jej paszcza nawet się nie poruszyła, gromki głos, niczym potężny grzmot, zadudnił we wnętrzu groty.
                Mężczyzna skinął głową.
                -Posłałem do Blackthorn swoich ludzi. Powinni niedługo być na miejscu.
                -Ona już tam jest – powiedział inny ze stworów, głosem cichym i szumiącym, jak odgłos wody płynącej wartkim strumieniem.
                -Potrzebuję więcej informacji. Jak mam ją odnaleźć? Nawet nie znam jej imienia.
                -My też go nie znamy – odparła trzecia z bestii, po każdym kolejnym słowie wypuszczając z nozdrzy niewielkie kłęby dymu. – Wiesz dobrze, że widzimy tylko to, co wolno nam zobaczyć. Nie my o tym decydujemy.
                -Musisz ją znaleźć. Musisz temu zapobiec – odezwał się po raz wtóry stwór o głosie gromu. Na chwilę zapadła cisza, wypełniona jedynie niespokojnymi oddechami mężczyzny, po czym bestia znów przemówiła: – Pięć istnień, pięć mistycznych stworów objawi swoją obecność już wkrótce. Pierwszy z nich zostanie odnaleziony, drugi zostanie odkryty, trzeci zostanie pokonany, czwarty zostanie użyty. Aby je wszystkie ocalić, piąty zostanie zabity. Nie musi tak być. Można to jeszcze powstrzymać. Nie pozwól, by odnaleziono pierwszego. Znajdź dziewczynę, to ona zdradzi sekret, przez nią ludzie dowiedzą się gdzie go szukać.
                -Robię co w mojej mocy – odparł mężczyzna, po czym opuścił wzrok i dodał cicho – obawiam się jednak, że to wciąż za mało…
 
***
 
                Sala, w której Clair przyjmowała wyzwania, okazała się przestronnym, pustym pomieszczeniem, niepozornie zakamuflowanym w samym środku jej staromodnej willi, co idealnie tłumaczyło ponadprzeciętne rozmiary całego budynku. Boiska praktycznie nie było. Żadnych linii, żadnych stanowisk dla walczących. Tylko gładka, jasnobrązowa podłoga i niewielki basen dziesięć na dziesięć metrów na jej środku.
                -Proszę zacząć pojedynek – zawołała liderka do niskiego mężczyzny w podeszłym wieku, który potarł palcami siwe wąsy i rozłożył ramiona jak szeroko. – Jeden na jeden – dodała, na co sędziwy arbiter jedynie skinął głową.
                -Rozpoczynamy walkę o Odznakę Wschodu pomiędzy liderką sali Clair, a wyzywającą – tu sędzia zawahał się. – Jak ci na imię panienko?
                -Nathaly. Nathaly Root – przedstawiła się szybko trenerka.
                -Tak, właśnie – kontynuował skrzeczącym głosem mężczyzna. – No więc możecie wybrać po jednym Pokemonie i który pierwszy stanie się niezdolny do walki, ten, no wiadomo. Czy wszystko jasne?
                Nathaly skinęła lekko głową, a Clair wywróciła oczami, jakby poważnie zastanawiała się, czy przypadkiem nie pora już zatrudnić nowego, nieco młodszego arbitra.
                -Doskonale. No to zaczynajcie – zawołał na koniec staruszek i cofnął się niemal pod ścianę, stając niedaleko obserwujących wszystko z boku Abby i Bena.
                -Raichu, gotowa? – zapytała Nathaly, po czym skinęła głową na swoją podopieczną, dając jej znak, by stanęła do walki.
                -Załatwmy to szybko. Kingdra! – krzyknęła surowo Clair, ciskając przed siebie Pokeballem.
                Z kuli wyłonił się niebieski, niemal dwumetrowy stwór, który, skoro tylko wylądował w basenie, posłał przed siebie ostrzegawczy strumień wody i spojrzał na Raichu złowrogo.
                -Wygląda jak Horsea na sterydach – podsumował jednym zdaniem Ben. – Lepiej na niego uważaj.
                Trenerka skinęła głową i zaraz potem sięgnęła po Pokedex.
                -Kingdra, wodny Pokemon smok. Wyższa forma Seadry. Zazwyczaj ukrywa się w podwodnych jaskiniach, ale nie stroni też od bezpośrednich konfrontacji. Kingdra słynie z ogromnej siły. Bez trudu potrafi tworzyć potężne wiry wodne oraz nad nimi zapanować.
                -My też potrafimy kontrolować siły natury, prawda Raichu? – Nathaly uśmiechnęła się lekko. – Piorun, już!
                -Kingdra, unik i Prędkość! – Clair zareagowała błyskawicznie. Podobnie zrobił jej Pokemon. Kingdra wyskoczyła z basenu, unikając mknącej wprost na nią błyskawicy, by chwilę później wystrzelić z paszczy rząd niszczycielskich, złotych gwiazdek.
                -Uważaj – ostrzegła swoją podopieczną Nathaly.
Raichu dała gwałtownego susa w bok, a mimo to wrogi atak zdołał drasnąć jej grzbiet. Pisnęła z bólu i z zaskoczenia.
                -Trochę za wolno – zawołała mimochodem liderka. – Teraz Kingdra, Hydropompa!
                -Zaraz zobaczymy kto tu jest za wolny. Dalej Raichu, Zręczność!
                Ledwie szeroki słup wody wystrzelił w stronę Raichu, tamta dosłownie zniknęła mu z drogi, pojawiając się kilka metrów obok. Kingdra spróbowała szczęścia jeszcze parę razy, aż wreszcie dała sobie spokój i zamiast atakować, zaczęła tylko wodzić wzrokiem za zjawiającą się to tu, to tam przeciwniczką.
                -Szybki Atak – nakazała dziewczyna, nie chcąc zmarnować okazji.
                Elektryczny stworek ruszył co sił, już po chwili uderzając w zdezorientowaną Kingdrę i odpychając ją kawałek w tył.
                -Hiper Promień! – wrzasnęła rozgniewana niepomyślną dla niej akcją Clair.
                Nathaly wpadła na pomysł. Całkiem dobry, tak jej się przynajmniej zdawało.
                -Raichu, zanurkuj, już!
                Jej podopieczna odwróciła się na sekundę, kompletnie nie rozumiejąc zamysłu swojej opiekunki. Nie było jednak czasu na wyjaśnienia, bo morderczy pomarańczowy promień już wystrzelił z podłużnego pyska Kingdry. Raichu ledwie zdołała umknąć przed nim pod wodę, a Kingdra momentalnie skierowała promień za nią. Po sali rozległ się niesamowicie głośny plusk i syk, w miarę jak Hiper Promień ciął taflę wody wzdłuż i wszerz. Na szczęście trafienie Raichu pod powierzchnią okazało się wcale nie takie łatwe, a po kilku solidniejszych próbach, Kingdra zaprzestała starań, potrzebując chwili na regenerację sił.
                -To jest to! – Nathaly zareagowała od razu, wiedząc doskonale, jak wyczerpujące dla Pokemona jest używanie Hiper Promienia. – Raichu, koniec kąpieli. Mega Cios!
Raichu momentalnie wyskoczyła z wody, zziajana, ale wciąż pełna werwy i z całych sił przyłożyła Kingdrze błyszczącą łapką w sam środek brzucha. Pokemon liderki osunął się do wody, wyraźnie zmęczony.
                -Tak jest! – krzyknęła uradowana dziewczyna.
                -Nie myśl, że to będzie takie proste. – Clair zgromiła ja wzrokiem. – Pora by pokazać ci prawdziwą moc smoka. Kingdra, Tornado!
                -To atak typu smok – powiedział sam do siebie Ben.
                -To niedobrze? – zapytała Abby, obserwując jak z basenu wznosi się ku górze wirująca kolumna powietrza i spienionej wody o blisko półtorametrowej średnicy.
                -Dla Raichu nie za bardzo – wyjaśnił chłopak. – Widzisz, Kingdra jest po części Pokemonem smokiem, a to znaczy, że smocze ataki w jej wykonaniu będą silniejsze, niż gdyby wykonywał je Pokemon innego typu.
                Abby popatrzyła na niego przez dłuższą chwilę.
                -Nic z tego nie łapię, ale mam nadzieję, że Raichu jakoś sobie poradzi – wypaliła szybko.
                Tymczasem Raichu wcale nie radziła sobie najlepiej. Pomimo kilku dramatycznych wręcz uników, wirująca pułapka dorwała ją wreszcie, porwała nad ziemie i nieźle zmaltretowaną, wyrzuciła niemal pod samą ścianę.
                -Raichu, dasz radę – dopingowała ją Nathaly, jednak pomarańczowy stworek już ledwie trzymał się na łapkach po bezpośredniej konfrontacji z ostatnim atakiem.
                -Wykończ ją! Jeszcze raz atakuj Tornadem!
                Nathaly zacisnęła zęby.
                -Przydałby się atak typu smok, Kingdra jest na nie podatna – mruknęła pod nosem, pamiętając, co Pokedex wyświetlił jej odnośnie słabych i mocnych stron Kingdry. Nagle doznała oświecenia. – A skoro nie znamy żadnego z takich ataków, to przecież możemy sobie go pożyczyć. Raichu, Elektroakcja! Wskakuj do tego wiru!
                Trenerka zmarszczyła brwi, widząc, jak jej podopieczna ponownie znika wewnątrz spienionej kolumny, tym razem na własne życzenie i tym razem otoczona iskrzącą powłoką Elektroakcji.
                -Czyżbyś sama chciała się wykończyć? – Clair zmierzyła swoją przeciwniczkę podejrzliwym spojrzeniem.
                Nathaly tylko zacisnęła pięści. Wiedziała, że teraz wszystko zależy od Raichu i jej wytrzymałości. Posunięcie było pomysłowe, ale zdecydowanie zmuszało do postawienia wszystkiego na jedną kartę. Jeśli Raichu temu nie podoła, pojedynek będzie zakończony jej porażką.
                Pełne napięcia sekundy oczekiwania zakończyły się gwałtownie, gdy syk przebijającej się przez wodę elektryczności niemal ogłuszył wszystkich obecnych. W górę wirującego tornado wystrzelił ciemny kształt ukryty w jego wnętrzu i ciągnący za sobą iskrzącą kanonadę elektryczności, która stopniowo, metr po metrze przejmowała w swoje władanie całą wirującą kolumnę, oplatając ją migoczącą siecią iskier i impulsów.
                -I o to chodziło! – zakrzyknęła Nathaly, nie dając po sobie poznać, jak wielki kamień spadł z jej serca. Stało się tak, jak chciała. Teraz niszczycielski wir był pod kontrolą jej Pokemona. – Damy wam posmakować waszej własnej broni. Raichu, do ataku!
                Długi, elektryczno, wodno, wietrzny wir zawrócił, wijąc się jak rozwścieczony Ekans i ruszył prosto na zagubioną w całej sytuacji Kingdrę, która próbowała ukryć się przed nim w basenie. Wir runął za nią, wpadając z impetem do wody i rozchlapując ją dookoła w formie miniaturowego tsunami. Dopiero kiedy syk i chlupot ustały, sędzia pojedynku podbiegł, a raczej pokuśtykał w stronę basenu.
                -Koniec walki – oświadczył, sprawiając tym samym, że z twarzy Nathaly odpłynęła niemal cała krew. Dziewczyna w jednej chwili podbiegła do brzegu zbiornika, w którym, pośród resztek zmąconej wody, leżała nieprzytomna Kingdra, a Raichu stała na jej boku, chwiejąc się na wszystkie strony z wyczerpania. – Zwycięstwo wędruje do wyzywającej… yyy… Młoda damo, jak ci na imię?
Nathaly nie zawracała sobie głowy zawodną pamięcią arbitra. Zamiast tego dopadła do metalowej drabinki i kilkoma susami znalazła się na dnie basenu, mocząc sobie nogi aż do kostek.
                -Doskonała robota – zawołała podekscytowana, biorąc w ramiona ledwie przytomną Raichu. Stworek uśmiechnął się do niej i pisnął cicho, wyraźnie zadowolony z tego, co osiągnął. Dziewczyna w jednej chwili przypomniała sobie, dlaczego podróżowanie po kolejne odznaki jest tak niesamowicie satysfakcjonujące. – Jak myślisz – szepnęła prosto do ucha swojej podopiecznej – czy mama zamorduje nas jeśli zamiast parę dni dłużej zostaniemy w Johto parę miesięcy dłużej?
                W odpowiedzi Nathaly otrzymała tylko kolejny słaby pisk i kolejny pokemonowy uśmiech.
                Kilkanaście minut później emocje po walce zaczęły powoli opadać. Kingdra odpoczywała już w Pokeballu, a Raichu w objęciach swojej trenerki. Abby ciągle trajkotała jak katarynka, zupełnie bez ładu i składu, zachwycając się poszczególnymi akcjami z minionego pojedynku. Arbiter, który jeszcze dwa razy zdążył zapytać Nathaly o imię, teraz odszedł już na zasłużony odpoczynek po, jak to określił, ciężkim sędziowaniu. Jedynie Ben był dziwnie milczący, jakby jakaś natrętna myśl chodziła mu po głowie i za żadne skarby nie chciała wyleźć z jego niebieskiej czupryny.
                -Tak więc pokonałaś mnie w uczciwej walce i tak dalej, i tak dalej – zaczęła Clair zniecierpliwionym głosem. – No i w dowód zwycięstwa otrzymujesz Odznakę Wschodu. Proszę.
                Liderka szybko wcisnęła dziewczynie w dłoń niewielki, ciemny przedmiot w kształcie smoczego łba z parą wąskich, czerwonych ślepi spozierających złowrogo na świat. Nathaly obejrzała ją z radością, a Abby bez ostrzeżenia uczepiła się jej boku.
                -Wspaniale! Gratuluję Nath, gratuluję! – piszczała zachwycona.
                -Tak, ja też – wydusiła z siebie liderka, chrząkając wymownie i spoglądając na dziewczynkę, jakby podejrzewała, że brak jej kilku klepek i to tych ważniejszych. – Czy to już wszystko, czego ode mnie chcieliście? Nie chcę być niegrzeczna, ale naprawdę czekam na bardzo ważną wizytę z Ecruteak…
                -To jeszcze nie wszystko – odezwał się niespodziewanie Ben.
                -Co znowu? – Clair westchnęła przez zęby w geście irytacji.
                -Ja też chciałbym z tobą zawalczyć.
                -Kolejne wyzwanie? – Kobieta popatrzyła na niego zrezygnowana.
                -Tak – potaknął koordynator. – Ale nie tyle chciałbym wyzwać ciebie, co twojego Dragonaira.
                -O… – Clair uniosła brwi, wyraźnie zaintrygowana. – Zdajesz sobie sprawę, że to mój najsilniejszy Pokemon? Mało komu udaje się mu dorównać.
                Chłopak zdecydowanie skinął głową.
                -Co ty, Ben? – Zdezorientowana Nathaly popatrzyła przyjacielowi w oczy. – Chcesz zrezygnować z bycia koordynatorem?
                -Nie, skąd ten pomysł? Po prostu zależy mi na pojedynku z Dragonairem. Tak właściwie to tylko dlatego poparłem pomysł Abby, żeby tutaj przyjść – odparł, wyjmując jeden z Pokeballi. – Chcę dać mu godnego przeciwnika, rozumiesz?
                Nathaly spojrzała na dwukolorową kulę i wreszcie załapała o co chodziło chłopakowi. Pokiwała głową i uśmiechnęła się dopingująco.
                – Dajcie im popalić.
                -W porządku. Nie wiem skąd u ciebie taki przypływ ambicji, ale dobrze. Chcesz walczyć z Dragonairem, nie ma sprawy. Tylko najwyraźniej będziemy musieli obyć się bez arbitra. Mój jest już trochę, no cóż…
                -Niech będzie bez arbitra. – Ben machnął ręką i pokiwał lekko głową. – Grunt żeby był Dragonair.
                -Się uparłeś – westchnęła cicho Clair i wskazała chłopakowi to samo miejsce, gdzie wcześniej stała Nathaly.
                Ben zajął je w mgnieniu oka, natychmiast uświadamiając sobie, ile lat minęło od kiedy ostatnio znalazł się w takiej sytuacji. Oto stał naprzeciw liderki sali, wyzywając ją na pojedynek. Choć już od roku ćwiczył jako koordynator, tego uczucia, swoistego napięcia i ekscytacji, nie zapomniał nigdy.
                -Jeden na jeden – rzuciła szybko Clair. – Mój Dragonair kontra cokolwiek tam masz zamiar wybrać.
                Ben ponownie skinął głową, w pełni skoncentrowany. Liderka wyrzuciła w górę czerwono-biały Pokeball, który przez chwilę wirował wysoko nad ziemią, aż wreszcie wylał z siebie snop białego światła, z którego, jak z gęstej mgły, wyłoniła się podłużna sylwetka błękitnego smoka.
                -I na to czekaliśmy – szepnął chłopak do siebie samego. Zaraz potem i on cisnął przed siebie Ballem. Kolejna sekunda, kolejny biały błysk i na polu walki zmaterializował się kolejny Pokemon.
                Clair aż uchyliła usta na jego widok.
                -Teraz rozumiem – powiedziała cicho, przyglądając się Dragonairowi, niemal bliźniaczo podobnemu do jej własnego i ustępującemu mu w długości zaledwie o kilkadziesiąt centymetrów. – Pokaż mi co potrafi – poleciła chłopakowi, dając mu tym samym pierwszeństwo ruchu.
                -Okej Dragonair, zaczynamy. Wodny Ogon!
                Trzy wodne pierścienie, każdy innej wielkości, w jednej chwili zawirowały wokół ogona podopiecznego Bena. Clair tylko popatrzyła na nie i uśmiechnęła się półgębkiem.
                -No ładnie, ale zobaczmy co ci to da. Dragonair, kontruj to Żelaznym Ogonem!
                Drugi ze smoków zbliżył się do rywala, a koniec jego ciała zabłysnął bladym blaskiem. Ogony obu Pokemonów zderzyły się raz, potem drugi i trzeci. Dookoła rozległ się dźwięk rozchlapywanej wody, na przemian z metalicznym szczękiem stalowego ataku. Jeszcze jedno zderzenie i jeszcze jedno. Wreszcie Pokemon Bena przegrał próbę sił i ustąpił nieco pola.
                -Żółtodziób – rzuciła liderka bardziej w kierunku smoka, niż jego trenera. – Teraz uważaj, bo będzie nieprzyjemnie. Elektro Fala!
                -Ty atakuj tym samym! – nakazał bez wahania koordynator.
                Dwa obłoki błękitno-żółtych iskier zderzyły się ze sobą. Przez dłuższy moment żaden z walczących Pokemonów nie był w stanie się poruszyć, jednak gdy minęło kilka chwil oba Dragonairy potrząsnęły głowami i popatrzyły na siebie nawzajem, gotowe do dalszej walki. Ataki okazały się idealnie równe.
                -Tu akurat całkiem nieźle – pochwaliła liderka. Nawet nie próbowała ukryć tego, że chce przetestować podopiecznego swojego przeciwnika i wszystkie ataki, jakie zna. – Co tam jeszcze? A, wiem. Dragonair, Smoczy Gniew!
                -Unik! – wrzasnął natychmiast chłopak, bo kula jasnopomarańczowej energii wystrzeliła z pyska Pokemona jego rywalki z naprawdę niespodziewaną szybkością. Na szczęście jego Dragonair zdołał odsunąć się z drogi ataku. – Dobrze, teraz Ściskanie!
                Mniejszy Dragonair w ułamku sekundy owinął się wokół większego, niczym dziki bluszcz pnący się dookoła pnia drzewa. Clair odczekała chwilę, by pozwolić mu na pokazanie całej siły tego ataku.
                -Chyba już wystarczy – powiedziała do swojego Pokemona. – Dragonair, Tornado.
                Błękitny smok natychmiast zaczął wirować wokół własnej osi, a zaraz potem zarówno jego, jak i oplatającego go ciasno rywala otoczył smukły słup wirującego szaleńczo powietrza.
                -Niech to – warknął pod nosem Ben. Musiał przyznać przed samym sobą, że takiego obrotu spraw się nie spodziewał. Miał jednak pewien pomysł, jak wybrnąć z tej sytuacji. – Dragonair, pora na coś naprawdę mocnego. Smoczy Pęd, teraz!
                Z wnętrza wysokiego wiru zaczęły przebijać błękitne błyski, aż wreszcie tornado rozpadło się na dobre, pozostawiając jedynie dwa Pokemony, z których jeden otoczony był grubą powłoką jasnoniebieskiej energii.
                -Smoczy Pęd? No proszę. – Clair pokiwała z uznaniem głową.
                -To dopiero początek. Patrz – zawołał Ben, wskazując na splecione ciasno Pokemony.
                Energia wokół jego podopiecznego przyjęła kształt wielkiej smoczej głowy, a Pokemon liderki został porwany w górę.
                -I to rozumiem – powiedziała z zadowoleniem liderka. – No, to teraz zobaczymy z czego jesteś zrobiony. Dragonair, czas na twój Smoczy Pęd!
                Obok jasnobłękitnej energii natychmiast pojawiła się druga, nieco bardziej granatowa. Również ona przyjęła kształt smoczego łba, jeszcze większego i jeszcze bardziej przerażającego. Teraz już dwie błyszczące i ciasno ze sobą splecione bestie gnały z zawrotną prędkością wysoko, tuż pod sklepieniem sali. Rozplotły się dopiero, gdy na ich drodze stanęła jedna ze ścian, pędząc jedna w prawo, druga w lewo i nie tracąc nic ze swej szybkości.
                -Pora to zakończyć, do ataku! – krzyknęła Clair.
                -Dalej Dragonair! – Wrzasnął z determinacją Ben.
                Dwa wielkie, energetyczne smoczyska zawróciły niemal w tej samej chwili i pomknęły sobie naprzeciw, sunąc nisko przy ziemi. Zderzyły się dokładnie nad niewielkim, niemal już pustym basenem, powodując przeogromny błysk niebieskiego światła i falę uderzeniową tak silną, że oboje walczący zostali odepchnięci w tył o parę centymetrów.
                Światło zniknęło w ułamku sekundy, pozostawiając po sobie tylko mroczki przed oczami obserwujących pojedynek. Ben pochylił się do przodu, próbując dostrzec, jak trzyma się jego podopieczny. Wtedy zobaczył Dragonaira, powoli i chwiejnie opadającego na dno basenu.
                -Dragonair, nie! – Zawołał, wskakując tam w ślad na nim. Przyklęknął i ostrożnie uniósł błękitny łeb swojego towarzysza. – Wszystko dobrze? Byłeś świetny, wiesz?
                Dragonair zawył cicho, zatapiając w twarzy swojego opiekuna wzrok pełen smutku i niepewności.
                -W takim razie wygląda na to, że musimy dotrzymać naszej umowy – szepnął strapiony koordynator i delikatnie objął kark Pokemona, tuląc go przez kilka sekund.
                -Wszystko dobrze tam na dole? – zniecierpliwiona Clair zajrzała do basenu, biorąc się pod boki.
                -Tak. Już dobrze – odparł z lekkim zawahaniem chłopak, po czym skinął głową. Dragonair odwzajemnił jego gest, patrząc mu prosto w oczy. – Do zobaczenia przyjacielu. Wiem, że oboje damy z siebie wszystko do następnego spotkania.
                Cienki strumień czerwonego światła wchłonął smoka z powrotem do jego Pokeballa, a Ben niespiesznie wyszedł po drabince z basenu. Clair od razu podeszła do niego.
                -Niestety, nie dostaniesz mojej odznaki – oświadczyła spokojnym głosem. Koordynator pokiwał głową. – Co nie zmienia faktu, że twój Dragonair spisał się całkiem nieźle.
                -Wiem – odparł bez wahania Ben. – Dlatego chciałbym cię o coś prosić – dodał, wyciągając w stronę Clair dłoń z Pokeballem. – Chciałbym, żebyś pozwoliła mu zostać tu z wami przez jakiś czas i trenować pod okiem twoim i twojego Dragonaira.
                Liderka zmierzyła chłopaka niepewnym wzrokiem.
                -Jesteś tego pewien?
                Ben potaknął sztywno.
                -Jestem koordynatorem. Bardzo zależy mi na tym, żeby Dragonair stał się jeszcze silniejszy i jemu też na tym zależy. A jestem pewien, że tu nauczy się o wiele więcej, niż na konkursowej scenie. Więc jak, przyjmiesz go pod opiekę?
                -Będę zaszczycona – odpowiedziała cicho Clair, biorąc od chłopaka dwukolorową kulę i uśmiechając się szczerze.
                Kiedy przyszedł wieczór, Nathaly, Abby i Ben siedzieli na niskiej ławeczce przed Centrum Pokemon i delektowali się zapachem powietrza po dzisiejszej burzy. Byli najedzeni, wypoczęci i gotowi następnego dnia wyruszyć w dalszą drogę. Tylko Abby bez przerwy truła Benowi głowę jednym jedynym pytaniem.
                -Wciąż nie rozumiem, dlaczego zostawiłeś takiego zajefajnego Pokemona – mówiła marudnym głosem.
                -Abby, tyle razy ci to tłumaczyłem. – Koordynator odetchnął spokojnie czystym powietrzem. – To nasza wspólna decyzja. Jeszcze przed walką ustaliliśmy, że jeśli Clair faktycznie będzie taka dobra, to Dragonair z nią zostanie. On chce być silny. Już kiedy go poznałem umiał bardzo dużo, a nie mogę przecież pozwolić, żeby przestał się rozwijać. Zresztą on i tak wie, że tu po niego wrócę.
                -Ja tam i tak nie łapię, po co oddawać komuś tak zarąbistego Pokemona – pisnęła dziewczynka. – Ale rób jak chcesz. Ja chcę się teraz porządnie wyspać, żeby Nath nie musiała mnie znów jutro po drodze poganiać. Dobranoc. – To mówiąc wstała z ławeczki i chwilę później zniknęła za drzwiami Centrum.
                -Sympatyczna ta twoja Abby – podsumował cicho Ben, kiedy został już tylko w towarzystwie Nathaly i Raichu. – Ale musi się jeszcze trochę nauczyć o świecie.
                Trenerka zaśmiała się cicho.
                -Podziwiam jej entuzjazm – odparła. – Wiesz co mi oświadczyła przed kolacją? Że zostanie koordynatorką.
                -Nowa rywalka? – uśmiechnął się chłopak. – Zobaczymy jak sobie poradzi ze mną, z Candy i może jeszcze z…
                -O rany, właśnie, kompletnie zapomniałam – Nathaly przerwała przyjacielowi, odruchowo łapiąc go za rękaw bluzy. – To przez te pojedynki. Chciałam ci wcześniej powiedzieć, ale wypadło mi z głowy.
                -Ale co ci wypadło? – Ben kompletnie nic nie rozumiał z bezładnego gadania towarzyszki. – No wydusisz to z siebie czy nie?
                -Chodzi o Ann. Byłam u niej w domu. No wiesz, w Violet.
                -U Ann? – Ben uniósł brwi, wyraźnie zainteresowany. – I co? Wspominała coś może, że wybiera się na konkurs do Marigold? Mam nadzieję, że spotkamy się tam na polu walki.
                -Raczej nie. – Nathaly pokiwała lekko głową. – Ann jest teraz w Sinnoh.
                -W Sinnoh?! – niemal wykrzyknął chłopak. – Jak to w Sinnoh?
                -Normalnie. Pojechała tam, żeby startować do tegorocznego Wielkiego Festiwalu. Kiedy z nią rozmawiałam, była bodajże w Jubilife City, czy jakoś tak.
                -Gdzie? – Ben szybko potrząsnął głową. – Ale że w Sinnoh? Nie w Johto? Ale przecież ja…
                Nathaly zmierzyła przyjaciela badawczym wzrokiem, kiedy tamten niespodziewanie ugryzł się w język przed dokończeniem ostatniego zdania.
                -Co przecież ty? – zapytała przeciągle, nie spuszczając z niego natarczywych oczu. Ben, czy ty przypadkiem nie jesteś w Johto w trochę innym celu niż zbieranie wstążek?
                Chłopak zmieszał się do reszty, bezwiednie ładując zaciśnięte w pięści dłonie do kieszeni bluzy.
                -Ja? To jasne, że jestem tu żeby walczyć o wstążki… między innymi.
                -Ben? – powtórzyła Nathaly, tym razem z jeszcze większym naciskiem.
                -Oj, no co Ben? Co Ben? – warknął koordynator, lekko już zirytowany. – Taka jesteś domyślna, to po co ciągle pytasz, co?
                Nathaly zachichotała krótko, po czym oparła głowę na ramieniu przyjaciela, który siedział obok niej, nieruchomo, ze skwaszoną miną.
                -Wiesz, tak sobie myślę – zaczęła cichym głosem, wpatrując się w pierwsze, blade gwiazdy, pojawiające się na niebie nad cichnącym powoli Blackthorn City – że w Sinnoh mają przecież bardzo dobrze zorganizowane konkursy. I jeszcze tak sobie myślę, że równie dobrze mógłbyś tam, no wiesz, zbierać wstążki… między innymi.
                -Myślisz? – Chłopak cofną lekko głowę, próbując spojrzeć na twarz Nathaly, ale średnio mu się to udało w pozycji, w jakiej siedzieli. – Bo wiesz, ja też tak sobie myślę, że sezon w końcu dopiero się zaczyna. Może jednak pojechałbym jeszcze do Sinnoh. Zbierać wstążki, rzecz jasna.
                -Rzecz jasna – potwierdziła dziewczyna zabawnie poważnym tonem, podnosząc głowę z jego ramienia. Uśmiechnęła się lekko i spojrzała mu w oczy. – Jedź – doradziła krótko i zdecydowanie.
                -Jadę! – Ben poderwał się na równe nogi.
                -Hej, ale zaraz. Tak teraz?
                -Tak! – odparł koordynator pełnym przekonania głosem.
                -W nocy?
                -Tak – powtórzył nieco ciszej, ale z nie mniejszym entuzjazmem. – Słyszałem, że w Blackthorn jest lotnisko. Na pewno mają jakieś nocne loty do Sinnoh. Muszę to natychmiast sprawdzić.
                -Wariat – parsknęła rozbawiona Nathaly, zarzucając mu ręce na szyję, zanim faktycznie zdecyduje się zniknąć jej sprzed nosa. – Uściskaj ode mnie Ann, kiedy już będziesz zbierać te swoje wstążki.
                -Jasne – wymamrotał Ben, po czym puścił ją i żegnając lekkim skinieniem głowy, pobiegł pakować swoje rzeczy.
                Nathaly jeszcze przez chwilę patrzyła na zamknięte drzwi Centrum Pokemon i uśmiechała się pogodnie.
                -Możesz też ją ucałować w swoim imieniu – dodała, choć wiedziała, że przyjaciel na pewno już jej nie usłyszy. – Myślę, że nie będzie miała nic przeciwko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz