No czeeeść! *nabiera dużo powietrza i zdmuchuje z bloga grubą warstwę kurzu* Dawno się tu nic nie ruszało. Przyznaję, byłam troszkę zajęta. Domknęłam pewne opowiadanie - jupi, wreszcie udało mi się coś napisać tak do końca! Teraz pora nadgonić tutaj, bo widzę, że w okolicy posucha... Z Waszymi blogami jestem (prawie) na bieżąco, więc nie jest źle. A, przy okazji. Jeśli ktoś jest jeszcze zainteresowany starym PKA, nie zdążył doczytać przed kasacją Onetu albo coś, to informuję, że wystarczy poprosić, a chętnie udostępnię całość w wersji PDF. Pozdrawiam i biegnę poczytać to, co mi u Was jeszcze zostało :)
***
Jeszcze zanim Nathaly otworzyła oczy,
całą jej uwagę skupił silny, pulsujący dźwięk, przypominający walenie młotem o ścianę.
Ledwie zdała sobie sprawę, że to przecież bicie jej własnego serca, a już
kolejne nieprzyjemne nowiny dotarły nerwami do jej skołowanego mózgu. Bolało.
Bardzo. Po pierwsze skroń i tył głowy, Nathaly sama nie potrafiła zdecydować
się, co bardziej. Zaraz potem jednak do głosu doszedł ból w prawym boku i bez
trudu przyćmił wszystko inne. No tak, upadła. I chociaż ktoś najwidoczniej
odwrócił ją na wznak kiedy była nieprzytomna, jeszcze teraz czuła złudzenie
wbijającego jej się w bok paska z Pokeballami. Chciała odruchowo złapać się za
obolałe miejsce, sprawdzić, czy Pokeballe nie ucierpiały przy tym upadku jeszcze
bardziej od niej, ale coś blokowało jej ruchy. Czuła się jak we śnie, kiedy
bardzo chce się przed czymś uciekać i krzyczeć, ale po prostu się nie da.
Dziwny paraliż minął dopiero wtedy, gdy
zdołała podnieść powieki. W pierwszej chwili widziała wszystko tak, jakby
patrzyła na świat przez haftowaną serwetkę. Białe plamki i nitki zaczęły znikać
dopiero po kilku sekundach, razem z dzwonieniem w uszach. Zupełny powrót
świadomości kosztował Nathaly jeszcze parę głębokich oddechów i kolejne pół
minuty życia. Kiedy jednak wybudziła się na dobre z dziwnego omdlenia, którego
powodów nawet nie próbowała się domyślać, jej serce zamarło po raz kolejny.
Oto leżała na środku boiska, na którym,
o ile pamiętała, jeszcze przed chwilą toczyła pojedynek z Whitney, a wokół
niej, nie wiadomo skąd, pojawiło się nagle całkiem sporo twarzy. W większości
znanych, ale były też i takie, których Nathaly znikąd nie kojarzyła. Przede
wszystkim Abby, tę trudno byłoby przeoczyć, skoro jej przestraszona na śmierć i
blada buzia, wisiała nad Nathaly do góry nogami, a drobne, roztrzęsione dłonie
przytrzymywały jej głowę. Tuż za Abby kucała znajoma kobieta, ubrana w brązowy
płaszcz i kaszkiet, spod którego wysunęło się kilka niebieskich kosmyków.
Nathaly aż sama się sobie zdziwiła, że rozpoznała ją bez większych trudności. O
ile każdą oficer Jenny łatwo rozpoznać, nawet bez munduru, o tyle stwierdzenie,
z którą konkretnie Jenny ma się do czynienia, jest już tysiąc razy trudniejsze.
Coś jednak mówiło Nathaly, że ta kobieta nie może być nikim innym, jak mamą
Bena. Było to niedorzeczne z każdej strony, z której by nie spojrzeć – byli w
końcu w Johto, a pani Coldfire służyła w Celadon City, w Kanto. Za dobrze
jednak znała swojego przyjaciela, żeby nie dostrzec podobieństwa. Tego
szczególnego podobieństwa, które łączy matkę i jej dziecko. Po tym, jak nie
rozpoznała w profesor Stonefield matki Sama, obiecała sobie zwracać większą
uwagę na takie szczegóły. Jedyne, czego Nathaly pewna nie była, to czy pani
Coldfire wyglądała bardziej na stroskaną, czy bardziej na wkurzoną. Szybko
przestała się nad tym zastanawiać, bo ciche szlochanie przyciągnęło całą jej
uwagę. Za plecami oficer Jenny, w bezpiecznej odległości kilku metrów, Whitney
i Naomee siedziały w kącie boiska, z podkulonymi pod siebie kolanami, trzymając
się za ręce i pochlipując cicho.
– Proszę cię – rozległ się młody, pełen
politowania głos. Szczupły chłopiec przyglądał się zapłakanej dwójce, marszcząc
groźnie brwi. Miał bujne, lawendowe włosy, trochę przydługawe jak na chłopaka,
dziecięcą buzię i zupełnie nie pasujące do niej, sine worki pod oczami.
Paskudne sińce, które świadczyły wyraźnie, że ten drobny, niepozorny dzieciak,
nie przeżywa ostatnio najlepszych dni, a może nawet tygodni. Mimo to wyglądał
na twardego. Albo przynajmniej chciał sprawiać takie wrażenie. – Rozumiem, że
jesteś liderką ledwie od dwóch czy trzech miesięcy, ale powinnaś trochę lepiej
panować nad emocjami. Płacz nie pomoże, wyjdziesz tylko na tchórza.
Whitney nic nie odpowiedziała. Była zbyt
przestraszona wszystkim, co tam się działo. Nathaly też nic nie mówiła. Choć
chciała zapytać o wiele, ciągle blokowało ją dziwne uczucie. Uczucie bycia
obserwowaną. Nie chodziło jednak o roztrzęsioną Abby, która dosłownie nie
spuszczała z niej wzroku. Nie chodziło o panią Coldfire, ani lawendowowłosego
chłopaka, który też od czasu do czasu zerkał na nią podejrzliwie. Wszystko to
nic nie znaczyło i nie robiło na Nathaly większego wrażenia. Martwił ją tylko
on. Po części martwił, ale bardziej jednak przerażał. I to nawet zanim zdążyła
go zauważyć, co było jeszcze bardziej przerażające. Dziewczyna czuła, jakby
czytał jej myśli, jakby był w jej głowie, choć wcale go tam nie zapraszała.
Czuła jego obecność, choć zobaczyła go na dobrą sprawę dopiero wtedy, kiedy
podszedł bliżej i stanął nad nią, patrząc w dół, prosto w jej oczy, swoim
dziwnym… pustym wzrokiem. Kim był? Nie miała pojęcia. Wiedziała tylko, że nie
ma ochoty się tego dowiedzieć. I wiedziała, że nie ma on co do niej dobrych
intencji.
– Wstań.
Nie był to rozkaz, ani nawet prośba.
Zabrzmiało bardziej jak stwierdzenie, z którym Nathaly nie miała odwagi się
kłócić. I choć bolało ją w boku, w głowie i czuła się jak w gorączce, wstałaby
nawet, gdyby była przykuta do ziemi grubymi łańcuchami. Wstałaby tylko dlatego,
że on jej kazał. A jemu sprzeciwić się przecież nie mogła.
– Musimy porozmawiać. W cztery oczy.
– Morty, opanujże się wreszcie! – Oficer
Jenny warknęła na niego z niespodziewaną złością. – Nie widzisz, że jeszcze nie
otrząsnęła się z hipnozy? Poza tym, tłumaczę ci po raz czwarty. Znam tę
dziewczynę. Dobrze znam. Na pewno nie zrobiłaby nic z rzeczy, o które ją
podejrzewasz.
– Nie podejrzewam jej. Jeszcze. Idziemy.
– Człowieku, przestań być taki uparty! –
Jenny brzmiała, jakby zaraz miały puścić jej nerwy. – Zresztą, nie byłoby tego
całego zamieszania, gdybyś łaskawie odbierał ode mnie wiadomości, a nie pędził
tu na łeb na szyję, kiedy Whitney dała ci znać, że Nathaly jest w mieście.
Gdybym wiedziała, że chodzi właśnie o nią, załatwiłabym to zupełnie ina…
– Idziemy porozmawiać – powtórzył, nie
czekając nawet, aż policjantka skończy zdanie.
– Dobrze, niech ci będzie. Ale jeżeli
przy tej waszej rozmowie Nathaly spadnie chociaż jeden włos z głowy, to nie ma
takiej hipnozy, która powstrzyma mnie przed otrzaskaniem ci mordy, rozumiemy
się? Nawet, jeśli jesteśmy po tej samej stronie.
– Idziemy porozmawiać – powtórzył po raz
trzeci, tym razem z nieco większym naciskiem. – Tylko porozmawiać.
A Nathaly gotowa była za nim iść, choćby
teraz, choćby już. Niezależnie od tego, jak bardzo rozsądek jej to odradzał,
niezależnie od tego, jak bardzo rozum krzyczał „nie!”. Po prostu nie potrafiła
wygrać z podświadomością. Zrobiła pierwszych parę kroków, kiedy nagle drzwi do sali
otworzyły się z głośnym świstem. Do środka wpadła Misty.
– Nathaly! – Zdyszana, z Pokeballem w
dłoni, wodna liderka Kanto powiodła wzrokiem po wszystkich obecnych. Zawahała
się przed uwolnieniem Pokemona, ostatecznie stwierdzając, że sytuacja jaką tam
zastała jednak tego nie wymaga. Zamiast tego, schowała Ball do torby, a wyjęła
z niej swoją ligową legitymację i pokazała ją wszystkim dookoła. – Puśćcie ją!
Ta trenerka nie zrobiła nic złego! Jako oficjalna liderka Ligii Kanto mogę za
nią ręczyć!
– Ja też mogę za Nathaly dręczyć, jak
będzie trzeba! – wyrwała się niespodziewanie Abby.
–Ty to już się lepiej nie odzywaj –
warknęła z wyrzutem Clair.
Nathaly nie zauważyła wcześniej jej
obecności. Nic dziwnego, miała przecież o czym myśleć, cała ta dziwna sytuacja…
Z Clair było jednak coś nie tak. Niby tylko stała z boku, opierając się plecami
o ścianę, w swoim służbowym stroju smoczej superbohaterki, z groźnym spojrzeniem
i w odważnym makijażu. Niby była taka sama jak na zdjęciu, na którym Nathaly widziała
ją, wtedy, w jej willi w Blackthorn City. Niby wszystko się zgadzało, a jednak
coś było inaczej… No tak! Nathaly nabrała gwałtownie powietrza, kiedy zdała
sobie sprawę, że dużego, czerwono-sinego i zupełnie jeszcze świeżego limo pod
prawym okiem Clair nigdy dotąd nie było i być tam nie powinno. Powoli
otrząsając się z letargu, w jaki wprawiła ją niespodziewana utrata przytomności
i najdziwniejsza ze wszystkich dotychczasowych pobudek, Nathaly połączyła
fakty.
– Abby, czy to ty… podbiłaś oko Clair?
Dziewczynka poderwała się wojowniczo,
odważnie stając u boku swojej przyjaciółki.
– I podbiję drugie, jeśli będzie trzeba!
– pisnęła zdecydowanie, choć głos jej się łamał. – Nath, gdybyś tylko widziała!
Wpadli tutaj jak dzikusy, ta zjawa rzuciła się na ciebie, ty upadłaś. Myślałam,
że to coś cię zabiło! Raichu i Ivysaur zaczęli cię bronić, ale nie dali rady!
Te brutalne Pokemony stłukły je na kwaśne jabłko. A ten, ten zombiak, wciąż tak
nad tobą wisiał. Bałam się, że chce wyżreć ci mózg, albo coś…
– Hej, Morty to nie żaden zombiak!
Uważaj co paplasz – oburzył się chłopak z podkrążonymi oczami.
– Spokojnie. Jeśli nam nie wierzycie, to
lepiej wezwijmy policję i wszystko wyjaśnijmy – zaproponowała Misty.
– Policja już tu jest – zawołała
służbowym głosem pani Coldfire.
– To najlepiej od razu skujmy tego
walniętego bachora kajdankami! – Clair wskazała na Abby. – Ona jest
nieobliczalna!
– I kto to mówi!? – odgryzła się Abby.
Oficer Jenny krzyknęła coś o zachowaniu
spokoju. Abby zaczęła wykrzykiwać jakieś groźby pod adresem smoczej liderki, a
lawendowowłosy chłopak bronił jej, jak tylko potrafił. Gdzieś z oddali
dochodziły piski Raichu i Ivysaura, którzy nie mogli podejść bliżej, bo drogę
zagradzał im wielki Ariados, Dragonair i straszny, czerwonooki Gengar. Misty
dopominała się natychmiastowego uwolnienia jej przyjaciół, a Whitney i Naomee
ciągle pochlipywały w kąciku. Zapanował taki hałas i zamieszanie, że gdyby
Nathaly już nie bolała głowa, pewnie rozbolałaby ją od razu. Krzyki, piski,
jęki, szlochy, stękania, przyspieszone oddechy, obelgi, groźby, tupnięcia,
wołania, oskarżenia, wrzaski, kłótnie, aż wreszcie…
– Dooość!!!
Wszystko ucichło, jak za kliknięciem
jednego przycisku na niewidzialnym pilocie. Nikt nawet nie pisnął. Nathaly nie
śmiała nabrać powietrza, kiedy wysoki blondyn o pustym spojrzeniu i kamiennej
twarzy podszedł do niej niebezpiecznie blisko. Był tak wysoki, że jego zimny
oddech czuła na czubku głowy.
– My idziemy porozmawiać do biura
Whitney. Wy wyjaśnijcie sobie wszystko na spokojnie. A jeśli usłyszę tu jeszcze
jakieś krzyki, to przyślę Gengara i zahipnotyzuje wszystkich po kolei. A
wybudzanie się z jego hipnozy nie jest zbyt przyjemne. Ona może coś o tym powiedzieć.
Nathaly?
Mężczyzna najpierw skinął głową na
swojego Gengara, a potem puścił Nathaly przodem. Trenerka nie przypuszczała
jednak, żeby miał to być gest uprzejmości. Raczej chciał ją mieć na widoku. Ale
dlaczego? Tego najpewniej dowie się, jeśli po prostu pójdzie z nim bez
sprzeciwów. I tak też zrobiła.
***
W biurze Whitney było jasno i dość
przestronnie. Ściany w kolorze pudrowego różu, poobwieszane uroczymi zdjęciami
Cleffy i Igglybuffów, na pierwszy rzut oka nie pomagały w budowaniu wizerunku
Whitney jako silnej, stanowczej liderki. Do środka wpadało dużo światła, bo
położone od południa okno zajmowało niemal całą ścianę. Bucząca gdzieś pod
sufitem klimatyzacja lekko poruszała ozdobną firanką, której materiał co kilka
centymetrów przecinały srebrne, brokatowe nitki. Nathaly pewnie nie zwróciłaby
na nie uwagi, gdyby nie zaczęła się zastanawiać, skąd biorą się te dziwne,
błyszczące refleksy, skaczące to tu, to tam, po całym pomieszczeniu. Ścianę za
biurkiem zajmowała toaletka, z dużym lustrem i pokaźną kolekcją drogich
kosmetyków, ustawioną na półce. Wszystkie meble były białe, nawet drewniane
fotele przy biurku. Na samym blacie biurka, natomiast, leżał spory notes w
puchatym, fioletowym etui i cienki ołówek z gumką w kształcie głowy Teddiursy,
zatkniętą na tępym końcu. Obok stała jeszcze kiwająca łebkiem figurka shiny
Vulpixa i zdjęcie Whitney z koleżankami, zrobione najpewniej podczas jakiejś
imprezy w plenerze. Całość przypominała bardziej wysprzątany pokój poukładanej
nastolatki, niż gabinet liderki, ale przecież nie Nathaly było to oceniać.
Ostrożnie przeszła po puszystym, białym
dywanie i usiadła w fotelu, jednym z dwóch przeznaczonych dla interesantów.
Nie, żeby sama miała na to ochotę. To ten dziwny mężczyzna wskazał jej miejsce,
a sam zasiadł po drugiej stronie. Zupełnie nie pasował do tego pomieszczenia i
w innych okolicznościach zestawienie chłodnego, pustego wyrazu twarzy z uroczym,
dziewczęcym pokoikiem wydałoby się Nathaly zabawne. Ale tym razem nie było jej
ani trochę do śmiechu.
– Musisz wiedzieć, że uważam używanie na
ludziach ataków wpływających na podświadomość za niemoralne i bardzo mi
przykro, że tak źle zniosłaś hipnozę mojego Gengara.
– Naprawdę? – Nathaly popatrzyła na
mężczyznę sceptycznie. Przynajmniej chciała, żeby wyglądało to na sceptyczne
spojrzenie, ale nie była pewna, czy wyszło tak, jak powinno. Wciąż nie doszła
do siebie tak na sto procent. Więc naprawdę to wszystko przez hipnozę? Ten
denerwujący szum w głowie, suchość w ustach, luki w pamięci. Co prawda nie
miała do tej pory bogatego doświadczenia z alkoholem, ale gotowa była przysiąc,
że tak właśnie czują się ludzie na kacu. – Jakoś tego nie widać.
– Nie jestem zbyty wylewny w okazywaniu
uczuć.
– No, to akurat widać.
Zapadła cisza. Chociaż trwała tylko
chwilę, Nathaly nie znosiła jej cierpliwie. Nie potrafiła. Zbyt wiele się
stało, zbyt wiele ciągle się działo, żeby po prostu przyjąć to od tak i
siedzieć sobie spokojnie w uroczym pokoiku na drewnianym foteliku Whitney. Całą
siłą zaparła stopy o przednie nogi fotela. Poczuła, jak czubki jej trampek
zatapiają się w puchatym dywanie. Co teraz? Chciała wiedzieć co jest grane, to
jasne. Oczywistym było, że kiedy tylko jej potraktowana hipnozą podświadomość
odpuści, a do głosu dojdzie zdrowy rozsądek, Nathaly zacznie zadawać pytania.
Wiedział to nawet ten osobliwy człowiek siedzący naprzeciw. Widać znał się na
ludziach. Albo faktycznie umiał czytać w myślach. Nathaly skłonna była uwierzyć
w obie wersje.
– Dopóki masz mętlik w głowie z
pewnością nie dowiem się od ciebie niczego sensownego. Dlatego pokrótce przedstawię
ci całą sytuację. Niech będzie to też dowodem mojej dobrej woli względem
ciebie. Co z nim zrobisz, to już twój wybór. Ale niezależnie od tego, musisz
wiedzieć jedno. Wyjdę stąd bogatszy w wiedzę, po którą tu przyszedłem. Znam
wiele… sposobów. Rozumiesz?
Nathaly pokiwała głową kilka razy,
bardzo powoli. O ile do tej pory była tylko skołowana, teraz była już skołowana
i przerażona. Ich rozmowa zdecydowanie nie zaczynała się najlepiej.
– Dobrze. Słuchaj. Nazywam się Morty.
Jestem liderem sali w Ecruteak City i specjalizuję się w Pokemonach duchach.
Mój Gengar użył na tobie hipnozy, co już wiesz. Stąd te wszystkie dziwne
wrażenia, spaczone postrzeganie rzeczywistości i inne… skutki uboczne. Zapewne
odniosłaś wrażenie, że jesteś bardziej podatna na mój wpływ. Musisz wiedzieć,
że było to zamierzonym efektem i w każdej chwili mogę to powtórzyć, jeśli
zajdzie taka konieczność. Jasne?
Tym razem Nathaly nie przytaknęła. Nie
zamierzała się już z niczym zgadzać. Przynajmniej dopóki nie dowie się, czego
właściwie ten mężczyzna od niej chce. Tymczasem Morty mówił dalej.
– Whitney, podobnie jak inni liderzy sal
Johto, współpracują ze mną i w razie gdybyś próbowała coś kombinować, nie
zawahamy się użyć siły, żeby cię zatrzymać. Rozumiesz?
– Nie bardzo – odparła cicho Nathaly. –
A właściwie, to wcale nie rozumiem. Co niby miałabym kombinować i po co?
Zresztą… skoro chcieliście mnie… zatrzymać, to dlaczego nie zrobił tego żaden z
poprzednich liderów, z którymi walczyłam? Byłam przecież już u Pryce’a, Falknera,
W Azalea też zdobyłam odznakę. I w Blackthorn też, a zdaje mi się, że widziałam
tu Clair. Nawet w Ecruteak próbowałam, ale sala była zamknięta.
Jeśli faktycznie to ty jesteś tamtejszym liderem, to dlaczego nie złapałeś mnie wtedy,
na swoim własnym podwórku?
– Nie było mnie w mieście. Tak się
składa, że byłem zajęty szukaniem ciebie.
Nathaly westchnęła cicho. Odniosła
wrażenie, że była to najszczersza wypowiedź mężczyzny jak do tej pory.
– Słuchaj – powiedziała na tyle
spokojnie, na ile potrafiła. – Jestem trenerką. Zamierzam wystartować w waszej
Lidze. Nie chowam się, ani nie ukrywam. Chodzę po Johto i jawnie wyzywam
liderów, więc po co to wszystko? Co ja takiego zrobiłam, żebyście traktowali
mnie jak jakiegoś przestępcę? Kto wam powiedział, że zrobiłam coś złego?
– Sytuacja jest zbyt poważna, żebym mógł
pozwolić sobie na obdarzenie cię zaufaniem, więc nawet nie próbuj mnie do tego
skłonić – oświadczył chłodno Morty. – Nawet gdybyś była najuczciwszym
człowiekiem na tej planecie. A jeśli chodzi o twoje pytanie… Nawet jeśli
powiedziałbym ci, skąd wiem co zrobiłaś, to zapewne i tak mi nie uwierzysz.
– Spróbuj – odparła Nathaly. Chciała odważnie
spojrzeć w jego oczy, ale nie wytrzymała dłużej niż trzy sekundy. Mimo wszystko
był jednak przerażający.
– Dobrze – powiedział cicho Morty. Wstał
i zaczął powoli przechadzać się po pokoju, wpychając ręce do kieszeni. – Gdybym
powiedział ci, że mam dar, który pozwala mi rozmawiać z istotami nie z tego
świata, gdybym zdradził, że tymi, które cię oskarżają, są dusze Pokemonów,
uwierzyłabyś?
– Jak to… dusze Pokemonów? – Dziewczyna,
która do tej pory patrzyła nieruchomo na swoje odbicie w lustrze toaletki,
odwróciła się nagle za siebie, zaciskając palce na oparciu drewnianego fotela.
Już to gdzieś kiedyś słyszała. Już raz
spotkała się z legendą o duszach Pokemonów, które rozmawiają z ludźmi. W tej jaskini
niedaleko Ecruteak, w Ostoi Trzech Dusz, matka Sama opowiedziała jej o tym. Co
prawda mówiła, że to tylko legenda, ale… Morty przecież mieszka w Ecruteak. Czy
to nie zbyt wiele, jak na zwykły zbieg okoliczności? Dlaczego miałaby nie
uwierzyć?
– Dlaczego nie miałabym w to uwierzyć? –
powtórzyła na głos. Teraz była jeszcze bardziej zaciekawiona. – Poza tym, mogę
przynajmniej dowiedzieć się, o co oskarżają mnie te… dusze.
Morty zatrzymał się tak nagle, jakby
ktoś bez ostrzeżenia zapauzował film. Tyle, że to nie był film, a realna, choć mocno pokręcona, sytuacja. – I tu przechodzimy do sedna –
powiedział wolno.
Nathaly odniosła wrażenie, że trafiła w
punkt. Nie wiedziała jeszcze, czy to dla niej dobrze, czy nie, ale przynajmniej
miała szansę dowiedzieć się czegoś więcej. Morty zwrócił się ku niej, podszedł
powoli do fotela i z całej siły szarpnął za podłokietniki, odwracając go w
swoją stronę razem z siedzącą na nim dziewczyną. Nathaly pisnęła krótko, niczym
przestraszona Rattata. Mężczyzna pochylił się nad nią, wbijając w jej twarz wzrok tak
świdrujący, że nawet hipnoza Gengara wydawała się być przy nim niewinnym psikusem.
– Chcesz wiedzieć o co oskarżają cię
dusze, tak? Proszę bardzo. W takim razie teraz grzecznie powiesz mi komu i
dlaczego wydałaś Pierwszego?
– Pierwszego? – Nathaly poruszyła słabo
ustami. Nie miała pojęcia, o co pyta ten cały Morty. Ze wszystkich sił wcisnęła
się plecami w oparcie fotela i gdyby tylko mogła, wcisnęłaby się jeszcze
głębiej. Nie mogła znieść tego spojrzenia, tego świdrującego wzroku, tego
zimnego oddechu na swojej twarzy.
– Ostrzegałem cię, znam sposoby na
wydobycie prawdy. Jeśli nie powiesz mi po dobroci, będę zmuszony…
Źrenice Nathaly rozszerzyły się
gwałtownie. Usłyszała coś, w swojej głowie, tak jej się przynajmniej zdawało.
Powiedz mu – powtarzało owo coś, co jakimś cudem przeniknęło do środka jej
umysłu – powiedz! Nie, tym razem to nie mogła być sprawka Morty’ego. Tym razem
to nie hipnoza Gengara. Nathaly była pewna. Znała to. Znała… może nie tyle
głos, bo fizycznie nic przecież nie usłyszała. To było w niej. Znała tę
obecność. Przyjemną, znajomą, dawno nie dającą o sobie znać obecność, która z
Mortym na pewno nie miała wiele wspólnego. Oprócz tego może, że on również ją
poczuł. Nathaly widziała to, widziała nagłą zmianę w jego spojrzeniu.
– O czym mam powiedzieć? – zapytała
nieprzytomnie.
– Powiedz, co stało się na New Island –
odparł Morty, cicho i jakby niepewnie.
– Na New Island? Skąd o tym wiesz?
– Ja też to poczułem. Ta… obecność. Do mnie
też przemawia. Każe mi zapytać cię o New Island. O to, co stało się z... nim –
wyjaśnił Morty, mocno akcentując ostatnie słowo. Nagle zamarł. Uchylił usta i
wyglądał, jakby dostał olśnienia. – Nathaly, już rozumiem. Już wszystko
rozumiem. To on jest Pierwszym! To o niego chodzi!
– O niego? Czyli… o kogo? – zapytała
Nathaly.
– To ty mi powiedz. Więc, co takiego
wydarzyło się na New Island?
***