12. So totally Totodile!

                Nathaly cichuteńko zamknęła uchylone drzwi łazienki i wróciła na łóżko, siadając na nim po turecku.
                -Teraz mamy trochę czasu – szepnęła, delikatnie głaszcząc Raichu, która jeszcze spała, zwinięta w kulkę na poduszce. – Abby nieprędko stamtąd wyjdzie. Nie wiem co dokładnie zamierza, ale powiedziała, że chce się porządnie przygotować do występu. I coś mi mówi, że nie miała na myśli treningu. Raczej dwie godziny przed lustrem.
                -Nathaly, wszystko w porządku? – zapytał z troską Sam, widząc jak jego przyjaciółka już po raz kolejny przeciera dłonią zmęczoną twarz. Usiadł na drugim końcu łóżka, wpatrując się w nią badawczo.
                -To nic – odparła szybko. – Po prostu zły sen. Zły, męczący, pokręcony sen…
                -Nathaly, tu jestem. – Chłopak delikatnie potrząsnął jej ramieniem, widząc, że ucieka mu w jakąś bliżej nieokreśloną przestrzeń i wzrokiem i myślami. – Jesteś pewna, że wszystko okej?
                -Tak, tak. Nic mi nie będzie. – Raz jeszcze przetarła oczy i westchnęła ciężko. – Musimy porozmawiać.
                -Dziadek zawsze mi powtarzał, że jeśli kobieta zaczyna w ten sposób, to nie wróży nic dobrego – zażartował Sam, chcąc choć trochę poprawić humor towarzyszki. Bez skutku.
                -Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć po co przyjechałeś do Johto? – spytała twardo Nathaly, patrząc mu prosto w oczy.
                -Przecież ci powiedziałem. Mam sprawę do załatwienia.
                -Konkretnie? – Trenerka zawiesiła głos, czekając na odpowiedź. Kiedy jednak milczenie przeciągało się, sama przerwała napiętą ciszę. – Prędzej czy później i tak będziesz mi musiał to powiedzieć, albo sama się zorientuję o co chodzi. Jak to sobie wyobrażasz? Wyruszymy dalej w drogę, będziemy praktycznie non stop razem, a ty będziesz kryć się ze swoimi sprawami na każdym kroku?
                -Nie będę musiał się z niczym kryć – odparł Sam, być może trochę zbyt ostro niż miał zamiar. – Nie mówiłem, że zamierzam wam towarzyszyć.
                -Nie? – Nathaly nie zdołała ukryć zawiedzionego tonu. – No jasne, że nie – bąknęła.
                -Nathaly, zrozum – chłopak popatrzył na nią przepraszająco. – To są dla mnie bardzo trudne sprawy. Nie chcę cię w nie niepotrzebnie mieszać…
                -Wiesz co? – Nathaly przerwała mu zanim zdołał dokończyć zdanie. Po jej głosie łatwo dało się poznać, że czuła się urażona taką odpowiedzią. – Jest coś, co powinieneś sobie wypracować, zanim następnym razem rzucisz się na mnie w jakimś ciasnym pokoiku, przy prawie obcych ludziach i przed kosmicznie ważną dla mnie walką. To się nazywa zaufanie! – niemal wykrzyczała.
                -Co się tu dzieje? – Abby wyjrzała z łazienki ze szczotką w dłoni i wyraźnie zaniepokojoną miną.
                -Nic. Nie przeszkadzaj sobie. – Nathaly zbyła ją szybkim zapewnieniem.
 Dziewczynka pokiwała szybko głową, po czym wyprostowała dwa palce, zbliżyła je do oczu, a potem wskazała na Sama, marszcząc groźnie brwi.
                -Obserwuję cię, pamiętaj – burknęła, znikając ponownie za drzwiami.
                Sam odetchnął ciężko. Minęło kilka sekund, zanim ponownie odnalazł wątek niespodziewanie przerwanej rozmowy.
                -Tamta sytuacja w pokoju sędziowskim… Więc jednak jesteś o nią zła?
                -O tamto nie. O to teraz i owszem – warknęła dziewczyna.
                -Nie rozumiesz. To dla mnie trudne i bolesne sprawy. Tu nie chodzi o brak zaufania, przecież wiesz. To takie moje demony w środku, z którymi muszę się uporać sam. Będzie mi o wiele łatwiej, jeśli będę wiedział, że w razie czego gdzieś w odwodzie mam ciebie.
                -Moim zdaniem byłoby ci o wiele łatwiej, gdybym walczyła z nimi u twojego boku – powiedziała cicho Nathaly, uspokajając się nieco i delikatnie kładąc dłoń na dłoni przyjaciela. – Jak chcesz. Nie mogę cię do niczego zmuszać. Ale pamiętaj, że gdybyś mnie potrzebował…
                -Potrzebuję cię. Cały czas. – Sam pochylił się w jej stronę i powoli przejechał palcami po jej policzku. Nie zdążył jednak posunąć się do niczego więcej, bo drzwi łazienki zaskrzypiały raz jeszcze i Abby wychyliła się zza nich ponownie.
                -I jak? – zapytała.
                 Nathaly i Sam jak na komendę odwrócili się w jej kierunku.
                -Moim zdaniem wyglądasz tak samo jak przedtem – stwierdził trochę niepewnie Sam.
                -E tam. Nie znasz się. – Abby machnęła ręką na opinię chłopaka. – Nathaly, i jak?
                Nathaly odchrząknęła cicho i zagryzła dolną wargę.
                -Abby, naprawdę wyglądasz dokładnie tak samo jak przedtem – powiedziała po chwili intensywnego przyglądania się przyjaciółce.
                -Ale jesteście – fuknęła ze złością dziewczynka. – Czy w dzisiejszych czasach naprawdę wszyscy olewają wkład pracy i patrzą tylko na końcowy efekt?
                Abby piekliłaby się zapewne jeszcze dłużej, gdyby nie nagłe pukanie do drzwi.
                -Chu? – pisnęła zaspanym głosem Raichu, która właśnie w tamtej chwili wybudziła się i przeciągnęła jak długa.
                -Tak wcześnie? Kto to może być o tej porze, na takim odludziu? – Zdziwiła się Nathaly.
                Sam jako pierwszy poderwał się z miejsca by otworzyć drzwi.
                -Dzień dobry. Najmocniej przepraszam za to poranne najście. – Na progu stał podchodzący pod pięćdziesiątkę mężczyzna w wypłowiałej marynarce. Towarzyszył mu niespełna dwudziestoletni, czerwonowłosy chłopak. Ten sam, który poprzedniego dnia wynajmował domek Nathaly, Abby i Samowi. – Mam nadzieję, że nie przeszkodziliśmy w niczym ważnym?
                Zdezorientowana trójka towarzyszy tylko pokręciła odruchowo głowami.
                -W czym właściwie możemy panu pomóc? – zapytał wreszcie Sam.
                -Chciałem was serdecznie przeprosić. A konkretnie, to ten tutaj młody człowiek chciałby was prosić o wybaczenie. To co zrobił było wyjątkową głupotą i nie znajduję dla tego żadnego usprawiedliwienia – powiedział mężczyzna, gromiąc wzrokiem swego młodszego towarzysza.
                -A tak dokładnie, to o co chodzi? – zapytała Nathaly, wyglądając Samowi przez ramię. Przez chwilę przyszło jej do głowy, że te ich pytania i zaskoczone miny muszą robić z nich w oczach tamtego człowieka wyjątkowo nieogarniętą młodzież.
                -No, pochwal się co zrobiłeś – warknął mężczyzna, trącając w ramię stojącego tuż przy nim chłopaka. Tamten jednak nie odezwał się ani słowem, jedynie spuścił wzrok, jak przyłapany na gorącym uczynku trzylatek. – To nie do wiary. Taki stary, a przychodzą mu do głowy takie głupoty. Już dawno wyrzuciłbym go z pracy, gdyby nie był moim siostrzeńcem.
                -Przepraszam – wtrącił uprzejmie Sam, nie chcąc bardziej denerwować i tak już mocno wzburzonego człowieka – co się tak właściwie stało?
                Mężczyzna odetchnął głęboko i pokręcił głową z rezygnacją.
                -Ten oto imbecyl wpadł na pomysł, że dla żartu wynajmie ten sam domek dwóm, zupełnie sobie obcym klientom. Doprawdy, beznadziejny przypadek.
                -To miał być tylko żart, serio – wymamrotał chłopak. – Nie znacie się na żartach?
                -Milcz durniu jeden – warknął przez zęby jego wujek. – Jeszcze raz najmocniej was przepraszam za zaistniałą sytuację. Oczywiście mój siostrzeniec zwróci wam koszty pobytu ze swojej pensji.
                -Co? – jęknął tamten.
                -Z nawiązką.
                -Co?! – zawołał raz jeszcze chłopak.
                Nathaly i Sam z trudem pohamowali wybuch śmiechu, doskonale zdając sobie sprawę, że w tej chwili byłby on wysoce niestosowny.
                -Więc to tak. No cóż, to wiele wyjaśnia – powiedział wesołym tonem Sam.
                -Ale my się nie gniewamy. Ani trochę – dodała szybko Nathaly.
                -Jednak pieniądze chętnie przyjmiemy – oświadczyła zdecydowanie Abby, przeciskając się pomiędzy pozostałą dwójką i wyciągając w stronę mężczyzny dłoń w wymownym geście. Kiedy Sam i Nathaly spojrzeli na nią z niedowierzaniem, jedynie wstrząsnęła ramionami. – No co? Przydadzą się jak już będziemy świętować moje zwycięstwo w dzisiejszym konkursie, nie?
                Duży plac w centrum Marigold tętnił życiem tylko raz do roku. Na co dzień stał pusty i tylko nieliczni przechodnie przeprawiali się przez niego, jak przez wielkie, opustoszałe, bezwodne jezioro w drodze do pracy, sklepu czy szkoły. Jednak kiedy nadchodził ten czas, czas dorocznego konkursu Pokemon, plac zmieniał się w prawdziwe centrum kultury, rozrywki i życia towarzyskiego. Maleńkie Marigold nie miało ani infrastruktury, ani wystarczających funduszy na organizowanie wystawnych pokazów, dorównujących tym, które odbywały się w światowych metropoliach. Mimo to właśnie ta miejscowość przyciągała w swoje progi tysiące widzów i koordynatorów, swoim nieodpartym urokiem, prostotą i długoletnią konkursową tradycją.
                Nathaly, Abby i Sam dotarli na plac wczesnym przedpołudniem. Wielki, nieco już podupadły na wyglądzie namiot zdawał się witać pierwszych gości swym szeroko otwartym wejściem. Większość owych gości stanowili koordynatorzy, którzy chcieli zdążyć jeszcze z ostatnimi treningami swojej kombinacji, zanim zacznie się prawdziwa rywalizacja.
                -Wiesz, chyba też powinnaś to zrobić – zasugerowała wymownie Nathaly.
                -Ale co? – Abby popatrzyła na nią w taki sposób, jakby zupełnie nie wiedziała o co chodzi.
                -Jak to co? Potrenować. Abby, ty prawie w ogóle nie ćwiczysz. Sentret potrzebuje treningu. Przygotowywałaś się w ogóle do tych pokazów?
                -No, wiem o co w nich chodzi… mniej więcej.
                -Mniej więcej – powtórzyła surowo trenerka. Usidła zamaszyście na najbliższej ławeczce, zakładając przed sobą ręce. Dookoła pomarańczowił się pas kwitnących bujnie aksamitek, symbolu tego miasta. Nathaly nawet nie zwróciła uwagi na ich piękno, tylko wbiła w Abby wyczekujący wzrok. – No, to słucham. O co chodzi? Tak mniej więcej – zapytała, akcentując ostatnie dwa słowa.
                -Nath, nie rób ze mnie jakiegoś nieogarniętego dzieciaka, dobrze? - Dziewczynka wywróciła oczami. – Trzeba wyjść na scenę i pokazać ataki Pokemona z najlepszej strony.
                -O. – Nathaly zamilkła. Może faktycznie przesadzała? Może Abby rzeczywiście tym razem podeszła do sprawy na poważnie?
                -No co? Długo nad tym myślałam. Wiem doskonale jak zaprezentować Sentreta. Powiem więcej, wiem jak to zrobić, żeby awans do drugiej rundy mieć gwarantowany.
                -No dobrze. – Nathaly zebrała z zakamarków swojego umysłu rozbite resztki zaufania do zawsze szalonych pomysłów Abby i mentalnie złożyła je na jednej stercie. – Mam tylko nadzieję, że to nie będzie nic nielegalnego.
                Dziewczynka zachichotała beztrosko.
                -Nic z tych rzeczy. Muszę jeszcze tylko trochę popracować nad wizerunkiem Sentreta i gotowe! – zawołała pełnym radości głosikiem, prezentując w jednej dłoni Pokeball ze swoim podopiecznym, a w drugiej szczotkę dla Pokemonów, którą Ben sprezentował jej kilka dni wcześniej jako talizman na szczęście.
                Nathaly postanowiła odłożyć swoje podejrzenia co do mających nadejść popisów Abby i zająć się swoimi sprawami.
                -Chodź. – Skinęła na Sama, który od razu zajął miejsce obok niej na drewnianej ławeczce. – Chcę ci coś pokazać.
                Trenerka odpięła plecak i ostrożnie wyjęła z niego błękitny owal.
                -Masz jajo? Skąd? – Chłopak wziął jajko z rąk przyjaciółki i dokładnie obejrzał.
                -Odwiedziłam rodziców Ann. Dali mi je w prezencie – wyjaśniła Nathaly najkrócej i najprościej jak się dało.
                -Jest zimne – zauważył Sam. – Już wiesz co się z niego wykluje?
                -Nie mam pojęcia. Mogłam zapytać siostry Joy, ale chyba nie chciałam psuć sobie niespodzianki.
                -Rozumiem. – Sam uśmiechnął się pogodnie i oddał przyjaciółce jej własność.
-Chwila. Tata Ann powiedział, że powinnam polewać je chłodną wodą od czasu do czasu. No gdzie ta butelka? – mruknęła dziewczyna, ponownie nurkując w odmęty swojego plecaka. Wreszcie znalazła to czego szukała. – O… o, pusta – westchnęła.
                Sam już miał zaproponować, że pójdzie do jednego z pobliskich sklepów i kupi butelkę wody, jednak zanim to zrobił, tuż obok nich rozległ się cichy, charczący śmiech. Zaciekawieni, oboje odwrócili się w stronę, z której dochodził.
                -Totodile? – Nathaly zmierzyła wzrokiem niedużego, niebieskiego stworka z wielkimi zębami, który stał zaledwie kilka metrów od nich i radośnie przebierał zwinnymi nóżkami. – Co tu robisz?
                -Pewnie uciekł któremuś z koordynatorów – Sam zaproponował najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie.
                -Pewnie tak. Ej, oddawaj! – Dziewczyna zerwała się na równe nogi, bo oto mały, nadpobudliwy Pokemon niespodziewanie skoczył ku niej i wyrwał jej z rąk pokemonowe jajko. – To moje! Co ty… co ty robisz?
                Nathaly zatrzymała się już po kilku sekundach pogoni za małym złodziejaszkiem, bo Totodile najwyraźniej wcale nie zamierzał przed nią uciekać. Przez chwilę tańczył radośnie z Poke-jajem w łapkach, a potem odłożył je ostrożnie na ziemi i wypuścił z pyska delikatną, wodną mgiełkę. Zwilżona skorupka od razu nabrała blasku w wiosennym słońcu.
                -Dzięki maluchu. – Trenerka ukucnęła przed stworkiem i poklepała go po głowie. – Jesteś najmilszym złodziejem, jakiego miałam okazję ścigać. Przynajmniej jak do tej pory – zażartowała.
                Totodile wyszczerzył swoje ostre zęby w szerokim uśmiechu, po czym odwrócił się energicznie, słysząc za plecami swoje imię.
                -Totodile! No, wreszcie jesteś! – Zdyszany chłopiec zatrzymał się i oparł dłońmi o kolana. – Szukamy cię już chyba z pół godziny. Błagam cię, przestań w końcu robić takie numery.
                Pokemon podskoczył kilka razy, ale nie wydawał się ani trochę zmartwiony pretensjami chłopaka. Tamten jedynie odetchnął ciężko i bezradnie zwiesił głowę. Był niski i szczupły, a na jego drobnym nosku ledwie trzymały się duże okulary w drucianej oprawce. Wraz z nim przybiegł jeszcze drugi chłopak, równie szczupły, ale o wiele wyższy i kilka lat starszy. Obaj wyglądali jak dwie wersje tej samej osoby, różniące się jedynie wiekiem.
                -To wy znaleźliście mojego Totodile’a? Dzięki, naprawdę. – Młodszy z chłopaków skłonił grzecznie głowę.
                -Jeśli mam być szczera, to on znalazł nas – wyjaśniła przyjaźnie Nathaly. – I w dodatku bardzo pomógł.
                -Serio? – Chłopiec nie zdążył się nawet porządnie zdziwić, kiedy do całej grupki dołączyły jeszcze dwie dziewczyny, wołając swoje radosne „cześć”. – A tak, wybaczcie ten brak manier. Mam na imię Rider, to mój brat, Aaron. A to są…
                -Sarah i Candy. Wiemy – dokończył za niego Sam.
                Zdziwiony Rider powiódł wzrokiem po twarzach całej czwórki. Nathaly postanowiła wybawić go z kłopotliwej sytuacji i wyjaśnić kim są, i że właściwie wszyscy są dobrymi znajomymi.
                -Dziewczyny były tak miłe, że zaproponowały pomoc w odnalezieniu Totodile’a – powiedział Rider z wdzięcznością.
                -Ale widzę, że Nathaly już go znalazła – dorzuciła z uśmiechem Sarah.
                -On mnie – poprawiła po raz drugi Nathaly. – Któryś z was startuje w konkursie? – zagadała.
                 Młodszy z braci pokręcił głową, a starszy jedynie prychnął pod nosem, wstrząsając ramionami.
                -A temu co? – spytała Candy, mierząc go niechętnie wzrokiem.
                -Aaron uważa, że to głupie – wyjaśnił przepraszająco chłopiec.
                -Bo to głupie. Te wszystkie walki, uganianie się po świecie. To głupie i nikomu niepotrzebne.
                -Z chęcią się nie zgodzę. – Nathaly uśmiechnęła się uparcie. – Jeśli chcesz udowodnić swoją rację, to wyzywam ciebie i Totodile’a na pojedynek.
                -W życiu nigdy.
                -Dlaczego?
                -Po pierwsze dlatego, że uważam, że to głupie i niepotrzebne. Gdybyś słuchała mnie uważniej i przewyższała inteligencją kaktusa w doniczce, sama byś to wydedukowała. Po drugie dlatego, że Totodile nie jest mój, tylko jego. On będzie z tobą walczył. – Aaron energicznie pociągnął brata za ramię i wypchnął go przed siebie. – Nie ukrywam, że jest mi to nawet na rękę. Przyszedłem tu tylko po to, żeby znaleźć dla niego przeciwnika. Może wreszcie coś dotrze do tej tępej pały.
                -Milusi – szepnęła Candy z ironią.
                -Rider? – Nathaly spojrzała pytająco na przestraszonego chłopca.
                -N… no dobra – odparł tamten niepewnie.
                -Świetnie. Niech to będzie pojedynek jeden na jeden. Sam, posędziujesz?
                -Jasne. – Sam skinął głową i odszedł kawałek na bok, robiąc miejsce walczącym.
                -Łiii! Nathaly będzie walczyć! – Abby zjawiła się nie wiadomo skąd, ściskając w objęciach Sentreta, którego sierść była naelektryzowana do tego stopnia, że śmiało można go było ogłosić pierwszą na świecie ofiarą nadużycia szczotki. – Super, super. Zaraz zobaczycie ją w akcji!
                Nathaly odkaszlnęła, próbując ukryć kipiącą z niej mieszankę irytacji i zakłopotania. Skupiła myśli i wyjęła Pokeball z Cyndaquilem. Aaron bez większego zainteresowania odsunął się na bok, a Sarah, Abby i Candy usiadły na trawie obok Sama, który stał już w gotowości do rozpoczęcia walki.
                -Mecz jeden na jeden, bez zmian, bez limitów czasowych – ogłosił na jednym wydechu, kiedy oba Pokemony znalazły się już naprzeciw siebie. – Start!
                -Naprzód Cyndaquil, atakuj Żarem! – zawołała Nathaly.
                -Co? Nie! Totodile, nie! – Rider wyglądał na kompletnie spanikowanego. Skołowany Totodile odwrócił się do niego, zupełnie nie wiedząc co robić. W końcu oberwał serią rozżarzonych kulek prosto w prawy policzek. Szczęściem w nieszczęściu jego wodny typ uchronił go przed poważniejszymi konsekwencjami trafionego ataku.
                -Dobrze. Idźmy za ciosem. Szybki Atak! – krzyknęła dziewczyna.
                Cyndaquil rozpędził się w mgnieniu oka. Rider nie zdążył nawet otworzyć ust do wydania jakiejkolwiek komendy, a jego podopieczny już leżał jak długi na ziemi, chrapliwym głosem marudząc coś w pokemonowym języku.
                -Nie, nie. Nie mogę na to patrzeć. – Sarah niespodziewanie zerwała się z miejsca i wtargnęła między walczące Pokemony. Sam momentalnie rozpostarł ramiona, co Nathaly bezbłędnie rozpoznała jako sędziowski sygnał do zaprzestania walki. – Rider, co ty wyprawiasz? Trener powinien prowadzić swojego Pokemon. Wydawać komendy, robić cokolwiek. A ty stoisz jak słup i gapisz się na niego. Obudź się, przez ciebie Totodile obrywa.
                -Ale ja chyba nie potrafię – przyznał chłopiec z rezygnacją w głosie.
                Sarah westchnęła ciężko.
                -Patrz – rzuciła krótko i zrobiła krok w przód, zajmując jego miejsce. – Sam, zacznijmy jeszcze raz, dobrze?
                Sam skinął głową i od razu wznowił walkę.
                -No dobrze, co ty możesz umieć? – wymamrotała Sarah pod nosem. – Spróbujmy tego. Totodile, Drapanie!
                Niebieski stworek doskoczył do przeciwnika z werwą, której tamten w ogóle się nie spodziewał i zadał cios ostrymi pazurami. Cyndaquil przeraźliwe pisnął z bólu, trochę na wyrost.
                -Spokojnie, to tylko draśnięcie. Poradzisz sobie – zapewniła Nathaly. – Teraz Krąg Ognia!
                -Wodna Broń! Celuj przy ziemi – nakazała Sarah nie tracąc czasu.
                Ledwie Cyndaquil odpalił płomienie na grzbiecie i zaczął się toczyć w kierunku rywala, Totodile wystrzelił z pyska cienki strumień wody, który znalazł się na drodze Ognistego Kręgu. Zajęło to chwilę, ale wreszcie Pokemon Nathaly musiał się zatrzymać.
                -Quiiil – pisnął, próbując otrzepać nieźle przemoczone futerko.
                -To nic. Mamy jeszcze szansę. Pora przyspieszyć. Szybki Atak!
                Stworek przytaknął i rozpędził się do ataku.
                -Czekaj! – Sarah rozpostarła przed sobą dłoń, bacznie obserwując zbliżającego się z każdym ułamkiem sekundy Cyndaquila. – Czekaj… czekaj… Już! Atakuj Gryzieniem! – Wrzasnęła niespodziewanie, dokładnie w chwili, kiedy Pokemony zderzyły się.
                Zęby Totodile’a kłapnęły cicho i stworek odleciał kilkanaście metrów w tył, a Cyndaquil razem z nim. Wreszcie oboje zakończyli swój lot na drewnianym oparciu jednej z ławeczek, w które Totodile uderzył grzbietem. Pokemon stęknął, po czym podniósł się ciężko i potrząsnął głową. Jego szczęki ciągle były zaciśnięte na łebku nieprzytomnego Cyndaquila.
                -Cyndaquil niezdolny do walki. Zwycięstwo wędruje do Totodile’a i… – Sam zawiesił głos, nie do końca wiedząc, kogo imię powinno teraz paść. – I Sarah, chyba – dokończył.
                -Piękny chwyt! – dziewczynka pstryknęła palcami, po czym pokazała Totodile’owi uniesiony kciuk.
                -Biedny Cyndaquil – westchnęła Nathaly, chowając podopiecznego do Balla. – To nic, starałeś się.
                -Sarah – powiedział Sam głosem pełnym podziwu – jestem pod wrażeniem. Wzorowo poprowadziłaś zupełnie obcego Pokemona. Cudzego Pokemona.
                -Nic takiego. – Speszona dziewczynka podrapała się po głowie. – Było super, prawda Totod…
                Głos młodej trenerki uwiązł w gardle, bo skaczący i odstawiający swoje dzikie tańce Totodile zatrzymał się nagle, a jego ciało ogarnęła biała, błyszcząca poświata. Kiedy zniknęła, Totodile wyglądał już zupełnie inaczej. Był znacznie większy i szerszy, jego mięśnie zdawały się przez tę chwilę rozrosnąć przynajmniej trzykrotnie.
                -Croconaw – zawołał uradowany Rider.
                -Croco… co? – mruknęła Nathaly i błyskawicznie uruchomiła Pokedex.
                -Croconaw, Pokemon wodny, wyższa forma Totodile’a. Jeśli któryś z jego potężnych kłów wypada, na jego miejsce już po kilku dniach wyrasta nowy. Choć jego naturalnym środowiskiem jest woda, Croconaw uwielbia też walczyć na lądzie, używając przy tym silnych, fizycznych ataków.
                -To fantastycznie i nie chcę psuć chwili ogólnej radości – powiedziała Candy wyraźnie niecierpliwym tonem – ale musimy już iść. Pamiętacie? Pokazy.
                -Racja – przytaknęła Nathaly. – Konkurs zaraz się zaczyna. Rider, Aaron, idziecie z nami?
                -Ja spasuję. – Starszy z braci machnął obojętnie ręką i odwrócił się na pięcie.
                -A ja chętnie – odparł drugi, ze smutkiem spoglądając na odchodzącego brata.
                Konkurs w Marigold należał do najciekawszych, jakie Nathaly miała okazję oglądać. Przede wszystkim dlatego, że większość używanych przez koordynatorów Pokemonów pochodziła z Johto i była dla niej zupełnie nowa, toteż Pokedex pracował pełną parą przez kilka pierwszych prezentacji. Potem Nathaly była zmuszona odpuścić, czując na sobie gniewne spojrzenia innych widzów i słysząc uciszające posykiwania najbliższych sąsiadów, którym niezmiernie przeszkadzały powtarzające się co kilka minut mechaniczne wypowiedzi jej ulubionego urządzenia.
                Na szczęście na scenie w końcu pokazała się Candy.
                -Teddiursa, do dzieła! – zawołała z zapałem.
                Tuż przed nią pojawił się mały, słodki, brązowy niedźwiadek z plamką na czole, która do złudzenia przypominała cienki sierp księżyca.
                -Zaczynamy! Fałszywe Łzy!
                Stworek zaniósł się donośnym płaczem, wywołując głośne i rozrzewnione „oooch!”, które rozległo się z różnych stron trybun. Candy odczekała chwilę, po czym wydała kolejne polecenia:
                -Lizanie i Straszna Twarz!
                Teddiursa wyciągnął swój nadspodziewanie długi język i przejechał nim po całej mordce, od pyszczka, aż po księżyc na czole, zupełnie jakby chciał zlizać z niej jedną emocję, by zrobić miejsce dla innej. Tak to właśnie wyglądało, bo ledwie różowy języczek schował się na powrót za ostrymi ząbkami, mina niedźwiadka była już zupełnie inna. Zmarszczone brwi i groźne warknięcia nie zdołałyby co prawda nikogo przestraszyć, ale skutecznie rozśmieszyły większą część widowni.
                -Jeszcze raz Lizanie i Urok! – Candy wydała ostatnią już komendę.
Stworek powtórzył całą sekwencję, tym razem jednak zamiast złości z jego mordki emanowała najczystsza słodycz. Rozczulona do granic możliwości publiczność nagrodziła pomysłowość młodej koordynatorki prawdziwą burzą oklasków.
                -Rai rai – Raichu niepewnie trąciła łapką nogę swojej trenerki.
                -Nie teraz Raichu. Oglądam – zbyła ją zaabsorbowana występem Nathaly.
                Kilka występów później nadeszła kolej na Abby. Dziewczynka wyszła pewnym siebie krokiem i wypuściła z Pokeballa Sentreta.
                -Trzaśnięcie! – zawołała wesoło.
                Stworek zamachnął się i pacnął o podłogę masywnym ogonem.
                -Odwróć się i jeszcze raz!
                Pokemon stanął bokiem do widowni i ponownie pacnął ogonem o deski sceny.
                -I jeszcze raz! – krzyknęła Abby. Sentret zrobił to samo, tym razem tyłem do publiczności. – I jeszcze!
                Kiedy już stworek okręcił się dookoła, plaskając ogonem we wszystkich możliwych kierunkach, publiczność zacisnęła pięści, w napięciu oczekując na wielki finał. No bo przecież to całe machanie ogonem w tę i w tamtą stronę musiało do czegoś prowadzić. Abby jednak ukłoniła się grzecznie, schowała Sentreta do Balla i w podskokach zbiegła ze sceny. Osłupiali sędziowie nie zdążyli nawet wypisać dla niej noty.
                -Co ona właśnie zrobiła? – Nathaly zamrugała z niedowierzaniem oczami.
                -No, na pewno ich zaskoczyła – odparła rezolutnie siedząca obok Sarah.
                Na scenę wyszedł kolejny koordynator. Jego Sunflora zaczęła występ efektownym Słonecznym Promieniem.
                -Rai? – Raichu znów pociągnęła swoją trenerkę za nogę.
                -No nie przeszkadzaj. Za chwilę – szepnęła niecierpliwie Nathaly.
                -Chu, rai rai!
                -Co się dzieje? Co jest tak ważne, że nie może poczekać do przerwy?
                Elektryczny stworek szybkim ruchem wskazał na coś łapką. Nathaly nieomal zerwała się z miejsca, kiedy popatrzyła na swój własny plecak, z którego wylewał się blady blask.
                -O rany, chyba się wykluwa – zawołała szeptem. Sam, Sarah i Rider popatrzyli na nią zdziwieni.
                Dziewczyna wyjęła z plecaka pokemonowe jajo, które teraz błyszczało intensywnie i właśnie zaczęło zmieniać postać. Z owalnego do tej pory kształtu wyłoniła się dość duża głowa z dwiema antenkami po bokach, nieproporcjonalnie mały tułów i płaski ogonek. Białe światło zniknęło, a z błękitnej mordki nowo narodzonego Pokemona łypnęła na Nathaly para małych, czarnych oczek.
                -Ktoś ty? – zapytała dziewczyna, odruchowo uśmiechając się do malucha.
                -Upa! – zawołał tamten, odwzajemniając uśmiech. – Upa, upa!
                -Jaki słodziak. – Sarah nie mogła się oprzeć wyrażeniu swojej opinii.
                -Upa – zawołał raz jeszcze malec i dosłownie wyślizgnął się z rąk Nathaly, która nie zdążyła zacisnąć dłoni na jego idealnie gładkim ciałku.
                -Hej, wracaj tutaj! – Trenerka momentalnie padła na kolana, buszując między fotelami w poszukiwaniu swego najmłodszego podopiecznego.
                Tymczasem na scenie występ właśnie dobiegał końca. Sunflora i jej opiekun przygotowywali się do finalnego ruchu, kiedy nagle po bocznych schodkach wskoczył na scenę mały, błękitny Pokemon.
                -Upa-up, upa-up, upa-up – recytował wesołą wyliczankę, kiedy w podskokach maszerował przez scenę.
                Tuż za nim wparowała tam Nathaly, ciągle na czworaka, półgębkiem wykrzykując urwane zdania, jakby ciągle łudziła się, że może nikt nie zauważy ich obecności.
                -Przestań! Chodź! Nie wolno!
                Występujący właśnie koordynator i jego Sunflora zupełnie zdębieli, wbijając wytrzeszczone ze zdziwienia oczy w sunącą po kolanach dziewczynę. Tymczasem niebieski stworek nic sobie nie robił z całego zamieszania.
                -Upa-up, upa-up, upa-upa-upa-up! – dokończył beztrosko, okręcając się na jednej nóżce wokół własnej osi i tracąc przy tym równowagę. Ponieważ nie miał łapek, którymi mógłby się podeprzeć, z cichym „plask” upadł na pupę i przekrzywił łebek, zaskoczony nagłym spotkaniem z deskami sceny. Na widowni już rozbrzmiewał serdeczny śmiech i gromkie oklaski dla niespodziewanego występu. Nawet konferansjerka z trudem powstrzymywała salwy chichotu, a sędziowie przy stoliku rechotali na całego.
                -Dosyć! – Speszona i wkurzona Nathaly złapała oburącz siedzącego malucha. Odwróciła się w stronę zszokowanego koordynatora i zaśmiała się nerwowo. – Wybacz.
                Ledwie zbiegła ze sceny, maluch wybuchł histerycznym, dziecięcym płaczem. Spojrzenia wszystkich widzów po raz kolejny wbiły się w biedną Nathaly jak setki sztyletów.
                -O nie, koniec. Wychodzimy – oświadczyła twardo, zamaszystym krokiem ruszając w kierunku drzwi, z małą, pokemonową, alarmową syreną w dłoniach.
                Na placu przed namiotem było niemal pusto. Wszyscy zainteresowani siedzieli właśnie w środku, więc nie było już komu zostać na zewnątrz. Tylko jedna czy dwie ławeczki były zajęte. Nathaly bez trudu wyszukała dla siebie jakąś wolną i usiadła, próbując uspokoić malucha.
                -No już. O co chodzi? – mamrotała, próbując potrząsać stworkiem, potem kołysać go na boki. Kiedy nawet robienie śmiesznych min nie pomogło, postanowiła szukać podpowiedzi w Pokedexie.
                -Wooper, Pokemon wodny o podtypie ziemnym. Wooper żyje w chłodnych wodach i wychodzi na ląd w poszukiwaniu pożywienia, kiedy temperatura powietrza spada. Jego ciało pokryte jest warstwą śluzu, by uchronić delikatną skórę przed wysychaniem.
                Nathaly ledwie zdążyła schować Pokedex, kiedy nagle ktoś wylał z góry szklankę lodowatej wody prosto na błękitny łebek Woopera, przy okazji ochlapując również ją. Pokemon momentalnie przestał płakać, a na jego mordce znów pojawił się szeroki uśmiech, poprzedzony radosnym „upa!”.
                -Za gorąco mu. Naprawdę nie byłaś w stanie rozgryźć tego sama? Ten świat jest pełen nieuków.
                Dziewczyna zadarła głowę, rozpoznając nad sobą postać Aarona z pustą szklanką w dłoni. Nie bardzo wiedząc, czy dziękować czy się wściekać, postanowiła pozostać na neutralnym gruncie.
                -Coś ty taki miły jakby cię Beedrill pożądlił?
                -Odezwała się wyluzowana trenerka, ledwie po podstawówce – odburknął tamten.
                Nathaly zmarszczyła brwi. Aaron wyraźnie miał coś do niej. Problem w tym, że ona nie miała pojęcia o co chodzi i co ma z tym wszystkim wspólnego jej edukacja. Nathaly była pod tym względem do przodu w porównaniu z innymi, młodszymi trenerami. System edukacji w Kanto i Johto był bardzo przejrzysty i opierał się na zasadzie „doświadczenie ponad wszystko”. Każde dziecko w wieku pięciu lat trafiało do pięcioletniej szkoły podstawowej, która była obowiązkowa dla wszystkich. Uczono tam najważniejszych rzeczy: czytania, pisania, liczenia, podstaw historii i geografii, ogólnie głównych zasad na czym świat stoi. Tak przygotowani dziesięciolatkowie mogli wyruszyć w podróż i samodzielnie odkrywać rzeczywistość. Jeśli nie chcieli, byli zobowiązani pójść do szkoły średniej, która również trwała pięć lat. Piętnastolatkowie byli już zwolnieni z obowiązku szkolnego. Mogli co prawda uczyć się dalej w pięcioletniej szkole wyższej, ale równie dobrze mogli robić cokolwiek innego, z podjęciem pierwszej pracy włącznie. Ponieważ Nathaly rozpoczęła podróż dopiero w wieku piętnastu lat, wcześniej państwo Root posłali ją do szkoły średniej, w której jakoś przeczekała to pięć długich lat.
                -Widzę, że masz ze mną jakiś problem. Czy to dlatego, że zaproponowałam ci pojedynek? – zapytała.
                -Problem? Z tobą? – Aaron parsknął oburzonym śmiechem. – Nie tylko z tobą. Z trenerami, z koordynatorami. Z wszystkimi tymi bucami, którzy sądzą, że są lepsi i fajniejsi od ciebie tylko dlatego, że wyruszyli w podróż i są już tak strasznie dorośli i samodzielni. A ty jesteś gorszy, tylko dlatego, że postanowiłeś zostać i rozwijać się w inny sposób. Powiedz mi, czy wy tak z zazdrości?
                -Nie wiem. Nie wiem o co ci chodzi – przyznała szczerze Nathaly. Miała jednak wrażenie, że między wierszami słyszy wołanie o pomoc. – Może moja ograniczona inteligencja kaktusa zdołałaby pojąć coś więcej, gdybyś opowiedział wszystko od początku, hm?
                Aaron popatrzył na dziewczynę zaskoczony. Jej przyjazny uśmiech wyraźnie zbił go z tropu. Skinął lekko głową i przysiadł się do niej.
                -Mamy tu bardzo małą szkołę. Pewnie ją widziałaś, bo na czas konkursu urządzili w niej Centrum Pokemon. Klasy też nie są liczne. No i co roku widzę ten sam problem. Większość dziesięciolatków wyrusza w podróż, a ci nieliczni, którzy zostają, są automatycznie ogłoszeni ostatnimi ofiarami i skończonymi frajerami. Nikt nie pyta o powód, ani o motywację. Z większością nie ma po co się kłócić, bo i tak nie masz szans. Ty pewnie nie wiesz jak to jest, w końcu jesteś trenerką.
                -Masz rację, nie wiem jak to jest – zgodziła się Nathaly. – Do ogólniaka chodziłam w Viridian, a to dość duże miasto, więc nawet jeśli wiele dzieciaków odchodziło po podstawówce, to wiele zostawało też na kolejne pięć lat. Nikt nikogo nie naciskał, nikt nikogo nie wyśmiewał.
                -Chodziłaś do średniej? – chłopak wydawał się jeszcze bardziej zdziwiony.
                Trenerka powoli pokiwała głową.
                -Podróżuję dopiero od roku – wyjaśniła. – Jeśli dobrze rozumiem problem w tym, że czujesz się dyskryminowany przez znajomych, którzy wybrali podróż, tak?
                -Nie – zaprzeczył szybko Aaron. – Pal sześć mnie. Mam w nosie co inni o mnie myślą i potrafię sobie z tym radzić. Ale w tym roku Rider skończył dziesięć lat. Wszyscy jego koledzy chcieli zacząć podróż, więc Rider bał się, że uznają go za gorszego i też poszedł do profesora Elma po Pokemona. Problem w tym, że niektórzy naprawdę zupełnie się do tego nie nadają, a ja doskonale znam swojego brata i wiem, że wcale nie chce być trenerem.
                -Hmm… A próbowałeś z nim porozmawiać? – spytała Nathaly, delikatnie bujając na kolanach Woopera, który najwidoczniej poczuł się senny i zaczął cichutko pochrapywać.
                -Wiele razy. Ale zawsze kończyło się tylko krzykiem i jedną wielką kłótnią. A sama widziałaś, Rider w ogóle nie czuje się w pojedynkach i opiece nad Pokemonami. Jestem pewien, że to nie wyjdzie na dobre ani jemu, ani Croconawowi.
                Dziewczyna zamyśliła się.
                -A gdybym cię o to poprosiła, czy mógłbyś porozmawiać z nim jeszcze raz?
                -Mówiłem ci przecież, że to nic nie daje.
                -Jasne, że to nic nie daje, jeśli na każdym kroku pokazujesz, że jesteś dokładnie taki sam jak ci nadęci trenerzy – wyrzuciła z siebie Nathaly, robiąc palcami w powietrzu znak cudzysłowu. – Okej, trafiliście na kilku buców, którzy zasłużyli na spranie tyłków, przyznaję. Ale ty zachowujesz się względem innych w dokładnie taki sam sposób. Jak chcesz udowodnić bratu, że powinien olać stereotypy, skoro sam traktujesz ludzi stereotypowo?
                -Myślisz? – Aaron spuścił wzrok i wbił go w ziemię.
                -Nie zaszkodzi spróbować. – Nathaly uśmiechnęła się do niego i wstała z ławeczki. – Teraz wracam do środka, może załapię się jeszcze na koniec konkursu. A ty obiecaj mi, że dasz znać jak poszło z Riderem.
                Chłopak potaknął żwawo i nieśmiało odwzajemnił uśmiech.
                Nathaly nie miała okazji zobaczyć wiele. Zdążyła zaledwie na końcówkę walki finałowej, w której, ku jej miłemu zaskoczeniu, Candy podejmowała młodego koordynatora z Sunflorą u boku. Niestety w ostatnich sekundach pojedynku Teddiursa nie wytrzymał presji i ostatecznie, pomimo sporej przewagi punktów, Candy przegrała przez nokaut. Wieczorem, kiedy wszyscy mieli się rozejść w swoje strony, niespodziewanie rozpadał się ulewny deszcz. A ponieważ wielu koordynatorów i gości opuściło już Marigold Village, dla Nathaly i jej przyjaciół wreszcie znalazło się miejsce w tymczasowym Centrum Pokemon. Zgodnie postanowili, że ten wieczór spędzą jeszcze wspólnie, a nazajutrz wyruszą w dalszą drogę, każdy w swoją.
                -No dobrze – Nathaly surowo spojrzała na Abby znad kubka gorącej zielonej herbaty – teraz pora wyjaśnić co to miało być, tam, na scenie.
                -No właśnie nie wiem. – Dziewczynka lekko wzruszyła ramionami. – Przecież w telewizji mówili, że żeby wygrać konkurs, trzeba pokazać ataki Pokemona z jak najlepszej strony. Skoro Sentret pokazał swój atak z każdej strony – mówiła marudnie, podpierając brodę na łokciach – to któraś musiała przecież być tą najlepszą. Nie było szans, żeby przegrać. Ta komisja musiała być jakaś lipna.
                Załamana taką odpowiedzią Nathaly bezradnie opadła czołem na blat stolika, a Candy i Sarah zaśmiały się pod nosem.
                -O, chyba mamy towarzystwo – zauważył Sam, wskazując na dwójkę chłopaków, którzy właśnie pojawili się w drzwiach korytarza, szybko zdejmując płaszcze przeciwdeszczowe i otrzepując je z wody.
                -Ale leje – stwierdził starszy z nich, dysząc ciężko, jakby biegł całą drogę.
                -Aaron, Riley! – Sarah podniosła się od stolika i pomachała do nich ręką.
                -O, Sarah. Szukaliśmy was. – Rider wyraźnie ucieszył się na ich widok.
                -I was też – dodał Aaron, wskazując na Nathaly.
                -Co się stało? Czy Croconaw znów gdzieś zniknął? – Zaniepokojona Sarah aż podniosła się z krzesła.
                -Nie, nic z tych rzeczy. Jest tutaj, cały i zdrowy – uspokoił młodszy z braci, unosząc w dłoni Pokeball. – Bo widzicie, wszystko sobie z Aaronem wyjaśniliśmy. Postanowiłem, że jednak wrócę do szkoły. Nie nadaję się na trenera, wszyscy o tym wiedzą. A co do Croconawa… – zawahał się, wyciągając Pokeball w stronę Sarah – chciałabym, żebyś ty się nim zajęła. Słucha cię i dobrze wam się współpracuje. Myślę, że z tobą będzie mu o niebo lepiej.
                -Naprawdę? – Dziewczynka wyglądała na wyraźnie ucieszoną. – Zrobię to z przyjemnością.
Nathaly obserwowała to wszystko z pogodnym uśmiechem.
                -A w razie gdyby ktoś miał problem z twoją decyzją – zaczęła mówić, jednak Rider od razu wszedł jej w zdanie.
                -To mam wspaniałego, mądrego brata, który pomoże mi sobie z tym poradzi.
                -I znajomych trenerów, którzy z przyjemnością utrą nosa komu trzeba – dokończyła Nathaly, puszczając do niego porozumiewawcze oczko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz