9. Lights and darks of Eveelutions

                -Nath, możemy trochę odpocząć? Proszę – marudziła Abby. Jej głos faktycznie brzmiał na bardzo zmęczony, ale Nathaly miała dobry powód, by się nie zgodzić.
                -Abby, ta latarka zaraz wysiądzie – odparła, uderzając niewielką lampką o dłoń. W myślach przeklinała fakt, że w ostatnim sklepie jaki mijały przed wejściem do jaskini można było dostać tylko jednorazowe badziewie za kilka groszy. – Po ciemku nigdy stąd nie wyjdziemy.
                -Ale idziemy bez przerwy już ponad trzy godziny…
                -I jeszcze się nie zgubiłyśmy – Nathaly przerwała towarzyszce w pół słowa. – To znaczy, że całkiem nieźle sobie radzimy. Bez światła mogłoby być znacznie gorzej. Odpoczniesz jak wyjdziemy z jaskini.
                -Ale Nath… – jęknęła dziewczynka, nie wiedząc, jaki argument mógłby przekonać jej koleżankę do postoju. Szczerze mówiąc nawet żaden zupełnie nieprzekonujący nie przychodził jej akurat do głowy.
                -Dasz radę – powiedziała niezłomnie trenerka. – A tak właściwie, to dlaczego mówisz na mnie Nath?
                -A dlaczego nie? – pisnęła bez namysłu Abby. Zastanowiła się chwilkę i dodała: – Powinnaś mieć jakieś przezwisko, skrót, cokolwiek. Zobacz, ja jestem Abbygail, ale praktycznie nikt mnie tak nie nazywa. Abby jest znacznie krótsze i lepiej brzmi. Poza tym wiesz jak to jest z tymi imionami. Czasami tylko przyjaciele nazywają cię w pewien sposób i od razu wiadomo o co chodzi. Jeśli na przykład będziemy w Centrum Pokemon i przy obiedzie powiem do ciebie: „Nathaly, możesz mi podać sól?”, to wszyscy pomyślą: „Pewnie poznały się przed chwilą. Może usiadły razem, bo przy innych stolikach nie było miejsca”. Ale jeśli powiem: „Hej, Nath, podaj sól!”, każdy powie: „O, te dwie to dopiero muszą być najlepsze kumpele. Pewnie znają się już szmat czasu, może nawet ze trzy tygodnie”. O tak, będę cię nazywać Nath i koniec.
                -Nazywaj mnie jak chcesz – westchnęła Nathaly, przewracając oczami. – Tylko przestań już tak bez przerwy szczekać – dodała w myślach. Raz jeszcze popukała o dłoń latarką, która kilka chwil temu na dobre odmówiła posłuszeństwa, po czym z rezygnacją schowała ją do plecaka.
                Przez jakiś czas szły po omacku w milczeniu. Nathaly poczuła delikatny dotyk łapki na prawej łydce. Wiedziała, że to Raichu, która nie zamierzała zgubić się w tej ciemności. Co jakiś czas z odległych korytarzy dobiegały przenikliwe piski Zubatów, a złowrogi trzepot ich skrzydeł dodawał Jaskini Mrocznej jeszcze więcej mroku, niż kryło się w jej nazwie.
                -Hej, Abby, może jak stąd wyjdziemy i już sobie odpoczniesz to trochę poćwiczymy? Sentretowi przyda się trening jeśli chcesz niedługo wyzwać kolejnego lidera – przerwała milczenie Nathaly. Liczyła, że Sentret okaże się odpowiednim partnerem do treningu dla jej Cyndaquila. W końcu Krąg Ognia naprawdę aż prosił się o dopracowanie. Abby jednak nie odpowiedziała. Minęła dłuższa chwila zanim Nathaly zorientowała się dlaczego. Dziewczynki nie było nigdzie w pobliżu. – Abby? Gdzie jesteś? Abby?!
                Stało się. Abby się zgubiła.
 
***
 
                - …więc podeszłam do okna, żeby je zobaczyć. A kiedy wróciłam, na stole nie było już ani jednego ciasteczka. Nath, słuchasz mnie? Nathaly? – Abby przerwała swoją opowieść i zatrzymała się gwałtownie. – Nie wygłupiaj się, powiedz coś. Gdzie jesteś? Nathaly? Raichu?
                Dziewczynka wyciągnęła przed siebie ręce i zaczęła w panice szukać po omacku swojej towarzyszki. Niestety, otaczały ją tylko chłodne ściany jaskini i martwa cisza.
                -Gdzie jesteście? – zawołała raz jeszcze, słabym głosem. Była tak przejęta snuciem opowieści, że nawet nie zauważyła jak i kiedy została zupełnie sama. Przez chwilę szukała w panice wyjścia z tej trudnej sytuacji, aż wreszcie usiadła pod jedną z kamiennych ścian i podciągnęła kolana pod brodę, obejmując je ciasno ramionami.
                -Nie będę płakać, nie będę płakać – mamrotała pod nosem, bujając się lekko w przód i w tył. Była pewna, że Nathaly wiedziałaby co robić. Chociaż z drugiej strony, gdyby Nathaly tu była, to nie byłoby przecież żadnego problemu. W końcu to ona, Abby, zgubiła się w ogromnej, ciemnej jaskini i to w zaledwie kilka minut. O tak, z całą pewnością nikt inny nie byłby do tego zdolny, tylko ona. – Poradzę sobie. Nie będę płakać. – Mimo tego twardego postanowienia z jej ust wydobyło się ciche chlipnięcie, potem drugie i następne.
                Abby miała wyjątkowy talent. Nie tylko bardzo szybko i łatwo pakowała się w tarapaty, ale też niemal za każdym razem wychodziła z nich bez szwanku. Prawie zawsze jej kłopoty kończyły się szczęśliwym zbiegiem okoliczności, albo po prostu zupełnie przypadkiem zjawiał się ktoś, kto akurat potrafił jej pomóc w opresji. Nie inaczej było i tym razem.
                -Cześć! – donośny ale lekko zdziwiony głos zagłuszył pochlipywania dziewczynki. Abby podniosła głowę i spojrzała przed siebie. Od razu oślepiło ją intensywne, bladoróżowe światło, które padało prosto na jej twarz. Było tak ostre, że nie mogła nawet zobaczyć, kto tym razem znalazł się w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie, by pomóc jej w potrzebie. – Co tu robisz?
                -Zgubiłam się – pisnęła dziewczynka, zasłaniając dłonią oczy. – Szłam tędy razem z przyjaciółką i jakoś tak wyszło, że się rozdzieliłyśmy. A teraz nie mam bladego pojęcia gdzie jestem i jak wyjść z tej jaskini.
                -Tak myślałem. Nic się nie martw, pomogę ci się stąd wydostać. Jesteś początkującą trenerką? – Głos nieznajomego był lekki i beztroski, a mimo to dało się w nim słyszeć nutkę współczucia. Abby pokiwała głową, ciągle próbując osłonić oczy przed rażącym blaskiem niewiadomego pochodzenia. – No już Espeon, nie po oczach.
                Blask osłabł nieco, zupełnie jakby ktoś odwrócił latarkę w inną stronę i Abby po raz pierwszy była w stanie zobaczyć zarys postaci swojego wybawcy, a właściwie dwójki wybawców. Kilka metrów przed nią stał nastoletni chłopak z potarganą czupryną i Pokemonem u boku. Stworek miał smukłą sylwetkę, duże uszy i rozdwojony na końcu, cienki ogon, a z niewielkiego klejnotu na jego czole biło bladoróżowe światło.
                -Jesteśmy już naprawdę blisko wyjścia – uspokoił chłopak, podając Abby rękę i pomagając jej wstać. – Za pół godziny na pewno będziemy już na zewnątrz. Lepiej się pospieszmy. Twoja przyjaciółka na pewno się martwi.
                -Na pewno – zgodziła się Abby.
                -Tak z ciekawości. Mówiąc przyjaciółka miałaś na myśli człowieka czy Pokemona?
                -Człowieka – pisnęła natychmiast dziesięciolatka. Teraz, kiedy była już pewna, że i tym razem wyjdzie z tarapatów obronną ręką, jej dobry humor powrócił w jednej chwili. – Dziewczynę. Trochę sztywna, ale jest świetną trenerką. Jestem pewna, że by ci się spodobała.
                -Mówisz? – zaśmiał się nieznajomy i lekko kręcąc głową dał znak, by Abby ruszyła za nim.
 
***
 
                -To moja wina – warknęła przez zęby Nathaly.
                Szła lekko pochylona, przeciskając się przez jedno z licznych zwężeń Jaskini Mrocznej i wypatrując oczy w tonący w mroku skalny korytarz przed sobą. Za latarkę służył jej tym razem Cyndaquil, który siedział na głowie dziewczyny, trzymając się kurczowo jej włosów. Nathaly nie chciała prosić go o pomoc w tym nieprzyjaznym miejscu, bo zdawała sobie sprawę, że stworkowi ciągle jeszcze brakuje pewności siebie. Nie miała jedna wyjścia. Abby przepadła jak kamień w wodę. Musiała przecież ją jakoś znaleźć.
                Zaraz po tym jak zorientowała się, że jej towarzyszka zniknęła, postanowiła cofnąć się kawałek i to okazało się strzałem w dziesiątkę. Kilkadziesiąt metrów w tył natrafiła na rozwidlenie tunelu, jedyne jak do tej pory. Nathaly szybko zrozumiała, że to właśnie tutaj musiało zacząć się całe to zamieszanie. Podczas kiedy ona i Raichu skręciły do tunelu po prawej stronie, Abby musiała trafić do tego po lewej i w ten sposób się rozdzieliły. Teraz jednak, kiedy wędrowała w poszukiwaniu Abby już niemal godzinę, zaczęła poważnie wątpić w swoją teorię.
                -Powinnam była od razu skorzystać z twojej pomocy – szepnęła do Cyndaquila, kiedy daleko przed nimi zajaśniało niewyraźne światło, niechybnie oznaczające wyjście z jaskini. – Oby Abby była gdzieś na zewnątrz, bo jeśli zabłądziła w tej ciemności, to kiepsko to widzę – dodała zaniepokojonym głosem.
                Nagle Raichu pisnęła niepewnie i nadstawiła uszu.
                -Co jest? Co usłyszałaś? – Nathaly momentalnie zwróciła ku niej wzrok.
                -Chu! Rai rai! – zawołał podekscytowany stworek i co sił w łapkach ruszył przed siebie.
                -Raichu?! – krzyknęła za nią trenerka. – Tak, jeszcze ty mi się zgub. Świetnie, po prostu świetnie – westchnęła.
                Kiedy Nathaly w wielkim pośpiechu dotarła do wyjścia z jaskini, pierwszym co usłyszała, były radosne piski jej podopiecznej. Od razu odetchnęła z ulgą.
                -Raichu, co ty znowu… – zaczęła i urwała, bo to co zobaczyła przy wyjściu dosłownie wprawiło ją w zaniemówienie.
                Na ziemi przy jednej ze skał siedziała po turecku Abby. Cała i zdrowa, i nawet w całkiem dobrym humorze, karmiła Poke-chrupkami różowego Pokemona, który bez przerwy łasił się do jej kolan. Tuż obok niej stał ktoś jeszcze. Nastoletni, niebieskowłosy chłopak, który trzymał w ramionach rozweseloną Raichu, i którego potarganą czuprynę Nathaly rozpoznałaby dosłownie wszędzie.
                -Się masz Nathaly.
                -Ben? – wydusiła z siebie dziewczyna, kiedy już była w stanie cokolwiek powiedzieć. – Co ty tu robisz?
                -Mógłbym zapytać o to samo – zaśmiał się chłopak. Odstawił Raichu na ziemię, podszedł do trenerki i mocno ją uściskał.
                -To wy się znacie? – zapytała zdziwiona Abby. – Tak mi się zdawało, że to trochę dziwne, kiedy Raichu wybiegła z jaskini i od razu się na niego rzuciła. Hej, już wiem! – pisnęła i wskazała palcem na Bena, a potem na Nathaly. – Ty musisz być jej chłopakiem. Ale czad!
                Nathaly zmarszczyła brwi i już nabrała powietrza by coś powiedzieć ale przyjaciel mrugnął na nią dyskretnie, więc dała sobie spokój. Za to Ben nie mógł odpuścić takiej okazji do żartu.
                -O tak, jestem jej chłopakiem i przyszedłem tutaj aż z Kanto, żeby być bliżej dziewczyny, na której mi bardzo zależy – wyjaśnił z miną tak poważną, że Nathaly z trudem powstrzymywała się od śmiechu. Na koniec lekko cmoknął ją w policzek, czym wprawił Abby w jeszcze większy zachwyt.
                -Abby, gdzieś ty była? – Nathaly zmierzyła towarzyszkę surowym spojrzeniem.
                -Mówiłam, że jest trochę sztywna? – powiedziała dziewczynka półgłosem, spoglądając na Bena wymownie.
                -Sztywna? Sztywna?! – Trenerka powoli traciła cierpliwość. – Abby, martwiłam się o ciebie.
                -Serio? Jej, to takie miłe z twojej strony. No dobra, przyznaję, trochę się zgubiłam. Ale na szczęście uratował mnie twój chłopak – odparła Abby, wyraźnie akcentując ostatnie dwa słowa.
                Trenerka wywróciła oczami, po czym spojrzała na przyjaciela z miną mówiącą wyraźnie: „I po co ci to było?”. W tej samej chwili Cyndaquil zsunął się z jej głowy na ramię, a potem zeskoczył na ziemię i zaciekawiony podszedł do różowego Pokemona, który właśnie skończył przekąskę i teraz z całą pasją oddawał się wylizywaniu jednej z przednich łapek.
                -O, twój nowy nabytek? – zapytał Ben, przyglądając się ognistemu maluchowi?
                Nathaly pokiwała głową.
                -Tak. A to twój? – odparła, wskazując na drugiego z Pokemonów. Ben przytaknął, a Nathaly wyjęła Pokedex.
                -Espeon, Pokemon psychiczny, jedna z wyższych form Eevee. Jego futro przypomina aksamit zarówno z wyglądu jak i w dotyku. Espeony są znane ze swojej lojalności. Jeśli mocno zżyją się ze swoim trenerem, użyją wszystkich swoich psychicznych mocy by zapewnić mu bezpieczeństwo.
                -Złapałem ją kiedy postanowiłem przejść przez jaskinię. Trochę światła zawsze się przydaje. No i nie jest tak zawodna jak latarka.
                -Wiem coś o tym – westchnęła Nathaly.
                Espeon przeciągnęła się, po czym bez skrupułów wsadziła łeb do leżącego na ziemi plecaka koordynatora i wygrzebała z niego szczotkę do Pokemonów. Ze swoją zdobyczą w zębach podeszła do chłopaka i zaczęła usilnie ocierać się o jego nogi.
                -O, Espeon chyba znalazła coś, czego ty nie używałeś od bardzo dawna – zażartowała Nathaly.
                -Bardzo śmieszne – warknął Ben, przeczesując dłonią wiecznie sterczącą czuprynę. – Espeon, daj spokój. Przecież dopiero co wczoraj cię wyszczotkowałem.
                Pokemon szczeknął z niezadowoleniem i postanowił jeszcze mocniej napierać na nogi swojego opiekuna, a chłopak widząc, że nie da rady go przekonać, wyjął Pokeball i dla świętego spokoju zamknął w nim upartą podopieczną.
                -Skaranie z tą jej manią czystości – mruknął pod nosem.
                Nathaly zachichotała.
                -Nic nie mówiłeś, że wybierasz się w kolejną podróż – powiedziała.
                -No wiesz, chciałem dać ci znać, ale kiedy zadzwoniłem odebrała twoja mama i powiedziała, że wypadła ci zupełnie niespodziewana wyprawa do innego regionu. Wiesz, nie chcę nic mówić, ale żadna Rattata nie przegryzła jeszcze naszej linii telefonicznej. Mogłaś dać znać, że wybierasz się do Johto.
                -Przepraszam. – Zakłopotana Nathaly spuściła wzrok i potarła się ręką po karku. – Tylko widzisz, to faktycznie była bardzo niespodziewana wyprawa. Właściwie to załatwiłam już co miałam do załatwienia i właśnie wracam do New Bark, żeby złapać pociąg do domu.
                -Do New Bark? Przez Blackthorn City? – zdziwił się Ben.
                -Jakie znowu Blackthorn City?
                -No normalne. To tutaj – odparł chłopak, wskazując ręką przed siebie.
                Nathaly momentalnie odwróciła wzrok. Rzeczywiście, na końcu szerokiej, górskiej drogi, która wiła się jak sunący po ziemi Ekans, widniało całkiem spore miasto, które nawet z daleka nie wyglądało na bardzo nowoczesne.
                -Nie, nie, to niemożliwe – jęknęła, nerwowo szukając w plecaku mapy. Kiedy wreszcie ją znalazła i rozłożyła, jej oczom ukazał się mały ale wyraźny punkt, podpisany właśnie jako Blackthorn City. Według mapy miasto leżało w górach, na północ od New Bark Town. Daleko, daleko na północ.
                -Ups – podsumowała krótko Abby, zaglądając koleżance przez ramię.
                -Jak to się mogło stać? – Nathaly załamała ręce.
                -Na pewno pogubiłyście się gdzieś tam w środku – wyjaśnił Ben, wskazując na jaskinię.
                -Ale przecież na mapie nie ma mowy o żadnym trzecim wyjściu. – Dziewczyna nie dawała za wygraną.
                -Może masz nieaktualną mapę. Z tego co się dowiedziałem tunel do Blackthorn jest otwarty dopiero od kilku lat.
                -Skąd wiesz?
                -Pytałem o to w Centrum Pokemon po drugiej stronie – odpowiedział chłopak. – Robi się późno. Skoro już tu jesteśmy, to chodźmy do miasta. Tam przenocujemy i pogadamy na spokojnie.
                Kiedy dotarli do Centrum Pokemon, słońce chyliło się już ku zachodowi. Zasiedli przy stoliku w poczekalni, zadowoleni, że zdążyli jeszcze zanim siostra Joy skończyła wydawać kolację.
                -Więc teraz chcesz spróbować swoich sił w Johto? – Nathaly i Ben rozmawiali w najlepsze nad swoimi porcjami.
                -Zobaczymy jak będzie. – Chłopak pokiwał głową. – Szczerze mówiąc nigdy nie słyszałem, żeby Johto słynęło z pokazów. Za niecałe dwa tygodnie odbędzie się konkurs w Marigold Village. To nieduże miasteczko po drodze z Blackthorn do Mahogany Town. Przejdę się tam i spróbuję.
                -I na pewno wygrasz. – Nathaly odpowiedziała uśmiechem.
                -A ty, nie startujesz w tutejszej lidze?
                -Nie. Mówiłam ci już, że właściwie to niedługo wracam do domu.
                -Moim zdaniem to głupota. – Do rozmowy wcięła się Abby, która do tej pory była bardziej zainteresowana obserwowaniem trenerów, którzy oddawali swoje Pokemony pod opiekę siostry Joy. – Nathaly niesamowicie walczy i jestem przekonana, że rozłożyłaby wszystkich na łopatki. Poza tym ma już jedną odznakę.
                Ben popatrzył na przyjaciółkę pytająco.
                -A, tak. Falkner – mruknęła skromnie Nathaly. – Ale nie zamierzałam o nią walczyć. Po prostu tak się złożyło, że spotkałyśmy lidera i…
                -I Nathaly zupełnie przypadkiem skopała mu zadek. – Abby bezczelnie weszła jej w słowo, wywracając oczami. – Serio, powinnaś zostać i spróbować się też w innych salach. Tym bardziej, że… – zawiesiła głos.
                -Tym bardziej, że co? – Ben zwrócił się do niej, wyraźnie zaciekawiony.
                -Że i tak jesteśmy już w Blackthorn. A w Blackthorn jest sala i to jedna z bardziej znanych w Johto.
                -Serio? – Nathaly uniosła brwi.
                Abby pokiwała głową.
                -Liderka nazywa się Clair i specjalizuje się w Pokemonach smokach. Normalnie nigdy nie pamiętam takich szczegółów, ale Clair jest naprawdę fajna. A jej Dragonair taki śliczny. Po prostu muszę odwiedzić jej salę.
                -Serio? – powtórzyła Nathaly, tym razem z ironią. Wcale nie uważała, że specjalność lidera to mało istotny szczegół, zwłaszcza dla początkującej trenerki, która stara się o pierwszą odznakę. Ale w końcu to Abby, a świat Abby, jak już zdążyła się przekonać, rządził się swoimi prawami.
                Za to Ben wydawał się coraz bardziej zainteresowany tematem.
                -Dragonair mówisz? – zapytał, rozważając coś szybko. – No dobrze dziewczyny, zróbmy tak. Jutro rano szybki trening, a po południu wszyscy razem pójdziemy odwiedzić tę całą Clair. Nathaly?
                -Niech będzie – zgodziła się trenerka. – Mogę popatrzeć jak Abby poradzi sobie tym razem.
                -Tak – pisnęła Abby i klasnęła w dłonie, uśmiechając się pod nosem.
                Następnego ranka całą trójką wyszli na boisko treningowe należące do Centrum Pokemon. Ze względu na wczesną godzinę było tam jeszcze zupełnie pusto.
                -Jeśli czegoś mi nie brakowało po powrocie do Celadon City – mruknął niezadowolony Ben, tłumiąc uparte ziewnięcie – to tych twoich sadystycznych skłonności do wywalania mnie z łóżka o takich kosmicznych porach?
                -Masz na myśli wpół do dziewiątej rano? – Nathaly uśmiechnęła się niewinnie. – O tak, to rzeczywiście okropne.
                Odpięła od paska Pokeball i wypuściła Cyndaquila, który natychmiast pisnął wesoło.
                -W porządku Sentret, przygotuj się na trening – zawołała radośnie Abby, uwalniając też swojego podopiecznego.
                -Jak wszyscy, to wszyscy – stwierdził już o wiele przytomniej Ben. Po raz ostatni przetarł zaspane oczy i wyrzucił w górę cztery Pokeballe.
                Na boisku zmaterializowały się Jigglypuff, Vileplume, Dragonair i Espeon. Na ich widok Abby od razu zabłyszczały oczy.
                -Nie wierzę, jaka genialna drużyna! – zawołała cienkim głosikiem, doskakując do grupki Pokemonów i uważnie przyglądając się każdemu po kolei.
                -No tak, tylko gdzie reszta tej genialnej drużyny? – zapytała Nathaly.
                -Arcanine i Charizard są w Lawaround, jeśli o nich pytasz. Jeff załatwił im prawdziwe szkolenie policyjne. Może i nie moja działka, ale nowe doświadczenie zawsze im się przyda. Poza tym wiem, że z nim są w dobrych rękach.
                -Z twoim bratem? Na pewno. – Nathaly zdecydowanie pokiwała głową. – W porządku, proponuję zrobić tak: Cyndaquil poćwiczy trochę z Sentretem, a Raichu rozrusza się z którymś z twoich Pokemonów.
                -Jiggly! – Jigglypuff zrobił zdecydowany skok naprzód.
                -Skoro chcesz. – Ben skinął głową w kierunku różowego stworka, który już mierzył Raichu przyjaznym lecz wyzywającym spojrzeniem swoich wielkich oczu.
                Trening rozpoczął się na dobre. Nathaly pomagała Cyndaqilowi w zapanowaniu nad Kręgiem Ognia najlepiej jak potrafiła. Jednoczesne udzielanie rad ognistemu stworkowi i Abby nie było rzeczą łatwą, jednak po kilkunastu minutach weszła w odpowiedni rytm i wychodziło jej to nawet nieźle. Ben w tym czasie nadzorował Jigglypuffa i Raichu, które wydawały się nie tylko ostro trenować, ale i świetnie bawić w swoim towarzystwie. Dragonair i Vileplume ułożyły się na trawie, z zaciekawieniem obserwując ćwiczenia swoich przyjaciół. Tylko Espeon włóczyła się to tu to tam, tęsknie spoglądając w stronę plecaka Bena.
                Dobrą godzinę później przyszła pora na małą przerwę. Całe towarzystwo zasiadło wygodnie na trawniku. Pokemony popijały chłodną wodę z rozstawionych dla nich miseczek, a Nathaly, Ben i Abby sączyli świeżą lemoniadę, którą przyniosła specjalnie dla nich gościnna pielęgniarka. W pewnej chwili Ben poczuł, jak coś uparcie trąca jego łokieć.
                -No nie. Espeon, znowu? – jęknął, widząc różowego stworka, dzierżącego w pyszczku pudełko z akcesoriami do pielęgnacji Pokemonów. – Hej, zaraz. To nie moje…
                Ledwie chłopak dokończył zdanie, czyjeś wołanie zwróciło jego uwagę.
                -Tam jesteś! Zaraz cię dorwę!
                -Coś ty znowu wymyśliła, co? – Zdenerwowany koordynator zdecydowanym ruchem złapał plastikowy pojemnik i podniósł się na równe nogi. Ledwie się wyprostował, ktoś wyhamował tuż przed nim, zatrzymując się tak gwałtownie, że w pierwszej chwili ani on, ani owa osoba nie skojarzyli, z kim właściwie o mało co się zderzyli.
                -Candy? – dopiero zdziwiony głos Nathaly przywołał Bena do rzeczywistości.
                -Ben? Nathaly? – Zaskoczona dziewczynka przez chwilę wpatrywała się w znajomych swoimi dużymi, różowymi oczyma, po czym przeniosła wzrok na ukrywającą się za plecami chłopaka Espeon i wybuchnęła śmiechem. – Tylko mi nie mów, że to twój Pokemon podwędził moje kosmetyki.
                -Na to wygląda – bąknął niezręcznie koordynator.
                -Co za zbieg okoliczności. – Candy śmiała się dalej. Cała sytuacja zdawała się ją ogromnie bawić. – Widzę, że wy też w Johto. Więc jak Ben, jakieś sukcesy na koncie?
                -Prawdę mówiąc dopiero co tu przyjechałem – przyznał chłopak zgodnie z prawdą.
                -Ha, więc chociaż tym razem jestem do przodu – zawołała Candy, szybkim ruchem prezentując mu swoją kasetkę na wstążki, w której widniało już jedno odznaczenie.
                -O, gratulację – włączyła się do rozmowy Nathaly.
                -Kolejna znajoma? – Abby nie potrafiła już dłużej siedzieć cicho. – Cześć, jestem Abby – wypaliła, wciskając się pomiędzy Bena a Candy i wyciągając dłoń do tej drugiej.
                -Candy – odparła tamta, bez większej urazy.
                -Więc oboje jesteście koordynatorami? Bierzecie udział w pokazach, tak? To te konkursy, podczas których trenerzy i ich słodkie Pokemony pokazują różne sztuczki?
                -Mniej więcej. – Ben pokiwał głową i westchnął ciężko.
                -Zdecydowanie więcej! – odparła bez wahania Candy, wywołując tym samym nieopisane wręcz zdziwienie na twarzach swoich znajomych. – Pokazy Pokemon to nie tylko słodkie mordki i kolorowe światełka. To połączenie strategii i opanowania, dobrego pomysłu z bezbłędnym wykonaniem. No i wreszcie, poświęcenia z prawdziwą pasją. No co? – zapytała, spoglądając na zdziwionych jej postawą Bena i Nathaly. – Przecież sami mnie tego nauczyliście.
                Dwójka przyjaciół spojrzała po sobie z delikatnymi uśmiechami na twarzach. Teraz widzieli, jak bardzo Candy zmieniła się od kiedy spotkali ją po raz pierwszy.
                -No i rośnie nam nasza mała, kapryśna Candy na prawdziwą koordynatorkę – szepnął chłopak do siebie.
                Co nie znaczy, że słodkie mordki w ogóle się nie liczą. – Candy mrugnęła do Abby porozumiewawczo. – Chcesz, to pokażemy ci kawałek całkiem niezłej strategii w wykonaniu tych słodkich mordek, prawda Ben?
                -Co? A, tak! – Minęło kilka sekund zanim Ben załapał, że Candy właśnie zaproponowała mu koordynatorski pojedynek.
                -Świetnie! Jeśli nie masz nic przeciwko, chciałabym zobaczyć co Espeon potrafi. – Koordynatorka wskazała palcem na różowego Pokemona, który właśnie ocierał się i łasił o bok Jigglypuffa, co wkurzało go niemiłosiernie.
                -No nie wiem. – Ben zawahał się. Jeśli nie liczyć kilku potyczek z Zubatami czy Geodude’ami, które napotkali podczas przeprawy przez Jaskinię Mroczną, jeszcze nie zdążył sprawdzić Espeon w walce. Chociaż z drugiej strony trening na pewno się jej przyda. – Okej, idę na to. A ty kogo wystawisz?
                Na te słowa Candy uśmiechnęła się tylko i wyjęła Pokeball, który momentalnie cisnęła przed siebie. Z kuli wyłonił się czarny stworek, wielkością i budową ciała nieco przypominający Espeona. Pokemon warknął groźnie, mierząc wszystkich dookoła morderczym wręcz spojrzeniem. Espeon nieśmiało ale z wyraźną ciekawością ruszyła ku niemu, stawiając lekkie, pełne gracji kroczki.
                -Założę się, że mają ze sobą coś wspólnego – mruknęła pod nosem Nathaly, wyjmując Pokedex.
                -Umbreon, Pokemon typu mrok, jedna z wyższych form Eevee. Mówi się, że Eevee ewoluuje w niego pod wpływem długotrwałej ekspozycji na blask księżyca w pełni. Ponieważ Umbreon prowadzi nocny tryb życia, w ciemności potrafi być niemal niezauważalny.
                -Widzę, że ty też nie próżnowałaś, jeśli chodzi o łapanie Pokemonów. – Ben uśmiechnął się lekko. Candy odpowiedziała skinięciem głowy. – Nie chowaj – zawołał do Nathaly, zauważając, że tamta zamierza wpakować Pokedex z powrotem do bocznej kieszeni plecaka. – Będziesz mierzyć czas.
                Nathaly przytaknęła i szybko uruchomiła w swoim Dexie funkcję stopera.
                -Walka pokazowa, tak? – Upewniła się. Dwójka koordynatorów bez wahania potwierdziła jej słowa. – Dobrze. W takim razie macie pięć minut. Walczycie do końca czasu, albo do momentu, kiedy któryś z Pokemonów będzie niezdolny do walki. Czas start!
                -Zaczynamy Espeon, Szybki Atak! – krzyknął Ben. Jego Pokemon od razu ruszył z miejsca.
-Złapiemy cię, prawda Umbreon? – odparła bez wahania Candy. Umbreon tylko odwrócił się do niej i warknął obojętnie. – Oj przestań już się dąsać. Dalej, Szybki Atak!
                Teraz już oba stworki pędziły po boisku, czekając na najlepszy moment do zadania sobie ciosu. Kilka razy przemykały niebezpiecznie blisko siebie, jednak oba były zbyt szybkie i zbyt zwinne, by któremukolwiek udało się wyprowadzić skuteczny atak.
                -Dość tej zabawy w berka – rzuciła Candy. – Zatrzymaj ją przy pomocy Kuli Cienia!
                Jej podopieczny stanął w miejscu i otworzył pysk, z którego momentalnie wystrzeliła ciemna kula energii. Pocisk trafił w Espeon, która przekoziołkowała w tył i upadła na zakurzoną płytę boiska.
                -No chyba sobie żartujesz – warknął Ben, widząc, jak jego Pokemon podnosi się i z wyrazem degustacji na mordce zaczyna wylizywać swoje zabrudzone futro. – Natychmiast przestań się wygłupiać i zacznij walczyć!
                -Jej, jakie to słodkie – pisnęła Candy. – Twoja Espeon to prawdziwa dama, pamięta o swoim wyglądzie w każdej sytuacji. Niestety, muszę jej przeszkodzić. Umbreon, Szybki Atak, teraz!
                -O nie, nic z tego – rzucił rozzłoszczony Ben, widząc, jak przeciwnik zbliża się do jej podopiecznej z zawrotną prędkością. – Espeon, skup się wreszcie. Błysk, szybko!
                Z klejnotu na czole Espeon błysnął słup intensywnego światła, który w jednej chwili oślepił i kompletnie zdezorientował pędzącego Umbreona. Stworek stanął, potrząsnął głową i zmrużył czerwone ślepia.
                -Bardzo fajnie, ale może spróbowalibyście wreszcie jakiejś kombinacji? – zawołała stojąca z boku Nathaly. – Do końca pojedynku zostały wam już tylko dwie minuty.
                -Mówisz i masz – krzyknęła Candy. – Umbreon, Kula Cienia i Mroczny Puls, już!
                -Też tak potrafimy! Espeon, Świetlisty Ekran i Psychopromień!
                Podopieczny Candy wystrzelił z pyska Kulę Cienia, a zaraz potem uderzył w nią szerokim strumieniem ciemnofioletowych okręgów, które nadały jej niesamowitego pędu. Espeon zrobiła podobnie. W jednej sekundzie stworzyła przed sobą kwadratową, przezroczystą niczym szkło, płytę, a już w następnej wprawiła ją w ruch przy pomocy wielobarwnego psychicznego promienia.
                Ataki zderzyły się. Kula Cienia rozbiła sunący jej naprzeciw Świetlisty Ekran, po czym sama eksplodowała z hukiem. Energia uwolniona podczas wybuchu zgromadziła wokół siebie resztki Psychopromienia i Mrocznego Pulsu. Jasne i ciemne błyski skręciły się w dwubarwną spiralę, przypominającą nieco rozmyty symbol jin i jang, po czym zniknęły na dobre.
                -I… koniec! – zawołała Nathaly kilka sekund później. – Nie gniewajcie się, ale w tej sytuacji chyba nie jestem w stanie powiedzieć kto wygrał. – Dodała, spoglądając raz jeszcze na boisko.
                Oba Pokemony siedziały nieopodal środkowej linii, lekko zmęczone, ale ciągle pełne energii. Umbreon wodził wzrokiem po twarzach całej czwórki, jakby zastanawiał się, kogo tu zamordować, a Espeon jak gdyby nigdy nic zajęła się wylizywaniem prawej łapki.
                -Znowu? – bąknął bezradnie jej opiekun. – Ty nigdy nie masz dość, co?
                -A ten twój co taki naburmuszony? – Abby zwróciła się do Candy, wskazując głową na Umbreona.
                Tamta westchnęła ciężko.
                -Umbreon nie potrafi się pogodzić z tym, że starty w pokazach wiążą się jednak z pewnymi zabiegami, które trzeba wykonywać regularnie. Pogryzł już dwie szczotki, a kiedy ostatnio próbowałam wyrównać mu pazury, prawie oberwałam Kulą Cienia – wyjaśniła. Umbreon spojrzał na nią i prychnął znacząco. – Nie patrz tak na mnie. Zobaczymy co zrobisz, kiedy pazury zaczną ci wrastać. Masz pojęcie jaki to ból? Już sama nie wiem co z tobą zrobić…
                -Ty nie wiesz co zrobić? – zaśmiał się niewesoło Ben. – To co ja mam powiedzieć? A to mnie czesz, a to mnie głaszcz, a to nie wiadomo co jeszcze. Ostatnio nawet zwinęła mnie ochrona w markecie, bo Espeon postanowiła sama zabrać sobie z półki jakiś suplement na wzmocnienie sierści, który w dodatku kosztował więcej, niż wydałem na całe zakupy.
                Wreszcie Abby nie wytrzymała litanii narzekań dwójki koordynatorów i momentalnie parsknęła śmiechem.
                -Co jest? – Ben popatrzył na nią krzywo. Tamta nic, tylko śmiała się cieniutkim głosikiem.
                -No o co ci chodzi? – Candy ponowiła pytanie.
                -Wy serio tego nie widzicie? – wypaliła w końcu dziewczynka. – Przecież to takie proste. Zamieńcie się.
                -Co? – odpowiedzieli jednocześnie koordynatorzy.
                -No, zamieńcie się. Ty weźmiesz sobie Umbreona, a ty Espeon i wszyscy będą zadowoleni – wytłumaczyła, wskazując kolejno na Bena i Candy. – A już najbardziej to wasze Pokemony.
                Nathaly zastanowiła się chwilę, po czym również na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
                -Rzadko to mówię jeśli chodzi o pomysły Abby, ale ten akurat jest naprawdę dobry – przyznała. – Po co wy macie tracić nerwy, a wasze Pokemony robić coś wbrew własnej woli? Faktycznie, wymiana to chyba najlepsze wyjście.
                -W sumie – zamyśliła się Candy.
                -Coś w tym jest – mruknął pod nosem Ben.
                Oboje jak na zawołanie skinęli głowami, po czym wyciągnęli przed siebie Pokeballe, zamykając w nich podopiecznych.
                -No, no. – Nathaly pokiwała głową z uznaniem. – Jeśli chcesz, to potrafisz coś nawet nieźle wykombinować.
                -Radzę ci się do tego przyzwyczajać. – Abby dumnie wyszczerzyła zęby. – Poza tym jeśli uda mi się złapać kolejnego Pokemona, to my też możemy się wymienić. Twoja Raichu wygląda bardzo zachęcająco.
                -Czyli  mam rozumieć, że to koniec dobrych pomysłów na dziś? – Nathaly spojrzała na nią, marszcząc groźnie brwi.
                Abby beztrosko wstrząsnęła ramionami i potruchtała do Centrum Pokemon w ślad za dwójką koordynatorów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz