14. It’s catching time!

                Wiatraki, wszędzie wiatraki. Jak okiem sięgnąć, rozległą łąkę za miastem porastało niezliczone stado białych, jednonogich, pracujących nieustannie z cichym furkotem wiatraków. To dzięki nim Mahogany Town każdego wieczora rozświetlało tysiące latarni, a jego mieszkańcy, nawet w chłodniejsze wiosenne poranki, nie marzli po domach.
                Nathaly stała z lekkim uśmiechem na twarzy, spokojnym wzrokiem wodząc za kręcącymi się leniwie śmigłami jednego ze stalowych kolosów. Podobał jej się ten widok. Żałowała, że w Kanto bardzo rzadko miała okazję widywać podobne krajobrazy. Sto razy wolała fermy wiatrowe od starych, brudnych elektrowni, które były normą w jej rodzinnym regionie. Johto było inne. Dziksze, bardziej zielone i zdecydowanie mniej zurbanizowane. Idealne dla kogoś, kto wychował się w kpiącym zielenią Viridian.
                -Patrz, patrz! Tam są!
                Kipiący emocjami głosik Abby wyrwał Nathaly z przyjemnego rozmarzenia. Szybko odwróciła wzrok na zarumienioną twarz przyjaciółki.
                -Są! Są! Są! Są! Sąąą! – wydarła się tamta, prosto do jej ucha.
                -Cii, Abby, bo je spłoszysz. – Trenerka skarciła dziewczynkę wymownym spojrzeniem. Westchnęła cicho i wyjęła Pokedex.
                -Hoppip, Pokemon trawiasty. Hoppipy są niesamowicie lekkie, dlatego są często mimowolnie przenoszone przez wiatr, nawet na duże odległości. Aby tego uniknąć, gromadzą się w liczne, zwarte grupy.
                Wśród wiosennych traw, w cieniu pracujących niestrudzenie wiatraków, baraszkowało, hasało i leniuchowało całe mnóstwo trawiastych stworków. Wszystkie podobne kropla w kroplę, z króciutkimi łapkami i dwoma postrzępionymi liśćmi wyrastającymi z czubka głowy, od pokedexowego wizerunku różniły się jedynie kolorem.
                -Zaraz będą moje! – zapiszczała Abby, zaciskając piąstki przed sobą.
                -Wszystkie? Hola hola, zacznij może od jednego, co? – Nathaly nie do końca wiedziała, czy powinna się zaśmiać, czy może palnąć kolejną trenersko-moralizatorską gadkę. Ostatecznie jednak nie zrobiła żadnej z tych rzeczy, bo mocniejszy podmuch wiatru przepchnął tuż przed jej nosem parę soczyście zielonych Hoppipów.
                -Moje, moje! – zawołała Abby niczym kilkuletni maluszek i z dwoma niewróżącymi nic dobrego latarenkami błyszczącymi w niebieskich oczach, popędziła na podbój okolicy.
                -Ciężkie będzie to moje życie w Johto. – Nathaly odetchnęła głęboko, starając się zignorować małą, emocjonalną chmurkę burzową pod postacią Abby, z której to nigdy nie wiadomo jaki piorun wyleci i w co raczy uderzyć. Do tej pory powinna już chyba przywyknąć do wyskoków dziewczynki, prawda? Sama sobie zadając to pytanie, raz jeszcze rozejrzała się po łące.
                Oprócz szalejącej wśród traw Abby, która ciągle jeszcze nie wpadła na pomysł z użyciem Pokeballa i tylko ganiała bezskutecznie za Hoppipami, które nawet niespecjalnie starały się przed nią uciekać, a po prostu dryfowały nad ziemią niesione przez wiatr, w pobliżu kręciło się jeszcze kilku, może kilkunastu trenerów. Tamci, już nieco bardziej posunięci w sztuce chwytania Pokemonów, a to celowali w Hoppipy Ballami, a to skanowali je Pokedexem, a to znów byli w trakcie potyczki z którymś z trawiastych maluchów. Nad kołyszącym się lekko morzem wiosennych traw co i rusz wznosiło się jakieś naprędce wykrzyczane polecenie, czy też naprzemienne okrzyki radości i rozczarowania.
                -Nowe w biznesie, co?
                -Huh? – Nathaly odwróciła szybko głowę, zaskoczona obcym głosem, który ni stąd ni zowąd rozbrzmiał nagle tuż obok niej. Gwałtownie wyrwana z zamyślenia musiała pewnie zrobić przezabawną minę, bo nastoletni chłopak, uginający się pod ciężarem pękającego w szwach plecaka, wyszczerzył wymownie zęby, kiedy ich oczy się spotkały.
                -Wybacz, wystraszyłem cię? Nie chciałem. – chłopak uśmiechnął się raz jeszcze, tym razem przepraszająco, po czym wyciągnął do niej dłoń. – Nie przedstawiłem się nawet. Jestem Boo. Wiem, wiem, idealne imię do straszenia – zaśmiał się przez zaciśnięte usta.
                -Nathaly – odparła krótko trenerka. – Dzięki, że nas tu przyprowadziłeś. To miejsce jest naprawdę przepiękne.
                -Drobiazg. Lubię pomagać początkującym trenerom. Ale, ale… myślałem, że przyszłyście tu złapać pierwszego Pokemona, a nie podziwiać widoki.
               -Dlaczego myślisz, że jestem początkującą trenerką? – zdziwiła się Nathaly. Była psychicznie uodporniona na ciągłe nazywanie jej koordynatorką, ale to, to zupełnie coś nowego.
                -A nie? No wybacz, ale stoisz tutaj z niewyraźną miną, zamiast łapać mega-rzadkie Hoppipy, a twoja koleżanka… no cóż. – Boo wymownie wskazał dłonią na Abby, która już chyba po raz siódmy podnosiła się z kolan po bardzo efektownym potknięciu się o własne nogi, wciąż oczarowana zielonymi stworkami do nieprzytomności, przez co wciąż niezdolna do użycia ani Pokeballa, ani mózgu.
                -Ciekawe czy twoja mina byłaby wyraźniejsza, gdybyś miał zaszczyt podróżować w takim towarzystwie – odcięła się Nathaly, nie złośliwie, po prostu chciała postawić sprawę jasno. – Abby jest początkująca, ale ja już troszkę doświadczenia mam. Tak czy inaczej, to ona uparła się na łapanie Pokemonów. Ja przyszłam tylko popatrzeć jak sobie poradzi.
                -Słuszna decyzja. – Boo zaśmiał się pod nosem. – Takie widowisko szkoda byłoby przegapić.
                -Dlaczego wolno je łapać? Te Hoppipy? – zapytała Nathaly, zmieniając temat. – Znaczy… to nietypowa odmiana. Nie powinny być pod ochroną czy coś?
                -Są. Nie słuchałaś mnie? Mówiłem wam przecież, że można je łapać tylko do końca tego miesiąca.
                -Dlaczego?
                -To chyba jasne. Idzie wiosna, a to znaczy, że zbliża się ich okres rozrodczy. Gdyby pozwolono się wszystkim mnożyć do woli, farma wiatrowa musiałaby zostać zamknięta, bo zagęszczenie Hoppipów byłoby tak duże, że obracające się turbiny mogłyby stać się dla nich niebezpieczne. No i one dla turbin też, rzecz jasna. A tak, na miesiąc wpadają żądni nietypowych okazów trenerzy, wyłapują nadmiar Hoppipów i wszyscy są zadowoleni. Ja też co roku łapię sobie jednego. Świetnie wyglądają w naszym ogrodzie i nie powiem, chyba są tam nawet całkiem szczęśliwe. Ten maluch też tam trafi – zakończył wyjaśnienia Boo, podrzucając w dłoni błyszczący w promieniach słońca Pokeball.
                -Ach, już rozumiem. – Nathaly skinęła głową. Nabrała powietrza by coś powiedzieć, kiedy nagle coś gwałtownie szarpnęło ją w pasie i pociągnęło do tyłu z taką siłą, że ledwie zdołała ustać na nogach.
                -Nath, ratuj! Ratuj!
                Minęła chwila, zanim zorientowała się, że to Abby doskoczyła do niej, próbując ukryć się za jej plecami przed bliżej nieokreślonym niebezpieczeństwem.
                -Abby? Co się… – próbowała zapytać, ale zanim dokończyła zdanie, dziewczynka wyciągnęła przed siebie ramię i wskazała na coś palcem.
                -To chce ze mną walczyć.
                Nathaly zacisnęła zęby, nie mogąc powstrzymać się przed wywróceniem oczami.
                -Abby, tyle razy ci mówiłam, że jeśli chcesz złapać Pokemona, a on chce walczyć, to dobrze. Jeśli najpierw osłabisz go walką, łatwiej będzie zamknąć go potem w Ballu, a przecież ten Hoppip jest… różowy? – dokończyła, nie kryjąc zaskoczenia, kiedy jej wzrok spoczął wreszcie na owym „bliżej nieokreślonym” niebezpieczeństwie.
                Nieduży stworek stał sobie na ziemi, mrucząc coś w swoim pokemonowym języku i co kilka chwil robiąc na Abby zniecierpliwioną minę. Był nieco inny niż wszystkie pozostałe, mniejszy, bardziej ruchliwy, a jego ciało miało przyjemny dla oka, różowiutki kolor.
                -Jest i nasza gwiazda sezonu – stwierdził Boo oczywistym tonem.
                -Kto? – Nathaly popatrzyła na niego pytającym wzrokiem.
                -Jeden, jedyny Hoppip na farmie, który jakimś cudem nie jest shiny, jak cała reszta wesołej gromadki. Nie wiadomo dlaczego, ale geny spłatały temu maluchowi psikusa i pomalowały go na różowo.
                -Chcesz powiedzieć, że tak wyglądają normalne Hoppipy? Milusie.
                Boo pokiwał szybko głową.
                -Ta, milusie – odparł niedbale. – Przez tę jego normalność, jak raczyłaś to zgrabnie określić, nikt nie chce go złapać. A on, jak na złość, bardzo chce być złapany i wtrynia się wszystkim trenerom na linię strzału. Nie wiem jakim cudem nikt jeszcze nie zatrzasnął go w Pokeballu przez czysty przypadek.
                -Hmm, ciekawe… – zamyśliła się trenerka.
                -Ej, jakie ciekawe? – zapiszczała Abby, wychylając się zza jej pleców po raz kolejny. – Nath, ja nie chcę z tym walczyć!
                -A może powinnaś? – zasugerowała lekko Nathaly.
                -Nie ma mowy. Ja chcę shiny! Ten niech sobie idzie napastować kogoś innego!
                Dziewczyna rozłożyła bezradnie ramiona.
                -No i rozmawiaj tu z taką – powiedziała, po części do Boo, a po części do ciągle czekającego na swoją walkę Hoppipa.
 
***
 
                Las Eterna szumiał sobie cicho, wygrywając na liściach tysięcy dostojnych drzew ciągle tę samą melodię. Na południe od niego, a na północ od słynącego z niezliczonych pól kwiatowych Floaroma Town stało maleńkie Centrum Pokemon. To właśnie tu zapaleni łowcy Pokemonów mogli nieco odpocząć i podleczyć swych zmęczonych podopiecznych przed wyprawieniem się w dzikie, leśne ostępy. Zbierający odznaki trenerzy często zatrzymywali się tu na nocleg, mając nadzieję, że jeśli wyruszą następnego dnia o świcie, przed zmrokiem zdołają dotrzeć do leżącego po drugiej stronie lasu Eterna City. W okolicy krążyły jednak pogłoski, że nikomu jeszcze nie udało się przemierzyć tej drogi w jeden tylko dzień.
                Ann miała zgoła inny powód, by zatrzymać się w Centrum. A właściwie nawet dwa powody. Po pierwsze czuła się wykończona, doszczętnie i absolutnie. Ledwie potrafiła zmusić się do myślenia o kolejnym dniu podróży. Nie to, żeby czuła się wypalona jako koordynator. Wręcz przeciwnie, kilka dni wcześniej osiągnęła ogromny sukces. Zaledwie trzeci konkurs w sezonie, a już pierwsza wstążka na koncie! Ann totalnie podbiła Floaroma Town, zarówno konkursową scenę, jak i serca mieszkańców. Nie ma jednak nic za darmo. Ostatnie dwa tygodnie poświęciła na tak ciężkie treningi i tak skrupulatne przygotowania, że teraz nie miała nawet sił, by cieszyć się ze swojego zwycięstwa. Zaszyła się więc w małym, spokojnym Centrum Pokemon za miastem, gdzie nie było już tak wiele osób, które mogłyby rozpoznać jej twarz i na nowo zacząć wspominanie z przejęciem konkursowych emocji. Cóż, cena sławy…
                Był też drugi powód, równie ważny. Właściwie była to główna przyczyna, dla której Ann wybrała właśnie Sinnoh za cel swojej kolejnej podróży. Od kiedy tylko pamiętała marzyła o pewnym Pokemonie. Pokemonie nie byle jakim – pełnym gracji i uroku osobistego, słynącym z pewności siebie i niespotykanej wręcz elegancji. Pokemonie, który, jej zdaniem, był wręcz stworzony, by stać się częścią jej drużyny. Dokładnie tak, Ann wybierała się do lasu Eterna na poszukiwanie tego właśnie Pokemona.
                -Przegląd skończony, możesz odebrać swoje Pokeballe – zawołała różowowłosa pielęgniarka, pojawiając się za ladą dosłownie sekundę po tym, jak z niewielkiego głośniczka nad drzwiami wypłynął charakterystyczny, melodyjny dźwięk. – Przepraszam, że tyle to trwało. Twoje Pokemony były naprawdę zmęczone.
                -Nie dziwię się. Mają za sobą kawał dobrej roboty – odparła koordynatorka, spoglądając na pięć czerwono-białych kul z wyrazem cichej wdzięczności. – Nic nie szkodzi. Nie spieszy nam się. I tak nie zamierzałam wyruszać dzisiaj w dalszą drogę.
                -Czyli zostajesz na noc? – upewniła się siostra Joy. Ann skinęła lekko głową. – Doskonale! Już myślałam, że nie będzie dziś żadnych gości. Zaraz przygotuję dla ciebie pokój.
                -To może od razu dwuosobowy?
                Dziewczyna zesztywniała momentalnie na całym ciele, słysząc za sobą odgłos trzaskających drzwi i znajomy, wesoły głos chłopaka, który musiał właśnie w tamtej chwili wparować do poczekalni. Odwróciła się powoli, ze wszystkich sił starając się zmazać z twarzy wyraz radosnego zaskoczenia. Uczucie to było jednak zbyt silne, by od tak dać sobie z nim radę. Spojrzała więc na niego z miną, która oscylowała gdzieś pomiędzy „właśnie zobaczyłam ducha”, a „trafiłam milion na loterii”, skłaniając się raczej w stronę tego drugiego.
                -Hej. – Stał tuż za nią, uśmiechając się lekko, jakby niepewnie, co było do niego zupełnie niepodobne. Para rezolutnych, brązowych oczu wpatrywała się w nią badawczo, czekając na jej reakcję. Ostatnimi czasy Ann sama siebie łapała na tym, jak bardzo brakowało jej tego spojrzenia. Miała nadzieję, że powie coś jeszcze, że rozładuje tę napiętą sytuację jednym ze swoich głupich żartów. On jednak stał bez słowa i patrzył, patrzył, patrzył… On, Ben Coldfire we własnej osobie.
 
***
 
                -Bierz go Sentret! Bierz go! – wykrzykiwała z determinacją Abby, pędząc za jednym z Hoppipów, który bez trudu umykał i jej i Sentretowi, robiąc długie, lekkie susy po łące. – Atakuj go… Eeej!
                Dziewczynka zdążyła tylko fuknąć gniewnie, kiedy zwinny Pidgeotto sprzątnął jej zdobycz prosto sprzed nosa. Porwany w silne szpony Poke-ptaka, Hoppip upadł nieprzytomny na ziemię kilka sekund później, a zaraz potem zniknął na dobre, wchłonięty przez czerwono-białą kulę.
                -Wybacz… – niewiele starsza od Abby dziewczynka uśmiechnęła się do niej niezręcznie, podnosząc Pokeball zamaszystym ruchem. – Zdaje się, że byłam nieco szybsza.
                -Ale… ale… – próbowała protestować Abby, jednak tamtej już nie było. – No nie, znowu to samo.
                Nathaly i Raichu stały z założonymi ramionami, obserwując nieudolne starania przyjaciółki z bezpiecznej odległości.
                -To już czwarty Hoppip, z którym ci nie wyszło – westchnęła trenerka zmęczonym głosem. – Abby, dlaczego po prostu nie zawalczysz z tym różowym maluchem? Przecież on naprawdę chce z tobą walczyć – dodała, wyraźnie akcentując kilka ostatnich słów.
                -Ale ja nie chcę! – odkrzyknęła przez ramię Abby.
                -Dlaczego nie? To Hoppip i to Hoppip. Czy to nie wszystko jedno?
                -Ale tamten jest inny – marudziła dziewczynka.
                Nathaly popatrzyła na nią marszcząc brwi.
                -Czyli twoim zdaniem bycie innym jest złe? – zapytała. – Przecież każdy jest inny.
                -Oj tak, ale ten różowy jest taki sam jak wszystkie Hoppipy.
                Nathaly potrząsnęła lekko głową, gubiąc się w toku rozumowania przyjaciółki.
                -To w końcu chcesz żeby był inny czy nie? – spytała, zmęczona tą bezowocną dyskusją.
                -No tak, ale nie w tym sensie – odburknęła Abby, nie umiejąc wytłumaczyć, czego tak właściwie chce.
                -Jeśli dobrze rozumiem, ona chce Hoppipa tak samo innego jak wszystkie – zaśmiał się Boo, który postanowił poświęcić jeszcze trochę swojego czasu, żeby poobserwować Abby w akcji. Siedział na niedużym, rozłożonym na trawie kocu i popijał herbatę z termosu, który wcześniej z trudem wydobył z pękającego w szwach plecaka.
                Abby tymczasem już obrała sobie nowy cel i pędziła bez opamiętania za kolejnym, żywo-zielonym, trawiastym stworkiem. Za nią, oczywiście, gnał Sentret, z ledwością nadążając za entuzjazmem swojej trenerki.
                -Długo tak potrafi? – zapytał mimochodem Boo, zamieniając termos na pokaźnych rozmiarów kanapkę, z której wystawał na wszystkie strony równie pokaźny liść sałaty.
                -Aż jej się nie znudzi – odparła ciężko Nathaly. – I obawiam się, że zbyt szybko to nie nastąpi.
                Boo zachichotał pod nosem, kiedy Abby potknęła się o ogon Sentreta i z trudem uchroniła się przed widowiskowym zaparkowaniem nosa w trawie.
                -Przecież podróżujecie razem – powiedział. – Na pewno masz na nią jakiś sposób.
                -Na Abby nie ma sposobu – oświadczyła trenerka zrezygnowanym tonem. – Jak się uprze, że chce supersilnego, unikatowego Pokemona, to będzie za nim łazić tak długo, aż wpadnie na jakiś inny, szalony pomysł. Przeczekać to chyba jedyny sposób… Zaraz, a może wcale nie. No jasne! Abby chce supersilnego Pokemona! Dlaczego wcześniej nie przyszło mi to do głowy?
                -Chyba jednak coś wymyśliłaś. – Boo spojrzał na nią znad swojej kanapki, wyraźnie zainteresowany.
                -Oj tak – odpowiedziała chytrze Nathaly. – W porządku Abby, skoro ty nie chcesz tego Hoppipa, to ja z nim zawalczę.
                -O – zdziwił się Boo.
                -Będziesz walczyć? – Wyczulone na słowo „walka” padające z ust Nathaly, radary Abby natychmiast zostały postawione w stan gotowości. Dziewczynka naraz porzuciła zapamiętałą gonitwę za zielonym stworkiem i w mgnieniu oka zjawiła się u boku starszej koleżanki.
                -Tak, będę. – Nathaly twardo skinęła głową. – I jeśli uda mi się go pokonać, zamierzam go złapać.
 
***
 
                -Dużo by opowiadać – powiedział krótko Ben, zapytany o powód swojej obecności w Sinnoh. – Zdaje się, że po prostu potrzebowałem nowych wyzwań – skłamał.
                -Jako koordynator? Na konkursie w Floaroma cię nie było – zauważyła rezolutnie Ann.
                -To prawda – chłopak pokiwał głową. – Nie zdążyłem. Ale następnego już nie pozwolę ci wygrać.
                Ann nie czuła się w nastroju, by odpowiedzieć na zaczepny ton przyjaciela. Zamiast tego zapatrzyła się w czubki swoich butów, szurające bezładnie po piasku. Jakoś nie do końca wierzyła w historyjkę o szukaniu nowych wyzwań. Bo jeśli tak by faktycznie było, to po co Ben miałby zatrzymywać się właśnie tutaj? Przecież do miasta, w którym miał się odbyć kolejny konkurs, idzie się w zupełnie inną stronę. Na pewno nie mogło chodzić tylko o pokazy. Ale jeśli nie o nie, to o co? Ann poczuła chłód owiewający jej ramiona, choć dzień był wyjątkowo ciepły i słoneczny. Nawet jeśli nie chodziło o pokazy, to czy miała jakiekolwiek podstawy, żeby sądzić, że Ben przyjechał do Sinnoh z jej powodu?
                -Słyszysz?
                -Co?
                -No mnie. – Ben skrzywił się niecierpliwie, zdając sobie sprawę, że dziewczyna od kilku chwil w ogóle go nie słucha. – Zdaje się, że to właśnie ze mną rozmawiasz. Chyba, że coś przegapiłem.
                -Nie, nie. Przepraszam, wyłączyłam się. Co mówiłeś?
                -Pytałem, czy nie mogłabyś zarzucić kilkoma radami. W końcu masz za sobą całkiem udany debiut w Sinnoh. Ann, wszystko w porządku? Wydajesz się być jakaś nieswoja.
                -Zdaje ci się. Wszystko okej. Rady? Jasne. – Koordynatorka podniosła się z małej ławeczki pod ścianą Centrum Pokemon, na której oboje siedzieli. – Tu masz pierwszą radę: znajdź jakiś przyzwoity sklep i postaraj się o porządny garnitur.
                -A na kiego mi garnitur? – bąknął zaskoczony chłopak.
                -Lepiej zrób jak mówię. Chyba, że podczas kolejnego konkursu chcesz wyglądać jak ostatnia memeja.
                -Hej, dokąd idziesz? – Ben wyprostował się odruchowo, widząc, jak dziewczyna odwraca się na pięcie i rusza ku drzwiom Centrum.
                -Po drugą radę – odparła krótko. – Pokażę ci jak działają lepki.
                -Lepki? – powtórzył cicho chłopak. – Takie na owady?
                Ann jednak nie słyszała już tego pytania, bo właśnie zamykała z sobą drzwi budynku i to od jego wewnętrznej strony.
 
***
 
                -Chcę, żeby to była krótka walka, dlatego wyciągnę od razu najcięższy kaliber. Raichu! – Nathaly skinęła palcem na swoją podopieczną, która nie do końca jeszcze pojmowała na czym właściwie miał polegać ten genialny plan. Czyżby dziewczyna zamierzała schwytać Hoppipa, a potem wepchnąć go Abby na siłę? – Cokolwiek by nie robił, tylko w niego nie trafiaj, jasne? – szepnęła trenerka do swojego Pokemona, powodując w jego łebku jeszcze większy mętlik.
                -Chu? – pisnęła niepewnie Raichu.
                -Rób jak mówię, a na pewno nam się uda – zawołała Nathaly, tym razem już na całe gardło. – Zaczynamy!
                Trawiasty stworek wziął sobie jej ostatnie słowo jak najbardziej na serio, bo natychmiast rozpylił wokół siebie błyszczący, fioletowy pył.
                -Trujący Proszek – mruknęła przez zęby dziewczyna. Raichu intuicyjnie odskoczyła w bok, umykając poza zasięg ataku. – O nie, nie będziemy uciekać. Dalej Raichu, Akcja!
                Pokemon popatrzył na dziewczynę z niedowierzaniem, ale ostatecznie rozpoczął atak. Ledwie rozpędzona Raichu wpadła w migoczącą, fioletową chmurkę, zaniosła się kaszlem. Hoppip nie zamierzał zmarnować okazji. Wzbił się nieco nad ziemię i wypuścił z pyszczka serię błyszczących kuleczek. Nasienny Pocisk bez trudu dosięgnął Raichu, która na chwilę upadła na grzbiet. Zaraz jednak podniosła się z trudem.
                -Gdybym nie wiedział, że coś kombinujesz, pomyślałbym, że jesteś beznadziejną trenerką – rzucił półgłosem Boo.
                Nathaly uciszyła go gestem, nim chlapnie o jedno słowo za dużo, po czym wydała kolejne polecenie:
                -Mega Cios!
                Raichu skrzywiła się po raz kolejny. Jak niby miała trafić tym atakiem w Hoppipa, który szybował sobie spokojnie gdzieś nad jej głową? Mimo to spróbowała szczęścia. Biorąc solidny rozpęd, wybiła się nad ziemię i zamachnęła łapką. Tak jak się spodziewała, jej cios minął Hoppipa o dobre pół metra. Ledwie znalazła się z powrotem na ziemi, kolejna seria Nasiennego Pocisku spadła na nią z góry.
                -Rai, rai! – zawołała gniewnie w stronę swojej trenerki.
                -Jeszcze trochę Raichu. Jeszcze tylko troszeczkę – usłyszała w odpowiedzi.
                -Dlaczego nie użyjesz elektrycznego ruchu? Jeden trafiony i byłoby po spra… – Boo urwał w pół słowa, czując na sobie ciężkie spojrzenie Nathaly.
                -Ostatnie podejście. Żelazny Ogon!
                Elektryczny stworek zmarszczył gniewnie nosek, po czym ruszył przed siebie. Długi ogon błysnął białym blaskiem, jednak i ten cios nie miał szans dosięgnąć szybującego nad ziemią Hoppipa. Raichu prychnęła ze złością, kiedy nagle poczuła cztery małe łapki i niewielki ciężar, wbijający jej łebek w ziemię, i  to dosłownie.
                -Ło, co to było? – zainteresowała się Abby.
                -Ten atak nazywa się Skok – wyjaśnił Boo. – Mało który Hoppip go używa bo…
                -Bo jest dla nich dość trudny do opanowania. Ten maluch musi być naprawdę zdolny – wbiła się w zdanie Nathaly.
                -Chciałem raczej powiedzieć, że Hoppipy są zbyt lekkie, by używanie przez nie tego ruchu miało jakikolwiek sens – wymruczał Boo pod nosem. Na szczęście dla Nathaly, Abby nie zrozumiała co mówił.
                -Chu! – Raichu prychnęła obrażona i demonstrując, jak bardzo bezsensowny wydaje się jej ten pojedynek, przekręciła się na plecy, stanowczo odmawiając dalszej walki.
                Hoppip wylądował lekko na jej brzuszku, uparcie trącając łapką żółty policzek swojej przeciwniczki. Tamta jednak ani myślała wstać i kontynuować ten pozbawiony sensu cyrk.
                -Zdaje się, że Hoppip rozłożył moją Raichu na łopatki – powiedziała Nathaly z przesadnym dramatyzmem w głosie. – Ten maluch jest naprawdę niesamowicie silny.
                -Ale taki zwykły Hoppip? Jak to możliwe? – Abby nie mogła uwierzyć w to, co widziała.
                -Chyba wiem jak. Skoro tak bardzo chciał być złapany, to na pewno ma za sobą wiele pojedynków. Po prostu nałapał mnóstwo doświadczenia i teraz widać efekty. Jest naprawdę wyjątkowy.
                -Super! Chcę go! – zapiszczała nagle Abby.
                -Że co proszę? – Boo niemal roześmiał się w głos.
                -Złapię go. Będzie mój!
                -Miałeś rację. Trzeba sposobem – szepnęła do chłopaka Nathaly, w myślach już układając plan, jak by tu udobruchać ciągle nadąsaną Raichu.
 
***
 
                -Pokaż się Wartortle!
                Ann wyrzuciła w górę Pokeball, z którego najpierw wylały się dwie wodne wstęgi, oplatające się nawzajem, a dopiero potem wyłoniła sylwetka Poke-żółwia. Woda, która nie wiadomo skąd wystrzeliła z Balla, rozprysnęła się niewielką fontanną, po czym zniknęła w tak samo niewyjaśnionych okolicznościach.
                -No, śmiało. Twoja kolej – zachęciła dziewczyna.
                Ben sceptycznym wzrokiem zmierzył swój Pokeball, zamknięty w półprzezroczystej, różowawej kapsule.
                -A co mi tam – burknął, niedbale rzucając kulą przed siebie. Na ziemi, kilka metrów od niego pojawił się Jigglypuff, przecierając łapkami zaspane oczka. – Eee… ja tam nie widzę różnicy.
                Ann jednak, ledwie przyjrzała się różowemu stworkowi, pacnęła się ręką w czoło, kręcąc głową z niedowierzaniem.
                -No co?
                -Na Pokeball – mruknęła przez zęby, wskazując na małą, okrągłą naklejkę, która widniała na czole Jigglypuffa, powodując, że wyglądał raczej jak duży, różowy melon z supermarketu, a nie żywe stworzonko. – Lepki przykleja się na Pokeball.
                -Skąd mogłem wiedzieć? – wzruszył ramionami Ben. – Kazałaś przykleić, to przykleiłem. W Kanto nie ma takich niepotrzebnych udziwnień.
 
***
 
                -Yyy… yy… yy… Hiper Głos! – Abby wreszcie zebrała się do wydania kolejnego polecenia.
                Sentret wykazał się podziwu godnym refleksem, biorąc pod uwagę opóźnienie, z jakim jego opiekunka analizowała sytuację. Hoppip spadł na ziemię, ogłuszony dzikimi piskami przeciwnika.
                -Nath?
                -Trzaśniecie – zasugerowała szybko Nathaly.
                -Jasne. Trzaśnięcie!
                Brązowy stworek zamachnął się masywnym ogonem i niemal dosłownie rozpłaszczył biednego Hoppipa na ziemi.
                -Pokeball – podpowiedziała znów starsza z dziewczyn.
                -Jasne. Sentret, Pokeball! A, nie, to moja działka! – zreflektowała się dziewczynka i zaczęła panicznie przeszukiwać swoją torbę w poszukiwaniu dwukolorowej kuli.
                -Abby? – Nathaly odchrząknęła znacząco, podając przyjaciółce jeden ze swoich pustych Balli. Wolała nie czekać, aż Abby dokopie się do swojego. I tak ledwie udało jej się oszołomić Hoppipa na tyle, by myśleć realnie o jego schwytaniu. Minuta lub dwie zwłoki i trawiasty stworek mógłby dojść do siebie, a wtedy trzeba by było zaczynać wszystko od początku.
                -Będziesz mój! – zapiszczała Abby w radosnym podnieceniu.
                Kula, którą rzuciła przed siebie, upadła na ziemię i z całą pewnością nie spełniłaby swej roli, gdyby Sentret nie popchnął jej lekko nogą w stronę Hoppipa. Różowy stworek zniknął wessany do jej wnętrza i Ball niemal natychmiast zatrzasnął się na dobre.
                -Gratulacje Abby. – Nathaly wreszcie odetchnęła. – Właśnie schwytaliście swojego pierwszego Pokemon, ty i Sentret.
                -Łał, ale super! Dzięki Nath! – Abby zamaszyście podniosła z ziemi kulę, po czym przez chwilę przyglądała się jej w milczeniu. – Bardzo się cieszę, że Hoppip zostanie naszym nowym kolegą, ale wiesz?… Kolekcjonowanie Pokemonów to chyba nie dla mnie. Odpuszczę sobie i poszukam jakiegoś innego zajęcia. Takiego, przy którym nie trzeba tyle ganiać po łąkach.
                -Żartujesz? Po tym, jak siedzieliśmy tu przez pół dnia, tobie się nagle odmyśliło? – Nathaly nie mogła uwierzyć własnym uszom. – Nie mogłaś wcześniej dojść do takich wniosków.
                -Sorki – odrzuciła beztrosko Abby. – Ale może w ramach przeprosin dasz się Boo zaprosić na jakieś dobre ciacho? Założę się, że chłopak nie pogardzi takim smakowitym kąskiem jak ty.
                -Abby! – warknęła groźnie trenerka.
                -No co?
                Boo jedynie zaśmiał się serdecznie.
                -Wybacz Nathaly, ale tym razem chyba jednak pogardzę. Spieszę się do domu. Hoppipy w ogrodzie czekają. Może następnym, co?
                -O tak, na pewno – odparła tamta, w mig podchwytując puszczone do niej w żartach oczko. – Jeszcze raz dzięki za wskazanie nam drogi do tego miejsca.
                -Nie ma sprawy. I powodzenia w dalszej podróży – powiedział Boo na koniec, ładując na plecy swój monstrualny wręcz bagaż.
 
***
 
                Poranne słońce przedzierało się z trudem przez gęste korony drzew. Las budził się do życia powoli i leniwie. Tak samo jak powoli i leniwie Ben wlókł się w ślad za Ann. Dziewczyna nie rozumiała, dlaczego uparł się, żeby z nią iść. Przecież nikt nie bronił mu wylegiwać się w łóżku choćby do południa.
                -Trzeba było zostać w Centrum – mruknęła przez ramię, kiedy do jej uszu dotarło któreś już z kolei cierpiętnicze westchnięcie koordynatora.
                -O nie. Koniecznie muszę zobaczyć tego twojego Pokemona pełnego gracji i cnót wszelakich.
                -W takim razie nie gadaj tyle, tylko się rozglądaj. Może akurat się na coś przydasz.
                -Może? No wiesz co? Przecież ja mam oczy dookoła głowy.
                -To weź je jeszcze otwórz – wyszeptała szybko Ann, silnym pociągnięciem za ramię zatrzymując przyjaciela w miejscu.
                -Co? To? – chłopak wskazał głową na niedużego, brązowego stworka, który właśnie wypadł z pobliskich krzewów, czyszcząc sobie mordkę, na której widniały jeszcze ślady jedzonych niedawno jagód. Pokemon miał długie uszy i skoczne tylne łapki, a z pokroju przypominał najbardziej chyba królika wielkanocnego. – Faktycznie, chodząca elegancja – rzucił z przekąsem.
                -Nie ten, tylko jego wyższa forma. Buneary ewoluuje w Lopunny. Ale najpierw chcę go sobie trochę wychować. – Ann zmarszczyła brwi i z determinacją sięgnęła po Pokeball. – Naprzód moja mała!
                Z wyrzuconej przez dziewczynę kuli wyłoniła się Ninetales, która natychmiast pochyliła przednie łapy, warcząc cicho na nowego przeciwnika.
                -Dawno nie widziałem jej w akcji – wymamrotał pod nosem Ben.
                -To zaraz zobaczysz. Ninetales, Szybki Atak!
                Ognisty Pokemon posłuchał polecenia. Buneary ledwie zdążył zebrać się do uniku, kiedy powaliło go potężne uderzenie. Potoczył się w tył, ale natychmiast wstał i dał dużego susa w bok. Zaraz potem spomiędzy jego łapek wystrzeliło kilka niewielkich, błyszczących kulek, które popędziły wprost na podopieczną Ann.
                -Ukryta Siła? Ładnie. Ninetales, kontruj! Ogniki!
                Seria małych, błękitnych płomyczków uniosła się wokół atakującej Ninetales, bezbłędnie trafiając każdą z kul i sprawiając, że wszystkie wyparowały w mgnieniu oka.
                -Buneary ma pecha – zauważył szybko Ben. – Wygląda na to, że jego Ukryta Siła ma typ lodowy. To znaczy, że masz nad nią przewagę typu.
                -I że możemy się spodziewać też innych lodowych ataków – dodała natychmiast dziewczyna. – Dalej, Ognista Spirala! – zawołała.
                Ninetales zionęła ogniem który w mig ułożył się w równiuteńką wstęgę. Buneary przez kilka pierwszych chwil unikał jej niczym skakanki, przeskakując przez płomienie to w lewo to w prawo. Wreszcie jednak opadł z sił i atak dosięgnął go. Z trudem bo z trudem, ale stworek zdołał podnieść się po raz kolejny. Zaraz też przyłożył obie łapki do pyszczka i posłał przed siebie uroczego całusa. Ninetales przez chwilę stała zmieszana, szybko jednak otrząsnęła się z transu.
                -Wybacz mała, moja Ninetales woli chłopców. – Ann uśmiechnęła się pod nosem. – Kończymy to, Żelazny Ogon!
                Dziewięć długich, puszystych ogonów ognistego Pokemona rozprostowało się w jednej chwili, tworząc za jego plecami wielki, błyszczący wachlarz. Buneary próbował bronić się, otaczając jedną z łapek lodową energią i machając nią nieporadnie, jednak przed tak zmasowanym atakiem nie mógł się uchronić. Szybko został powalony na ziemię, a długie uszka opadły bezwładnie na boki.
-Dobrze Ninetales – pochwaliła koordynatorka. – Czas na Pokeball!
                Dwukolorowa kula pomknęła w górę, po czym opadła na leżącego bez ruchu stworka. Kręciła się i wierciła przez kilka sekund, ale ostatecznie Buneary dał za wygraną. Ucieszona dziewczyna podbiegła do Balla i zacisnęła go w dłoni.
                -Jest – powiedziała z satysfakcją.
                -Gratuluję. – Ben kilka razy zaklaskał w dłonie. – Masz swojego upragnionego Buneary. I… co teraz?
                Ann zamyśliła się na chwilę.
                -Chyba zostanę tu jeszcze trochę i odpocznę. Ostatnio zdecydowanie za ciężko trenowałam. Potrzebuję przerwy – wyjaśniła. Ninetales usiadła u jej boku, pyskiem łasząc się do dłoni swojej pani.
                -To może… może zostałbym z tobą? Tak na jakiś czas. Tyle, ile potrzebujesz. A potem może pokazałabyś mi drogę do kolejnego konkursowego miasta?
                Dziewczyna uśmiechnęła delikatnie.
                -Przecież wiesz, że nie znam jej tak samo jak ty. Ben, nie gniewaj się. Bardzo się cieszę, że przyjechałeś do Sinnoh, niezależnie od tego, jaki miałeś ku temu powód. Ale wydaje mi się… – urwała, nie wiedząc, jak odpowiednio dobrać słowa. – Czy nie masz wrażenia, że o wiele bardziej cieszymy się na swój widok, kiedy możemy najpierw trochę pobyć osobno. Obiecuję, że będę niecierpliwie wyczekiwać każdych kolejnych pokazów i wyglądać cię w kolejce do zapisów, ale… nie zabieraj mi mojej samotnej podróży. Nie jestem jeszcze gotowa, żeby z niej zrezygnować. Nawet dla ciebie.
                Ben milczał długo. Tak rzadko mu się to zdarzało, tak rzadko brakowało mu słów.
                -Rozumiem – wydusił w końcu, a jego twarz momentalnie spogodniała. – Jeśli wolisz w ten sposób, to rozumiem. Ale pamiętaj, następnym razem… czekam na ciebie w finale.
                Ann uśmiechnęła się szeroko i skinęła głową, już teraz czując przyjemny dreszcz emocji na myśl o następnym razie i wszystkich kolejnych „następnych razach”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz