– Okej, moja kolej. – Nathaly pomyślała chwilę, dopijając ostatni łyk malinowej herbaty. – Hmm, niech będzie… Pokeball.
– Bankrut! – wykrzyknęła natychmiast Abby, bez choćby sekundy zastanowienia.
– Bankrut? Naprawdę? Możesz mi wytłumaczyć, w jaki sposób Pokeball kojarzy ci się z bankrutem?
Dziewczynka wstrząsnęła lekko ramionami, po czym cicho beknęła. Najwidoczniej popijanie kolacji puszką coli było średnio dobrym pomysłem.
– No jak to jak? Przecież Pokeball jest do połowy czerwony, tak? A jak czerwony, to truskawki. A jak truskawki, to żelki. A jak żelki są w sklepie, to…
– Dobra, dobra. Już zrozumiałam. – Nathaly zachichotała pod nosem. – Tylko wiesz, ta zabawa polega raczej na podawaniu najbliższych skojarzeń. – dodała, odsuwając kubek na sam środek stolika.
I kubek i stolik były dość mocno odrapane, co świadczyło o tym, że Centrum, w którym dziewczyny postanowiły przenocować było albo dość stare, albo dość popularne wśród trenerów. Najpewniej jedno i drugie.
– To jest najbliższe skojarzenie! – oburzyła się Abby, zakładając ręce. – Nie moja wina, że ty nie lubisz słodyczy.
– Lubię. Po prostu nie jestem uzależniona, tak jak niektórzy. – Nathaly zaśmiała się po raz kolejny.
Dziewczyny miały tego dnia wolny wieczór. Nathaly bardzo to odpowiadało, bo dzień był dla niej dość intensywny. Od kiedy rano wysiadły na brzeg, zdążyła już zadzwonić do domu, umówić się na walkę w sali liderki, obgadać ewentualne strategie ze swoimi Pokemonami, oddać je siostrze Joy do sprawdzenia i zrobić w plecaku generalne porządki. Tego ostatniego zapewne nie musiałaby robić akurat dziś, ale sama była sobie winna. W końcu to ona kazała Abby wziąć pieniądze na bułki z jej portfela. Portfel leżał oczywiście na samej górze, ale Abby szukała go, też oczywiście, na samym dole. Dzięki temu Nathaly sama nie potrafiła się już połapać, gdzie jest góra, a gdzie dół i czy to aby na pewno jej własny bagaż. Ostateczna decyzja o porządkach zapadła w momencie, kiedy sięgnęła po Pokedex, żeby zeskanować spotkanego po drodze Pokemona, który bardzo ją zainteresował, ale zamiast na urządzenie, jej dłoń natrafiła na parę noszonych majtek, odłożonych do prania na dno plecaka. Podsumowując – Abby dostała po uszach, Nathaly najadła się wstydu, a bez porządków tak czy inaczej obyć się nie dało.
Słońce właśnie zachodziło za oknami Centrum Pokemon. Czerwone, czyste niebo na zachodzie zwiastowało albo silny wiatr następnego dnia, albo lekkie przymrozki w nocy. Tak czy inaczej, o ciepłej, złocistej jesieni można już było zapomnieć. Jednak to wcale nie pogoda zaprzątała myśli Nathaly. Dziewczyna przez cały dzień nie mogła przestać myśleć o porannej rozmowie z mamą. Usłyszała co prawda parę rzeczy, których się spodziewała i które bardzo pasowały do rodzącej się w jej głowie teorii. Ale było też kilka niespodzianek. No i ta tęcza… Nathaly zawsze lubiła oglądać to olśniewające zjawisko, pojawiające się nad viridiańskim lasem w deszczowe dni, ale teraz zaczynała mieć wrażenie, że tęcza zaczyna ją prześladować. O ile brzmiało to dość głupio i wolała nikomu o tym nie wspominać, o tyle nie zdziwiłaby się wcale, gdyby nad jej głową zaczęła migać mała kolorowa chmurka, jak w tej grze komputerowej o radosnych Jigglypuffach, zbierających cukierki w tęczowej krainie.
Nawet podczas treningu trudno było jej zebrać myśli, dlatego Nathaly postanowiła, że ostateczne ćwiczenia przeprowadzi ze swoimi Pokemonami dopiero jutro. W ten sposób okazało się, że jutrzejsza nieobecność Jasmine była całkiem szczęśliwym zbiegiem okoliczności. A Jasmine, jak to Jasmine, trudno było złapać na miejscu. Nathaly dowiedziała się od jej współpracowników, że i tak ma sporo szczęścia, bo zazwyczaj trenerzy muszą umawiać walki w Olivine City z co najmniej tygodniowym wyprzedzeniem. A siedzieć w Centrum Pokemon dwa dni, to przecież o wiele lepsze, niż siedzieć w nim tydzień. Po ostatniej wizycie w Cianwood City, która z wiadomych względów brzydko się jej przeciągnęła, Nathaly zdawała sobie z tego sprawę doskonale.
Tak więc z treningiem zaplanowanym na jutro i mnóstwem spraw do przemyślenia dzisiejszej nocy, Nathaly próbowała cieszyć się tą sielankową, odmóżdżającą chwilą, kiedy to wspólnie z Abby umilały sobie czas starą jak świat grą w skojarzenia. Chociaż, prawdę mówiąc, granie z Abby w skojarzenia dalekie było od umysłowego odpoczynku. Dziewczynka łączyła fakty w tak zagmatwany sposób, że chyba tylko ona była w stanie wyjaśnić, jakim cudem ogórek kiszony bezpośrednio kojarzy się z pontonem, a długopis z myjnią samochodową.
– Jeszcze jedna runda! Teraz ja zaczynam – wykrzyczała głosem nie znoszącym sprzeciwu. – Umm… amm… O, już wiem! Koncert!
– Scena – odparła Nathaly, zupełnie nie wiedząc, czym Abby się tak ekscytuje. Przecież ze wszystkich gier świata ta konkretna budziła chyba najmniej emocji.
– Występ.
– Koordynator.
– Candy?
– No, brawo Abby. Zaczynasz się rozkręcać. Wreszcie jakieś skojarzenia, które nawet ja jestem w stanie ogarnąć – zażartowała Nathaly.
Abby jednak nie zakumała żartu. Prawdę mówiąc nawet nie zwróciła uwagi, że jej przyjaciółka coś do niej mówi. Podniosła się na krześle i gwałtownie wskazała palcem w stronę drzwi.
– Tam, widzisz? Ta dziewczyna, która właśnie weszła. Czy to nie jest przypadkiem ta twoja koleżanka koordynatorka, którą kiedyś spotkałyśmy? Candy, tak?
– Faktycznie – ucieszyła się Nathaly, zauważając wśród innych gości Centrum znajomy, różowy łebek. – O, jest i Sarah.
– Hej, dziewczyny, tu jesteśmy! – Tym razem Abby nie ograniczała się już do zwykłego wskazywania palcem. Wskoczyła na krzesło i zaczęła wymachiwać ramionami, niczym rozbitek na bezludnej wyspie na widok okrętu.
Nie minęło pięć minut, a już siedziały przy stoliku w czwórkę. Sarah i Candy bardzo ucieszyły się, że wreszcie spotkały kogoś znajomego.
– Prawdę mówiąc strasznie ostatnio ganiałyśmy – powiedziała Sarah, szurając po stole małym, złotym kluczykiem z przyczepionym do niego breloczkiem w kształcie pielęgniarskiego czepka, który zdążyła już pobrać w recepcji. – Dziś też wpadłyśmy tylko przenocować. Jutro wypływamy dalej, bo Candy już ma na oku kolejny konkurs. Organizatorzy pokazów chyba uwzięli się, żeby w tym roku utrudnić życie koordynatorom, bo miasta, w których odbywają się konkursy są strasznie daleko od siebie. Na wiele z nich nie mamy szans zdążyć, chociaż kombinujemy jak się da, żeby przyspieszyć podróż. Do tego jeszcze próbuję po drodze zbierać odznaki.
– Właśnie. – Nathaly wyprostowała się, jakby coś sobie przypomniała. – Wiesz, że tu, w Olivine, też jest sala lidera? Nie chcesz zostać chociaż kilka dni i zawalczyć?
– Taki był plan – pokiwała głową dziewczynka – ale niestety liderka ma wolny termin na walkę dopiero za dwa tygodnie. Podobno dziś rano była jeszcze szansa załapać się prędzej, ale ktoś już się zapisał.
– Ten ktoś, to chyba ja – odparła Nathaly, lekko zmieszana. – Wybacz.
– Nic nie szkodzi. Tak czy inaczej nie możemy tyle czekać.
– Właśnie. Nie wyrobiłybyśmy się na pokazy – włączyła się do rozmowy Candy. – Ale obiecałam Sarah, że zahaczymy o Olivine w drodze powrotnej i wtedy już na pewno zaczekamy za liderką, choćby nie wiem co.
Nathaly uśmiechnęła się. Cieszyło ją, że dziewczyny tak dobrze się dogadują. Pamiętała dokładnie dzień, w którym się poznały. Znając kapryśny charakter Candy i chorobliwy brak pewności siebie Sarah, nie wróżyła tej znajomości długiej przyszłości. A tu proszę, przemierzają razem już drugi region.
– Przed snem chciałyśmy jeszcze trochę potrenować, ale myślę, że Sarah nie obrazi się, jeśli zamiast niej tym razem wyzwę na pojedynek ciebie. W końcu my trenujemy ze sobą niemal cały czas i znamy już na pamięć swoje najlepsze sztuczki. A ty, z tego co pamiętam, jesteś całkiem niezła w walkach koordynatorskich. To jak, Nathaly? Co powiesz na krótki mecz w świetle księżyca? – Candy puściła do niej oczko.
Nathaly nie miała nic przeciwko.
– Jasne. Tylko odbiorę Pokemony od siostry Joy i… – zamilkła, spoglądając na Abby, która od pewnego czasu zachowywała się podejrzanie cicho. – No bez żartów…
– Chyba ją zanudziłyśmy. – Sarah zachichotała, zasłaniając usta dłonią.
Nathaly pokręciła głową. Abby chrapała w najlepsze, rozłożona na krześle, z głową odchyloną do tyłu. Najwidoczniej miała w sobie coś ze Slowpoke’a – nie było dla niej miejsca, które nie nadawałoby się na małą drzemkę.
– To znaczy odbiorę Pokemony i zatargam tego śpiocha do pokoju – poprawiła się, wzdychając ciężko. – Widzimy się na boisku za kwadrans, może być?
– Jasne – Candy przytaknęła. – Zjemy coś na szybko i zaraz będziemy gotowe.
Kolacja faktycznie nie zajęła dziewczynom dużo czasu. W przeciwieństwie do ogarnięcia zaspanej Abby, która nie miała najmniejszego zamiaru się przebudzić. Po kilku próbach, wszystkich równie nieudanych, Nathaly postanowiła wreszcie dać sobie spokój i najzwyczajniej w świecie zanieść Abby do łóżka. Zła i zdyszana dotarła wreszcie na umówione miejsce, gdzie Candy i Sarah już na nią czekały.
– Super, że już jesteś. Zaczynało robić się zimno – stwierdziła Candy, zapinając pod szyję grubą bluzę, w którą była ubrana.
Co prawda, to prawda. Tegoroczny listopad nie sprzyjał wieczornym spacerom. Nathaly rozejrzała się po boisku. Była tu już wcześniej, ale za dnia wyglądało ono nieco inaczej. Rażące światło sześciu halogenowych reflektorów zdradzało wszystkie szpary i pęknięcia prostokątnej, długiej na kilkanaście metrów płyty, wylanej nierównym betonem. Krótko mówiąc, szału nie było. Ale przynajmniej oświetlenie porządne, pomyślała. Jednak na obiecany mecz w świetle księżyca nie miała co liczyć. Raz, że księżyca i tak nie było nigdzie widać, a dwa, zabudowania i światła Olivine City mocno utrudniały obserwację nieba. Najbardziej ze wszystkich rzucało się w oczy światło tutejszej latarni morskiej. Pulsowało, niczym wielka, tętniąca blaskiem bańka, wypełniająca bladą jasnością całą najwyższą kondygnację kamiennej wieży.
– No i masz swoją latarnię – powiedziała Nathaly do Raichu, która stanęła obok niej, trochę zdezorientowana.
Prawdę mówiąc stworek nie spodziewał się, że zostanie jeszcze dziś odebrany spod opieki siostry Joy, dlatego uciął sobie wieczorną drzemkę na szpitalnym legowisku. Nathaly nie planowała jej budzić, w końcu wiedziała, że jej mała przyjaciółka ma ostatnio kłopoty ze snem. Ale kiedy tylko z ust dziewczyny padło słowo „walka”, nie było sposobu, żeby utrzymać Raichu na miejscu.
– To będzie ciężka noc, jeżeli to ustrojstwo ma zamiar bez przerwy świecić nam prosto w okna – zauważyła Candy, wskazując na latarnię. – No dobrze, do rzeczy – poweselała, wybierając odpowiednie Pokeballe. – Dowiedziałam się, że na pokazach, w których planuję wziąć udział, obowiązują dość… oryginalne zasady.
– Oryginalne, to znaczy? – zdziwiła się Nathaly.
– No wiesz, przeważnie walki w drugiej rundzie to zwykłe pojedynki jeden na jeden. Ale w tym przypadku im dalej zajdziesz, tym robi się trudniej. Pierwsza tura walk rzeczywiście odbywa się w systemie jeden na jeden. Półfinały to już walki podwójne. A jeśli dostaniesz się do finału, musisz walczyć aż trzema Pokemonami.
– Trzema? – Nathaly podrapała się po głowie. – To trochę jak pojedynek o odznakę. W takim razie finał musi trwać strasznie długo…
– Nie, Nathaly. Chyba nie zrozumiałaś. – Sarah pokręciła głową, wyprowadzając ją z błędu. – Candy miała na myśli to, że musisz walczyć trzema Pokemonami jednocześnie.
Nathaly zrobiła wielkie oczy.
– W tym samym czasie?! – wykrzyknęła zdziwiona. Różne rzeczy już robiła podczas swoich treningów, ale oficjalnej potrójnej walki nigdy nie miała okazji nawet oglądać. Tym bardziej potrójnej walki koordynatorskiej. – To naprawdę musi być strasznie trudne.
– Dlatego strasznie dużo trenujemy – zaśmiała się Candy, wyciągając przed siebie dłoń z trzema Ballami. – To jak, chcesz spróbować?
– Też pytanie – odparła Nathaly, podekscytowana wizją nietypowego pojedynku.
Candy skinęła głową i odbiegła na drugi koniec boiska, a potem wyrzuciła przed siebie trzy wirujące kule. Nathaly aż zachłysnęła się powietrzem, widząc ich zawartość. Czego jak czego, ale takich Pokemonów po Candy w życiu by się nie spodziewała.
– Maluszki szybko rosną, co nie? – zaśmiała się Sarah, widząc zdziwioną minę przyjaciółki. Poklepała ją po ramieniu i odeszła na bok, nie chcąc przeszkadzać w pojedynku.
Nathaly otrząsnęła się z lekkiego szoku i wyjęła Pokedex. Oto stały przed nią trzy bestie, jedna większa od drugiej: warczący bladofioletowy Granbull z wielkimi kłami i dziwacznymi uszami, umięśniony niczym kulturysta Nidoking i górujący nad dwójką pozostałych, rosły jak dąb Ursaring.
Nidokinga Nathaly dobrze znała z rodzinnego regionu, pozostałe dwa stwory postanowiła jednak zeskanować.
– Ursaring, Pokemon typu normalnego, wyższa forma Teddiursy. Pomimo swego groźnego wyglądu, Ursaring jest stworzeniem roślinożernym. Żywi się głównie słodkimi owocami i miodem, które zdobywa powalając drzewa przy pomocy silnych łap.
– Granbull, Pokemon typu normalnego*, wyższa forma Snubbulla. Jego potężne kły są tak ciężkie, że Granbull bez przerwy pochyla głowę lekko do przodu. Mimo to stanowią one niezwykle niebezpieczną broń.
– To dopiero będzie ciekawe – mruknęła Nathaly pod nosem, po czym skinęła głową na Raichu. – Ogarniemy to, wskakuj na boisko. A do tego jeszcze…
Dziewczyna zastanowiła się przez chwilę. Niemal od razu odpięła od paska Pokeball Piloswine’a, jednak z wyborem drugiego miała nieco większy problem. W końcu jednak padło na Mareepa.
– Poćwiczymy trochę pracę w zespole – zawołała do puchatej owieczki, która zmaterializowała się na boisku z cichym, zdziwionym beczeniem wydobywającym się z małego pyszczka.
Mareep nie wyglądał na zachwyconego tym pomysłem. Walka owszem, jak najbardziej, ale nie we trójkę. Skrzywił mordkę spoglądając na Piloswine’a, który prychał na niego przyjaźnie spod długiego, brązowego futra. Na Raichu nawet nie raczył rzucić okiem, odwracając demonstracyjnie głowę.
– Niczym się nie przejmuj. Jesteśmy tu żeby trenować – zapewniła go Nathaly.
Mareep zabeczał raz jeszcze, jakby faktycznie nie zamierzał się niczym przejmować. A już na pewno nie dwójką działających mu na nerwy Pokemonów, z którymi teoretycznie, jako członek drużyny, powinien się jako tako dogadywać. Cóż, teoria teorią, a życie swoje. Nathaly odetchnęła cicho, żywiąc nadzieję, że może jednak nie będzie aż tak tragicznie.
– Umówmy się, że będzie jak w prawdziwej pokazowej walce. Kombinacje są obowiązkowe w ofensywie na początku każdej tury, a w defensywie robimy jak chcemy, może być?
Nathaly skinęła głową. Nie była na bieżąco z przepisami pojedynków koordynatorskich, ale w końcu to Candy wyszła z propozycją treningu, więc nie miała nic przeciwko, by to ona wybrała też zasady.
– Czyń honory – uśmiechnęła się, ustępując Candy pierwszeństwa ataku.
Nie musiała długo czekać. Polecenia padły niemal natychmiast.
– Granbull, Lodowy Kieł i Ognisty Kieł! Ursaring, Fałszywe Łzy!
Podczas gdy Granbull szykował się do ataku, Ursaring pędem puścił się na swoich przeciwników. Nathaly nie zamierzała marnować czasu i od razu przeszła do kontry.
– Raichu, odpowiedz Mega Ciosem! Piloswine, Mroźny Wiatr! Mareep, ty się ładuj!
Ledwie Pokemony Nathaly zebrały się do zadania swoich ciosów, pędzący wprost na nie Ursaring zatrzymał się gwałtownie, wybuchając histerycznym płaczem. Raichu i Piloswine zaprzestały ataków, spoglądając po sobie zmieszane. Tę okazję wykorzystał Granbull, wyskakując zza pleców płaczącego kolegi. Kombinacja dwóch skrajnie różnych ataków wytworzyła w jego pysku syczącą, parującą i pryskającą na boki mieszankę, która wyglądała niczym erupcja wulkanu w pobliżu lodowca, tyle, że w mocno pomniejszonej skali. Już na pierwszy rzut oka Nathaly była pewna, że niełatwo wyćwiczyć coś takiego. Granbull pędził prosto na Piloswine’a i wszystko wskazywało na to, że zaraz uderzy w niego z całą mocą. Jednak w ostatniej chwili Candy krzyknęła:
– Trujące Żądło!
Granbull wybił się w górę, z niespodziewaną zręcznością przeskakując nad Piloswinem, wbijając kły prosto w grzbiet niczego nie podejrzewającego Mareepa, który zbyt późno zebrał się do uniku. Niemal w tej samej chwili strumień zatrutych igieł dosięgnął pozostałych dwóch Pokemonów Nathaly, sprawiając im niemały ból.
– O, to było całkiem dobre – przyznała Nathaly, na szybko szacując straty.
Piloswine i Raichu pozbierały się w mgnieniu oka. Ten pierwszy wyszedł z całej akcji jako tako bez szwanku, głównie dzięki swojej grubej skórze i gęstej sierści. Raichu miała o wiele mniej szczęścia. Choć bardzo nie chciała dać tego po sobie poznać, Trujące Żądło Nidokinga zdołało zatruć jej organizm. Jad, który krążył teraz w jej żyłach, osłabiał ją coraz bardziej z każdą kolejną chwilą pojedynku. Mareep, na szczęście, okazał się bardziej zdziwiony, niż poturbowany. Nastroszona po użyciu Ładowania wełna zneutralizowała większość energii ataku Granbulla, przez co on sam nałykał się tylko kudłów, a Mareepowi i tak za bardzo nie zaszkodził.
Piloswine i Raichu pozbierały się w mgnieniu oka. Ten pierwszy wyszedł z całej akcji jako tako bez szwanku, głównie dzięki swojej grubej skórze i gęstej sierści. Raichu miała o wiele mniej szczęścia. Choć bardzo nie chciała dać tego po sobie poznać, Trujące Żądło Nidokinga zdołało zatruć jej organizm. Jad, który krążył teraz w jej żyłach, osłabiał ją coraz bardziej z każdą kolejną chwilą pojedynku. Mareep, na szczęście, okazał się bardziej zdziwiony, niż poturbowany. Nastroszona po użyciu Ładowania wełna zneutralizowała większość energii ataku Granbulla, przez co on sam nałykał się tylko kudłów, a Mareepowi i tak za bardzo nie zaszkodził.
Widząc, że Candy czeka na jej posunięcie, Nathaly na szybko skleiła w głowie pierwszą lepszą kombinację, jaka tylko przyszła jej na myśl.
– Piloswine, Odłamki Lodu! Raichu, dołóż Piorun Kulisty! Mareep, nie przestawaj się ładować, dobrze?
Seria lodowych pocisków popędziła w stronę rywali, iskrząc i sycząc na skutek cienkich wiązek elektryczności, które odbijały się od lecących sopli. Atak Raichu rozdzielił lodowe odłamki na dwa strumienie, które raziły stojących po bokach Nidokinga i Ursaringa. Granbull zdołał odskoczyć przed ładunkiem elektrycznym, który skumulował się na środku.
– Chłopaki, nie damy się chyba tak łatwo, co? Granbull, Kopanie! Ursaring, Urok! Nidoking, Wirujący Róg!
Wielki pies w jednej chwili zniknął pod ziemią. Nawet betonowa płyta boiska nie stanowiła przeszkody dla jego silnych pazurów. Potężny niedźwiedź naprężył muskuły niczym profesjonalny strongman i mrugnął jednym okiem. W powietrzu przed nim, dosłownie znikąd, pojawiło się duże, różowe serce, które Nidoking rozwiercił na kawałki swoim rogiem. Różowy, migocący pył opadł na wszystkie trzy Pokemony Nathaly. Mareep kichnął donośnie, strząsając z pyszczka jego resztki. W pierwszej chwili nie zadziało się nic podejrzanego. Dopiero po kilku sekundach Raichu zamrugała prędko oczkami i z nieobecnym wzrokiem ruszyła w stronę Ursaringa. Wyglądała niczym lunatyk podczas nocnego spaceru. Nathaly momentalnie zdała sobie sprawę, że z całej trójki jej podopiecznych Urok Ursaringa mógł podziałać tylko na nią.
– Nie! Raichu, stój! – wrzasnęła. Bez skutku. – Piloswine, zatrzymaj ją!
Piloswine doskoczył najszybciej jak tylko mógł i zagrodził Raichu drogę własnym ciałem. Ta jednak zwinnie wspięła się na jego grzbiet, zeskoczyła na dół po drugiej stronie i dalej zmierzała w kierunku chwilowego obiektu westchnień. Była już prawie na miejscu, gdy nagle zgięła się w pół. Trucizna w jej ciele dała o sobie znać w najmniej odpowiednim momencie. Moment ten postanowił wykorzystać Ursaring, posyłając Raichu w powietrze celnym i koszmarnie silnym Młotoramieniem. Biedna, upadła aż za obrębem boiska, pojękując cicho. Jedno dobre, że przynajmniej otrząsnęła się spod wpływu Uroku.
– Niedobrze – zdenerwowała się Nathaly, widząc, jak świetnie radzi sobie Candy. W przeciwieństwie do niej. – W porządku Mareep, pora na ciebie. Spróbujmy czegoś podobnego, jak to, co Raichu zrobiła z Piloswinem. Użyj jego Odłamków Lodu jako lustra, które odbije twoją elektryczność. Gotów? Wyładowanie, już!
Piloswine, wiedząc już co robić, wystrzelił kolejną serią lodowych pocisków. Jednak Mareep, zamiast skierować siłę ataku właśnie w ich stronę, niby przypadkiem wycelował prosto pod nogi Piloswine’a, który odskoczył gwałtownie w tył, zupełnie nie spodziewając się takiego numeru.
– Mareep! – Nathaly zganiła owieczkę, która dziarsko bryknęła do przodu, chcąc rozegrać dalszą część walki po swojemu.
Mareep nie zdziałał jednak zbyt wiele, bo nagle beton tuż przed nim popękał z trzaskiem i z ziemi wyskoczył Granbull, o którym i Nathaly i jej Pokemony zdążyły już całkowicie zapomnieć. Jego szeroki, ociekający śliną jęzor z plaskiem przejechał po pyszczku Mareepa. Biedna owieczka zastygła w bezruchu z wyrazem odrazy na mordce.
– No nie! Jeszcze paraliż do tego wszystkiego? – jęknęła bezsilnie Nathaly.
Candy sapnęła z zadowoleniem, rzucając okiem najpierw na znieruchomiałego Mareepa, a potem na Raichu, która ciągle bezskutecznie próbowała się pozbierać. Na jej buzi zakwitł uśmiech pełen satysfakcji. Jej Pokemony ciągle miały się świetnie.
– Dwa z głowy – powiedziała, pstrykając palcami. – Jeszcze tylko Piloswine. Co by tu… O, już wiem! Nidoking, Ukryta Siła! Ursaring, Młotoramię!
Nidoking i Ursaring zabrały się za wykonywanie kombinacji, jednak zanim którykolwiek z nich zdołał spełnić polecenie swojej trenerki, nagły, rażący błysk oślepił wszystkich, zarówno Pokemony, jak i ludzi. Przez chwilę było tak przerażająco jasno, że nikt niczego nie widział. Kilka sekund później nadal nikt niczego nie widział, jednak tym razem już za sprawą zgaszonych niespodziewanie reflektorów nad boiskiem.
Nathaly potarła załzawione oczy, obolałe od intensywnego światła. Co to mogło być? Zwarcie?
– Co wy najlepszego wyprawiacie? – odezwał się znajomy głos, cichy ale rozzłoszczony zarazem. Nathaly bez trudu rozpoznała, że należał do siostry Joy. – Nie czytałyście informacji na tablicy ogłoszeń? Jesienią i zimą boisko jest czynne tylko do godziny dziewiętnastej!
Pielęgniarka za srogą miną spojrzała na pastelowo różowy zegarek, który nosiła zapięty na lewym nadgarstku.
– Jest już za późno i za zimno na takie wieczorne treningi – fuknęła, grożąc dziewczynom palcem. – Nie chcę mieć jutro rano pod drzwiami kichającej i zachrypiałej kolejki po syropki. Do pokojów i pod koce, ale już!
Dziewczyny spojrzały po sobie zmieszane. Nie było sensu się kłócić. Siostra Joy miała sporo racji, a poza tym faktycznie żadna z nich nie zwróciła najmniejszej uwagi na informację o godzinach otwarcia boiska. Raz dwa pozamykały Pokemony w Ballach i potulnie zwinęły się do łóżek.
Zanim rozeszły się do pokojów, Candy zatrzymała się przed drzwiami i uścisnęła dłoń Nathaly.
– Jutro bardzo wcześnie wyruszamy w drogę, więc pewnie nie zdążymy się już zobaczyć. Chciałam tylko, żebyś wiedziała, że walka była całkiem niezła.
– Dajmy spokój tym uprzejmościom – zaśmiała się Nathaly. – Ty rzeczywiście super sobie poradziłaś, ale ja…
– No dobrze, kilka rzeczy bym poprawiła, gdybym była tobą. – Candy również zaśmiała się, wywracając lekko oczami. – Ale hej, ja od dwóch tygodni nie robię nic innego, tylko trenuję potrójne pojedynki, a dla ciebie było to coś zupełnie nowego.
– Wiem. I muszę przyznać, że prowadzenie tylu Pokemonów jednocześnie, to jakaś masakra. Zwłaszcza, jeśli trafi ci się taki Mareep. – Nathaly puściła oczko do młodszych koleżanek.
Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że zgranie Mareepa zresztą drużyny nie będzie wcale takie łatwe. Prawdę mówiąc po pierwszym łączonym pojedynku w jego wykonaniu spodziewała się czegoś o wiele gorszego, więc w sumie i tak była zadowolona.
– Ale, ale – zmieniła temat – twój skład naprawdę robi wrażenie. Co się stało ze słodkimi, różowymi maluszkami?
– Dalej są słodkie. Po prostu teraz to one podnoszą i tulą mnie, a nie na odwrót – wyjaśniła dziewczynka, robiąc swoją typową, uroczą minkę.
Sarah pokręciła na to wszystko głową.
– Nathaly, Nathaly… – westchnęła cicho. – Nie wiesz, że nie tylko Pokemony ewoluują? Może u trenerów nie jest to takie spektakularne i nie widać efektów od razu, ale ich przemiana nie raz potrafi nieźle zadziwić.
Nathaly przytaknęła. Nie sposób się było z tym nie zgodzić. Raz jeszcze pomachała przyjaciółkom na pożegnanie i ruszyła do swojego pokoju. A kiedy zasypiała, wsłuchując się w ciężkie chrapanie rozwalonej na swoim łóżku Abby, w jej głowie ciągle pałętał się obraz oślepiającego błysku i jeszcze długo w noc doszukiwała się w myślach jego przyczyny.
***
– Proszę, siadaj. Chciałem się naradzić, zanim powiem Giovanniemu o naszym ostatnim niepowodzeniu.
Doktor Fuji wskazał dłonią na krzesło. Wyglądał na jeszcze bardziej zmęczonego, niż zazwyczaj. Zupełnie, jakby nie przespał kilku nocy z rzędu. W rzeczywistości nie przespał kilkunastu, ale adrenalina i silna determinacja ciągle napędzały go do w miarę przytomnego działania.
– Mam plan. Będę jednak potrzebował twojej pomocy.
– Zdumiewające – odparł chrapliwie agent R23, zajmując miejsce, które mu zaoferowano.
Popatrzył na Fuji’ego długo i ciężko, po czym przesunął językiem trzymaną w zębach zapałkę. On również był zdenerwowany. W końcu człowiek, któremu poświęcił większą część swojego życia, balansował właśnie na granicy śmierci. Gdyby Giovanni faktycznie umarł, nie wiadomo komu udałoby się zająć jego miejsce. Tylko jedno było pewne – jemu, zawsze wiernemu swojemu szefowi agentowi R23, na pewno nie udałoby się już zajść tak wysoko. Tutaj, przy Giovannim, miał pozycję, o której inni agenci marzą latami. Nie brakło mu pieniędzy, budził respekt wśród Rocketsów i zawsze miał szansę się wykazać, bo Giovanni przeważnie wybierał go do najtrudniejszych, najbardziej wymagających zadań. Można byłoby nawet powiedzieć, że na swój sposób mu ufał, gdyby nie fakt, że Giovanni nie ufał nikomu. Tak czy inaczej, agentowi R23 odpowiadało takie życie. Od zawsze takiego chciał. Nigdy nie chciał być tym dobrym. Bohaterem, który zbawia świat. Prawdę mówiąc był zdania, że ten parszywy świat ani odrobinę nie zasługuje na zbawienie. Gardził słabymi. Działał zgodnie z zasadą: tyle twoje, ile sobie wywalczysz. A on wywalczył już to, co chciał. I wiedział, że z chwilą kiedy Giovanni na dobre zamknie oczy, straci to wszystko bezpowrotnie.
– To doprawdy zdumiewające, Fuji – powtórzył, biorąc zapałkę w palce, by po chwili przełamać ją na pół i rzucić na podłogę. – Twoje plany kończą się porażką, dosłownie jeden po drugim. A ty zawsze masz kolejny. I kolejny, i kolejny… Czy nie lepszy byłby jeden, ale za to skuteczny? – zapytał z przekąsem.
Coraz mniej lubił Fuji'ego. Tym mniej, im więcej władzy przypadało w udziale temu walniętemu naukowcowi. Nie spostrzegł nawet kiedy i jak się to stało, a już ten rozczochrany chudzielec w brudnym kitlu decydował za Giovanniego niemal o wszystkim. Gdyby tylko Fuji był dość silny, śmiało mógłby teraz przejąć kontrolę nad całym Team Rocket i zostać jego nowym przywódcą. Ale nie, on był słabym człowiekiem. R23 wiedział o tym doskonale i właśnie za to nie lubił go najbardziej.
– Nie czas teraz na złośliwości – odparł Fuji. Jego ton pozostał neutralny, widać nie zamierzał dać się wciągnąć w dyskusję. – Obaj chyba zdajemy sobie sprawę z tego, że kroczymy po omacku. Robimy coś, czego nikt inny wcześniej nie robił, nic więc dziwnego, że nie zawsze wszystko idzie tak, jak byśmy tego chcieli. Naprawdę liczyłem na to, że dzięki połączonej mocy Lugii i Ho-Oh uda się zmusić Mewtwo do opuszczenia Master Bella, ale widać jego umysł jest silniejszy, niż początkowo zakładałem.
R23 odwrócił lekko głowę i splunął przez ramię, pozbywając się drewnianej drzazgi, która została mu na języku. Odetchnął ciężko. Choć sama myśl o tym budziła w nim niesmak, zdawał sobie sprawę, że jeśli Fuji nie zdoła pomóc Giovanniemu, to nikt nie zdoła tego zrobić.
– Gadaj, tylko szybko. Żebym nie musiał już dłużej patrzeć na tę twoją nieogoloną gębę.
Fuji puścił tę uwagę mimo uszu i od razu przeszedł do rzeczy.
– Nasza technologia jest niewystarczająca, żeby zmusić Mewtwo do wyjścia. Może gdyby stary Kurt dał coś z siebie wyciągnąć…
– Nie ma co gdybać. – R23 prychnął przez nos i założył ręce. – Kurt poszedł do piachu na własne życzenie. Był równie zdolny, co głupi. Nasz człowiek w prokuraturze już zatuszował sprawę. W Azalea wyprawili staruchowi pogrzeb z przesadną pompą. Koniec tematu.
– Może i tak. Ale myślę, że wciąż warto pójść w tamtym kierunku.
– W jakim kierunku? – warknął agent, marszcząc gniewnie brwi. – Fuji, czy ty naprawdę masz nas za idiotów? Moi ludzie przeryli tę jego pracownię osiem razy. Nic. Ani śladu po żadnych danych, pozostawionych notatkach. Nie ma nawet kogo przycisnąć, bo wygląda na to, że Kurt nigdy nie miał asystenta. Ten stary pajac trzymał wszystko w swoim siwym, pokręconym łbie. Co, mam ci go teraz z powrotem wykopać, czy jak?
Doktor Fuji pozostał niewzruszony. Spokojnie otworzył szufladę, przekładając palcami schowane w niej teczki. Wreszcie wyjął jedną i rzucił na biurko, tuż przed zniecierpliwionego mężczyznę.
– Nie zrozumiałeś mnie. Mam na myśli to, że może i Kurt stworzył Master Ball, w którym zamknięto Mewtwo, ale przecież to nie on go tam zamknął.
Fuji skinął głową, gestem zachęcając R23, by ten otworzył teczkę. Agent, bez specjalnej ciekawości, uchylił tekturowe wieczko.
– Ona? – zapytał obojętnie, spoglądając na zdjęcie, przypięte do pierwszej strony cienkiego pliku notatek. – W czym ona miałaby nam pomóc?
– Nie rozumiesz? Przypadkowe nastolatki nie zamykają w Pokeballach najsilniejszych Pokemonów świata. Byłbym w stanie uwierzyć w przypadek, albo w głupie szczęście, gdyby chodziło o członka Elitarnej Czwórki, mistrza regionu, ale zwykła dziewczyna? Trenerka raptem od kilkunastu miesięcy? Zwyczajny dzieciak ganiający za odznakami? Nie, R23. Musiał być jakiś powód, dla którego Mewtwo pozwolił jej się zamknąć. A skoro tak, istnieje duża szansa, że znajdzie się też powód, by pozwolił jej się wypuścić.
R23 wstał z miejsca i przeszedł się po gabinecie. Czubkiem ciężkiego buta pchnął w kąt połamaną wcześniej zapałkę, która leżała mu na drodze. Analizował, co bardziej mu się kalkuluje. Wejść w plan Fuji’ego, czy przycisnąć go, żeby zastosował bardziej… konwencjonalne rozwiązanie? Co będzie lepsze w tej sytuacji? Co da Giovanniemu większe szanse na przeżycie?
– Ty i to twoje cholerne szukanie po omacku – mruknął, zatrzymawszy się wreszcie z powrotem przy biurku. – Powiedz, Fuji, ale tak szczerze, czy to naprawdę musi być Mewtwo? Chłopak ci nie wystarczy?
Fuji przysunął do siebie teczkę, i delikatnie przejechał kciukiem po jej grzbiecie.
– Mewtwo jest oczywiście dawcą optymalnym. Jego materiał genetyczny jest w niemal dziewięćdziesięciu procentach zgodny z DNA Giovanniego. To daje nam ogromne szanse, że operacja się powiedzie. Ba, niemal graniczy z pewnością. Jednak od samego początku zakładałem, że wykorzystanie go jako dawcy może być z jakiegoś powodu niemożliwe. Na szczęście mamy wyjście awaryjne.
– I może najwyższa pora z niego skorzystać? – zasugerował z naciskiem R23. – Jeśli zamierzasz dalej zwlekać, Giovanni może się przekręcić, zanim dojdzie do jakiejkolwiek operacji. Sam najlepiej wiesz, w jakim jest stanie.
– Wiem. – Fuji pokiwał głową, wpatrując się nieobecnym wzrokiem w blat przed sobą. – Dlatego najpierw chciałem porozmawiać z tobą.
– Szukasz kogoś, na kogo mógłbyś zrzucić odpowiedzialność, w razie gdyby twój plan znów się nie powiódł?
– Nie. Wiem, że cała odpowiedzialność za to wszystko spoczywa tylko i wyłącznie na mnie. Gdybym nie zgodził się na te eksperymenty z klonowaniem, pewnie nie byłoby teraz żadnego problemu. Nie miałem pojęcia, że organizm Giovanniego zareaguje w taki sposób. Ale wiem, że za późno na wytykanie sobie błędów. Możemy siedzieć i użalać się nad sobą, albo działać. Obiecuję, że jeśli tym razem znów się nie powiedzie, wykorzystamy nasze wyjście awaryjne. Chłopak jest zdrowy, silny, praktycznie gotowy do zabiegu. Mógłbym to zrobić choćby jutro. Ale chcę spróbować, jeszcze ten jeden raz. To jak, przyprowadzisz mi tę dziewczynę?
– Niech będzie – zgodził się R23, po czym pochylił się i wymierzył w Fuji’ego palcem, spoglądając na niego groźnie. – Ale jeśli okaże się, że i tym razem twój plan nie wypali, kładziesz chłopaka na stół, kroisz go i ratujesz Giovanniego tym, do czego dla odmiany mamy dostęp.
– Masz moje słowo.
Ledwie Fuji to powiedział, R23 odwrócił się, wyszedł z gabinetu i zamaszyście zatrzasnął za sobą drzwi, po drodze zastanawiając się, ile właściwie warte jest słowo słabego człowieka.
__________________________
* Tak, wiem, że Granbull to od jakiegoś czasu typ wróżkowy. Postanowiłam jednak zostawić jego typ w oryginale, tak jak to było za czasów wprowadzenia Johto i II generacji. Więc gdyby ktoś się zastanawiał, to nie błąd, to celowe.
Hej!
OdpowiedzUsuńJakoś nie komentowałem zbyt często, ale generalnie czytam, czytam. Mała uwaga, Granbull na typ wróżkowy teraz, no ale normal też do niego pasuje wsumie. Rozdział ciekawy i życzę weny.
Hej,
UsuńO, myślałam, że odpuściłeś Pokemony. Miło Cię widzieć znów na blogach 😊 Co do Granbulla, patrz dopiska pod rozdziałem.
Pozdrawiam!
Cześć,
OdpowiedzUsuńJa pokemonów nigdy nie odpuszczę, pewien kolega zaraził mnie, i to poważnie, aczkolwiek jakoś piszę od kilku lat! Rozdział do pdh i jakoś napisać go nie mogę. Miejmy nadzieję, że ukaże się w tym roku :P. No nic, weny życzę!
Jak chcesz zobaczyć co ja teraz piszę, to zapraszam.
OdpowiedzUsuńhttps://patesopowiadania.s.elten.blog/