Sala Jasmine przypominała wielką, metalową sztabkę. Takie przynajmniej wrażenie odniosła Nathaly, kiedy była tu za pierwszym razem. Przysadzisty budynek, obity stalowymi płytami i błyszczący w słońcu niczym żywe srebro, wyglądał raczej surowo i mało przyjaźnie. Za to jego obsługa wręcz przeciwnie, okazała się nad wyraz sympatyczna i uczynna. Nathaly miała okazję przekonać się o tym już na etapie umawiania walki. Teraz jednak, kiedy wraz z Abby siedziały przy małym składanym stoliczku, popijając świeżo wyciskany sok z pomarańczy i niecierpliwie spoglądając na zegar ścienny, dziewczyny miały wrażenie, że ich uprzejmość jest trochę na wyrost. Okej, może i liderka spóźniała się już prawie pół godziny, może i Nathaly była coraz bardziej zniecierpliwiona i zestresowana, ale w końcu to sala Jasmine. To ona ustalała tu zasady. W wielu innych salach nikt nie przejąłby się czekającymi trenerami, dlaczego więc tutaj robiono z tego taką wielką sprawę? Nathaly miała wrażenie, że doskonale wie, dlaczego. Domyślała się, że nie jest wcale pierwszą osobą, przed którą pracownicy sali muszą świecić za swoją szefową oczami. Pewnie przywykli już do niezręczności, jaką takie sytuacje rodziły i nauczyli się radzić sobie z napięciem, przez zasypywanie trenerów uprzejmością i miłymi niespodziankami. I o ile dla Abby sok i czekoladki, którymi obsługa postanowiła umilić im oczekiwanie, faktycznie były nie lada niespodzianką, Nathaly uważała je za zupełnie niepotrzebne i przez to wszystko sama czuła się jeszcze bardziej niezręcznie.
– Daję głowę, że to już nie potrwa długo – zarzekał się wysoki brunet z pieprzykiem na prawym policzku, który już wcześniej przedstawił się jako Jasper, jeden z oficjalnych arbitrów sali. – Jasmine będzie tu lada chwila. Czy mogę coś jeszcze dla was zrobić?
– Właściwie… – zaczęła niewinnie Abby, ale Nathaly szybko weszła jej w słowo.
– Nie, dziękujemy – powiedziała zdecydowanie. Wiedziała, że pracująca nieustannie na wysokich obrotach wyobraźnia Abby mogłaby podpowiedzieć jej takie zachcianki, za którymi biedny Jasper musiałby w najlepszym razie ganiać po supermarkecie, po dziale ze słodyczami. – Po prostu poczekamy.
– Chociaż o wiele przyjemniej czekałoby się nad gorącą pizzą, prawda?
– Myślę, że jest wystarczająco przyjemnie. – Nathaly po raz kolejny zgromiła przyjaciółkę wzrokiem.
Wkrótce okazało się, że Jasper najwidoczniej dość nisko cenił swoją głowę, bo lada chwila, które obiecywał, przeciągnęło się w kolejne pół godziny.
– A widzisz? Mogłyśmy jednak zamówić pizzę – nadąsała się Abby, niecierpliwie stukając palcami o blat stolika.
– Mało ci było śniadania? Zjadłaś swoją porcję dżemu, moją i jeszcze tej dziewczyny, która czekała za nami w kolejce.
– Znowu się czepiasz – dziewczynka nadąsała się jeszcze bardziej. – Przecież sama mówiła, że jest uczulona na morele. Co, miało się zmarnować?
– Ciekawe, że tych warzyw, których nawet nie tknęłaś, to ci jakoś szkoda nie było.
– Było, nie było. Przestań się może interesować moim talerzem, co? Zresztą przypominam ci, że ciągle jestem na ciebie zła o tamtą walkę.
– Serio, Abby? – Zrezygnowana Nathaly oparła się ramionami o stół. – Drugi dzień dąsasz się o to, że cię nie obudziłam, chociaż dobrze wiesz, że próbować obudzić ciebie to tak, jakby próbować obudzić przygłuchego Snorlaxa. No i weź pod uwagę, że musiałam jeszcze zatargać to twoje ciężkie dupsko do pokoju. A mogłam cię przecież zostawić w stołówce na całą noc.
– Po pierwsze, w życiu byś mnie nie zostawiła, obie wiemy o tym doskonale. Po drugie, sama masz ciężkie dupsko. A po trzecie, przecież wiesz, jak bardzo lubię patrzeć na twoje walki.
– No to za chwilę będziesz miała okazję sobie popatrzeć.
Dziewczyny podniosły głowy, słysząc nad sobą znajomy głos liderki. Jasmine zdjęła płaszcz, poprawiła sukienkę i przeczesała dłonią jedwabiście gładkie włosy. Dla Nathaly niepojętą rzeczą było, jakim cudem można być tak zadbanym i eleganckim, żyjąc w ciągłym pośpiechu.
– Witaj, Nathaly. Miło cię znowu widzieć. Wybacz spóźnienie, ale dopiero wróciłam do miasta, a musiałam jeszcze odebrać kogoś z latarni morskiej.
– Z latarni morskiej? – zdziwiła się Nathaly. Raichu także podniosła uszy, wyraźnie zaciekawiona.
– Tak. Pewien mój przyjaciel pracuje tam jako latarnik. Wpadłam po niego po drodze, stąd ten drobny poślizg.
– Drobny? – Abby chrząknęła wymownie.
– To co, idziemy? – Jasmine wskazała ręką drzwi na boisko, puszczając gości przodem. – A, dopóki pamiętam. Leila mówiła, żeby cię serdecznie pozdrowić.
– Tak mówiła? – Nathaly uśmiechnęła się pod nosem.
– Cóż, dokładnie to powiedziała, że mam ci dać jakąś maść, kiedy już dotrzesz do mojej sali, bo na pewno Mareep zdąży cię do tego czasu porządnie posiniaczyć. Ale widzę, że nie wyglądasz najgorzej – powiedziała liderka z pełną powagą.
Widać obie siostry miały zupełnie różne poczucie humoru, bo to, co dla Nathaly ewidentnie było żartem ze strony Leili, Jasmine brała najzupełniej poważnie.
Dziewczyny weszły na boisko, wpuszczone przez liderkę. Nathaly rzuciła okiem na pole walki i od razu stwierdziła, że dokładnie czegoś takiego się spodziewała – długi na dwadzieścia pięć metrów prostokąt ubitej ziemi, zamknięty w metalowej puszce ścian i łukowatego sufitu. Proste i konkretne, tak bardzo w stylu Jasmine. Za ich plecami przemknął lekko zgarbiony Jasper, zajmując miejsce dla arbitra na bocznej linii. Widać było, że nie miał humoru. Nic dziwnego, pomyślała Nathaly, ona też pewnie nie byłaby zbyt szczęśliwa, gdyby musiała tłumaczyć się ze spóźnienia swojej szefowej.
– Kiedy dowiedziałam się, że to ty postanowiłaś zaopiekować się Mareepem, przyszedł mi do głowy pewien pomysł – powiedziała Jasmine, podnosząc nieco głos, tak, żeby przeciwniczka usłyszała ją z drugiego końca boiska. – Co powiesz na pojedynek wyłącznie elektrycznych Pokemonów? Dużo ich masz w drużynie?
– No… razem z Mareepem to dwa – odparła Nathaly, wymieniając z Raichu zdziwione spojrzenia. – Ale czy ty nie jesteś przypadkiem liderką sali typu stalowego?
– Oficjalnie tak – odparła rzeczowo Jasmine. – Jednak moją drugą wielką pasją są Pokemony typu elektrycznego. A skoro i tak masz już za sobą pojedynek z moim Steelixem… Po prostu jestem ciekawa, na co jeszcze cię stać. To jak, zgadzasz się?
– Jasne, nie mam nic przeciwko – odpowiedziała szybko Nathaly, a Raichu naprężyła wszystkie mięśnie, podekscytowana faktem, że tym razem walka jej nie ominie.
– Doskonale. Jasper, dwa na dwa – liderka skinęła głową na arbitra.
Tamten przytaknął i od razu przystąpił do wygłaszania swojej formułki:
– Pojedynek o Odznakę Minerału uważam za oficjalnie rozpoczęty. Wyzywająca, Nathaly Root z Viridian City w regionie Kanto podejmie liderkę sali, Jasmine, w meczu bez ograniczeń czasowych. Każda z walczących ma prawo użyć dwóch Pokemonów, bez możliwości ich zmiany podczas trwania rundy. Pierwszeństwo wyboru po stronie wyzywającej. Start!
Dźwięk łopoczącego materiału opuszczanej sędziowskiej chorągiewki podniósł Nathaly adrenalinę, momentalnie pobudzając ją do działania. Uczucie, które tak bardzo kochała i na które z utęsknieniem czekała przed każdą kolejną walką o odznakę. Sięgnęła po Pokeball Mareepa, ciskając nim mocno przed siebie. Puchata owieczka pochyliła głowę i zmrużyła oczy, dając w ten sposób wyraz swojej gotowości. Pokemon nie wiedział, czy Nathaly wybierze go dziś do walki, ale bardzo na to liczył i za wszelką cenę chciał pokazać swojej nowej trenerce, co tak naprawdę potrafi.
– Biorąc pod uwagę, że trenujesz z Mareepem dopiero od niedawna, myślę, że uczciwie będzie, jeśli i ja użyję jednego z moich najnowszych podopiecznych. Magnemite, do dzieła!
Nathaly popatrzyła na lewitującą w powietrzu magnetyczną kulkę, która łypała na Mareepa swoim pojedynczym wielkim okiem i w duchu przyznała, że wybór liderki nie zaskoczył jej za bardzo. Magnemite, oprócz tego, że był Pokemonem elektrycznym, miał też drugi typ – stalowy. Po mieście chodziły plotki, że Jasmine miała totalnego bzika na punkcie tego gatunku, a liczba Magnemite’ów i Magnetone’ów, które posiadała, szła w okrągłe dziesiątki.
– Zaprośmy naszych gości do zabawy, Magnemite. Żyro Kula!
Magnetyczny stworek czym prędzej zaczął obracać się wokół własnej osi i już po kilku sekundach jego wirujące ciało zostało otoczone błękitnym pierścieniem. Wtedy właśnie Magnemite ruszył na swojego rywala, ale Nathaly nie zamierzała pozwolić, żeby Mareep pozostał mu dłużny.
– Elektro Sieć, już! – zawołała stanowczo.
Owieczka spięła się na ułamek sekundy, wystrzelając przed siebie iskrzącą elektrycznymi impulsami siatkę, nie jakąś wielką, ale wystarczającą, żeby splątać wirującego Magnemite’a i ściągnąć go na ziemię. Jasmine skinęła z podziwem głową, obserwując swojego podopiecznego, siłującego się z trzaskającą prądem siecią, a Nathaly postanowiła wykorzystać cenne sekundy i poleciła Mareepowi podładować baterie. W końcu nigdy nie wiadomo, kiedy nadarzy się ku temu kolejna okazja.
Nim Magnemite wyplątał się z elektrycznej pułapki, sierść Mareepa zdążyła się już nieco zjeżyć pod wpływem zgromadzonego w niej ładunku. Jasmine nie zamierzała jednak marnować więcej czasu.
– Błyskodziało, szybko! – zawołała.
– Mareep, uważaj!
Powietrze zaskwierczało cicho, kiedy pomiędzy magnesami na ciele stalowego stworka zawiązały się pierwsze, bladoniebieskie iskry. Iskry te szybko przeistoczyły się w dość szeroki słup białej energii, otoczonej błękitną poświatą. Mało brakowało, a elektryczne działko wycelowane w Mareepa przysmażyłoby mu nieco wełnę. Na szczęście owieczka zaczęła brykać po boisku, unikając wrogiego ataku. Jasmine nie miała jednak w planach odpuścić tej tury. Jej Magnemite atakował tak długo, aż wreszcie udało mu się dobrze wycelować. Trafiony w tylną łapkę Mareep przekoziołkował kilka razy w przód, aż wreszcie zatrzymał się z pyszczkiem zarytym w ziemię. Dla Magnemite’a był to ostatni dzwonek, bo również on opadł na dół, wyraźnie zmęczony długim używaniem ataku.
– W porządku? – spytała zaniepokojona Nathaly.
Mareep natychmiast pozbierał się, otrzepując mordkę z resztek ziemi i podskoczył dziarsko kilka razy. Starał się ukryć fakt, że lekko utyka na jedną łapkę, ale i tak nie uszło to uwadze jego trenerki.
– Uważaj na siebie, okej? – zawołała. – Walczymy dalej, Elektro Kula!
Trzy mieniące się elektrycznością piłki trafiły bezbłędnie, jedna po drugiej, z każdym kolejnym uderzeniem odpychając Magnemite’a coraz dalej w tył. Jasmine zacisnęła lekko usta, ale nie dała się wyprowadzić z równowagi.
– Spróbuj się pozbierać – krzyknęła do swojego Pokemona. – To jeszcze nie koniec. Błyskodziało!
Magnemite z trudem oderwał się od ziemi, ale gdy już ponownie zaczął lewitować, jego reakcja była natychmiastowa. Kolejny słup biało-błękitnej energii pognał w kierunku Mareepa.
– Kontruj to! Wyładowanie! – ryknęła Nathaly.
W samą porę. Mareep posłał przed siebie kilka cienkich wiązek elektryczności, które zderzyły się z atakiem przeciwnika dosłownie pół metra od jego własnego nosa. Na początku tyle wystarczyło, żeby zatrzymać atak Magnemite’a. Chwilę później Mareepowi udało się nawet zyskać drobną przewagę. Ale minęło zaledwie kilka kolejnych sekund, a już wełna elektrycznej owieczki stała się jakby cieńsza i oklapnięta, a emitowany przez nią ładunek bledszy i słabszy.
– Nie, Mareep – jęknęła jego trenerka – nie wszystko naraz… Musisz dawkować siłę ataku.
Niestety, tym razem było już za późno. Błyskodziało ostatecznie przełamało opór i po raz kolejny popchnęło biednego Mareepa daleko, daleko w tył.
To, że Magnemite wyglądał, jakby jemu również nie zostało zbyt wiele energii w zapasie, wcale nie było dla Nathaly pocieszające. Jej Pokemon ledwie pozbierał się po trudnym upadku, a w dodatku kolejna jego łapka mocno ucierpiała, tym razem przednia. O brykaniu i zwinnych unikach na pewno nie było już mowy.
– Musimy się podładować – zadecydowała Nathaly z niepewną miną.
Wiedziała, że Jasmine nie poczeka aż skończą, ale wiedziała też, że bez tego Mareep po prostu nie będzie już miał czym strzelać. Musiała zaryzykować, nie było innego wyjścia.
Jasmine zmarszczyła brwi i pokręciła lekko głową, zupełnie jakby czytała Nathaly w myślach.
– Nie fatygujcie się. Magnemite, Ultradźwięki i Żyro Kula, już!
Owieczka nie zdążyła napuszyć wełny nawet o milimetr, bo uderzyła w nią fala bardzo nieprzyjemnie brzmiących dźwięków, przypominających zgrzyt metalu pocieranego o metal. Co prawda Mareep próbował zasłonić uszy łapkami, ale niewiele to dawało. O użyciu Ładowania w takiej sytuacji też mógł sobie tylko pomarzyć. Zanim jeszcze efekt Ultradźwięków minął, Żyro Kula dokończyła dzieła, ostatecznie eliminując Pokemona Nathaly z dalszej walki.
– Pierwsza runda dla liderki i jej Magnemite’a – oświadczył Jasper poważnym tonem, choć i tak było to już dla wszystkich oczywiste.
Nathaly bez wahania przywołała wykończonego Mareepa do Pokeballa.
– Co sądzisz o jego walce? – zapytała Jasmine z drugiego końca boiska.
– Myślę, że za bardzo chciał – przyznała zgodnie z prawdą.
Tak właśnie było. Podczas treningów Nathaly nie miała szansy tego wychwycić, ale teraz, w prawdziwej walce, wszystko wyszło jak na dłoni. Mareep miał problem z rozplanowaniem swoich sił i energii ataków. Przez swój porywczy charakter miał tendencję do szybkiego wybuchania, i to dosłownie, przez co tracił za dużo energii na wykonywanie ataków, które wcale tego nie wymagały. Nathaly uważała jednak, że było to jak najbardziej do przepracowania. Tym bardziej teraz, kiedy wiedziała już, nad czym dokładnie powinna z Mareepem pracować.
– Zgadzam się z tobą. – Jasmine pokiwała lekko głową. – Co nie zmienia faktu, że prawie mu się udało. Myślę, że jeśli solidnie się za niego weźmiesz, będziesz miała z tego malucha naprawdę duży pożytek.
Tym razem to Nathaly skinęła głową.
– Też tak uważam. Raichu?
Pomarańczowy stworek momentalnie skoczył naprzód, z wielkim entuzjazmem odpowiadając na wezwanie swojej trenerki. Magnemite zazgrzytał cicho śrubkami, widząc przed sobą nową rywalkę. Na sygnał arbitra rozpoczęła się kolejna runda. Nathaly nie chciała, by potrwała zbyt długo, dlatego od razu sięgnęła po sprawdzoną kombinację.
– Raichu, pora odpalić elektromagnes. Żelazny Ogon i Piorun Kulisty, szybko!
Zmęczony Magnemite nie zdążył usunąć się z drogi, bo błyszcząca kita Raichu świsnęła z taką prędkością, że nie zostawiła mu nawet najmniejszych szans na unik. Stworek w ułamku sekundy został przygwożdżony do ziemi. Wtedy iskra, która wyskoczyła z żółtych policzków Raichu, przebiegła syczącą falą elektrycznego ładunku od łebka, przez grzbiet, aż po koniec ogona. Magnemite jęknął i stęknął, czując, jak niezbyt silny elektryczny impuls, w połączeniu z wcześniejszym stalowym ruchem, zespala jego metalowe ciało z błyszczącą i iskrzącą od ładunku końcówką ogona przeciwniczki. Nathaly nie mogła sobie odmówić lekkiego uśmiechu. Elektromagnes okazał się niezawodny jak zawsze.
– Spróbuj się odczepić używając Żyro Kuli – zawołała Jasmine.
Wyglądała bardziej na zadziwioną niż niezadowoloną. Widać Nathaly pokazała jej kombinację, z jaką do tej pory się jeszcze nie spotkała.
Magnemite próbował wykonać polecenie, jednak i tym razem Raichu okazała się szybsza. Kolejne mocne świśnięcie ogonem o ziemię wystarczyło, aby go ogłuszyć i znokautować. Dopiero kiedy stracił przytomność, magnesy na jego ciele puściły i Magnemite odkleił od ogona przeciwniczki, z metalowym zgrzytem tocząc się kawałek po boisku. Jasmine nie ociągała się z przywołaniem go do Pokeballa.
– Spodziewałam się, że nie ma zbyt wielkich szans. Mimo to jestem mu wdzięczna, że walczył do końca – powiedziała, zamieniając kulę Magnemite’a na inną. – A teraz do konkretów…
Krótki, intensywny błysk światła poprzedził pojawienie się na polu walki kolejnego Pokemona. Nathaly aż uchyliła usta ze zdziwienia. Stojące przed nią stworzenie miało na oko może z półtora metra, żółtą skórę, gdzieniegdzie znaczoną czarnymi pasami i coś w rodzaju okrągłego, czerwonego kryształu na czole. Drugi, podobny, ale tym razem kulisty kryształ sterczał niczym nabity na koniec długiego ogona. Nathaly nigdy jeszcze nie widziała takiego Pokemona, ale już na pierwszy rzut oka bardzo przypadł jej do gustu. Zeskanowanie go Pokedexem było dla niej czystą przyjemnością.
– Ampharos, Pokemon elektryczny, najwyższa forma ewolucyjna Mareepa. Zgromadzona w jego ciele energia elektryczna sprawia, że kryształ na ogonie Ampharosa emanuje mocnym światłem, które może być widoczne nawet z dużych odległości. W dawnych czasach ludzie wykorzystywali tę właściwość do przesyłania sobie wiadomości.
– Super – zachwycona Nathaly schowała Pokedex. – Mam nadzieję, że mój Mareep też kiedyś stanie się takim Ampharosem.
– Później sobie pomarzysz. – Jasmine wyciągnęła dłoń w jej kierunku. – Będę gościnna i tym razem pozwolę ci zacząć. No, pokaż, co tam macie.
Nathaly bynajmniej nie ociągała się z rozpoczęciem kolejnej rundy. Kiedy tylko arbiter dał znak, od razu przeszła do ataku.
– Raichu, Piorun, już!
– Kontruj!
Dwie błyskawice, równie szybkie i równie szerokie, zderzyły się w powietrzu nad samym środkiem boiska. Siłowały się, trzaskały i syczały, ale praktyczne stały w miejscu – żadna z nich nie ustąpiła pola nawet o centymetr. Konfrontacja trwała jeszcze dłuższą chwilę, aż wreszcie oba Pokemony przerwały atak, łapiąc pierwszą, lekką zadyszkę.
– No, no. Jestem pod wrażeniem. – Jasmine pokiwała głową, patrząc na Nathaly wzrokiem pełnym szacunku. – Znam możliwości Ampharosa i wiem, że niełatwo dotrzymać mu kroku. Ciekawe, co jeszcze Raichu ma w zanadrzu.
Nic więcej nie mówiąc, wskazała tylko palcem przed siebie. Ampharos odczytał to bezbłędnie, natychmiast odpalając kolejny Piorun, równie silny, jak ten poprzedni. Tym razem Raichu nie kontrowała. Odskoczyła zwinnie z drogi ataku, a błyskawica z hukiem uderzyła o ziemię, tworząc w niej małą wyrwę. Zanim jeszcze ustał syk po tym uderzeniu, Raichu odpowiedziała na atak swoim własnym, którego Ampharos również zręcznie uniknął. I tak rozpoczęła się regularna wymiana ciosów. Jasmine i Nathaly na pewien czas zaprzestały wydawania poleceń, pozwalając swoim Pokemonom na chwilę swobodnej walki, zgodnej z ich elektryczną naturą. Błyskawice strzelały, tnąc powietrze i rozrywając ubitą ziemię płyty boiska. Niektóre trafiały, większość chybiała, ale jak do tej pory nie dało się jeszcze przypisać widocznej przewagi żadnej ze stron. Po kilku minutach demonstracji siły, Pokemony zaprzestały walki i ciężko dysząc zastygły w bezruchu, mierząc siebie nawzajem groźnym wzrokiem. Powietrze wewnątrz sali aż drgało od elektryczności, a po metalowych ścianach, choć były dobrze uziemione, co jakiś czas przeskakiwały drobne iskry. Nathaly czuła, że nawet włoski na jej przedramionach zaczynają się podnosić. Ta walka była, dosłownie i w przenośni, bardzo elektryzująca. I do tego niesamowicie wyrównana.
Jasmine była tą, która jako pierwsza wyszła z inicjatywą kolejnego ataku.
– Kanonada Iskier!
Z pyska Ampharosa wystrzeliła ciemna, zielonożółta kula elektryczności, którą Raichu sprytnie odbiła przy pomocy ogona. Nie zdążyła jednak pewnie stanąć na ziemi po tym wymachu, a już kolejna taka sama kula uderzyła ją w bok, raniąc boleśnie. Raichu zajęło chwile pozbieranie się po przyjętym uderzeniu, ale kiedy już stanęła na łapki, Jasmine popatrzyła na nią z niedowierzaniem.
– Dziwne. Kanonada Iskier, jeśli trafi, ma niemal stuprocentową szansę na sparaliżowanie przeciwnika. Albo Raichu ma bardzo dużo szczęścia, albo… Hm, sprawdźmy to. Ampharos, Elektro Cios!
– Mega Cios! – wyszła z kontrą Nathaly.
Nie wiedziała jednak, że zrobiła dokładnie to, do czego Jasmine próbowała ją sprowokować – kazała Raichu użyć ataku kontaktowego.
Błyszczące energią wybranych ruchów łapy obu Pokemonów zderzyły się, co przyniosło dość niespodziewany skutek. Rozległ się donośny trzask, a oba atakujące stworki odrzuciło w tył, zupełnie jakby między nimi wybuchł granat. Nathaly była kompletnie zaskoczona. Widziała już różne starcia i wszelkiego rodzaju eksplozje podczas walki nie były jej obce, ale ta tutaj była niewspółmierne silna do energii użytych przez Pokemony ataków. Okej, może zarówno Mega Cios, jak i Elektro Cios potrafiły nieźle dołożyć przeciwnikowi, ale żeby zaraz taki wybuch?
– To niesamowite! Co za szczęśliwy zbieg okoliczności! – wykrzyknęła podekscytowanym głosem Jasmine. Uspokoiła się dopiero, kiedy spostrzegła, że Nathaly patrzy na nią nic nie rozumiejąc. – Ty nie wiesz, co się właśnie stało, prawda?
Dziewczyna machinalnie pokręciła głową.
– To się nazywa efekt antystatyczny. Kilka razy o nim słyszałam, ale nigdy nie udało mi się zobaczyć go na żywo, w walce. Cieszę się, że w końcu mam taką okazję.
Nathaly dalej patrzyła wyczekująco na liderkę, licząc na jakiekolwiek wyjaśnienia, bo nazwa, choć mądrze brzmiąca, absolutnie nic jej nie mówiła. Na szczęście Jasmine postanowiła poświęcić chwilę z ich pojedynku i nie trzymać jej dłużej w nieprzyjemnym stanie niewiedzy.
– Ujmę to tak – zaczęła tłumaczyć – niektóre elektryczne Pokemony mają wrodzoną zdolność do paraliżowania rywali. Jest to zdolność, która nie wynika z używanych przez nie ataków, a z ich własnych, unikalnych cech osobniczych. Taką umiejętność nazywamy Statycznością i wbrew pozorom nie jest ona bardzo rzadkim zjawiskiem wśród elektrycznych Pokemonów. Problem jednak w tym, że większość z nich nie jest nawet świadoma jej posiadania. A jeśli nawet Statyczność się ujawni, to nie wszystkie Pokemony potrafią nauczyć się używać jej w sposób kontrolowany i świadomy. I chociaż nam, ludziom, wydaje się, że jest to dla nich w pewien sposób naturalne, to w rzeczywistości użycie statyczności wymaga po pierwsze szczęścia, po drugie sporych umiejętności i po trzecie odpowiedniej siły. Idąc dalej, wszystko wskazuje na to, że twoja Raichu potrafi zapanować nad własną energią w wystarczający sposób, żeby aktywować statyczność podczas pojedynku. No, ale to zapewne nie jest dla ciebie żadną niespodzianką.
Nathaly pokiwała głową. Doskonale zdawała sobie sprawę, co Raichu potrafi, a o używaniu przez nią Statyczności wiedziała już od dawna. Widząc jej spokojną reakcję, Jasmine kontynuowała:
– Zabawa zaczyna się jednak w momencie, kiedy elektryczne Pokemony z aktywowaną Statycznością stają do walki przeciw sobie. I tutaj możliwości są dwie. U wszystkich typów elektrycznych możemy wyróżnić lekkie naładowanie dodatnie, albo ujemne. Jest to cecha, z którą Pokemon się rodzi i zazwyczaj nie ma żadnego wpływu na jego dalsze życie. Trenerzy często nie zdają sobie nawet sprawy z istnienia czegoś takiego. Są jednak pewne wyjątkowe sytuacje, w których cecha ta się ujawnia. Na przykład podczas używania Statyczności. Wtedy wartość ładunku na plus albo na minus ulega znacznemu zwiększeniu, co dalej nie ma większego wpływu na funkcjonowanie takiego Pokemona. Chyba, że naprzeciwko niego stanie drugi Pokemon używający Statyczności. Jeśli tak się złoży, że ich wewnętrzne ładunki będą przeciwnego znaku, wpływ tego zjawiska na walkę będzie znikomy. Jedynie szansa na sparaliżowanie przeciwnika minimalnie wzrośnie. Jeśli jednak ich ładunki będą takie same i dojdzie do bezpośredniego kontaktu przy aktywowanej Statyczności, wtedy… Bum!
Wsłuchana w głos Jasmine Nathaly podskoczyła, przestraszona jej nagłym krzykiem. Widząc to, liderka zaśmiała się cicho.
– Wybacz, nie miałam zamiaru cię wystraszyć. Ale dokładnie coś takiego zaszło między naszymi Pokemonami. To tak, jakbyś z dużą siłą próbowała zetknąć ze sobą dwa magnesy, obracając je do siebie tą stroną, którą się odpychają. Dużo gadania, ale to właśnie jest efekt antystatyczny. A teraz, jeśli pozwolisz, kontynuujmy pojedynek, bo robi się coraz ciekawiej.
Raichu i Ampharos zaczęły niecierpliwie prychać i przebierać nogami na wspomnienie o dalszej walce. Przerwa rzeczywiście przedłużała się już za bardzo, mimo to Nathaly nie żałowała, że Jasmine postanowiła jej wszystko wytłumaczyć. Zawsze cieszyło ją, kiedy mogła nauczyć się czegoś nowego o Pokemonach, a już w ogóle, jeśli chodziło o jej Pokemony. Wiedziała jednak, że wszystkie nowe fakty będzie musiała poukładać sobie w głowie trochę później, bo oto Jasmine i Ampharos nadchodzili już z kolejnym atakiem.
– Ampharos, Żelazny Ogon!
– Kontruj! – wrzasnęła Nathaly, nie do końca przemyślawszy konsekwencje swojej decyzji.
Dwa długie, błyszczące energią ataku ogony zmieniły się w prawdziwą śmiercionośną oręż, a władające nimi Pokemony w dwójkę zdolnych szermierzy. I Raichu i Ampharos zadawały ciosy, pchnięcia, robiły wymachy, zwinne uniki, raz trafiając, innym razem chybiając, to znów parując uderzenie rywala. Za każdym razem, kiedy ich błyszczące ogony się zderzały, rozlegał się huk podobny wystrzałowi małej armaty, a oboje przeciwnicy cofali się o kilka metrów, odsuwani od siebie siłą efektu antystatycznego. I to właśnie była ta część, której Nathaly nie przemyślała. Bo chociaż takie starcie było niebywale widowiskowe, dynamiczne i nieziemsko ciekawe, było też koszmarnie męczące, zarówno dla Raichu, jak i dla jej rywala.
Widząc, że jej mała przyjaciółka dyszy ciężko, a ruchy jej ogona nie są już tak płynne, jak kilka minut wcześniej, Nathaly postanowiła wreszcie przerwać tę przedłużającą się akcję i dać jej chwilę na złapanie oddechu.
– Dosyć, Raichu! Wystarczy! Użyj Zręczności do uniku i zwiększ dystans!
– Cóż za elegancki sposób, żeby powiedzieć „odwrót”. – Jasmine zachichotała pod nosem. – Bardzo mi przykro, ale nic z tego. Ampharos, zatrzymaj ją, Bawełniany Pył!
Nathaly zagryzła zęby. Choć jeszcze nie do końca wiedziała, czym jest Bawełniany Pył, nie spodziewała się po tym ataku niczego dobrego.
Ledwie Raichu odsunęła się od rywala na kilka metrów, Ampharos machnął łapą, rozsiewając wokół siebie małe, kremowe puszki, wyglądem przypominające kulki pożółkłej waty. Nathaly złapała jedną z takich kulek, która podryfowała w powietrzu aż pod jej nos i z niepokojem stwierdziła, że klei się bardziej, niż wata cukrowa do mokrych palców.
– Raichu, uważaj na nie – ostrzegła swoją podopieczną.
Jej ostrzeżenia na niewiele się jednak zdały, bo bawełnianych pyłków dookoła latało już na tyle dużo, że tak czy inaczej trudno było ominąć je wszystkie.
– Zabawmy się – rzuciła z satysfakcją Jasmine. – Ampharos, Elektro Cios!
– Raichu, unik! Użyj Szybkiego Ataku!
Zanim jeszcze Ampharos zebrał się do wykonywania polecenia liderki, Raichu była już gotowa do uniku. Ruszyła pewnie przed siebie, ale szybko zwolniła, po czym zatrzymała się zupełnie, z niepewnym wyrazem na pyszczku spoglądając na swoją trenerkę. Nathaly jęknęła. Klejące bawełniane puszki oblepiły futerko jej podopiecznej tak gęsto, że trudno jej było normalnie się poruszać.
– Bawełniany Pył, bardzo przydatny atak. – Jasmine uśmiechnęła się z zadowoleniem. – Warto, żeby twój Mareep też się go nauczył. Na czym to stanęło? A, tak. Elektro Cios, Ampharos!
Raichu zapiszczała bezradnie. Mogła uciekać, mogła kontrować, ale żadnej z tych rzeczy nie była w stanie zrobić wystarczająco szybko, żeby zapewnić sobie przewagę. Sytuacja nie wyglądała zbyt różowo. Nathaly panicznie analizowała wszystkie ruchy swojej podopiecznej, zastanawiając się, który z nich pomógłby w tej chwili najbardziej. Jak na złość, żadne rozwiązanie nie chciało wpaść jej do głowy. Już nabierała powietrza, żeby krzyknąć cokolwiek, ale zamiast tego musiała cofnąć się i zasłonić oczy ramieniem. Na boisku, tuż przed nią, coś błysnęło. I to błysnęło z taką mocą, jakby ktoś zaświecił Nathaly po oczach bardzo silnym reflektorem. Chociaż przez dłuższą chwilę nic nie widziała, do jej uszu dobiegały wyraźne jęki i stękania. Widać pojedynek trwał, choć ona nie mogła go zobaczyć.
Kiedy oczy dziewczyny zaczęły dochodzić do siebie, pierwszym co zobaczyła był leżący nieprzytomnie Ampharos z załzawionymi ślepiami i poobijanym pyszczkiem oraz stojąca tuż za nim Raichu, której łapki traciły właśnie blask, jak po zakończeniu używania Mega Ciosu.
– A to ci dopiero… – Oczy Jasmine też łzawiły, a liderka, podobnie jak Nathaly, próbowała ratować się, przecierając je wierzchem dłoni. – Przyznam, że kompletnie nas tym zaskoczyłaś.
Nathaly rozejrzała się zdezorientowana po polu walki. Ampharos nadal leżał, Raichu nadal stała, a Jasper właśnie ogłaszał ją zwyciężczynią pojedynku. Nie, żeby miała coś przeciwko, ale chętnie dowiedziałaby się, co tu właściwie przed chwilą zaszło.
Raichu, otrząsnąwszy się już nieco z bitewnych emocji, podreptała do swojej trenerki i usiadła obok niej, ząbkami i językiem próbując pozbyć się z sierści resztek lepkiej bawełny. Jasmine podeszła zaraz po niej, przywracając Ampharosa do Pokeballa, po czym podała Nathaly wywalczoną w pojedynku odznakę.
– Proszę. W stu procentach zasłużona.
Nathaly odruchowo wyciągnęła po nią dłoń i zamyśliła się na chwilę, zatapiając wzrok w małym, połyskującym srebrnym blaskiem ośmiokącie.
– Chociaż na twoim miejscu popracowałabym jeszcze nad tym Błyskiem. Widać, że Raichu nie do końca potrafi go kontrolować.
– Że… nad czym mamy popracować? – Nathaly zupełnie nic z tego nie rozumiała. Spojrzała na Raichu, która nadal zawzięcie wylizywała futerko.
– No, Błysk. Taki ruch. Oślepia przeciwnika, powiedziałabym nawet, że bardzo skutecznie. Poza tym fajnie sprawdza się jako latarka. Zaraz, ty o nim nie wiedziałaś? No proszę. Okazuje się, że każdy pojedynek z tobą to pasmo niespodzianek.
Nathaly zignorowała roześmianą liderkę, całą swoją uwagę skupiając na Raichu.
– Więc to byłaś ty? Ten błysk podczas walki z Candy i te wszystkie dziwne światła, kiedy płynęłyśmy do Olivine, to też ty? – zapytała.
Raichu pisnęła niewinnie ale ostatecznie skinęła łebkiem, potwierdzając słowa swojej trenerki.
– Ale jak? Czy to w ogóle możliwe, żebym nie zauważyła, że Raichu udało się opanować nowy atak? Poza tym, skąd Raichu miałaby go znać? Przecież nic nie ćwiczyłyśmy...
– Czasem tak bywa. Po prostu przychodzi odpowiedni czas i już. Ale z tym opanowaniem nowego ataku, to bym nie przesadzała. Coś tam już potrafi, ale jeszcze sporo pracy przed wami. Wiem co mówię, znam ten ruch na wylot. W końcu Ampharos musiał wyćwiczyć go do perfekcji, żeby móc pracować w latarni morskiej.
– Chwila, chwila. – Nathaly pokręciła raptownie głową, próbując poradzić sobie z kolejnym zaskoczeniem. – Czyli ten twój przyjaciel-latarnik, o którym wcześniej wspominałaś, to Ampharos?
– Dokładnie tak. To on w nocy siedzi w miejskiej latarni i używa Błysku, żeby pomóc okrętom w nawigacji.
– W takim razie już chyba wiem, gdzie Raichu podpatrzyła ten nowy atak. – Dziewczyna uśmiechnęła się do stworka, puszczając do niego oko. – To chyba rozwiązuje nam zagadkę twojej bezsenności, prawda?
– Chu! – zapiszczała radośnie Raichu, rozkładając łapki jak gdyby nigdy nic.
– Tak czy inaczej – powiedziała Nathaly, zwracając się z powrotem do Jasmine – bardzo ci dziękuję za tę walkę. Dużo się dzięki niej nauczyłam i dowiedziałam kilku ciekawych rzeczy.
– Cała przyjemność po mojej stronie. Naprawdę – odparła szczerze liderka. – Przy okazji, masz już dalsze plany co do podróży? Biorąc pod uwagę, że w Cianwood już byłaś, to… tak, wydaje mi się, że najbliżej stąd jest sala Morty’ego. Powiedz, odwiedzałaś już Ecruteak City?
Nathaly poczuła, jak lekki dreszcz przebiega po jej kręgosłupie, a ręce i nogi drętwieją, odmawiając na chwilę posłuszeństwa. A wszystko to ledwie na wspomnienie imienia Morty’ego. Nie powiedziała tego głośno, ale nie miała najmniejszej ochoty ani na pojedynek, ani nawet na spotkanie z tym człowiekiem.
– Jeszcze nie – odparła, jąkając się lekko. – To znaczy w Ecruteak już byłam, ale nie walczyłam w tamtejszej sali. Zresztą… nie zastanawiałam się jeszcze, dokąd teraz wyruszymy. Może zrobimy sobie chwilę przerwy, pozwiedzamy, zobaczymy coś ciekawego. W końcu została mi już ostatnia odznaka do zdobycia, a czasu mam jeszcze sporo…
Jasmine nie wnikała, dlaczego odpowiedź Nathaly była taka wymijająca. Na szczęście – pomyślała dziewczyna. Raz jeszcze podziękowała za walkę, za odznakę i ogólnie za wszystko, po czym opuściła salę Jasmine i Olivine City, jak ognia unikając natrętnych pytań Abby. Zwłaszcza tych, które zaczynały się od „gdzie” i „dlaczego”.
***
Snowdrop Town było całkiem przyjemnym miasteczkiem. Cichym, spokojnym. I do tego bardzo ładnie zabudowanym. Równe rzędy niewysokich kamieniczek z bielonymi murami od razu budziły sympatię każdego przyjezdnego. A jeszcze te cudne rabatki, aż kipiące od bujających białymi łebkami przebiśniegów... Położenie miasteczka sprawiało, że praktycznie przez cały rok panowała tu tylko jedna pora – przedwiośnie. Ale nie takie brzydkie, z pluchą i wszechobecnym błotem. Raczej to piękne, słoneczne i ciepłe z jednej strony, ale też delikatnie chłodne i gdzieniegdzie przyprószone migocącym śniegiem. Snowdrop leżało bowiem na granicy północnego zimna, mniej więcej w połowie drogi pomiędzy Ecruteak City, a Violet. Ilekroć zawiało z północy, nad miastem zaczynał padać drobny śnieg, by poleżeć kilka dni na dachach i progach kamieniczek, a następnie ustąpić miejsca iście wiosennym promieniom słońca i cieplejszym podmuchom od strony południa. I właśnie wtedy na miejskich rabatkach i w niezliczonych donicach przed domami mieszkańców Snowdrop zakwitały setki, tysiące, miliony drobnych, śnieżnobiałych kwiatków. Przebiśniegi stały się symbolem miasta do tego stopnia, że wizerunek jednego z nich znalazł się nawet w tutejszym herbie.
Choć mieszkało się tu, podobno, bardzo przyjemnie, okolica była czysta i zadbana, a ludzie w większości życzliwi, dla Bena i całej jego rodziny było to miejsce iście przeklęte. Najczarniejszy z czarnych punktów na mapie świata. To tu, niespełna dziesięć lat temu, podczas jednej z akcji stracił życie jego ojciec, młodszy inspektor Benjamin Coldfire. Ośmioletniemu wówczas Benowi zostało po nim tylko imię, wspomnienia i przeogromna wyrwa w sercu.
Jakby jednej tragedii było mało, teraz jeszcze matka chłopaka trafiła do tutejszego szpitala, utwierdzając Bena w przekonaniu, a właściwie to w dwóch przekonaniach, że, po pierwsze, to miasto naprawdę ma coś do jego rodziny, a po drugie, że to absolutnie nie może być przypadek. Okej, jego mama była policjantką. Ben rozumiał, że wiąże się to z nieustannym ryzykowaniem życia dla wyższego dobra. Ale to, że ląduje nieprzytomna w szpitalu, w obcym regionie, w mieście, w którym kilka lat wcześniej zginął jej mąż i w dodatku nikt z jej przełożonych nie wie o żadnym śledztwie, które mogłaby tam prowadzić… Nie, na świecie po prostu nie ma aż takich zbiegów okoliczności.
Do szpitala wpadł brudny, przepocony i ledwie trzymając się na nogach. Ben tak bardzo spieszył się, żeby zobaczyć matkę, że na krótkie drzemki pozwalał sobie tylko w autobusach i pociągach, pomiędzy kolejnymi przesiadkami. Pokierowany w szpitalnej recepcji pobiegł korytarzem prosto na oddział intensywnej terapii. Jego mama leżała w pojedynczej sali, do której i tak nie mógł się teraz nijak dostać. Jedyne otwarte wejście znajdowało się od strony pokoju lekarzy, a on mógł co najwyżej popatrzeć przez grubą szybę, śmierdzącą chlorem i szpitalną chemią. Zatrzymał się i bezradnie stuknął w nią pięściami.
– Mamo… – wyszeptał, po czym jęknął boleśnie i pociągnął nosem.
Rozpacz, bezradność i zmęczenie napełniły jego oczy łzami, choć walczył ze sobą, czując, że nie pora teraz na płacz. Policyjne zacięcie, które odziedziczył po obojgu rodzicach, wręcz krzyczało w jego podświadomości, że coś tu naprawdę mocno się nie zgadza. Jednak w tej chwili Ben nie potrafił skupić się na niczym innym, jak tylko na bladej, nieruchomej twarzy swojej matki, z której ust sterczała plastikowa rura respiratora.
– Przepraszam, ty jesteś kim? – spokojny, ale stanowczy kobiecy głos rozbrzmiał za jego plecami.
Początkowo Ben nie zamierzał się nawet odwracać, ale zrobił to, kiedy poczuł czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Siwiejąca lekarka o prostokątnej twarzy i raczej mało kobiecej sylwetce przyglądała mu się uważnie, czekając na odpowiedź.
– Benjamin Coldfire – przedstawił się, po raz kolejny pociągając nosem i wskazał wzrokiem na szybę. – To moja mama.
– A, więc jesteś synem tej biedaczki? – Na twarzy lekarki pojawił się wyraz przypominający współczucie, ale widać długie lata pracy w szpitalu nauczyły ją dystansować się od osobistych tragedii pacjentów. – Bardzo dobrze. Czekaliśmy na kogoś z rodziny.
– Pani doktor, co jej jest? – zapytał Ben, do którego słowa kobiety docierały jakby przez ścianę.
– Trudno powiedzieć. Jedno jest pewne, to była rana postrzałowa…
– Postrzałowa? – chłopak zrobił wielkie oczy. – Jak to? Ale przecież dzwoniłem do Celadon i komendant powiedział mi, że mama wzięła sobie dłuższy urlop w pracy.
Lekarka zrobiła taką minę, jakby średnio interesowało ją, co powiedział jakiś tam komendant, po czym zamyśliła się na chwilę.
– Pierwszy raz spotkałam się z takim przypadkiem, a wiedz, że pracuję w służbie zdrowia już od ponad trzydziestu lat. Powiedz mi, czy wiesz może o jakichś dawnych urazach, których doznała twoja mama? Jakieś postrzały, ugodzenia? Nigdy nie zauważyłeś u niej żadnych dziwnych blizn? Nie skarżyła się na podejrzane bóle?
– Nie, nie. Nic mi o tym nie wiadomo. Mama miała raczej szczęście. No i była bardzo ostrożna, w końcu sama wychowywała dwójkę dzieci.
– Jesteś pewien?
Ben zdecydowanie pokiwał głową.
– Dziwne. Bardzo dziwne. Ściągnęliśmy z Kanto historię jej leczenia i tam też nie było o niczym wzmianki. Myślałam, że może coś przytrafiło jej się tak… nieoficjalnie. Ale skoro ty też o niczym nie wiesz…
– Pani doktor, proszę mi w końcu powiedzieć co z moją mamą. Błagam!
– No cóż, ani ja, ani żaden z lekarzy, z którymi konsultowałam ten przypadek, nie mamy wątpliwości, że to był postrzał. Jednak rana nie jest świeża. Wygląda raczej na taką sprzed wielu lat, która z jakiegoś powodu ponownie się otworzyła. Sądząc po obrażeniach, kula trafiła w brzuch, ale nie przeszła na wylot. Na szczęście nie uszkodziła żadnych ważnych narządów. Trochę poszarpała jelita, ale wszystko udało się ładnie zszyć i co najważniejsze nie doszło do zakażenia. Twoja mama straciła dużo krwi, musieliśmy przetaczać. W dodatku jej organizm był w takim szoku, że dla jej własnego dobra musieliśmy wprowadzić ją w stan śpiączki farmakologicznej, aż sytuacja się nie unormuje. Najdziwniejsze jest jednak to, że podczas operacji nie znaleźliśmy w brzuchu żadnej kuli. Nic jednak nie wskazuje na to, żeby ktoś przed nami próbował ją stamtąd wyciągnąć. Ewidentnie mamy do czynienia z postrzałem, ale wygląda to trochę tak, jakby żadnej kuli w ogóle nigdy nie było. Wiem, że to wszystko brzmi dość niedorzecznie i przyznaję, że to najdziwniejsza rzecz, z jaką spotkałam się w całej swojej lekarskiej karierze.
Ben słuchał tego wszystkiego z rosnącym zdziwieniem. Rana sprzed kilku lat? Kula, której nie było? O niczym nie miał pojęcia. A do tej pory był przekonany, że mama nie miała przed nim żadnych sekretów. To znaczy były oczywiście jakieś tam tajemnice zawodowe, szczegóły śledztw, których zdradzać nie mogła, ale o tak poważnej sprawie, jak postrzał w brzuch na pewno by coś wiedział.
– Czy mogę do niej wejść? – zapytał łamiącym się głosem.
– Na razie jeszcze nie. Ale jeśli wszystko dobrze pójdzie, za parę dni przeniesiemy ją na zwyczajną salę i wtedy będziesz mógł. Zostaw do siebie jakiś kontakt w recepcji, a na pewno damy ci znać.
– Oczywiście. Dziękuję, pani doktor – powiedział cicho Ben, ale lekarka i tak była już w połowie korytarza, więc pewnie nawet go nie usłyszała. Widocznie empatia trochę u niej kulała.
Chłopak zrobił kilka głębokich, świszczących wdechów. Widok kogoś tak bliskiego podłączonego do całej tej piszczącej maszynerii bolał go niemal fizycznie. Najgorsza ze wszystkiego była jednak bezradność. Przetarł rękawem zmęczoną twarz i cofnął się pod przeciwległą ścianę, opierając się o nią plecami. Było mu tak ciężko – fizycznie, psychicznie, z każdej możliwej strony. Był tu sam jeden, w obcym regionie. Jego matka leżała ledwie żywa za szybą, jak jakiś muzealny eksponat, albo obiekt badawczy w laboratorium. Przez chwilę przez myśl przeszło mu, że może powinien wtedy pozwolić Ann pojechać razem z nim. Na pewno byłoby mu o wiele lżej, gdyby miał przy sobie choć jedną bliską osobę. Z drugiej jednak strony byłoby to bardzo samolubne, narażać ją na to wszystko, wciągać w takie brudy.
Potrząsnął lekko głową, próbując ponownie skupić myśli, bo oto zza zakrętu szpitalnego korytarza dobiegł go czyjś wzburzony, ale jakby celowo ściszony głos. Zupełnie, jakby ktoś był czymś bardzo zdenerwowany, ale mimo wszystko chciał utrzymać całą rozmowę w sekrecie. Podszedł bliżej i najostrożniej jak tylko potrafił, przysunął się do krawędzi ściany. Nie chciał się zbytnio wychylać, bo wtedy z całą pewnością zostałby zauważony. Zamiast tego wytężył wzrok, skupiając go na odbiciu rozmawiających w jednej z oszklonych gablot, wiszącej na przecięciu się korytarzy.
Mężczyzn było trzech. Co prawda z miejsca, w którym stał, widział odbicia tylko dwóch, ale ich postawa i sposób w jaki spoglądali na siebie, zdradzał, że musi tam być jeszcze ktoś trzeci. Pierwszy z nich był długowłosym, szczupłym i dość młodym blondynem. To on wyglądał na najbardziej wzburzonego. Drugi, surowo i trochę znajomo wyglądający staruszek, słuchał go z nieodgadnioną miną i co chwilę zerkał w stronę trzeciego, tego niewidocznego. Ben wyrównał przyspieszony oddech, nastawił uszu i wsłuchał się w treść rozmowy. Nie słyszał wszystkiego, bo mężczyźni najwidoczniej bardzo chcieli zachować jej treść w tajemnicy i w miarę jak ich emocje opadały, mówili coraz ciszej. Udało mu się jednak wyłapać pewne fragmenty.
– Mówiłem, żebyście nie decydowali beze mnie. Clair miała wszystkiego dopilnować… nie byłoby teraz problemu, gdybyście stanęli po jej stronie, zamiast pozwolić Jenny spuścić ją na drzewo – pieklił się blondyn. – … ale dziwi mnie, że Celebi się na to zgodził. W końcu dla niego też nie jest łatwą sprawą przenieść człowieka w przeszłość.
– …jeśli się nie uspokoisz – fuknął w końcu staruszek. – Jenny wiedziała, na co się pisze. Celebi też na pewno wiedział co robi. A poza tym… co się tam… co się wtedy wydarzyło.
– Pryce ma rację – dodał ten trzeci. – Mówisz, że nie powinniśmy byli decydować bez ciebie. Że wykorzystanie Celebiego do podróży w czasie było… faktycznie mogło… albo jedyną szansą na ocalenie Kurta.
Pryce? W głowie Bena coś zaświtało. Tak, ten staruszek, który wyglądał znajomo... To był on, Pryce, jeden z johtowskich liderów. Ale Clair, Kurt, o którego niedawnej śmierci słyszał w telewizji... Co jego matka miała z tym wszystkim wspólnego? Kim, albo czym był ten cały Celebi? I co to za brednie o podróżach w czasie?
Ben drgnął niepewnie i zastygł w bezruchu, widząc, jak długowłosy mężczyzna gestem ucisza pozostałych. Jego dziwny wzrok, a raczej wzrok jego odbicia wydawał się być skierowany prosto na twarz chłopaka. Niech to, chyba go zauważyli! Ben pomyślał, że bez sensu byłoby teraz uciekać. Nie wiedział dokładnie kim byli ci faceci i czego chcieli od jego matki, albo czego ona chciała od nich. Ale jeśli była jakakolwiek szansa, żeby dowiedzieć się o całej sprawie czegoś więcej, to jeśli ucieknie, na sto procent tę szansę zmarnuje.
Ostrożne kroki młodego mężczyzny były prawie niesłyszalne, a jednak coraz wyraźniejsze, w miarę jak zbliżał się do krawędzi ściany. Kiedy był już niemal na wyciągnięcie ręki, zatrzymał się, ewidentnie przekonany, że Ben nie wie o jego bliskiej obecności. Przez chwilę stał w bezruchu, jakby coś analizując, aż wreszcie wyskoczył zza zakrętu korytarza, łapiąc chłopaka za kołnierz i przygważdżając jego szyję ramieniem do ściany. W pierwszym odruchu Ben chciał się bronić. Na pewno poradziłby sobie z tym chudzielcem. Ale coś mówiło mu, że jeśli rozkwasi gościowi nos, nie dowie się od niego zbyt wiele.
– Jak długo tu stoisz, śmieciu?! Ile słyszałeś, co?! – wykrzykiwał blondyn, wciskając Bena coraz mocniej w ścianę. – Jesteś od nich?! Jesteś z Team Rocket?!
Pozostałych dwóch mężczyzn również dopadło do niego. Jeden z nich, ten, którego wcześniej nie widział, stanowczo złapał blondyna za ubranie na plecach i odciągnął do tyłu.
– Puść go, Morty! Słyszysz?! Zostaw! Ja go znam. Ten chłopak to jej syn. Ben, co ty tutaj robisz?
Ben pozostał oparty o ścianę, rozmasowując ściśnięte gardło i oddychając ciężko. Jedno spojrzenie na mężczyznę wystarczyło, żeby uświadomił sobie, że on również go znał.
– Generał Smith, to pan? – wydyszał.
– No już, spokojnie. Wystarczy tego szarpania – odparł tamten, spoglądając znacząco na marszczącego złowrogo brwi blondyna. – Ben, powiedz, skąd ty się tu wziąłeś?
– Szpital zawiadomił mojego brata, że z mamą jest źle. Ale on nie mógł tu dotrzeć, więc jestem ja.
– To zrozumiałe. – Smith powoli pokiwał głową.
– Może dla pana, generale. Za to ja chętnie dowiem się, co się tu właściwie dzieje.
Trójka mężczyzn przez chwilę lustrowała się nawzajem spojrzeniami, aż wreszcie pozostali dwaj skinęli lekko głowami, a Smith odezwał się ponownie:
– Masz gdzie spać?
Ben zaprzeczył.
– Chodź z nami. Na miejscu wszystko ci wyjaśnimy.
Cześć, co ty chcesz wymyślić z tym Celebim! :) brzmi ciekawie. Masz ogulny zarys fabularny już gdzieś, czy spontanicznie piszesz?
OdpowiedzUsuńHej :) Na początku chciałam Ci powiedzieć, że zajrzałam na Twojego bloga z linka w komentarzu, ale o manamonach nie wiem praktycznie nic, więc trochę trudno mi się czytało.
UsuńJeśli chodzi o tego bloga, to tak, mam wszystkie rozdziały pokrótce opisane aż do końca, a samo zakończenie miałam zaplanowane w sumie od początku.
Pozdrawiam!
Cześć, na blogu o poczkach też coś jest i będzie więcej. Np cykl światło i ciemność, polecam, taki ciekawy styl. Co do mana, to taka warjacja na temat pokemonów tak naprawdę, ale generalnie ciekawa i dla tego tam sobie o tym piszę.
OdpowiedzUsuńAA właśnie. Będą jeszcze jakieś części twojego opowiadania, w Hoenn czy Sinnoh?
OdpowiedzUsuńTak po za tym, będę kontynuować pdh. Kiedy? Tego nie wiem, ale to będzie na blogspocie robione. Weny życzę!
Oj, nie. Ja na Johto zamierzam skończyć. Kiedyś w końcu trzeba ;)
UsuńHaha, zobaczysz, że może tty chcesz, ale twoja wena ci nie da skończyć!
OdpowiedzUsuń